Ernest Colt: Western Shooter | PC
Aaaaa!!!!gniot nad gniotami co za księstwo!
Aaaa!Gniot nad aniołami! Co za księstwo
Aaaaa!!!!gniot nad gniotami!co za księstwo!
Ernest Colt: Western Shooter to niskobudżetowy zręcznościowy koszmarek z 2008 roku. Co ciekawe, sygnowany przez rodzimy zespół deweloperski Artifex Mundi, obecnie dobrze znany z tworzenia i wydawania gier przygodowych typu ukryte obiekty, zwykle zresztą należących do czołówki tego gatunku.
Rozgrywka w Erneście Colcie to skrzyżowanie pionowej strzelanki z celowniczkiem. Nasz tytułowy bohater porusza się ruchem wymuszonym do przodu, zaś my możemy nim sterować wszerz oraz zwalniać lub przyspieszać w ograniczonym zakresie. Trasa naszej wędrówki jest zawsze prosta jak droga na Ostrołękę, i ani na moment z niej nie zbaczamy. Początkowo uzbrojeni jesteśmy w procę i nielimitowany zasób kamieni. Jest to jednak broń raczej mało efektywna, więc pierwszą możliwość skorzystania z czegoś mocniejszego (np. śrutówki) powitamy zapewne z wielką radością. Elementem strzelanki na szynach jest możliwość celowania myszką, nie ma więc problemu ze strzelaniem na ukos.
Program wyposażono w jeden główny tryb rozgrywki dla pojedynczego gracza, który zawiera fabułę, ale nie warto o niej wspominać. Ukończenie gry wymaga pokonania pięciu aktów. Pierwszy z nich składa się z trzech etapów. Niestety nie wiem ile jest wszystkich misji, gdyż właśnie przed ukończeniem ostatniego poziomu pierwszego aktu zrezygnowałem z dalszej gry.
Co czyni Ernesta Colta tak kiepskim tytułem? Marną grafikę i upiorne udźwiękowienie da się jeszcze jakoś przeboleć. Trochę gorzej z błędami związanymi z zachowaniem się zwierzątek (nieudany algorytm wyszukiwania ścieżki), wyświetlaniem modeli graficznych, blokowaniem się w przeszkodach terenowych czy strzelaniem pod dużymi kątami. Połączmy jednak je wszystkie z powolną akcją i monotonnymi projektami poziomów, a zaczyna się robić naprawdę nieciekawie, szczególnie w kontekście gatunku który program reprezentuje. Gwoździem do trumny są checkpointy na etapach (a raczej notoryczny ich brak) oraz rażąco nierówny poziom trudności, który przez 95% czasu gry jest totalnym spacerkiem po parku (nawet na najwyższym poziomie trudności), zaś w pozostałych przypadkach jest w stanie w 10 sekund zmieść naszego Ernesta z planszy, wraz ze wszystkimi jego życiami (jak też mi uczynił pierwszy boss). W efekcie gra po porażce pod koniec etapu zapytała mnie czy chciałbym cały trzeci poziom zacząć od początku, a ja nie skorzystałem.
Na szczęście Ernest Colt: Western Shooter był darmowym dodatkiem do innej kopertkowej gry (Underground Fighting), także nie oceniam go skrajnie źle. Zasadniczo jest grywalny, niskie tempo rozgrywki w sumie dla młodszych graczy i początkujących w sumie może być (aczkolwiek brakuje samouczka czy jakiejś instrukcji - lekko się zdziwiłem ile punktów program odjął od mojego wyniku za postrzelenie 3 indyków na pierwszej planszy), także mechanika rozgrywki i kwestie techniczne nie są tragiczne. Tym niemniej produkcji nie polecam - jak widać, nawet Artifex Mundi miało niełatwe początki swojej działalności :)