Dear Esther znalazło sto tysięcy nabywców
Nieźle - kto by się spodziewał takiej ilości frajerów płacących za coś, co nie jest pod żadnym względem grą - a jedynie banalnym pokazem pseudo-artystycznych "slajdów".
i chyba niektorych bardzo to boli;)
[1]
Miliony ludzi kupuje co roku to samo tylko w innym opakowaniu (FIFA, PES i reszta sportówek) po 150-250 zł. Jeszcze więcej ludzi kupuje po 4 mapki do strzelanki za 60 zł i uważa to za dobry interes! Gdzie ty tu widzisz jakieś pieniądze?
Cieszę się że stać mnie na to aby być frajerem i że mogę zapłacić za "banalny pokaza pseudo-artystycznych slajdów" :-P
Problem jest tylko w tym, że z 50 tysięcy osób tej gry nie zainstalowało a kupiło tylko przez steam żeby mieć większą listę posiadanych gier.
@DanuelX
Dear Esther oferuje doświadczenie ZUPEŁNIE INNE od czytania książki (brak wizualizacji, udźwiękowienia, ambientu itd.), ZUPEŁNIE INNE od oglądania filmu (brak własnego tempa, rozglądania i poruszania się wg własnych zachcianek, nieporównywalna w ogóle immersja!) oraz ZUPEŁNIE INNE od grania w typową grę.
Zamiast gameplayu jest opowieść i szereg czynników budujących klimat.
Powiedz mi, co jest dziwnego, że wielu osobom spodobało się to, że ta forma rozgrywki oferuje coś innego niż reszta typowych produkcji tej branży?
Zresztą ludzie płacą nawet miliony za powieszenie obrazu na ścianie. Tymczasem w Dear Eshter masz dzieło trójwymiarowe dopieszczone kawałek po kawałeczku. Twoja teoria o pokazie "slajdów" (zmień ten starożytny komputer) jest wyssana z palca i raczej wynika z ograniczonego światopoglądu.
@Kazioo
Tak mistrzu na pewno im się spodobało zanim kupili, weź myśl logicznie, taka prawda większość to do kolekcji kupała nawet nie interesując się co w tym jest.
@kaszanka9
Robiłeś jakieś badania że wiesz że "większość to do kolekcji kupała nawet nie interesując się co w tym jest."?
Proszę o opublikowanie tych badań wraz z metodologią.
Choć szczerze mówiąc raczej mi się zdaje że po prostu glupio trolujesz a swoje wnioski opierasz na wróżbie z własnego stolca i tyle też mnie więcej są ważne.
Gratuluję sukcesu i czekam na więcej.
@kaszanka9, ja tą grą interesowałem się na dłuuugoo przed jej komercjalną premierą (tzn. już po premierze darmowego moda). Spodobała mi się jej "inność". Nie lubię oklepanych schematów. Może dlatego podobają mi się takie produkcje jak fl0w, Flower, Journey, Datura, Myst, Penumbra czy Another World. Nie zapominaj też, że wielu kupiło tą grę z nostalgii. Kiedyś więcej było tytułów właśnie stawiających na immersję, unikatowych. Ty najwyraźniej jesteś pokoleniem Mass Effect (o czym świadczy choćby Twój tytuł obok levelu na GOLu). Nie bronię Ci grać w tą grę, nie mówię, że jest słaba. Ale skoro twórcy Dear Esther udostępniają swoje dzieło w tak przystępnej cenie, to tylko przyklasnąć im i chwała im za to. Poza tym pragnę przypomnieć, że to nie żadna gra z Kickstartera, więc jej produkcja była finansowana z kieszeni małej grupki zapaleńców, którzy ją tworzyli. Nawet, gdybym miał nie zagrać - 3.50$ warto dać, ot, choćby z przyzwoitości - fajnie byłoby, gdyby kiedyś twórcy znaczyli na rynku więcej.
Oby więcej takich tytułów - wszystko jedno czy nazwiemy to gra interaktywnym filmem czy "doswiadczeniem", jest znakomite. Mamy sporo FPSow, duzo TPP, przydaloby sie tez troche tego rodzaju produkcji.
Ja kupiłem ją na Steamie po recenzji w CDA. Nie zawiodłem się - a nawet dostałem więcej, niż oczekiwałem. A sugerowanie, że ludzie kupują gry w ciemno, żeby mieć więcej pozycji przypisanych do konta jest najdurniejszą rzeczą, jaką ostatnio przeczytałem. Bo przecież dlatego ludzie kupują gry - mieć ich jak najwięcej, wcale w nie nie grając. Rozumiem, że ktoś nie lubi gier bez strzelania i zdobywania poziomów, ale łaskawie odpierdziel się jeden z drugim od tego w co gram ja. Gra miodzik.
Tarec
A sugerowanie, że ludzie kupują gry w ciemno, żeby mieć więcej pozycji przypisanych do konta jest najdurniejszą rzeczą, jaką ostatnio przeczytałem. Bo przecież dlatego ludzie kupują gry - mieć ich jak najwięcej, wcale w nie nie grając.
Połowa, jak nie większość ludzi z wątku seryjnego "Łowcy okazji", to właśnie "kolekcjonerzy" gier. Więc akurat ten argument nie jest wyssany z palca.