Momenty #1: Ten jeden raz, gdy prawie popłakałem się przy grze
Dwa małe sprostowania. Pey'j nie towarzyszy nam nawet przez połowę gry, to raz. A dwa to Ancelowi nie zabrakło cojones wręcz przeciwnie. To że prosiak przeżył miało soje konsekwencje, ukazane po napisach końcowych. A te konsekwencje nie dotknęły tylko jego.
Co do pierwszego masz rację. Rzeczywiście nie jest zawsze obok, ale mialem na myśli to, że zawsze "jest", Jade wie, że może na niego liczyć. Ot, niefortunnie przelałem tę myśl na monitor. Co do drugiego. W momencie, w którym Pey'j wracał z zaświatów nie widziałem, że dalsze jego losy potoczą się tak, a nie inaczej i że nie jest to oznaką braku cojones. Na gorąco można by pomyślec, że pojechali na tanich emocjach lub nie odważyli się uśmiercić tak ważnej postaci.
Hehe pamiętam go ;). Jego rakietowe buty, ale klucz francuski ;). Chyba sobie znowu zainstaluję tę grę
Zrób to! Ja wczoraj wróciłem do niej po latach przerwy i dalej daje radę.
W tym roku przejdę Beyond Good & Evil ponownie. W sumie w tej grze nie lubiłem ostatniej potyczki z bossem.
Nie pamiętam, ile miałem wtedy lat, ale beczałem. Dzisiaj pewnie też bym się poryczał, choć mniej, bo zaskoczenie mniejsze (notabene, planuję kupić wersję HD na X360). Z drugiej strony na "Królu Lwie" zawsze ryczę. ;) W każdym razie, moment niesamowity, drugi, podobny, ale przeciwstawny, bo radosny, to końcówka, w której
spoiler start
nasi podopieczni, porwani wcześniej mieszkańcy planety zostają uwolnieni spod jarzma obcych, przebywali wcześniej w takich "bańkach" jak ludzie w Matriksie
spoiler stop
- uśmiech od ucha do ucha gwarantowany. :)
Miało nie być nijak i nie było, choć osobiście opisałbym to tak, żeby dotknęło czytelnika, i tego, który już w to grał, i tego, który stwierdził, że spojlery mu niestraszne. A tutaj człowiek się roztkliwia i... nagle czyta o "bekonie". ;) Wolałbym to opisać inaczej, ale nie mówię w żadnym razie, że tak jest źle. Po prostu jestem INNY. ;)
Dobra, ktoś musi to w końcu napisać.
Nie płakałem po Pey'ju.
Mało tego - nie płakałem nawet po BG&E2 (które, jeśli kiedykolwiek powstanie, to w wielkich bólach). Gra obrosła legendą, bo niektóre media i grupki graczy uczyniły z niej męczennika za wolność naszą i waszą, a głównym argumentem było rzekome niezrozumienie jej wyjątkowości, która wcale taka wyjątkowa nie była. Sam gameplay to zlepek kilku gatunków, z których zaczerpnięte elementy zostały zaimplementowane w najlepszym wypadku poprawnie. Walka nie zachwyca, elementy skradankowe są dość ubogie, wyścigi, znajdźki i minigierki są OK, ale nic więcej (na plus wyróżnia się jedynie dodatkowa gra odblokowująca się po zebraniu wszystkich pereł). Z podobną budową otwartego świata można było już zetknąć się choćby w Zeldach czy Soul Reaverze, gdzie rozwiązano to w bardziej interesujący sposób.
To samo w kwestii designu (co po części przekłada się na fabułę i bohaterów) - eklektyczne połączenie zupełnie oderwanych od siebie elementów i próba przedstawienia czegoś bardziej dorosłego, ale przedstawionego za pomocą kreski z Cartoon Network. Idea formy i treści nie została wzięta z dupy, bo komuś się tak podobało. Silenie się na losowość i zupełnie przypadkowa stylizacja na dobre może wyjść jedynie produkcjom celującym w określoną niszę na rynku. I dlatego właśnie Beyond Good & Evil (swoją drogą, tytuł równie przypadkowy co design) jest tak wychwalane przez niewielką, ale - z jakiegoś powodu - niezwykle zawziętą grupę osób, które zawsze robią w komentarzach sztuczny tłok.