Bywają takie dni, zawieszone w czasie, wypełnione spokojem i kontinuum trwania, gdy ma się świadomość, że to właśnie tu i teraz dzieje się czas. W spokoju wymieszanym z szumem ulic płyną minuty i ty płyniesz razem z nimi bez rozmyślań, bez planów, oddychając spokojem. To cudowne uczucie, że mimo tego trwania rzeczywistość jest za mgłą, nie taka ważna, nie taka straszna, nie taka rzeczywista.
Ludzie są zagubieni. Nawet, a może szczególnie , jeśli się do tego nie przyznają. Mało kto zapytany: Dlaczego żyjesz? Jaki jest cel i sens twojego życia? Kim jesteś? Do czego dążysz? Skąd wiesz, że to właściwe dążenia? Gdzie jest twoje miejsce w świeci i gdzie ono będzie w przyszłości? W co wierzysz? Czemu, albo Komu ufasz? Jak trzeba żyć? Gdzie szukać pomocy?... Mało kto ma gotową odpowiedź wszystkie te pytania. Mało kto przez całe życie przychyla się ku tym samym odpowiedziom. Mało kto nigdy nie miewa wątpliwości czy dobrze wybiera. A jeśli nie ma wątpliwości to czasem jest to nawet gorsze..
Kiedy myślę o świecie, o ludziach, to tak jakbym obserwowała mrowisko pełne ślepych mrówek, z których żadna nie jest mądrzejsza od innych: żadna nie wie jaki jest naprawdę cel tego zbiegowiska ani jak powstało. Jeśli nie trzymać się cały czas za głowę w zmartwieniu i rezygnacji, można zobaczyć, że może w tym właśnie jest sens – dążeniem do jego poznania. Tak jak książkę czyta się czasem tylko raz – by odkryć zakończenie – tak i życie wielu z nas nie byłoby ciekawe gdyby się z góry znało banalny finał. A co jeśli bohater książki wie, że jest tylko bohaterem książki i nie jest w stanie przekonać Aurora jeśli ten postanowi go uśmiercić? Co jeśli tym bohaterem jesteś TY ? Ba! Co jeśli autorem tej książki jesteś ty? Co wymyślisz, jak poukładasz zdarzenia, szanse, niespodzianki? Jak posplatasz ludzkie dusze i jakie rady dasz swojemu bohaterowi? Kim chcesz, żeby był czym ma się kierować? Co jeśli sekundy, minuty, godziny biegną, a ty siedzisz zamknięty w gabinecie swego życia i zapierasz się uparcie, że nie wymyślisz nic i nie potrafisz pisać?
„Przed nosem Alberta przefrunęła mucha. Bzyknęła raz, bzyknęła drugi. Usiadła przed nim na biurku. Wlepiła w niego te swoje wielkie , pełne ciekawości oczy i przekrzywiła główkę. Wyciągnęła ryjek i pomuskała skrzydełka. Zastygła. „O ma, ale klient, patrzy nieruchomo w białą kartkę. Ludzie się wściekają jak im bzyczę, a ten nic – jakby nie zauważył. Whatever..!
Sprawdzę czy ktoś do mnie dzwonił. O! sms od Marzeny! u la la, szykuje się bzyczący wieczór, He He.. Wypoleruję skrzydełka, zrobię wrażenie, nie ma co! Dziewczyny mnie uwielbiają!” Joe, rozrywkowa mucha, a raczej muchszczyzna nie miewał kompleksów. Znał swoją wartość i wiedział jak sprzedać ją innym. Dobry bajer, lśniący uśmiech i spojrzenie znad ciemnych okularów składały się na zestaw godny pozazdroszczenia i , co tu dużo mówić – niezawodny.
Joe pogwizdywał właśnie pod ryjkiem jakąś muszyczkę upajając się perspektywą weekendu na wsi z poznaną na stołówce, przy schabowym i frytkach (cenił tradycję) szczuplutką brunetką. „Och, jak ona patrzyła na niego znad panierki. Jak przeskakiwała zalotnie trzepocząc skrzydełkami.. Laska pierwsza klasa!” – myślał Joe. Zresztą, miewał tylko takie.
Bajer zawsze wstawiał ten sam: kontury oczu i linia środka po której – jak mówił – można poznać kobiety wyjątkowe, nieprzewidywalne i o wielkim sercu.. Łatwo sobie wyobrazić z jakim uśmiechem laski godziły się przelecieć po parku. Nawet naciągany fragment o sercu, którego muchy jak wiadomo nie mają, przechodził niezauważony – ogłupione przez telewizję wierzyły, że są takie same jak ludzie. Wiele z nich walczy z celulitem i chodzi na solarium. Tekst o sercu to mały pikuś.
„ Na Marzenę w każdym razie to podziałało, skoro bzykanie na wieczór mam ustawione” – myślał dalej Joe gdy na ryjku pokazał mu się uśmiech satysfakcji. „ No to fru, fru, frajerze”- ryknął na koniec Joe zostawiwszy po sobie na kartce czarną kropkę. Bzyknął jeszcze raz koło ucha Albertowi, i, nie mogąc się powstrzymać, rzucił mu prosto w receptory słuchowe gardłowe „FRAJER!!!” i poprawiwszy na ryjku ciemne okulary odbzyknął w siną dal, tj. do innego pokoju.
Albert siedział dalej nad biała kartką, teraz jednak miał na start muszą kupę.
Morał: Weź się za swoje życie zanim ktoś ci w nim narobi.
Bardzo fajny tekst, jak na dowcip. Też mam podobne poglądy o świecie tylko moje są trochę bardziej drastyczne i gorsze.
Bywają takie dni, zawieszone w czasie, wypełnione spokojem i kontinuum trwania, gdy ma się świadomość, że to właśnie tu i teraz dzieje się czas.
Tekst jak z polskiej komedii romantycznej, nie czytam dalej
Raczej pisane do szuflady, bez bloga. Ale kobiecy tekst, zgadza się. Spodobał mi się na tyle, że wrzuciłem na forum. I chyba tylko mi :)
Nie no, tekst jest spoko, choć ja bym nie wysunął takiego morału z tej bajki... chyba, że ten morał ma być takim ironicznym akcentem na koniec, bo wyrażenie "na start" sugeruje raczej jakiś punkt zaczepienia...