To The Moon - "recenzja"
Wielokrotnie już narzekałem na to, ale powiem to poraz kolejny - nikt nie przywraca do niczego wiary. To po prostu kolejna "gra" skupiająca się nie na tym, czym powinna gra być, tylko wykorzystuje same mechanizmy filmu. Fabuła niesamowicie działa na emocje, to prawda, ale to już było. W Heavy Rainie, w TWD, czy w Bastionie i Braidzie. Zwłaszcza ten ostatni, który zapoczątkował ten szał, pokazał, iż wspaniała fabuła i narracja nie wykluczają równie rewelacyjnej oprawy i gameplaya. Pod tym względem, niezależnie jak wspaniałym przeżyciem jest, TtM to krok wstecz. A nazywanie go, jako 10. gry w ciągu ostatnich 5 lat, nową jakością w kreowaniu fabuły w grach jest sporym nadużyciem.
Jak dla mnie to ta gra nie była niczym super mega rewelacyjnym. Ma się nijak do wspaniałego The Walking Dead, czy Heavy Rain. To jest wzruszająca opowieść, ale pod warunkiem że ktoś jest wrażliwy na typowe miłosne historie. No bo To The Moon to typowa opowieść o miłości, przeznaczeniu, etc. Można by tam wcisnąć wątki bardziej skomplikowane, jednak nie im jest poświęcona gra. Jestem wrażliwą osobą, ale motyw miłości dwóch osób, szczęścia jest tak oklepany, że mnie już za bardzo nie rusza. Ryczałem na zakończeniu filmu "127 godzin", to na To The Moon wcale. Choć trzeba przyznać, że byłem blisko, bo zakończenie jest bardzo dobre. Ale jeśli miałbym oceniać, to z 6/10. Dobra gra, ale tylko dla miłośników takich "ujmujących" historii.