Spór, protest i niezadowolenie z reform w szkołach przybiera na sile. Dlaczego tak się uparli na bzdurne reformy i ograniczanie lekcji historii? Obecne szkoły ogólnokształcące i tak są mniej więcej na poziomie zawodówek z PRL-u, a tu jeszcze chcą ograniczać wiedzę i to bardziej przydatną niż jakieś pierdułkowate równania matematyczne.
"Z początku mało znaczący protest kilku osób, które próbują głodówką zwrócić uwagę na problem wypychania historii z liceów, urasta do ostrego sporu politycznego. PO musi się tłumaczyć z decyzji resortu edukacji. A opozycja zaciera ręce.
Do porządku dzisiejszych obrad Sejmu opozycji udało się wprowadzić informację premiera na temat ograniczania wymiaru godzin lekcji historii w szkołach ponadgimnazjalnych (debata trwa). Wniosek w tej sprawie złożyło PiS, które na jutro zaplanowało także manifestację pod siedzibą resortu edukacji pod hasłem obrony "tożsamości i pamięci". Solidarna Polska przygotowała zaś uchwałę wzywającą premiera, by uchylił rozporządzenie MEN w tej sprawie..."
http://www.rp.pl/artykul/19,851291-Rzad-ma-problem-z-historia.html
W gimnazjum też mocno zjechali ten przedmiot. Obcięli materiał z ważnych dla kraju i ciekawych wydarzeń, a zamiast tego wsadzili po prostu bardziej rozszerzone pozostałe tematy (cholernie nudne na dodatek).
Obecne szkoły ogólnokształcące i tak są mniej więcej na poziomie zawodówek z PRL-u
Za PRLu historia była porządnie nauczana! Nie to co teraz...
W USA ludzie tez sa niezbyt wyedukowani w wiekszosci i jakos panstwo prosperuje ...
Obecnie historia i tak jest na żenująco niskim poziomie w szkołach. Przez 3/4 programu wbija się uczniom daty bitew Aleksandra Macedońskiego i pokazuje jak budowało się piramidy. A potem jeden taki napisze na klasówce "Adam Michnik - nasz bohater narodowy...".
EDIT
Choć w sumie może to i lepiej bo jakby MEN zaczął układać program lekcji historii "po 1945" to byłyby niezłe jaja. Lepiej żeby rodzice zadbali o edukację (m.in. książki), a nie liczyć na wykład wiedzy w wykonaniu studenta historii.
W USA ludzie tez sa niezbyt wyedukowani w wiekszosci i jakos panstwo prosperuje ...
Rozumiem, że znasz kogoś kto był i powiedział ci to i owo?
Rząd nie jest aż tak głupi (słowa klucze "aż tak") i wychodzi z całkiem słusznego założenia, że im Polacy będą mieli mniejsze pojęcie o historii, tym politykom Platformy będzie się żyło lepiej.
Przykre jest tylko to, że od dawna było wiadomo, co te dranie szykują, a mało kogo to obchodziło (kilka osób takich jak prof. Andrzej Nowak czy prof. Aleksander Nalaskowski nie ma aż tak wielkiej mocy sprawczej).
[5] Zamiast "zydowski zdrajca"?
[7] LOL. Jeszcze masonow prosze i "jest plan, zeby Polakow bylo 15 milionow".
http://m.salon24.pl/e20e9b6de4bde603f52687d8cf053bdd,2,0.jpg
Za moich czasow to pamietam, ze w liceum dawaj zaczelismy te historie od starozytnosci i bylo to samo co w podstawowce, tylko wiecej dat. A o wspolczesnosci dopiero w IV klasie a i to przez pryzmat "walki ludu o wolnosc" wiec nie gloryfikowalbym PRLowskiej edukacji historycznej.
Zreszta nawet dzis popytajcie jakiegos maturzyste co pamieta z historii Polski...
mirencjum [1]
chcą ograniczać wiedzę i to bardziej przydatną niż jakieś pierdułkowate równania matematyczne
Dobry żart!
Tak jest, juz dawno zauwazylem, ze data bitwy pod Grunwaldem przydala mi sie w zyciu duzo bardziej niz pierdulkowate obliczenie ile zaplace za kretyt wiety na 4% w skali roku przez 7 lat.
Ja zamiast ograniczyć historię, wywaliłbym obowiązkową religię w szkołach ( tak wiem, zaraz wielu powie, że niby nie jest obowiązkowa - może w większych miastach jest etyka, ale w moim ok. 60 tysięcznym mieście już nie i nikt mnie nie pytał czy chcę chodzić czy nie - dostaliśmy plan lekcji razem z religią, więc mamy chodzić i koniec ). 2 godziny tygodniowo zajmuje religia, pytanie zasadnicze PO CO ?! W podstawówce jak większość dzieci szykuje się do komunii to ok - trzeba trochę pomóc bo jak dla takich dzieci uczenie się tych wszystkich formułek może być trudne ( tutaj i tak dygresja bo jak takie dziecko 8 letnie zapyta się co to znaczy przykładowo cudzołóstwo to taki rodzic może się nieco speszyć - po kij tyle Kościół wymusza od małych dzieci ?! - Ale to już inny temat... )
Dodatkowo religie kosztują z tego co pamiętam ok. 1,6/1,8mld zł rocznie. Jeszcze raz pytanie czy to jest na prawdę potrzebne ?
W gimnazjach i liceach i tak się praktycznie na religiach nic nie robi, tylko siedzi albo kłóci się z katechetą. Po kij wydawać tyle kasy na bezsensowną lekcję. U mnie w Liceum przykładowo mam tyle samo fizyki i geografii co religii ( a są klasy co mają mniej ). Bardziej więc skupiłbym się na religii niż na historii.
Obecnie historia i tak jest na żenująco niskim poziomie w szkołach. Przez 3/4 programu wbija się uczniom daty bitew Aleksandra Macedońskiego i pokazuje jak budowało się piramidy. A potem jeden taki napisze na klasówce "Adam Michnik - nasz bohater narodowy...".
Nie wiem do jakiej szkoły ty chodziłeś, ale ja nawet nie mam pojęcia kto to jest Michnik ( i dobrze, bo nie obchodzi mnie to zbytnio ).
O Aleksandrze wielkim były góra 2 lekcje, podobnie o Egipcie.
Więc skąd info, że 3/4 programu jest o tym? Nie przesadzaj.
Obecne szkoły ogólnokształcące i tak są mniej więcej na poziomie zawodówek z PRL-u
No tak w PRL'u było najlepiej ! A teraz zły kapitalizm niszczy cały świat ! Wracaj komuno !
PS : Jak dla mnie historii jest wystarczająco dużo. Co prawda ja jeszcze łapię się w stary 'tok nauczania' sprzed reformy, więc nie wiem jak z młodszymi rocznikami, ale jak dla mnie historia to i tak jeden z nudniejszych przedmiotów. Zawsze kolejność nauczania jest ta sama - 4,5,6 klasa podstawówki - prehistoria/średniowiecze/czasy współczesne. 1,2,3 Gimnazjum - Prehistoria/średniowiecze/czasy współczesne, Liceum to samo. Po kij w kółko wciąż powtarzać to samo?
W ogóle zauważyłem, że np. o starożytnej Europie i Egipcie jest mowa, a o takich Chinach nie ma nawet wtrącenia ( tylko najazdy Mongołów są wspomniane ). IMO od jakiś tam piramid ważniejsze było wynalezienie papieru czy prochu...
Polaka potwornie boli, gdy ojczyzna jest w niewoli,
nie bacząc na krew i bliznę, biegnie walczyć za ojczyznę,
a gdy kraj już wyzwolony, chodzi smutny i wkurwiony
bynajmniej w moim ok. 60 tysięcznym mieście już nie
Orzolku od kompow jestes fachowcem ale tutaj to dales du...
Bynajmniej =\= przynajmniej.
By- najmniej.
- Bawiles sie dobrze?
- Bynajmniej! (znaczy sie wprost przeciwnie, ani troche, do d... bylo itd.)
[12]
Z polaka jestem słaby, przyznaję się bez bicia, że często mi się zdarza wstawić złe słowo w złym miejscu :P
Co nie znaczy, że nie potrafię wyrazić swojej opinii.
EDIT :
- Bawiles sie dobrze?
- Bynajmniej! (znaczy sie wprost przeciwnie, ani troche, do d... bylo itd.)
Wiem co to znaczy, zauważyłem swój błąd dopiero jak mi go 'podałeś na talerzu' :P.
[14]
Ale ja nie twierdzę, że się ze mnie naśmiewasz. Twierdzę, że dobrze jest pokazywać komuś własne błędy - w ten sposób człowiek najlepiej się uczy ;)
A ja nie nabijam sie, tylko wskazuje blad - w dyskusji o edukacji to chyba ma sens. :)
Poprawione :P
Co do edukacji to słyszałem o jakimś debilnym pomyśle wprowadzenia przyrody do Liceum. Wie ktoś na czym to ma dokładnie polegać ? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Licealiści będą się uczyć od jednego nauczyciela chemii, biologii, fizyki i geografii na 2/3 lekcjach tygodniowo o.O.
Rozumiem, że znasz kogoś kto był i powiedział ci to i owo?
To jest tylko aluzja, biorac pod uwage poziom nauczania tamtejszych szkol. Tu sie nie oszukujmy, ze nie jest on obecnie za wysoki. W latach 50 XX wieku to zupelnie co innego, wtedy w USA stawiali na wysokie wyksztalcenie, co pozniej uleglo zmianie. Nawet w Europie jest roznica. Glupia matematyka, ktorej nikt nie lubi - skad my to znamy. A z drugiej strony na przykladzie szkol u nas i we Francji - z tego co pamietam mielismy w szkole raz Francuzow z wymiany przez pol roku i przyszli na matematyke. Bylo o tyle ciekawie, ze gdy liczylismy miejsca zerowe ze znanego wszystkim wzoru, to Francuzy strzelaly jaka powinna znalezc sie tam liczba ...
Chociaz tak czy siak patrzac np. na Wietnam, to powinnismy sie cieszyc.
Ja nie generalizuje, jak ktos bedzie chcial to i tu i tam sie nauczy, w koncu motywacja i zaangazowanie sa chyba najwazniejsze prawda ?
A propos znajomosci amerykanow - owszem znam kilku, jeden mieszka w Nashville, obecnie mam z nim mniejszy kontakt, ale poznalismy sie, kiedy i USA i Polska przechodzily przez spore powodzie. Inny z kolei jest z Lebanon i jest nauczycielem (zajmuje sie z tego co mowil elementarnym nauczaniem, nie wiem co to na nasze by bylo), gra amatorsko na gitarze i glownie to jest temat naszych rozmow. Jeszcze inny jest z New Jersey, jest gruby i tez gra na gitarze. Innych znam marginalnie, ale wszyscy sa dorosli i tylko jeden z nich ukonczyl szkole wyzsza (ten co jest nauczycielem).
W tej nowej reformie dużo się nie zmieniło porównując z tym co piszecie, cały czas jest trochę materiał rozszerzany o jakieś tam daty, kilka wydarzeń i mnie też dziwi brak Chin, była ino 1 lekcja z tego. A o Egipcie jeśli dobrze pamiętam to 3 albo 4.
Innych znam marginalnie, ale wszyscy sa dorosli i tylko jeden z nich ukonczyl szkole wyzsza (ten co jest nauczycielem).
A u nas wszyscy mundrzy z wyższym wykształceniem, ehehe.
Mundrzy i smukli.
data bitwy pod grunwaldem jest niezwykle istotna, gdyż jest to kod na pędzenie bimbru.
a tak bardziej poważnie, historia jest o wiele ważniejsza od matematyki, albowiem jest nauczycielką życia. matematyka jest istotna, owszem, ale poza podstawową, przydatną do życia algebrą i geometrią jest to tak naprawdę tylko język którym rozmawiają nauki ścisłe.
[16]
Co do Francji to rozmawiając z Polką, która wyszła za mąż właśnie w tamtym kraju, bardzo źle się wypowiadała o 'sposobie edukacji'. Twierdziła, że uczniów którzy dostają słabsze oceny pociesza się w stylu 'nic nie szkodzi, wszystko będzie dobrze, każdemu się zdarza', a tych którzy dostają lepsze oceny poniża się, aby nie odstawały za bardzo od tych słabszych...
[19]
Historia ważniejsza od matmy ? Proszę Cię :) Matematyka imo jest najważniejszym przedmiotem bo uczy w mniejszym lub większym stopniu logicznego myślenia, które jest przydatne w każdym przedmiocie ( i w życiu ). Zauważyłeś zależność, że ludzie którzy dobrze ogarniają matmę lepiej sobie radzą z resztą przedmiotów ? I to już nie chodzi o same oceny w szkole - fakt faktem, że dużo wzorów w ogóle nie wykorzystamy w życiu, ale jest sporo zawodów nawet czysto fizycznych, które choć w najmniejszym stopniu wymagają znajomości matematyki. Matma jest w życiu wszędzie, tylko nie zawsze ją zauważamy :P Podobnie fizyka, tyle, że tutaj jakiekolwiek wzory przydają się jeszcze mniej.
A co Ci dadzą daty, nazwy króli czy wynalazki sprzed tysiąca/2 tysięcy lat?
historia jest o wiele ważniejsza od matematyki, albowiem jest nauczycielką życia. matematyka jest istotna, owszem, ale poza podstawową, przydatną do życia algebrą i geometrią jest to tak naprawdę tylko język którym rozmawiają nauki ścisłe.
To by wystarczyło za praktycznie cały komentarz do tego wątku.
Dzisiaj mirencjum kurator oświaty.
Jak ktoś chce się uczyć historii to żadna szkoła mu w tym nie przeszkadza.
a tak bardziej poważnie, historia jest o wiele ważniejsza od matematyki, albowiem jest nauczycielką życia.
A z ciekawosci, czego cie nauczyla historia? Ze nie prowadzilismy wojen zaborczych? Ze husaria rozwalala wszystko przez 200 lat i zeszla z pola bitew niepokonana? Ze ojczyzne trzeba kochasz i szansowac? Sam jestem antymatematyk ale uwazam, ze to akurat duzo bardziej mi sie w zyciu przydaje. Historie znac trzeba, to jasne, ale "nauczcielka zycia" to chyba taka, ze "przed szkoda i po szkodzie Polak glupi". :)
Jak ktoś chce się uczyć historii to żadna szkoła mu w tym nie przeszkadza.
Ot, co - mnie dopadla gdzies w okolicy V klasy podstawowki mania na mitologie grecka. Sam sie tak obrylem, ze gdy w telewizji szla WIelka Gra, to... wygralem final, bo odpowiedzialem na wszystkie pytania. :) Starczylo tego na tyle, ze jeszcze w liceum "z marszu" wygralem jakis konkurs z tej tematyki. A na lekcjach z mitologii greckiej byla moze godzinka-dwie,,, Wystarczylo by zlapac bakcyla. A dalej juz sam. Tylko sie musi chciec chciec. :)
[22] jak się chce uczyć kung-fu również, ale to nie o to chodzi. zresztą, czy to co chce nastolatek jest równoznaczne z tym co jest dla niego dobre?
[23] aleś się uparł na tę polskę. tak, historia polski jest bardzo pouczająca, nie, historia polski nie wyczerpuje tematu historia.
[24] A ty tak mowisz jakby w ogole cala historie w ogole skreslono.
BTW: wlasnie przypomnialem sobie cos, co faktycznie moze byc "nauczycielka zycia"
Anglia nie ma odwiecznych wrogow i wiecznych przyjaciol. Anglia ma interesy.
Tylko tego my jakos nigdy nie potrafilismy z historii przyswoic.
smuggler ---> ja wyniosłem z lekcji historii następujące wnioski:
- silniejszy ma zawsze rację
- lepiej być silniejszym niż słabszym
- jak znajdziesz kogoś słabszego to go zniszcz zanim stanie się silniejszy
Po 3 latach rozszerzonej historii w liceum, jestem zdania, iż powinno się mocno przerzedzić szeregi nauczycieli tego przedmiotu, nie zaś zmniejszać ilość godzin.
@Rod
Jestem za i nie tylko z historii.
Są tacy nauczyciele ( nie chcę podawać nazwisk :P ) co za spojrzenie się w okno jest z marszu 1 ew. odpowiedź ale i tak dostanie się 1. To samo za spojrzenie się w zegar na ścianie itp. Co prawda tacy nauczyciele to rzadkość ale się zdarzają.
Akurat w moim Liceum nie jest źle, ale w innym, również w moim mieście jest taki nauczyciel od historii co stawia oceny za wygląd - prac praktycznie nie sprawdza. Gdy dziewczyna przyjdzie umalowana, ładnie ubrana to dostanie 3/4, jak nie to 2 :) Możecie się śmiać/płakać/nie wierzyć, ale w moim mieście to jest na porządku dziennym. Nie wiem jak z facetami, ale w przypadku dziewczyn to działa - nawet moja kuzynka to potwierdziła :)
Nie mówiąc już o przepisywaniu podręcznika do zeszytu z chociażby Przysposobienia Obronnego. W ten sposób każdy może być nauczycielem. Fakt, że nie jest to jakiś ważny przedmiot, ale to nie znaczy, że nauczyciel ma mieć wyłącznie wiedzę na podstawie podręcznika.
Prawda jest taka, że najwięcej zależy od nauczyciela. Przykładowo, o ile w gimnazjum uwielbiałem Biologię i nienawidziłem fizyki, to w liceum mam odwrotnie ( oceny również można powiedzieć, że się odwróciły ). Głównie ta zamiana została spowodowana właśnie nauczycielami, którzy często nie potrafią odpowiednio nauczyć - a na tym głównie przecież ich praca polega. Nauczyciel gorzej nauczy = gorsze oceny z danego przedmiotu = większa niechęć do danego przedmiotu.
czy wy tez macie wrażenie ze PO uczą wariaci ?
miałem 2 jeden podpułkownik i pedał w jednej osobie . szalony człowiek o którym można by było film nakręcić
drugi mitoman zaczynający lekcje od: gdy byłem -stacjonowałem w Kambodży ....
[20] (właśnie zauważyłem twój dopisek) mylisz się. historia również uczy logicznego myślenia, wyciągania wniosków i kojarzenia faktów. daty i królowie są nieważni, ważne są zdarzenia, ich przyczyny i konsekwencje. nie uważam matematyki za naukę nieprzydatną, za nieprzydatne natomiast uważam że w 2 klasie lo marnowano mój czas na różniczkowanie. po co?
A według mnie reforma jest idiotyczna i pani minister edukacji zabiera się za nią od dupy strony.
Nie jest rozwiązaniem problemów bowiem odjęcie kilku zajęć danego przedmiotu i dodanie gdzie indziej. Należy zmienić kompletnie program nauczania, który jest fatalnie ułożony i tylko marnuje potencjał uczniów.
Nie chodzi tu tylko o historię, ale także o inne przedmioty. Co za debil wymyślił to, by całą historię (od starożytności do czasów współczesnych) przerabiać 3 razy w ciągu całej edukacji. W podstawówce, gimnazjum i średniej to samo, tylko z lekkimi rozszerzeniami materiału. Bez sens. Co za debil wymyślił, by 3 razy uczyć się anatomii człowieka, 3 razy uczyć się o budowie Ziemi, 3 razy uczyć się o kinetyce itd. Chyba tylko program matematyki w miarę płynnie realizuje na każdym etapie edukacji jakieś nowe tematy. To jest chore!
Później mamy to co mamy. Przez 3 lata nauczyciel zdąży dojechać do początku XX w., a później uczniowie wyfruwają do następnej szkoły. A tam... to samo! I jak tu się nie dziwić, że młodzież z łatwością odróżnia styl kolumny doryckiej od korynckiej, a nie wie kto jest odpowiedzialny za stan wojenny w Polsce.
Tak samo z geografią. Ludzie nie potrafią wymienić wszystkich państw w Europie, ale za to wiedzą jak się nazywają jakieś poszczególne jeb**e kamloty w ziemi.
Uczniowie wiedzą jak wygląda serce gada, a nie rozumieją swoich wyników badania krwi.
- silniejszy ma zawsze rację
- lepiej być silniejszym niż słabszym
- jak znajdziesz kogoś słabszego to go zniszcz zanim stanie się silniejszy
Prawie jak admini na golu.
Bodaj w Roku 1984 Orwell napisał, że "kto kontroluje przeszłość, ten ma władzę nad przyszłością". Jeżeli dorośli obecnie nie wychowują potomstwa, zadowalając się hodowlą i jeżeli w publicznym systemie "nauczania" historia jest stale ograniczana (co gorsza - wychowywanie historią już praktycznie nie istnieje, bo przyjmuje się doktrynę pozytywistyczną), to niedługo historia będzie elitarną dziedziną wiedzy a jedynym jej "źródłem" będzie dla tłumu polityka i media.
Jakie są media w tym kraju nie muszę pisać, bo ci, którzy mnie znają znają też mają opinię na temat mediów. Nie muszę też chyba pisać jakich ludzi się w ten sposób "produkuje" i w czyim jest to interesie.
W interesie bolszewików jest to, by ludzie byli możliwie najbardziej prymitywni i, by prymitywizm ten był utrzymywany i promowany jako wzorzec "modny" przez media działające według logiki konsupcjonizmu (kłania się sprawa multipleksu). Nic zatem dziwnego, że każdy rząd lewacki dąży do unicestwienia doświadczenia wspólnoty według kryterium narodowego i religijnego.
Ostatnio przeczytałem socjologiczne ujęcie "aksamitnej rewolucji", gdzie autor twierdzi, że gdyby komuniści wykazali się sprytem, to podpisaliby umowę z CocaColą i paromia innymi "kolorowymi" koncernami a Czesi nigdy by żadnej rewolucji nie zrobili. Bo jedynym ich pragnieniem były kolorowe sklepy i Coca Cola z puszki.
Ja pamiętam lata 1980-1981 i wtedy czegoś takiego w Polsce nie było. Jednak teraz - po dwudziestoleciu konsupcjonistycznego prania mózgów zapoczątkowanego przez michnikowszczyznę, wydaje mi się, że i u nas zasada ta by zadziałała.
czekitout---->
Co za debil wymyślił to, by całą historię (od starożytności do czasów współczesnych) przerabiać 3 razy w ciągu całej edukacji.
Akurat "reforma" ma to zmienić. Nie uważam natomiast, żebyś do końca miał rację. Jest w tym pewny zamysł pedagogiczny, żeby omawiać "te same" zagadnienia kilkukrotnie. Po pierwsze, mądrzejsi od nas ogłosili, że repetitio est mater studiorum. Po drugie, w szkole nie naucza się "tego samego". Inne są możliwości percepcji piątoklasisty, inne ucznia 3 klasy gimnazjum, a inne maturzysty. Stąd dzieciaki uczy się bajeczki o budowaniu piramid, które mają je (tj. dzieciaki, nie piramidy) zarazić pewną fascynacją do historii, no i utworzyć fundamenty, na której dalej będzie można budować wiedzę, a z licealistami będzie można pogadać o sporach dotyczących polskich powstań narodowych czy o kłamstwie katyńskim. Przy czym materiał powinien być omawiany w ciągu dwóch ścieżek edukacyjnych, a nie trzech - ale tu już pretensje do "debili", którzy stworzyli gimnazja.
[31]
Dokładnie - cała polska edukacja, prócz matematyki, jest o kant dupy potłuc.
Przecież przed wojną edukacja stała na dużo, dużo wyższym poziomie.
Wbijano do głów mniej teorii, ale za to dużo rzeczy praktycznych, przydatnych w życiu.
Dodatkowo, ogromnym problemem w edukacji jest ograniczanie możliwości nauczania dzieci przez rodziców na różne sposoby. Edukacja domowa miałaby wiele plusów, chociażby taki, że kształciłby się zarówno rodzic jak i dzieciak.
jak to było przed wojną
Uważała ona za swój główny cel wychowywanie i kształcenie młodziezy na swiadomych swych obowiazków
obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Nacisk kładziono na formowanie w sferze religijnej, moralnej,
umysłowej oraz fizycznej. Wszelkie działania w tym kierunku miały byc efektem rozbudzenia sił i dazen,
skierowanych ku indywidualnemu rozwojowi ucznia.
Fundamentalnym pojeciem dla pracy szkoły powinna byc wiara w potege czynnika moralnego, który
motywował do odnajdywania w sobie nieznanych, utajonych sił. Oprócz nich nalezało takze pielegnowac
nieprzemijajace wartosci etyczne, które górowały nad zmiennym biegiem zycia, nieczystymi grami oraz
namietnosciami.
Kolejna idea szkoły przedwojennej, to wszechstronne kształtowanie osobowosci poprzez kontakt z dobrami
kulturalnymi. Szkoła opierała sie przede wszystkim na kulturze narodowej, której zadaniem było tworzenie
nowych własnych wartosci promieniujacych na cała cywilizacje oraz przetwarzanie wartosci ogólnoludzkich
w sposób samoistny.
Instytucje zajmujace sie edukacja pełniły równiez funkcje panstwotwórcza. Jednostka powinna byc
wychowana z pełna swiadomoscia do zycia obywatelskiego i społecznego. Odpowiadała za rozwój uczuc
patriotycznych i społecznych oraz za przystosowanie do społecznego współzycia. Wymagało to
odpowiedzialnosci jednostki za swoje czyny oraz za przyzwyczajenie sie do karnosci i potrzeby ofiar, na
rzecz dobra zbiorowego.
Szkoła pomagała w wyrabianiu swiadomego stosunku do spraw panstwowych i społecznych. Tym samym,
przygotowywała do zycia praktycznego łaczac praktyke zycia codziennego ze swiatem wartosci moralnych.
W ten sposób szkoła uzdalniała do rzetelnego, sumiennego wykonywania pracy.
Najwiekszy nacisk w edukacji kładziony był na wyrabianie wytrwałosci, hartu ducha, zdolnosci w
pokonywaniu przeciwienstw losu oraz wychowanie fizyczne młodziezy wpływajace na sprawnosc i zdrowie
w kolejnych latach zycia.
Celem działania wszystkich dziedzin szkoły stało sie wytwarzanie w młodziezy czynnego i twórczego
stosunku do Panstwa. Stosunek ten pomagał zrozumiec młodym ludziom, co składa sie na dobro wspólne.
Celem szkoły było to, aby młodzi ludzie nauczyli sie współdziałac z zadaniami panstwa, przemierzajac drogi
ku wyzszym formom współzycia społecznego; by bogacili sie nowymi wartosciami kulturalnymi i chronili
dobra duchowe.
karność, dobro wspólne, patriotyzm, nie przemijające wartości etyczne, sumienność, rzetelność, świadomość obywatelska, poświęcenie, wytrwałość, hart ducha - czy dzisiejsze szkoły uczą tego?
[34] @Hajle Selasje,
no, akurat z historią jest o tyle komfortowa sytuacja, że faktycznie zakres materiału jest poszerzany na każdym etapie edukacji. Zgodzę się, że możliwości uczniów się zmieniają, ale uważam, że w wieku gimnazjalnym są w stanie już podejmować poważniejsze tematy (choćby te dotyczące okresu od starożytności do np. XVIII w.). Natomiast XIX i XX wiek powinno się zachować na szkołę średnią, gdzie w ciągu 3 lat można by zrealizować całkiem sporo materiału.
Z innymi przedmiotami to do końca nie wiem jak jest, bo mam różne doświadczenia. Bywało tak, że np. biologi więcej się nauczyłem w gimnazjum niż w liceum. Tak samo chemii (chociaż tu może wina nauczycielki).
edit: tu pojawia się także problem zanikającego według mnie etosu nauczyciela. Trochę inna sprawa, ale też ważna.
karność, dobro wspólne, patriotyzm, nie przemijające wartości etyczne, sumienność, rzetelność, świadomość obywatelska, poświęcenie, wytrwałość, hart ducha - czy dzisiejsze szkoły uczą tego?
Nie, ale za to nawoluja do coraz wiekszej tolerancji. Czy to nie piekne ?
Daj pan spokoj ... Przeciez nie ma szans zeby to przywrocic
czekitout---->
Natomiast XIX i XX wiek powinno się zachować na szkołę średnią, gdzie w ciągu 3 lat można by zrealizować całkiem sporo materiału.
Owszem, ale jakim kosztem? Nie można wyrzucić z liceum porównania Sparty i Aten, jakiegoś zarysu greckiej filozofii i sztuki, upadku Rzymu, odmitologizowania średniowiecza, rewolucji francuskiej i przemysłowej, oświecenia czy Rzeczypospolitej szlacheckiej. Jest masa problemów i to nie są rzeczy, których nauczanie możemy zakończyć w wieku szczenięcym, kiedy człowiek jest zazwyczaj niezdolny do postrzegania i rozumienia pewnych spraw.
To, że się dzisiaj próbuje upchnąć czteroletni program z dawnego liceum (a raczej to, co z niego zostało) w ramy trzyletnie nie oznacza, że mamy wylewać dziecko z kąpielą.
Akurat rewolucja francuska by się jeszcze łapała pod XIX w. (Tak zresztą w wielu podręcznikach akademickich to działa), więc tak ważnego tematu by nie pominięto.
Co do Polski szlacheckiej to problem byłby (patrząc na chronologię) poruszany w ostatniej klasie gimnazjum. Trudno wtedy wiek uczniów uznać jeszcze za szczeniacki.
Co do okresu starożytności i średniowiecza, to możesz mnie uznać za ignoranta, ale uważam, że uczniom wystarczy wiedza zupełnie podstawowa z tego okresu. Wiedza, która spokojnie zostanie zrozumiana w "wieku szczenięcym". Dzisiaj uczy się o kulturach Mezopotamii, czy o tym jak to Warcisław bił się z Bolkiem Krzywoustym... czy to są aż tak ważne informacje? Oczywiście zaraz ktoś zakrzyknie, że TAK! Pamiętać jednak trzeba, że wszystkiego mieć nie można. Według mnie ważniejsze jest by uczniowie posiedli odpowiednią wiedzę z okresów nowożytnych, których wydarzenia bardziej przekładają się na obecną rzeczywistość.
edit:
aha. Co do spraw kultury antycznej, czy oświecenia, to takimi rzeczami powinno zajmować się na takim przedmiocie jak Wiedza o kulturze. U mnie w szkole średniej takie coś istniało (nie orientuję się, czy tak jest wszędzie). Co prawda zajęcia zostały kompletnie olane przez wszystkich (zarówno uczniów jak i nauczycielkę). Nie wypowiem się więc za bardzo na ten temat, bo doświadczenia mam słabe.
Natomiast z liceum pamiętam, że na języku polskim w programie nauczania sporo czasu było poświęcone właśnie na kulturę antyku, czy oświecenia. Co jak co, ale oprócz matematyki, to chyba jeszcze program nauczania języka polskiego w szkołach jest dość dobrze zrobiony. Można się spierać ile ma być Sienkiewicza, a ile Gombrowicza, ale według mnie podstawowe założenia są dobrze realizowane. Uczeń ma szansę poznać chronologicznie kolejne epoki literackie, które nierozerwalnie wiążą się z panującą wówczas kulturą. Poznają więc sztukę i sposób myślenia, filozofię od antyku, przez średniowiecze, renesans, itd. aż po czasy współczesne.
czekitout---->
Wiesz, akurat to, że dzieciaki się uczy jakichś pierdół, to inna sprawa. Fałszywa pogoń za egalitaryzmem w szkołach doprowadziła nas do sytuacji, w której nauczyciele/programy nauczania mają tendencje do upraszczania historii, sprowadzając ją do kilku bitew na krzyż, zupełnie ignorując to, co w niej najciekawsze, czyli wszelkiego rodzaju przeobrażenia polityczne, społeczne czy kulturowe. Ignorowanie z tej perspektywy znaczenia greckiej krytyki demokracji, rzymskiego aparatu państwowego, chrztu Polski, reformacji i wielu innych zdarzeń jest moim zdaniem nie do zaakceptowania, bo wiele z tych wydarzeń/wątków definiuje to, kim jesteśmy dzisiaj.
Owszem, można i prowadzić wiedzę o kulturze, i poruszać liczne rzeczy na języku polskim, ale to jednak trochę inna perspektywa - moim zdaniem tylko systematyczny wykład z historii jest w stanie pokazać rzeczy spójnie i w całej swojej złożoności.
Kto to jest Adam Michnik?
Najwięcej o poziomie edukacji się wypowiadają Ci, których ona już dawno nie dotyczy... zabawne.
Kto to jest Adam Michnik?
To chyba ten co b-b-bronił generaua.
Egzek --> Najwięcej o poziomie edukacji się wypowiadają Ci, których ona już dawno nie dotyczy... zabawne.
To nie jest zabawne. Płacę podatki, utrzymuję szkolnictwo publiczne i mam prawo wiedzieć jak wykorzystywane są moje pieniądze. Wychowanie i wykształcenie obywateli to sprawa wszystkich, a nie tylko uczęszczających do szkół.
[43] i w przeciwienstwie do wielu zazartych dzisiaj bojownikow z komuna nie ograniczal sie do bohaterskiego opowiadania antypanstwowych dowcipow przy wodecze w czasach gdy komuna byla i mogla bojownika kopnac w d..., nawet jesli na nodze nie miala juz glana a zwykle polbuty. Ot, taka pamiec selektywna u niektorych.
Najwięcej o poziomie edukacji się wypowiadają Ci, których ona już dawno nie dotyczy... zabawne.
Wiesz, tak samo jak o walce z komunizmem ci, ktorzy sie juz urodzili w III RP albo w PRL walili kupe w tetrowa pieluche.
Niesamowite jest to, jak prawicowcy podchodzą do edukacji - jakby to było grindowanie w WoWie, alboco:P Im więcej treści narodowych napchamy, tym bardziej oddanych patriotów będziemy mieli w kraju:D Naprawdę, nie trzeba być specjalistą od psychologii rozwojowej, żeby wiedzieć, że młodzież na nadmierną dawkę nadętych, bogoojczyźnianych wykładów i apeli szkolnych reaguje w jedyny rozsądny sposób - buntem albo olewactwem.
Poza tym, reforma w ogólonych zarysach brzmi nieźle, z podejścia problemowego na ogół zostaje potem w głowach dużo więcej niż z chronologicznego. Oczywiście trzeba mieć do tego solidną bazę (wypadałoby najpierw sprawdzić, co uczniowie pamiętają z lat poprzednich) no i diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach, bo wiele było już w Polsce reform o nader słusznych założeniach, które po wprowadzeniu zamieniły się w swoją parodię.
A Polska będzie krajem silnym, kiedy w szkołach wreszcie położy się odpowiedni nacisk na sensownie wykładaną matematykę, fizykę i ekonomię, dobrobytu w żadnym kraju nie udało się jeszcze wymodlić ani odszukać w starych księgach.
[46] +1
Dla mnie pomysl, jak najbardziej dobry. Nie wiem, jak to wyglada w innych szkolach, ja przez 3 etapy nauki (podstawowka --> gimnazjum --> LO) uczylem sie w kolko dokladnie tego samego, poszerzajac ta wiedze o wiecej dat, teraz 3 lata po skonczeniu LO nie pamietam z historii dokladnie nic i uwazam, ze byla to kompletna strata czasu.
Mam nadzieje, ze bedzie to jednak jakos sensownie rozwiazane, a nie to samo, tylko szybciej. Moim zdaniem powinni skupic sie bardziej na wspolczesnej historii polskii, a w LO dac sobie juz spokoj chociazby tylko ze starozytnoscia, bo sam zarowno LO, jak i gimnazjum zakonczylem na nauce o II wojnie swiatowej "bo nie starczylo czasu".
Ptosio, jedno pytanie, jest tu ktokolwiek kto chce napychać treściami narodowymi przy nauczaniu historii?
A Polska będzie krajem silnym, kiedy w szkołach wreszcie położy się odpowiedni nacisk na sensownie wykładaną matematykę, fizykę i ekonomię, dobrobytu w żadnym kraju nie udało się jeszcze wymodlić ani odszukać w starych księgach.
a kto powiedział, że należy rezygnować z nauki matematyki na rzecz historii? chyba jedno drugiego nie wyklucza?
poza tym - system edukacyjny jest jednym z ramion państwa i ono ma żywotne interesy w kształtowaniu swoich obywateli, tak by znali i matematykę i posiadali świadomość narodową tak poprzez historię czy literaturę - co buduje poczucie wspólnoty, dobra wspólnego, historia jest też łącznikiem pomiędzy dawnymi pokoleniami i buduje poczucie odpowiedzialności za pokolenia przyszłe - jeśli ktoś nie zna historii własnych przodków, nie czuje żadnej powinności wobec tych którzy nadstawiali karku byśmy mogli dzisiaj na luzie w kapciach klepać po klawiaturze, nie będzie miał obowiązków wobec przyszłych pokoleń.
No i dobrze. Po co komu tyle tej historii. Wystarczy informować o tych najważniejszych wydarzeniach dla Polski i świata, bez zagłębiania się w szczegóły. Pasjonaci historii sami sobie znajdą informacje w książkach i internecie. Teraz trzeba postawić na kształcenie matematyki, fizyki, informatyki. Stawiajmy na kreatywność, innowacyjność wynalazczość. Polsce potrzeba naukowców, inżynierów, a nie kolejnej zgrai polityków, socjologów i historyków. W szkole powinno być w tygodniu: 3 godz j.polskiego, 1 godz. historii, 5 matematyki, 3 fizyki, 2 budowy maszyn i urządzeń, 4 informatyki (- 1 godzina ogólna+3 specjalizacji np. sieci lub programowanie), 3 chemii (z czego min. 2 godz zajęc praktycznych), 3 biologii (min 1 godz zajęc praktycznych), 2godz. elektroniki. Mozna jeszcze zostawić ze 2godz. WF.
jeśli ktoś nie zna historii własnych przodków, nie czuje żadnej powinności wobec tych którzy nadstawiali karku byśmy mogli dzisiaj na luzie w kapciach klepać po klawiaturze, nie będzie miał obowiązków wobec przyszłych pokoleń.
Historii nigdy nie olewałem, a i tak nie odczuwam tego, o czym piszesz. Jakiś taki wykastrowany jestem z tych wspaniałych patriotycznych cech. Sad, but true...
smuggler ---> ja wyniosłem z lekcji historii następujące wnioski:
- silniejszy ma zawsze rację
- lepiej być silniejszym niż słabszym
- jak znajdziesz kogoś słabszego to go zniszcz zanim stanie się silniejszy
zapomniałeś o jeszcze jednym:
- sojusz słabszego z silniejszym nigdy nie wychodził temu słabszemu na dobre.
a wlaśnie takiego sojuszu bronisz zaciekle, powtarzając ten sam błąd co przodkowie, naiwnie wierzacy że pod opieka silniejszego będą bezpieczni. To już Machiavelli w XVI w. obalił ten mit.
[52] Kto - ja?
Historia mówi że dzięki przenikliwości Wodza, wsparci narodową dumą uprzedziliśmy o całe dziesięciolecia napaść na Nas.
W zwycięskiej wojnie obronnej wycięliśmy w pień przeciwników naszych na ich własnym terytorium, które to zresztą zagrabili przodkom.
No i dzieki poprzednim doswiadczeniom nie wiazali sie sojuszem z zadnym - silniejszym - sasiadem, trzymajac rowny dystans do obu, dzieki czemu zaden z nich nas nie zaatakowal i nie musielismy walczyc na dwa fronty.
Co wiecej znajac podstepnosc Rosjan, nie wywolalismy wtedy powstania, do ktorego nas podpuszczali, wiedzac ze to musi byc jakas prowokacja.
Attyla/Azazello
Ostatnio przeczytałem socjologiczne ujęcie "aksamitnej rewolucji", gdzie autor twierdzi, że gdyby komuniści wykazali się sprytem, to podpisaliby umowę z CocaColą i paromia innymi "kolorowymi" koncernami a Czesi nigdy by żadnej rewolucji nie zrobili. Bo jedynym ich pragnieniem były kolorowe sklepy i Coca Cola z puszki.
Co Ty czytasz ? Umowę z Coca Colą i Pepsi podpisał juz Gierek i to na poczatku kadencji (fakt, nie sprzedawano w puszkach). Z paroma innymi "kolorowymi koncernami" także (np. z Fiatem). Kurcze, przecież przynajmniej ostatnią dekadę pamiętasz, już tak te lekturki/bzdurki zniewalaja umysł, że własna pamięć staje sie niewiarygodna ?
A co do tematu - ograniczanie lekcji historii to kontynuuwanie polityki wprowadzania "korwinizmu" (ta, wiem, ze zwolennicy sie oburzą) czyli ograniczania wydatków państwa, tyle, ze czyni się to nie rewolucyjnie, jak by chciał Mike a metodą "salami". Przy czym uzasadnienie jest zdumiewające (powtarzalność materiału). Czyli teraz bedzie liniowa w podstawówce starozytność w gimnazjum do Oświecenia a współczesność w liceum. Tyle, ze na gimnazjum kończy się obowiązek szkolny.
Fakt, że jak ktoś chce się edukować w historii to zrobi to sam, w USA w szkołach prawie niczego nie uczą a kraj prosperuje choc przecietny mieszkaniec nie wie na jakiej wyspie leży Azja i zastanawia się jak koncern produkujacy "lincolny" zniósł niewolnictwo.
A co do tematu poziomu nauczania w PRLu, fakt, historia najnowsza była fałszowana, ale uczyło wtedy pokolenie wyedukowane PRZED WOJNĄ, nie ma czego porównywać. Mnie np. w przeciwieństwie do Soula uczono o Gandhim.
to było apropos Soulcatchera oczywiście.
I nie wiem czy panowie zauważyliście, ale obydwa wasze posty świetnie uzupełniają mój. Największe kłopoty Rzeczpospolitej zrodziły się właśnie ze zbyt dużego zaufania do pokojowości swoich sąsiadów. Gdy w XVIII w. u nas biesiadowano w "pokoju", cała Europa się zbroiła. Jak to się skończyło wiemy. Po odzyskaniu niepodległości, w dwudziestoleci międzywojennym również zawarto traktaty pokojowe z naszymi kochanymi sąsiadami i duża część oficjałów bardzo w nie wierzyła i znowu wiemy jak to się skończyło. Mamy 2012 r., jesteśmy uzależnieni gospodarczo od sąsiada, w którym większość obecnych oficjałów widzi rzecznika "naszych" interesów, a nasza armia to jakiś żart...
Paudyn, to zależy co rozumiesz przez znajomość historii - należy też ją nie tylko znać ale i rozumieć, prawidłowo odczytywać - stosować krytykę porównawczą, odczytywać ją od przyczyn do konsekwencji, a nie wspak jak to dzisiaj często się robi (np. powstanie warszawskie, zaolzie) - poza tym historia to nie tylko daty i wydarzenia, ale też świadomość tego jak bardzo była zafałszowywana (wmawianie nam przez zaborców, że nie umiemy się rządzić Polnische Wirtschaft - interpretowanie przywilejów szlecheckich jako przyczyny zguby kraju , gdzie np. taka magna carta traktowana jest przez angoli jako coś wspaniałego, przyczynek do rozwoju parlamentaryzmu - praw człowieka - albo np. 50 lat wmawiania nam kozietulszczyzny, bohaterszczyzny, potrząsania szabelką, antysemityzmu graniczącego z faszyzmem - co prowadzi do oikofobii (pogardy i niechęci do własnej historii i narodu) utraty dumy narodowej, choć na tle naszych sąsiadów - mamy mnóstwo powodów do do bycia dumnym z czynów naszych przodków i ich osiągnięć
[57] Dosc uproszczone widzenie - nasi rzadzacy wowczas wcale tak bardzo w traktaty nie wierzyli - warto sprawdzic jaki procent owczesnego PKB byl ladowany wowczas w armie. Mozesz sie bardzo zdziwic... Tyle tylko, ze to tak jakby typowy Polak inwestowal 25% rocznych dochodow w samochod, a sasiad 10% - i tak Polak dorobi sie 10-letniego Golfa, a sasiad nowego Forda. Sila wyzsza.
[51] Jedni dmuchaja na zimne, inni odczuja dopiero kiedy straca wszystko. Kiedys na pewno tez tak bylo.
Co do tematu, pare dni temu dowiedzialem sie przypadkiem o bylych poslach zatrudnionych w firmie, dla ktorej pracuje (firma nalezy do skarbu panstwa). Sa zatrudnieni od nic nierobienia, nawet nigdy nie zjawili sie w pracy i tylko wynosza po znajomosci pieniadze (dodam, ze duzo wieksze niz ja, uczciwie pracujacy). Nastepnie wracam z pracy i wieczorem musze sluchac w wiadomosciach, ze panstwo ogranicza wydatki kosztem szkol itp. Ot taki przyklad z zycia wziety. Noz sie w kieszeni otwiera..
Historia g...no uczy. Może oprócz tego, że jedynym pewnikiem jest zmiana.
Walczyłeś łukiem - przyszli z karabinami i po tobie, walczyłeś karabinem, najechali czołgami, miałeś czołgi, to przywalili atomówką. Opieranie się na historycznym doświadczeniu to kompletny idiotyzm.
Modny jest teraz soft-power kulturowy i zdominowanie przeciwnika gospodarczo. Tylko niech ktoś mi powie - kto bardziej dominuje nad partnerem handlowym Chiny, czy USA?
Pewien wojskowy kiedys powiedzial, ze generalowie zawsze sa swietnie przygotowani do prowadzenia POPRZEDNIEJ wojny.
To jest straszne.
Mój brat opowiedział mi dzisiaj jak wczoraj spytał się dwóch kolegów, kim był Stalin.....
Jeden z nich nie wiedział wcale, drugi powiedział że jakiś prezydent, oczywiście co to było ZSRR ten pierwszy też nie odpowiedział. Obaj nie wiedzieli jakiego kraju przywódcą był Hitler.
To jest skutek zaniedbywania historii.
Dodam że obaj nieszczęśni panowie ( których całe szczęście! osobiście nie poznałem) uczęszczają do III klasy technikum, i mają po 19 lat!
Jak mozna tak nie interesować się otaczajacym światem?! na takich ludzi to mi się nóż w kieszeni otwiera... jeden owszem jest ekspertem od League of Legends w które gra całymi nocami, a drugi sprawia wrażenie normalnego gościa.A tu taki zonk.
Innyy przykład tym razem mojego kolegi z klasy, który napisał w IV technikum na wypracowaniu z Historii, że Żydzi podczas Powstania w Getcie, kijami obijali niemieckie czołgi, dosłownie tak napisał, szczęście że potem dostał solidny ochrzan od faceta od Historii i oczywiście pałę do dziennika.
Rozumiem to, że starsze, bardziej doświadczone jednostki czują odpowiedzialność za jednostki młode i tym legitymizują swoje prawo do decydowania o tym, co dla młodych jest lepsze, ale moim zdaniem gdzieś tym starszym umknęło, że np. uczniowie liceów to już nie takie dzieci i mają już (może nie wszyscy, ale część) jakiś plan na własne życie, niekoniecznie wg wzoru narzucanego przez starszych.
Rozumiem także, że mając w pamięci doświadczenia z ograniczeniem dostępu do prawdziwej historii narodu, starsze pokolenia są szczególnie wyczulone na próby ingerowania w proces nauczania historii, ale moim zdaniem część z nich, w szczególności polityków, utraciło (bądź nigdy go nie miało) kontakt z rzeczywistością.
Przy całej mojej sympatii i szacunku do historii, uznaniu dla jej roli, uważam że ranga jaką jej nauczaniu przypisują prawicowi politycy oraz bogoojczyźniane tony w jakich jest obecnie nauczana, są grubo przesadzone. Nawet najlepsza znajomość historii nie zapewni młodemu pokoleniu życia na dobrym poziomie materialnym, czyli tego, co najtrudniej jest dziś młodym osiągnąć. Wiem, że to zabrzmi bezdusznie dla tych, dla których miłość do ojczyzny jest na pierwszym miejscu, ale mnie i mojemu pokoleniu ta miłość której prawica chce nauczać na lekcjach historii, nie kupi mieszkania, nie znajdzie pracy na uczciwą umowę i za uczciwe pieniądze, etc.
Więc zanim dziadki zaczną kolejną wojnę o to, co jest najważniejsze dla młodych, niech może zapytają ich o zdanie. Ale pewnie tego nie zrobią, bo mogłoby się okazać, że młodzi ludzie nie chcą godzinami wysłuchiwać i zaczytywać się w historiach o bohaterstwie i męczeństwie przodków, ale wolą nauczyć się jak założyć działalność gospodarczą, jak korzystać z usług bankowych, jak rozliczyć się z fiskusem, jak dostać dotację z UE, jak napisać dobre CV i list motywacyjny. W moim liceum te sprawy były traktowane po łebkach lub w ogóle ich nie było i gdyby nie fakt, że uczyłem się tego wszystkiego poza szkołą, to dziś pewnie byłbym na wiele gorszej pozycji. Natomiast wiedza historyczna, której tak wiele przekazano mi w trakcie liceum...cóż, przydaje się jak oglądam Milionerów.
Ale przecież jak się ma poselską dietkę albo etat profesora i czas wolny spędza się nie na poszukiwaniu lepszej roboty albo próbach desperackiego wiązania końca z końcem i pójścia "na swoje" jeszcze przed 30,- lecz na czytaniu gazetki i dywagacjach "co jest lepsze dla innych", to świat wygląda inaczej.
Opowiem wam historię z życia. Wiozłem dziś żonę do pracy i wjeżdżamy na osiedle ulica jednokierunkowa samochody jada powoli za jakąś babą...aż ty jakiś koleś otwiera szybę i drze ryja: "Ja was wszystkich pozabijam skurwysyny!" i macha łapą do tej baby, więc zrównałem się z nim otwieram szybę i pytam grzecznie czy dawno w ryja nie dostał. Ten się zatrzymał wyskoczył (koleś metr sześćdziesiąt o aparycji urzędnika) i zapodaje: "Ja cie zapierdole złodzieju z PO". No to ja wyciągam telefon żeby go nagrać, ale schował się i pojechał tylko mi żonę i dzieciaka wystraszył.
Niezła szajba ludziom bije na łeb wiec postuluje o więcej kasy na badania psychiatryczne zamiast na lekcje historii :D
Pewnie jakis wkurzony dyskusja forumowicz sie odreagowal.
A na rozluznienie cytat z forum fotograficznego.
Nie wiem czy to tu pasuje, ale wczoraj ustanowiłem chyba rekord świata...
Pobiłem agresywnego dresa siedząc w samochodzie i w zasadzie nie odrywając rąk od kierownicy...
Zajechało mi drogę zdezelowane BMW (wymusił pierwszeństwo) więc hamulec do podłogi i klakson. Bejca się zatrzymuje, wypada z niej kark, otwiera moje drzwi. Łapie mnie za wdzianko, obraca frontem do siebie, robi zamach głową... Pech polega na tym, że na osiedlu na którym się wychowałem taki atak i obrona przed nim to kiedyś był elementarz każdego młodego człowieka... Więc pochyliłem głowę, skutkiem czego dres zamiast walnąć mnie z całej siły czółkiem w nos- przygrzmocił swoim nosem w czubek mojej głowy. Coś głośno chrupnęło (ponieważ moja czaszka jest cała, mam tylko sporego guza- podejrzewam, że były to chrząstki/kości nosa mojego przeciwnika) i pacjent padł na drogę znacząc przy okazji teren na czerwono. Poleżał chwilę, wstał, powiedział "o, k...", wsiadł do samochodu i pojechał. Kolega który jechał ze mną popłakał się ze śmiechu a i mój humor jakoś się poprawił...
Największe kłopoty Rzeczpospolitej zrodziły się właśnie ze zbyt dużego zaufania do pokojowości swoich sąsiadów. Gdy w XVIII w. u nas biesiadowano w "pokoju", cała Europa się zbroiła
interpretowanie przywilejów szlecheckich jako przyczyny zguby kraju
Zdaje sie, ze takie poglady prezentuje spora czesc Prawdziwych Patriotow ktorzy chca by innych uczyc Prawdziwej historii i poszanowania dla dawnej wspanialej Rzeczpospolitej.
Kraju w ktorym panowala najwieksza demokracja na swiecie, gdzie wszyscy zyli dostatnio i suto, kraju ktory nigdy nie prowadzil wojen zaborczych a tylko sie dzielnie bronil przed zakusami innych bardziej zlych.
W kwestii tego jak to my bylismy pokojowi to chcialbym przypomniec ze szlachta, a przede wszystkim oczywiscie magnateria, za najwazniejsze uwazala ograniczanie pozycji krola i centralnej wladzy i nieplacenie podatkow. Biesadowala bo miala gleboko gdzies los Polski najbardziej sie bojac ograniczenia swoich przywilejow. W wiekszosci wojen obronnych mordega prawdziwa bylo uchwalenie jakichkolwiek podatkow nadzwyczajnych na pobor wojsk. Natychmiast po zlikwidowaniu bezposredniego zagrozenia skorumpowana szlachta, pod przewodem swoich magnackich panow, likwidowala podatki nie z racji swojej pokojowej natury (to dopiero zart w odniesieniu do tchorzliwych hulakow z szabelkami) lecz z obawy, ze krol wykorzysta wojska do chwycenia ich za ryje i zlikwidowania samowoli szlacheckiej.
Dla przypomnienie zabory byly logiczna konsekwencja istnienia "panstwa" pozbawionego wladzy centralnej i bedacego raczej federacja latyfundiow magnackich prowadzacych samodzielna polityke nawet i posiadajacych wlasne wojska (to tak a propos jeszcze tego jak to Polska sie nie zbroila) niz jednolitym krajem. Na dokladke dzielna szlachta na koniec sprzedala ten kraj sasiadom kupujac sobie spokoj i majetnosci w zamian za Polske.
Za wolnosc..., na pohybel wrednym zaborcom... tak... i co jeszcze?
Nauczac historii bysmy nie popelniali bledow przeszlosci? No chetnie bo mi dzisiejsi politycy jako zywo przypominaja tamtych szlachetkow i ich magnackich panow. Probnlem w tym, ze Prawdziwi Patrioci uwazaja tamte skorumpowane gnidy z przeszlosci za dzielnych bohaterow i przyklad do nasladowania i tak chca uczyc. Dobry przyklad, z ktorego juz politycy korzystaja...
Co do 3 letniego 'etapowego' nauczania historii to jak ktoś wspomniał to samo jest z fizyką, biologią, geografią i z jęz. polskim ( jak czegoś zapomniałem to może mnie ktoś poprawić :P ).
Zgadzam się również co do matmy - tutaj program jest moim zdaniem dobrze zrobiony. Pierwsze lekcje są powtórzeniem z poprzednich klas + ew. ich rozszerzenie ( mam na myśli potęgi, pierwiastki, kolejność działań, część geometrii ), a zaraz po tym dochodzą nowe tematy. W ten sposób osobiście z matmy pamiętam znacznie więcej niż z chociażby wspomnianej historii.
Co do reformy w liceach, przykładowo moja nauczycielka od biologii uważa, że nadchodząca reforma jest dobrze zrobiona ( a przynajmniej jej część ). Mówiła, że teraz przykładowo w klasie maturalnej będzie można zmniejszyć ilość lekcji/zrezygnować ( nie pamiętam dokładnie ) z uczenia się przedmiotów, z których nie będziemy zdawać matury. I moim zdaniem jest to również bardzo dobre, bo przykładowo jak zbliża się matura i mamy sprawdzian z historii to zamiast uczyć się już na maturę przedmiotów profilowanych to tracimy czas na uczenie się dat i wydarzeń, które kompletnie na maturze się nam nie przydadzą. Tak więc ta zmiana moim zdaniem zasługuje na plus. Jeśli ktoś chce się uczyć przykładowo biologii i chemii i wybiera te przedmioty jako jego główne ukierunkowanie to po kij jeszcze zapychać niepotrzebnie umysł tematami z WoS'u/Wok'u/P.O./Historii itp. Co prawda nie jestem za całkowitym zniesieniem lekcji historii, ale jeśli ktoś wybiera inne przedmioty to nie powinien być nakładany nacisk na ten przedmiot bo i tak z tego nie skorzystamy ( jaki % osób po Bio-chem pójdzie na studia związane z historią ? ... ).
Zajechało mi drogę zdezelowane BMW (wymusił pierwszeństwo) więc hamulec do podłogi i klakson. Bejca się zatrzymuje, wypada z niej kark, otwiera moje drzwi. Łapie mnie za wdzianko, obraca frontem do siebie, robi zamach głową... Pech polega na tym, że na osiedlu na którym się wychowałem taki atak i obrona przed nim to kiedyś był elementarz każdego młodego człowieka... Więc pochyliłem głowę, skutkiem czego dres zamiast walnąć mnie z całej siły czółkiem w nos- przygrzmocił swoim nosem w czubek mojej głowy. Coś głośno chrupnęło (ponieważ moja czaszka jest cała, mam tylko sporego guza- podejrzewam, że były to chrząstki/kości nosa mojego przeciwnika) i pacjent padł na drogę znacząc przy okazji teren na czerwono. Poleżał chwilę, wstał, powiedział "o, k...", wsiadł do samochodu i pojechał. Kolega który jechał ze mną popłakał się ze śmiechu a i mój humor jakoś się poprawił...
@gofer
Przy całej mojej sympatii i szacunku do historii, uznaniu dla jej roli, uważam że ranga jaką jej nauczaniu przypisują prawicowi politycy oraz bogoojczyźniane tony w jakich jest obecnie nauczana, są grubo przesadzone. Nawet najlepsza znajomość historii nie zapewni młodemu pokoleniu życia na dobrym poziomie materialnym, czyli tego, co najtrudniej jest dziś młodym osiągnąć. Wiem, że to zabrzmi bezdusznie dla tych, dla których miłość do ojczyzny jest na pierwszym miejscu, ale mnie i mojemu pokoleniu ta miłość której prawica chce nauczać na lekcjach historii, nie kupi mieszkania, nie znajdzie pracy na uczciwą umowę i za uczciwe pieniądze, etc.
Jeżeli jakakolwiek dziedzina wiedzy zaliczana do humanistycznych może przełożyć się na uniwersalny sukces, to moim zdaniem będzie to właśnie historia, zwłaszcza w społęczeństwie demokratycznym. Zwróć uwagę, że dość powszechnie stosowanym argumentem jest to, że u władzy znajdują się złodzieje i nieudacznicy. Kiedy jednak ostatnio sprawdzałem, dostali się oni tam w wyniku wyborów, a więc ktoś ich wybierał. Znajomość historii (dobrze nauczanej) pozwala na poziomie szkolnym przyswoić wiedzę o mechanizmach stanowiących podstawy programów wyborczych oraz działania różnych współczesnych instytucji.
Poza tym, historia to historia - bezstronna, obiektywna wiedza o wszystkich jasnych i ciemnych stronach dziejó kraju zarówno naszego jak i innych. Ze swoich czasów nie przypominam sobie żadnych bogoojczyźnianych tonów, ani w czsach, kiedy sam się uczyłem, ani kiedy pracowałem w szkole.
Więc zanim dziadki zaczną kolejną wojnę o to, co jest najważniejsze dla młodych, niech może zapytają ich o zdanie.
Ale jak można pytać o zdanie człowieka, który nie ma jeszcze kompetencji do udzielenia właściwej odpowiedzi? Starsi, kompetentniejsi uczniowie udzielają zaś takiej odpowiedzi idąc do konkretnego liceum albo wybierając fakultety w szkole. Tak to działało za moich czasów, tak to działa w dobrych szkołach na całym świecie.
ale wolą nauczyć się jak założyć działalność gospodarczą, jak korzystać z usług bankowych, jak rozliczyć się z fiskusem, jak dostać dotację z UE, jak napisać dobre CV i list motywacyjny.
Super, tylko że wszystko, co napisałeś to jest kwestia paru godzin. CV i list motywacyjny? Godzina. Rozliczenia z fiskusem? Godzina polegająca na przypomnieniu podstawowych informacji z WoS dotyczących podatków i dochodu. Poza tym, taka wiedza jest mało użyteczna, bo od czasu, kiedy skończyłem szkołę przepisy dotyczące podatków zmieniały się już parę razy. Ponadto, nie rozumiem, dlaczego człowiek miałby się uczyć w szkole o tym, jak korzystać z usług bankowych albo jak zakładać działalność gospodarczą - od tego są przecież rodzice, informacja i ulotki. Może mam zbyt wysokie wyobrażenie o współczesnej młodzieży, ale za moich czasów każdy osiemnastolatek potrafił założyć sobie konto i wyrobić kartę płatniczą.
Kupowania gier na Steamie przez PayPal nikt w szkołach nie uczy, a dzieciaki świetnie sobie z tym radzą, chociaż to jest to bardziej skomplikowane niż wypełnianie PITa przez osobę nie posiadającą rodziny ani nie korzystającej z odliczeń. Poważnie.
@Orzołek
Co do reformy w liceach, przykładowo moja nauczycielka od biologii uważa, że nadchodząca reforma jest dobrze zrobiona ( a przynajmniej jej część ). Mówiła, że teraz przykładowo w klasie maturalnej będzie można zmniejszyć ilość lekcji/zrezygnować ( nie pamiętam dokładnie ) z uczenia się przedmiotów, z których nie będziemy zdawać matury.
No super, ale kilkanaście lat temu też tak było i nie było do tego potrzebne takie ograniczania programu nauczania, jakie się wprowadza i proponuje teraz. Większość przedmiotów kończyła się w jedenastej klasie, większość poza maturalnymi - w pierwszym półroczu dwunastej. Pół roku nauki wyłącznie przedmiotów maturalnych wystarczy aż nadto.
I moim zdaniem jest to również bardzo dobre, bo przykładowo jak zbliża się matura i mamy sprawdzian z historii to zamiast uczyć się już na maturę przedmiotów profilowanych to tracimy czas na uczenie się dat i wydarzeń, które kompletnie na maturze się nam nie przydadzą.
Przecież w szkole nie uczysz się do matury. Jeżeli nie idziesz na studia, to matura w sumie nie jest koniecznie potrzebna, a jeżeli idziesz, to ograniczenie nauczania do przedmiotów maturalnych da o sobie zdać na pierwszym roku
@Tlaocetl
Walczyłeś łukiem - przyszli z karabinami i po tobie, walczyłeś karabinem, najechali czołgami, miałeś czołgi, to przywalili atomówką. Opieranie się na historycznym doświadczeniu to kompletny idiotyzm.
Włąśnie podałeś doskonały argument, że opieranie się na doświadczeniu historycznym to doskonały pomysł :8]
@MANOLITO
interpretowanie przywilejów szlecheckich jako przyczyny zguby kraju , gdzie np. taka magna carta traktowana jest przez angoli jako coś wspaniałego
Ale właśnie przywileje szlacheckie to był główny, jeżeli nie jedyny powód upadku Rzeczypospolitej (w ściślej mówiąc - nie tyle same przywieleje, co ich rozrost. Demokracja Szlachecka, podobnie jak Magna Carta jest traktowana jako coś wspaniałego. Anglicy wiedzieli jednak, że żadna idea nie jest dobra sama w sobie, dlatego dając autonomię szlachcie, zdawali sobie sprawę, że król również musi zachować pewną władzę. W dawnej Polsce "wolność szlachecka" urosła do rangi elementu najważniejszego i definiującego świadomość polityczną. Dlatego w XVII wieku w Polsce praktycznie przestano posługiwać się koncepcją racji stanu i w ciągu jednego wieku Rzeczpospolita Obojga Narodów jednego z największych, jeżeli nie największego mocarstwa w kontynentalnej Europie spadła do roli "chorego człowieka Europy".
Nawiasem mówiąc, dzisiejsze spory polityczne wydają mi się podobne do ówczesnych. Dzisiaj większość argumentów definiuje się jako "lewackie zepsucie", bądź "prawacki ciemnogród" czy też "bogoojczyźniane brednie" bądź "eurofederastyczna propagandę" (czy jak tam na to mówi prosty lud), podobnie jak kiedyś każda próba ograniczenia praw szlachty "zamachem na złotą wolność". Ale to jest kwestia braku wartości, o której pisałem w innym wątku.
W ogóle, historia Rzeczpospolitej to kapitalny materiał do pokazywania mechanizmó współczesnych, bo nasi przodkowie wypracowali dobry model państwa demokratycznego i praw człowieka, ale jednocześnie stworzyli lobbing na szczeblu państwowym i monopolizację zasobów oraz skrajne korporacjonistyczne zamknięcie rynku pracy. Na ich osiągnięciach i błędach można się wiele nauczyć.
wmawiania nam kozietulszczyzny, bohaterszczyzny, potrząsania szabelką, antysemityzmu graniczącego z faszyzmem
A to jest szalenie ciekawy temat, bo de facto Polska była pierwszym w Europie krajem o ustroju faszystowskim, w którym faszyzm wyglądał zupełnie inaczej niż się do teraz kojarzy. Faszystowski przywódca oskarżany o filosemityzm przez przeciwników politycznych i otwarcie walczący z frakcją narodową co coś, co współczesnej młodzieży może wywołać, jak to mawiają Rosjanie "rozryw szablona".
A z tym "potrząsaniem szabelką" to w ogóle jest zabawne, bo najbardziej wyrzucają to ludzie, którzy mają na sumieniu jeszcze więcej ponurego militaryzmu. No, ale do tego to wypadałoby znać historię. I wytłumacz teraz młodemu hipisowi, który wychodzi "walczyć z faszystami", że ta cała kozietulszyczyzna to było dokładnie to samo, tylko wtedy faszyści nie szli z bejsbolami, tylko jechali czołgami, więc i środki musiały być dużo poważniejsze.
MANOLITO
O sposób prowadzenia zajęć z historii, na które uczęszczałem, nie musisz się martwić. Naukę w formie daty-wydarzenia skończyłem na etapie podstawówki. W liceum była to już praktycznie sama analiza przyczynowo skutkowa. Problem w tym, że tak naprawdę nasza historia nigdy nie zainteresowała mnie na tyle, żeby temat pociągnąć głębiej (natomiast zawsze zazdrościłem Hiszpanii i Anglii ich zamorskich podbojów i po te tematy potrafię sięgać do dziś :D). Może problemem jest fakt, iż moje pokolenie spotkało się już z zupełnie inną rzeczywistością, problemami i nie widziało na żywo drugiego dna, o którym piszesz. Owszem, zawsze znajdą się jednostki, które autentycznie zafascynują się naszymi dziejami i będą kultywować pewne patriotyczne tradycje, ale z moich obserwacji wynika, że jest tego zdecydowanie mniej, niż kiedyś.
Żeby nie było, lubię ten kraj i odczuwam łączącą mnie z nim więź, ale nie za sprawą historii. Nie odczuwam za to żadnej powinności wobec pokoleń przeszłych, ani zobowiązań wobec tych przyszłych. Najważniejsze jest dla mnie dobro moich bliskich i moje własne. Jeśli zajdzie taka konieczność, spakuję manatki i przeniosę "nas" w dogodniejsze miejsce, w którym zapewne przyszłe pokolenia będą się już uczyć zupełnie innej historii. Może przodkowie przewracają się w grobię, ale nie rusza mnie to, przykro mi.
Z Archeologii da się
wysnuć jeden przynajmniej morał,
a mianowicie, że wszystkie
podręczniki historii kłamią.
Tym, co one nazywają Historią,
nie mamy powodu się chełpić,
jako że jest wytworem
tego, co w nas zbrodnicze:
dobroć jest pozaczasowa.
(W. H. Auden, fragment wiersza Archeologia)
Odrobina Audenowskiej ironii dobrze wam zrobi w tym wątku. A co do tematu: liczba godzin historii w klasach o tzw. profilu humanistycznym (i nie tylko) od przyszłego roku ZWIĘKSZY SIĘ! Większość szkół (o ile nie wszystkie), w których jest kilka oddziałów klasowych, zaproponuje uczniom lekcje historii na poziomie rozszerzonym. Wcześniej nie było takiej możliwości.
Podejrzewam (a moje podejrzenia nie opierają się na wróżeniu z fusów), że znaczna część uczniów wybierze właśnie historię, a nie np. fizykę, spośród zaproponowanych przez szkołę przedmiotów. Dlatego też wszelkie dywagacje osobników pokroju Azazella, którzy twierdzą, że "w publicznym systemie <<nauczania>> historia jest stale ograniczana", aby uczynić z obywateli bezmózgich niewolników, można - za sprawą tej reformy - między bajki włożyć. W środowisku nauczycielskim największe obawy związane z utratą pracy po wejściu w życie reformy mają nauczyciele przedmotów ścisłych. I wszystko jasne...
Polecam zapoznanie się ze stosownymi rozporządzeniami.
I zamiast narzekać na rzekome zmniejszenie rangii historii, zastanówcie się lepiej, dlaczego w szkole więcej jest katastrofalnie (powtarzam: ka-ta-stro-fal-nie) nauczanej religii niż np. fizyki. A reforma tego nie zmienia.
a bezmozgim niewolnikiem to predzej bedzie ktos po studiach historycznych niz technicznych takze... keep trollin' panowie Azzazelowie
a historii, jak z reszta wszystkiego, mozna sie uczyc i rozszerzac wiedze na wlasna reke, nie potrzeba do tego belfra
Dzikouk, sinic, to jest klasyczna interpretacja wspak i do tego pozbawiona całego spektrum przyczyn upadku RP - - po pierwsze RON istniała 223lata - powstaje pytanie jak mogła istnieć tak długo mimo demokracji szlacheckiej?
Przez pierwsze 100 lat ustrój zdawał egzamin - sąsiedzi byli podzieleni, kasa z eksportu zboża była pełna - militarnie byliśmy potęgą wciąż powiększając terytoria - paradoksalnie ustrój, który stał się jedną z przyczyn upadku RON - zbudował naszą potęgę - dał władzy stabilizację, której nasi sąsiedzi targani konfliktami wewnętrznymi zwyczajnie nie mieli (poza turcją i szwecją)
Jednak wszystko zmieniło się w drugiej połowie 17wieku cały szereg wojen tak zewnętrznych jak wewnętrznych oraz spadek popytu na polskie zborze (to tak jak by arabia saudyjska nagle straciła dochody z głównego źródła utrzymania czyli ropy - nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni by przewidzieć jak katastrofalne miało by to konsekwencje) - w efekcie utracono 1/4 liczby ludności, całe społeczeństwo włącznie z elitami zubożało - zaczęło panować powszechne skundlenie, przekupstwo, handel urzędami, niemoc w kwestii prawa - liberum veto, - często inspirowanego skrzyniami ze złotem naszych krzepnących sąsiadów (przy okazji utyskujących na anarchię w RONie ) i co najważniejsze pogarszające się warunki życia spowodowały obniżenie wykształcenia i poczucia odpowiedzialności za państwo - to tak w kwestii dyskusji na tym czy uczyć historii czy ją olać.
Wszystko zaczęło zmieniać się za czasów Stanisława augusta - zaczęto wprowadzać reformy, nową konstytucję zniesiono liberum veto itd. - niestety zbiegło się to wszystko z rewolucją francuską i amerykańską, a że na czele reakcji antyrewolucyjnej stojącej na straży dawnego porządku stała caryca katarzyna - ta szybko wykorzystała okazję by nas zlikwidować.
generalnie, istniały tak powody zewnętrzne jak i wewnętrzne upadku RON, nie da się ich sprowadzić do jednego mianownika pod nazwą "przywileje szlacheckie" - nie muszę wspominać, że np. dzisiejszy parlamentaryzm angielski ma swoje początki właśnie w przywilejach dla szlachty (magna carta)
Bukary---->
A co do tematu: liczba godzin historii w klasach o tzw. profilu humanistycznym (i nie tylko) od przyszłego roku ZWIĘKSZY SIĘ!
Zacznę od takiej dość gorzkiej uwagi, aczkolwiek moim zdaniem niepozbawionej podstaw. Otóż przynajmniej w perspektywie najbliższej dekady, a pewnie i więcej, będziemy mieli do czynienia (a właściwie już mamy) z procesem ostatecznej degradacji przedmiotów humanistycznych w polskich szkołach. Co przez to rozumiem? Dzieci pochodzące z "lepszych" rodzin będą przede wszystkim motywowane do nauki przedmiotów ścisłych, gdyż znajomość tychże przekłada się na wymierne korzyści. Właściwie już to widzę dookoła. Do klas humanistycznych będą trafiać w większości dzieciaki "z odrzutu", oczywiście zawsze znajdą się bardziej wybitne jednostki, które w wieku 15 lat wiedzą, że nie interesuje ich kariera inżyniera czy lekarza, tylko studiowanie rosyjskiej literatury czy architektury gotyckiej. Ale to jest relatywnie niewielka liczba uczniów, którzy i tak będą się zajmować swoją działką w dużo większym zakresie i dużo efektywniej, niż jest to w stanie zapewnić szkoła.
Czy mi się to podoba? Nie podoba mi się, ale takie są realia. Mogą się zmienić, bo popyt na absolwentów studiów technicznych też nie będzie trwał wiecznie, ale póki co jest jak jest. Co to oznacza w praktyce? Że najzdolniejsi uczniowie będą tresowani na zwykłych wyrobników, mających pomnażać dochód narodowy, za to zwalnia się ich z obowiązku pielęgnowania etosu inteligenta (słowo dzisiaj niemodne, ale czasami można go użyć) i to w liceum OGÓLNOKSZTAŁCĄCYM, co może mieć katastrofalne skutki społeczne.
I zamiast narzekać na rzekome zmniejszenie rangii historii, zastanówcie się lepiej, dlaczego w szkole więcej jest katastrofalnie (powtarzam: ka-ta-stro-fal-nie) nauczanej religii niż np. fizyki
Nie widzę żadnego związku. Religia jest rzeczywiście często źle wykładana, ale to ani nie jest przedmiot obowiązkowy, ani szczególnie istotny z punktu widzenia obciążenia uczniów, którzy na nią uczęszczają. Złe nauczanie religii jest problemem Kościoła, a nie polskiej oświaty.
tylko z w USA maja swira na pokazyawaniu w filmach jacy to amerykanie sa wspaniali , tak ucza patriotyzmu a u nas coraz czesciej sie mowi ze powinnismuy byc europejczykami bo historia polski to historia klesk itd .
NIe uczenie historii powoduje ze ludzie mlodzi nie rozumieja nic z tego co sie stalo i sie dzieje, dla elit to bardzo dobre bo mozna wmowic frajerom wszystko , na dodatek frajerzy nie maja porownania z historia, a ona uczy dosc duzo o pewnych procesach .
Zaskakujace jest to ze w wolnym kraju wladze zlewaja ciepluym moczem historie i wychowanie polakow w patriotyzmie.
Sam rynek niczego nie zalatwi a wszystko ,choc to zabawnie wyglada to wskazuje na jakies tam wynaradawianie polakow.
Co trudno przychodzilo zaborcom a w wolnej Polsce za to idzie to dosc szybko.
Proste ktos wie co bylo w 1610 roku?
tylko z w USA maja swira na pokazyawaniu w filmach jacy to amerykanie sa wspaniali , tak ucza patriotyzmu a u nas coraz czesciej sie mowi ze powinnismuy byc europejczykami bo historia polski to historia klesk itd .
Otóż to. U nas na wejściu aplikuje się młodym ludziom odwyk od retoryki patriotyczno-narodowej, jakby było z czym walczyć. Taki jest tok myślenia tych szaleńców - młodym ludziom trzeba kazać czytać Gombrowicza, a nie Sienkiewicza, tak jakby Gombrowicz miał sens bez Sienkiewicza. To zresztą szerszy problem - wprowadzenie do filozofii - bach - na wejściu postmodernizm i dekonstrukcja - jakby było co dekonstruować bez osadzenia w kulturze. Od najmłodszych lat wtłacza się ludziom do głów strach przed myśleniem w kategoriach bogoojczyźnianych, tak jakby trzynastolatki zaczytywały się w Sienkiewiczu i Mickiewiczu.
Oczywiście ci ludzie wiedzą co robią, tak się przerabia Polaków na naród bez właściwości.
Większość oczywiście ślepo podążą ścieżką postępu wskazywaną przez ludzi z Czerskiej, inne modne pisma czy seriale. Ale o aż tak wielką ignorancję bym ich wszystkich nie posądzał - wszyscy jak jeden mąż historycy - Tusk, Komorowski, Michnik...:D
Nie mam juz dzis sily ani czasu na rozbudowana odpowiedz, ale kilka luznych mysli.
Po pierwsze, jedna z najpowazniejszych chorob toczacych polski system oswiaty jest uczenie "pod test", takze argument, ze "bedzie latwiej nauczyc sie do matury" do mnie zupelnie nietrafia. Liceum ogolnoksztalcace to cos wiecej niz szkolka prowadzaca kursy przedmaturalne.
Pomysl jednolitych, zewnetrznie ocenianych egzaminow ma swoje zalety, natomiast nalezaloby wyeliminowac widoczne dzis patologie poprzez:
- zwiekszenie trudnosci i nieszablonowosci pytan egzaminacyjnych ( promuje sie w ten sposob najlepszych i ciezko pracujacych, zmuszajac cala reszte do wysilku, a koszt tego zaden)
- nie dajaca sie przewidziec forma egzaminu, przy jasnych wymaganiach merytorycznych (koniec uczenia sie "pod klucz")
- obowiazkowy egzamin z wiedzy ogolnej (koniec z olewaniem przedmiotow niematuralnych)
2. Wartosci bogoojczyzniane sa chyba najbardziej rozpowszechnione na Podkarpaciu i Lubelszczyznie, a wlasnie te regiony wymieraja ze wzgledu na fatalne perspektywy dla mlodych ludzi.
3. Reforma ma na celu wlasnie podejscie PROBLEMOWE do historii po zakonczeniu podstawowego kursu chronologicznego. Czyli zamiast np. uczyc sie po raz kolejny o samym li formowaniu sie ustroju Aten, bedziemy mieli rozwazane obok siebie greckie eksperymenty z formami rzadow, demokracje szlachecka, mysl osieceniowa, problemy miedzywojenne i domokracje wspolczesna. Oczywiscie zawsze mozna spartolic wykonanie, ale, na Boga, to jest wlasnie proba odejscia od powszechnego dzis nauczania histori przez tepe wtlaczanie dat bitew i traktatow na rzecz rozpatrywania glebszych zaleznosci w szerszym obrazie. To samo zreszta tyczy sie przedmiotow scislych - po podstawowych kursach chemii, fizyki czy biologii bedziemy mieli SYNTEZE pokazujaca, jak to wszystko dziala w praktyce. Oczywiscie to wszystko bardzo latwo ztrywializowac, czego sam sie boje, konieczne jest tez to, by uczniowie wyniesli chocby minimum wiedzy z podstawowych kurskow, ale czemu ludzie uwazaja taki kierunek za zagrozenie, nie pojmuje.
Złe nauczanie religii jest problemem Kościoła, a nie polskiej oświaty
Zgadza sie - POWINIEN BYC - a stanie sie tak wtedy, gdy finansowanie katechezy zniknie z budzetu, a ocena z niej z panstwowego swiadectwa.
młodym ludziom trzeba kazać czytać Gombrowicza, a nie Sienkiewicza, tak jakby Gombrowicz miał sens bez Sienkiewicza. To zresztą szerszy problem - wprowadzenie do filozofii - bach - na wejściu postmodernizm.
To tak teraz jest? Z tego co się orientuję to W pustyni i w puszczy, Krzyżaków, Trylogię, czyta się przed Ferdydurke, Kafką, Mrożkiem itp...
Wprowadzenie do filozofii - czyli wspominki na polskim o filozofii także zaczynają się od starożytnych filozofów i szkół... więc o co chodzi? To o postmodernizmie jest chyba najmniej w szkołach, mogę się załozyć, że 1 na 1000 absolwentów szkół średnich słyszał coś o Derridzie, Lyotardzie, Baumanie itp., a o Platonie czy Heraklicie znacznie więcej.
Zlikwidować religię, WOK, WOS i PO - najczęściej beznadziejnie prowadzone przedmioty, o zerowym "prestiżu", sztucznie utworzone, które do niczego się nie przydają. Zamiast nich poszerzyć liczbę godzin historii i polskiego, ewentualnie wprowadzić filozofię z prawdziwego zdarzenia i git. A z PP zrobić coś rzeczywiście przydatnego, z podstawami ekonomii itp... mnie PP uczyła 60-letnia nauczycielka geografii, no kompetencje to ona miała jak nikt inny w szkole taaak...
Ptosio <- problemowe podejście jest oczywiście bardzo dobre, ale wymaga dośc dokładnego przygotowania chronologicznego, a ono chyba się nie zmienia? Jeśli wyrzucić z nauki w gimnazjum te wszystkie tematy jak "życie codzienne Ateńczyków" itp., to można by zrobić dobrą chronologię, a potem w liceum problematykę.
HUtH--->
Chodzi mi teraz o pewną szkołę myślenia, a nie o program nauczania, który kształtował się przez wiele lat, więc nie można go od tak rozmontować, nawet jeśli jest się postępowcem pełną gębą. Zwracam uwagę na lament, jaki się podniósł, gdy Giertych chciał wyrzucić Gombrowicza z listy lektur. Gdy rząd PO ogranicza liczbę godzin, wszystko jest wspaniale - a przecież jak czytam nazwy tych bloków tematycznych (Kobieta i mężczyzna, Język komunikacja i media...) - to nie mam wątpliwości, że chodzi o reformę kretynów i dla kretynów.
Następny krok - trzeba zreformować matematykę. Humaniści z liceów będą się uczyć w blokach "wesołe liczby" , "kwadratura koła" oraz "kielnią i cyrklem".
Tylko trochę się przykro robi, jak widać, że ludzie łykają propagandę - otóż najpoważniejsze problemy szkolnictwa rozwiążemy likwidując zajęcia z religii. Koń by się uśmiał :)
Haile <- No racja, reforma jest (jak zwykle) nieprzemyślana, wprowadzana na siłę i bez uwzględnienia całości, a te tematy i sama koncepcja specjalizacji(liceum ogólnokształcące) jest dość kontrowersyjna... ja nie wiem jak to ma wyglądać w szczególe, ale nie mam szczerze mówiąc nic przeciwko zamianie wkuwania dat, nazw itp. na pisanie jakichś wypracowań z zaproponowanych przez nauczyciela lektur i wykładów. O ile tak to będzie wyglądać, a jakoś inaczej sobie tego nie wyobrażam... nauczyciele pewnie już myślą "co to będzie".
I szczerze mówiąc nie wiem o co ci chodzi z tym sposobem myślenia... że lament, bo Giertych chciał wywalić Ferdydurke? No i dobrze, bo to przecież dość istotna pozycja jakby nie było...
Faktem jest to, że nauczanie o najnowszych nurtach w literaturze, sztuce, filozofii jest w szkołach na nijakim poziomie i chyba zależy tylko i wyłącznie od nauczyciela, jakie wybierze lektury/czy mu starczy czasu na materiał.
I jeszcze co do religii - naprawdę ten "przedmiot" jest niepotrzebnym wypełniaczem tak jak woki, wosy itp. To co się robi na religii zależy od katechety i od klasy na ile mu pozwoli. Nie wiem, co można wyciągnąć z uczenia się modlitw na pamięc, oglądania jakichś filmów(i wszyscy robia co innego, prócz jednostek), śpiewania i tych paru lekcji gdzie BYĆ MOŻE będzie coś o innych wyznaniach czy będzie w miarę merytoryczna dyskusja. Religia to czas na odrabianie lekcji i spisywanie zadań(tak jak i często woki i wosy).
Jeśli liczyć przydatność i efektywność nauczania jakiegoś przedmiotu wedle tego jak wielu uczniów i jak intensywnie wytęża szare komórki, to religia byłaby na szarym końcu.
HUtH---->
I szczerze mówiąc nie wiem o co ci chodzi z tym sposobem myślenia... że lament, bo Giertych chciał wywalić Ferdydurke? No i dobrze, bo to przecież dość istotna pozycja jakby nie było...
Ależ ja sam wtedy protestowałem. Sęk w tym, że rząd Tuska może wyrzucić z lektur i Gombrowicza, i jeszcze dziesięć innych tytułów, i pies z kulawą nogą się tym nie zainteresuje :)
Religia to czas na odrabianie lekcji i spisywanie zadań(tak jak i często woki i wosy)
Zdaję sobie z tego sprawę, ale to tylko dowodzi tego, że Kościół ma poważny problem. Dla edukacji religia jest w ten sposób właściwie obojętna. Co innego, gdyby katechezy były solidnie prowadzone - wtedy uczniowie musieliby pracować i rzeczywiście miałoby to wpływ na organizację planu nauczania.
^ no tak... jest pewne przyzwolenie na takie reformy, bo chyba wydaję się być "nowoczesne"... tzn. tak mi się wydaje, wycofywanie lektury mającej opinię przewrotnej i odmiennej od "skostniałego" kanonu przez prawicowców w postsocjalistycznym kraju jest odbierane jako co najmniej zamach na wolną myśl :P
A zmiana programu z tzw. "wkuwania dat", które sporej części ludzi nie za dobrze się kojarzy, na coś brzmiącego inaczej i ciekawie(a jednocześnie nic o tym nie wiadomo), przechodzi znacznie łatwiej...
Dla edukacji religia jest w ten sposób właściwie obojętna.
A według mnie nie jest obojętna :) Dlatego, że zajmuje czas, kiedy mogłyby odbywać się lekcje "z prawdziwego zdarzenia".
Zdaję sobie sprawę, że zapewne są w jakiejś części szkół lekcje religii prowadzone dobrze, choć i tak nigdy nie będzie to przedmiot mający wagi przedmiotów podstawowych(choć tu ty pewnie zaliczasz i religię, dla mnie jest to nie do przyjęcia, nawet gdyby to było religioznawstwo - to znów jest specjalizacja).
Belert - mi sie 1610 kojarzy glownie ze wzieciem Moskwy, ale co ma na celu to pytanie?
Religia mialaby sens, gdyby trwala jeden semestr i koncentrowala sie na przedstawieniu podstawowych zalozen wazniejszych religii swiata, a takze na objasnieniu dogmatow, rytualow i historii religii w Polsce dominujacej. Prowadzona rok w rok jest marnowaniem pieniedzy podatnika na finansowanie dzialalnosci duszpasterskiej Kosciola Katolickiego, za ktora powinien odpowiadac ten wlasnie kosciol (moze sie to odbywac w szkole, jesli tak bedzie wszystkim wygodniej, ale nie w ramach swieckiego ksztalcenia!). Uwolnione w ten sposob czas i fundusze mozna spozytkowac na wydatne poprawienie standardow edukacji.
WOK i WOS to bardzo istotne przedmioty i nalezaloby raczej dzialac w kierunku zwiekszenia ich prestizu, a nie ich likwidacji.
Bepert - bo wlasnie tak jest - patriotyzm amerykanski jest optymistyczny i widowiskowy - moze czasem kiczowaty - a osiagniecia Stanow Zjednoczonych znacznie przewyzszaja osiagniecia Polski, dlatego duzo latwiej byc patriota w Ameryce. Na dodatek Amerykanie sa narodem sztucznym i dlatego potrzebuja mocnego i stale utrwalanego spoiwa, w przeciwienstwie do Polakow bedacych (teraz, prosze mi nie wyskakiwac z historiami o narodzie politycznym za RONu) narodem etnicznym.
Na polskie narodowe cierpietnictwo po prostu nie ma wsrod mlodych zapotrzebowania i wcikanie takiego patriotyzmu sila odniesie tylko skutek przeciwny do zamierzonego.
A to ta liczba godzin per saldo to sie zmniejszy, policzył to ktoś?
MANOLITO
Taaaak, złote czasy Drugiej Rzeczypospolitej. Przykładowe wypracowania z egzaminu dojrzałości:
j. polski: "Rozwinąć myśl: "Człowiek się nie sobie urodził, ale przyjaciołom, ojczyźnie i wierze ku Bogu""
historia: "Wykazać, że naród polski zawsze miłował pokój i nie prowadził nigdy wojen zaborczych"
fizyka: "Pod jakim kątem wzniesienia należy wystrzelić z działa, które ma ostrzeliwać okręt niuprzyjaciela odległy o 5000 m, jeśli szybkość początkowa pocisku 6000 m/s?"
itp., idt.
Sorry, może wtedy było to i potrzebne, ale czasy się naprawdę zmieniły i stać nas na oderwanie się od tego bogojczyźnianego patosu, który to większość uczniów i tak lekce sobie waży. Zamiast tej ocierającej się o śmieszność propagandy nacjonalistycznej wolałbym już i wspomniany przegląd relacji kobieta-mężczyzna w różnych społecznościach na przestrzeni dziejów, ofkors jeśli propagandy prawicowej nie zastąpi tu jedynie słuszna ideologia feministiczna, mająca podobnie luźny stosunek do faktów:)
Ptosio, powiedz mi na jakiej podstawie wykoncypowałeś, że nauka historii ma skupiać się wyłącznie na sferze "bogoojczyźnianej"? albo jakiejś "propagandy prawicowej"?
poza tym czasy się zmieniły, ale ludzie pozostali tacy sami, a to znaczy, że młodzież jest taka sama jak przed wiekami czyli w swej podstawowej masie jest CYMBAŁOWATA i z natury jak to napisałeś "lekceważy sobie patos bogoojczyźniany" i zresztą właściwie wszystko sobie lekceważy (wiem, bo sam byłem kiedyś młody) i po to właśnie wymyślono edukację by nalać im do głów wiedzy i wartości by wraz z wiekiem i doświadczeniem dawały owoce - zdanie czy ochota młodzieży ma tu znaczenie trzeciorzędne.
i jeszcze jedno, znajomość historii ( nie tylko tej bogoojczyźnianej) buduje w ludziach patriotyzm, poczucie wspólnoty, dobra wspólnego, a te przekładają się na świadomość obywatelską, odpowiedzialność za państwo itd. - nie muszę chyba tłumaczyć jak bardzo jest to istotne dla istnienia i rozwoju państwa? co chyba jest dla wszystkich korzystne?
Manolito, zachwycałeś się edukacją w IIRP to dałem przykłady, jak to wyglądało w praktyce. I tak, ma znaczenie, jak na to reaguje młodzież - wystarczy popatrzeć, jak wielu dorosłych do dziś unika szpinaku po wmuszaniu go w nich w przedszkolu.
I nie, nie wiem czemu poświęcanie czasu polskim dziejom ma dać temu krajowi więcej niż porządna nauka matematyki, czy ekonomii. Czas nie jest z gumy i jeśli będziemy roztkliwiali się nad bitwą nad Cedynią, to nie starczy nam go potem na rzeczy zdecydowanie w XXI wiekui bardziej potrzebne.
I, jak mówię, twojej tezy nie potwierdza doświadczenie - kraje i regiony konserwatywne i zapatrzone we własną przeszłość nie są wcale silniejsze od innych.
Ptosio, nie dałeś mi żadnych przykładów, tylko sobie roiłeś jak niby miało by to wyglądać, zgodnie z twoim przekonaniem, że nauka historii z pewnością będzie przekazywana wedle "propagandy prawicowej" albo w wersji "bogojczyźnianej" - dlatego jeszcze raz pytam na jakiej podstawie ?
i absolutnie nie ma znaczenia jak reaguje na to młodzież, myślisz, że im matematyka podoba się bardziej od historii czy biologii? to muszę cię uświadomić, że praktycznie każdy przedmiot w szkołach jest parafrazując ciebie "wmuszany" - i generalnie nikt nie lubi chodzić do szkoły (wiem bo sam byłem młody i też nie lubiłem), stresować się itd. poza tym coś ty sobie ubzdurał, że kosztem poświęcenia czasu na historię, miały by ucierpieć godziny przeznaczone na matematykę ? zdaje się, że da się pogodzić te dwie sfery?
I, jak mówię, twojej tezy nie potwierdza doświadczenie - kraje i regiony konserwatywne i zapatrzone we własną przeszłość nie są wcale silniejsze od innych.
to znaczy jakie kraje i co przez to rozumiesz? bo np. chiny są na swój sposób też konserwatywne i są potęgą światową.
Na pewno dzieki nauce historii
Hajle napisał:
Dla edukacji religia jest w ten sposób właściwie obojętna.
Z dziwnym (pozornie) uporem pomniejszasz znaczenie obecności 2 godzin religii w ramowych planach nauczania. Otóż ten przedmiot nie jest "obojętny". Z kilku powodów.
Po pierwsze, liczba wszystkich godzin zajęć w cyklu nauczania jest ściśle określona (w odpowiednich rozporządzeniach) i ograniczona (z uwagi na czas, jaki uczniowie mogą poświęcić w ciągu dnia na szkołę). 2 godziny religii zabierają w tym napiętym grafiku miejsce innym przedmiotom, które już się w większym wymiarze godzin nie zmieszczą (np. przedmioty ścisłe, takie jak fizyka czy chemia).
Po drugie, ocena z religii liczy się do średniej, co znacząco wpływa na szkolne statystyki, przyznawane stypendia itp., a zarazem stawia dobrych, lecz niewierzących uczniów w nieco gorszej sytuacji (już na samym starcie).
Po trzecie, sposób prowadzenia zajęć religii wpływa demoralizująco na wielu uczniów i zniechęca ich do poznawania nauki Kościoła oraz wcielania w życie wartości chrześcijańskich ("olewanie" obowiązków przez katechetów; dyskryminacja uczniów, którzy myślą krytycznie; promowanie asekuranctwa i lizusostwa; faworyzowanie dzieci z określonych parafii; ogromne braki katechetów w zakresie podstawowej wiedzy z dziedziny kultury, filozofii czy nauk ścisłych). To wszystko odbija się czkawką na innych zajęciach, m.in. w myśl zasady: "A bo na religii to wolno nam..." lub "Bo ksiądz twierdził, że jest inaczej...". Jęsli więc mówimy o czynieniu z ludzi bezmózgich niewolników, to zajęcia religii (w obecnej postaci) przyczyniają się do tego w stopniu nieporównanie większym niż godziny historii, fizyki czy chemii.
Po czwarte, stosunek księży do obowiązków pedagogicznych wpływa również demoralizująco na innych nauczycieli i w znaczącym stopniu dezorganizuje pracę szkoły. Księża mają takie same przywileje i obowiązki, jak inni nauczyciele. Dostają również takie samo wynagrodzenie. Niestety, korzystają wylącznie z przywilejów, a obowiązków unikają jak diabeł wody święconej: pod byle pretekstem opuszczają posiedzenia rady pedagogicznej; uchylają się od prowadzenia i przygotowywania szkolnej dokumentacji (szczegółowe systemy oceniania, rozkłady materiału etc.); odmawiają zasiadania w szkolnych komisjach wychowawczych, socjalnych; nie dbają o stosowanie właściwych metod nauczania w czasie zajęć (i w ogóle mają awersję do metodyki); nie przygotowują szkolnych przedstawień; nie organizują zajęć fakultatywnych na terenie szkoły; unikają sprawowania dyżurów na przerwach; często opuszczają zajęcia, bo mają "inne obowiązki" (co skutkuje tym, że nauczyciele prowadzą lekcje z dwoma klasami naraz); nie mają zielonego pojęcia na temat prawa oświatowego, dlatego też nie zawracają sobie głowy statutem szkoły czy stosownymi rozporządzeniami; są traktowani ulgowo w czasie zdobywania kolejnych stopni awansu zawodowego; nie przychodzą na wywiadówki i spotkania z rodzicami; nie uczestniczą w dniach otwartych szkoły itd. Ogólnie rzecz ujmując, księża uważają się za "święte krowy". Biorą pieniądze od państwa, a (w szkole) niewiele dają w zamian. Na tle innych nauczycieli, bardzo często wypruwających sobie żyły od rana do wieczora, wyglądają jak darmozjady. A dyrekcja, co gorsza, nie ma możliwości zdyscyplinowania księży, którzy - w jakiś dziwaczny sposób - właściwie nie podlegają szkolnej jurysdykcji.
Oczywiście, dwa ostatnie punkty są uogólnieniem. Można trafić na księdza, który jest nie tylko sprawny intelektualnie, ale też poświęca się pracy z młodzieżą. Niestety, doświadczenie pokazuje, że taki ksiądz jest niczym rzadki i drogocenny klejnot. Do tej pory spotkałem tylko jednego katechetę, który w pełni zasługiwał na szacunek (jako człowiek i nauczyciel), cieszył się poważaniem uczniów i sumiennie wypełniał swoje obowiązki. I z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w szkolnictwie przydałoby się więcej tego rodzaju ludzi. Innymi słowy, księżą mogą (i powinni!) spełniać ogromną rolę w procesie nauczania (a zwłaszcza wychowania) młodzieży (nie tylko w ramach zajęć religii, ale też w czasie różnego rodzaju pozalekcyjnych aktywności na terenie szkoły), ale (znów pewne uogólnienie)... mają to gdzieś.
Rzecz jasna, nie twierdziłem i nie twierdzę, że jakość nauczania na zajęciach religii jest NAJWAŻNIEJSZYM problemem polskiej szkoły. Ale - wbrew temu, co twierdzisz, Hajle - jest POWAŻNYM problemem. Zarówno Kościoła, jak i szkoły (czy państwa).
albz74 napisał:
A to ta liczba godzin per saldo to sie zmniejszy, policzył to ktoś?
IMHO po reformie w większości szkół pojawią się klasy, w których nauczać się będzie historii na poziomie rozszerzonym. W tych klasach liczba godzin historii znacząco się zwiększy. Było (w cyklu trzyletnim) 2+2+1, a będzie 2+4+4. W pozostałych klasach będzie 2(historia)+2(historia i wos razem)+2(historia i wos razem). Ogólnie rzecz ujmując, najprawdopodobniej liczba godzin historii się nie zmniejszy, lecz zwiększy.
Ptosio
I nie, nie wiem czemu poświęcanie czasu polskim dziejom ma dać temu krajowi więcej niż porządna nauka matematyki, czy ekonomii. Czas nie jest z gumy i jeśli będziemy roztkliwiali się nad bitwą nad Cedynią, to nie starczy nam go potem na rzeczy zdecydowanie w XXI wiekui bardziej potrzebne.
Takie stawianie sprawy nie ma sensu. Uczenie matematyki też nie jest do niczego potrzebne, bo ludzie, którym jest ona potrzebna (inżynierowie, ekonomiści) to wąska elita, która się może nauczyć wszystkiego w domu Za moich czasów w ogóle nie było tego problemu, bo w ogólniakach uczono matematyki, polskiego, fizyki. chemii, historii - wszystkiego. Jeżeli ktoś szedł do klasy/szkoły profilowanej to miał więcej jednych przedmiotów i trochę mniej innych, ale nadal uczył się wszystkiego. Specjalizacja przychodziła na studiach. Można było? Najwyrażniej można, skoro się dało.
Złośliwie też dodam, że w społeczeństwie demokratycznym historia jest dużo bardziej przydatna niż przedmioty ścisłe. Znajomość procesów historyczno-ekonomicznych całkiem nieźle pomaga w zrozumieniu obecnych zmian i propozycji polityków.
I, jak mówię, twojej tezy nie potwierdza doświadczenie - kraje i regiony konserwatywne i zapatrzone we własną przeszłość nie są wcale silniejsze od innych.
Świetnie, tylko że kraj, który jest "zapatrzony w przeszłość" (tzn. w którym historia i symbolika historyczna gra wielką rolę w życiu codziennym) w sposób wręcz karykaturalny wciąż jest największym mocarstwiem gospodarczym i militarnym na świecie. Drugi kraj, do niedawna będący mocarstwem i mający aspiracje do mocarstwowości również mówi dużo o historii (zwykle najnowszej).
Bukary--->
Zasmuca mnie Twoja walka z religią w szkołach, a w szczególności argumenty, jakich używasz.
2 godziny religii zabierają w tym napiętym grafiku miejsce innym przedmiotom, które już się w większym wymiarze godzin nie zmieszczą
No cóż, to są argumenty bolszewickie :) Wybacz, ale nie dam się sprowadzić do pozycji, w której zaczniemy dyskutować o religii jako czymś, co zostaje zepchnięte do ciemnej dziury. W-f czy plastyka też zabierają cenne godziny, w czasie których można by uczniów nauczyć przedmiotów ścisłych. Tylko co z tego? Założenie jest takie, że uczeń chodzi do szkoły po to, by otrzymać w miarę wszechstronny program, który ma go umuzykalnić, wyeksponować zdolności plastyczne czy sportowe, a wreszcie dać szansę osobom chętnym na rozwój duchowy. Takie argumenty są szczególnie przykre, bo jak rozumiem nawet jeśli religia byłaby wykładana przez samego Ojca Świętego, stanowiłaby tylko coś, co zajmuje miejsce. W przeciwnym razie nie podnosiłbyś tego argumentu w ogóle, tylko skupił się na krytyce tego, jak wygląda nauczanie religii w polskich szkołach.
Po drugie, ocena z religii liczy się do średniej, co znacząco wpływa na szkolne statystyki, przyznawane stypendia itp., a zarazem stawia dobrych, lecz niewierzących uczniów w nieco gorszej sytuacji (już na samym starcie).
Znowuż argument bolszewicki (no co...to nie moja wina, że takich używasz). Wiążący się z nabożnym podejściem do rzeczywistości, w których naczelną zasadą, na której będziemy budować ma być nie jakakolwiek wartość pozytywna (z którymi bez wątpienia wiąże się nauczanie religii w szkołach - która formuje człowieka w całej jego złożoności, również duchowej) tylko formalna równość zrównująca z glebą wszystko jak leci (co więcej - jesteś tutaj "świętszy" od Trybunału Konstytucyjnego). Nie dość, że opierasz to wszystko na fałszywym paradygmacie, to jeszcze używasz dość śmiesznych argumentów. Od niepamiętnych czasów wielu bardzo dobrych i pilnych uczniów, którzy jednocześnie są mało sprawni fizycznie, nie dostaje najwyższych możliwych ocen z wychowania-fizycznego (podobnie jest zresztą z muzyką czy plastyką) - a jednak nikt poważny nie będzie wnioskował o to, żeby oceny z tych przedmiotów nie liczyły się do średniej, gdyż miałoby to antypedagogiczny wydźwięk. A problem jest bardziej palący, bo pokraka nie móże w uczciwy sposób zrezygnować z zajęć wychowania fizycznego, chociaż, jak słowo daję, konstrukcja "edukacji fizycznej" jest dosyć karkołomna. Nawet jeśli nauczyciele w-fu powinni stawiać oceny wg starań uczniów, często w praktyce jest inaczej. I co? Z tego powodu, że jeden uczeń na dziesięć tysięcy straci szansę na stypendium mamy bić na alarm? :)
Uczeń, który ma piątki z matematyki i języka polskiego oraz trójki z WF-u i przysposobienia obronnego ma taką samą średnią co uczeń, u którego oceny z tych przedmiotów wyglądają odwrotnie. Czy to jest sprawiedliwe? Zapewne nie, ale wszelkie próby wprowadzania dodatkowych kryteriów (np. w formie współczynników) miałyby wydźwięk demoralizujący.
Po trzecie, sposób prowadzenia zajęć religii wpływa demoralizująco na wielu uczniów i zniechęca ich do poznawania nauki Kościoła oraz wcielania w życie wartości chrześcijańskich ("olewanie" obowiązków przez katechetów; dyskryminacja uczniów, którzy myślą krytycznie; promowanie asekuranctwa i lizusostwa; faworyzowanie dzieci z określonych parafii; ogromne braki katechetów w zakresie podstawowej wiedzy z dziedziny kultury, filozofii czy nauk ścisłych).
W bardzo podobny sposób można by krytykować nauczycieli innych przedmiotów - bo chyba nikt o zdrowych zmysłach nie będzie obstawał przy tym, że polscy nauczyciele są erudytami - a tego w gruncie rzeczy żądasz od katechetów. Nie jest to żądanie całkowicie pozbawione podstaw, ale krąg adresatów żądania powinien być znacznie szerszy. Z argumentem o zniechęcaniu polemizować nie zamierzam, bo odnosi się on nie do szkolnictwa, tylko Kościoła.
Nieco frapująco brzmi przy tym pretensja dotycząca dyskryminacji uczniów, którzy myślą "krytycznie". Mógłbyś rozwinąć? Nie masz pewnie na myśli konfrontowania myśli Josepha Ratzingera z Karlem Rahnerem. Więc o co chodzi? Podejrzewam, że chodzi o niewierzących uczniów (dobrowolnie uczęszczających na zajęcia oparte o nauczanie Kościoła Katolickiego), którzy naczytali się bzdur Dawkinsa i kwestionują autorytet już nie katechety, ale samego Kościoła. A może się jednak mylę i zachowałeś twarz? :) Bo jeśli było tak, jak myślę, to Twój argument jest równie komiczny, co głosy, że zakaz wypowiadania się przez Bonieckiego był złamaniem prawa - LOL.
Dalej już nie mam siły, przynajmniej dzisiaj :) Napiszę jeszcze tylko ogólnie, że uznaję - nazwijmy to - "problem katechez". Niestety, ale Kościół w Polsce cechuje w dużej mierze samozadowolenie, które prowadzi do zgnuśnienia i w praktyce niewykorzystywania dużego potencjału ewangelizacyjnego, jakim są lekcje religii w polskich szkołach. Tyle że to problem na zupełnie inną dyskusję, nie tylko niewłaściwą w temacie o walce PO z historią, ale w zupełnie innym tonie i - co przykre - najwyraźniej nie z Tobą, bo tam powinny się wypowiadać osoby, które cechuje coś, co się nazywa dobrą wiarą. Jeśli ktoś w czasie walki z religią i wypychania jej z przestrzeni publicznej urządza nagonkę na lekcje religii w szkołach, czyni z tego POWAŻNY problem polskiego szkolnictwa (i jedyny któremu warto poświęcić taki blok tekstu), to najwyraźniej pozbawiony jest tego typu wrażliwości, o jakiej mówię.
Hajle napisał:
Założenie jest takie, że uczeń chodzi do szkoły po to, by otrzymać w miarę wszechstronny program, który ma go umuzykalnić, wyeksponować zdolności plastyczne czy sportowe, a wreszcie dać szansę osobom chętnym na rozwój duchowy.
Nie zrozumiałeś mnie. Nie krytykuję obecności religii w szkole w ogólności. Krytykuję, po pierwsze, nieproporcjonalne rozłożenie akcentów (np. 1 godzina fizyki tygodniowo i 2 godziny religii) oraz, po drugie, tak mocno zaznaczoną obecność religii w karykaturalnej formie, która - wbrew twojej sugestii - nie zapewnia żadnego rozwoju duchowego, a wręcz ogranicza i demoralizuje uczniów.
jak rozumiem nawet jeśli religia byłaby wykładana przez samego Ojca Świętego, stanowiłaby tylko coś, co zajmuje miejsce.
Nie. Patrz wyżej. Ale, jeszcze raz zaznaczam, nawet wykładana przez Ojca Świętego, nie powinna się liczyć do średniej, bo - i tutaj się z tobą zgodzę - zajęcia religii mają służyć przede wszystkim rozwojowi duchowemu uczniów. A oceną jego stopnia (i rozdzielaniem ewentualnych nagród) powinna się zajmować instytucja Kościoła, a nie instytucja szkoły. Poniżej wyjaśniam nieco dokładniej, dlaczego tak właśnie uważam. I przestań wyjeżdzać z tym bolszewizmem, bo tutaj nie chodzi o wyrugowanie ze szkoły ducha czy religii, a tego rodzaju deprecjonujące szufladkowanie przystaje osobnikom pokroju Azazella. Erystyczne popisy dla gawiedzi prowadzą do intelektualnej degrengolady.
wartość pozytywna (z którymi bez wątpienia wiąże się nauczanie religii w szkołach - która formuje człowieka w całej jego złożoności, również duchowej)
A to już podejście skrajnie utopijne (pewnie wolałbyś, żebym napisał "bolszewickie"), czyli przedkładające teorię ponad praktykę. Wiele lat obecności religii w szkołach jakoś nie przyczyniło się do rozwoju duchowego młodzieży (i jest to dosyć "zmierzalne" dla każdego, kto ma do czynienia z uczniami). I obaj wiemy, jaka jest tego przyczyna: żeby komuś wskazać drogę, samemu trzeba ją znać; żeby na kogoś wpłynąć, trzeba być autorytetem i samemu świecić przykładem. Dzisiejsza młodzież nie będzie poważnie traktować człowieka, który twierdzi chociażby, że bita i maltretowana kobieta nie powinna pod żadnym pozorem odchodzić od męża. Albo człowieka, który ma usta pełne frazesów na temat cnoty czystości, a wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję do tego, żeby przytulać uczennice. (Nota bene, oba przykłady są prawdziwe, a nie wydumane).
Od niepamiętnych czasów wielu bardzo dobrych i pilnych uczniów, którzy jednocześnie są mało sprawni fizycznie, nie dostaje najwyższych możliwych ocen z wychowania-fizycznego (podobnie jest zresztą z muzyką czy plastyką)
W poprawnie skonstruowanych PSO tego rodzaju przedmiotów (w-f, plastyka itp.) uwzględnia się predyspozycje fizyczne lub manualne uczniów i odpowiednio modyfikuje skalę czy sposób oceniania, kładac nacisk głównie na zaangażowanie podopiecznych w wykonywanie poszczególnych zadań. Taka jest już od dawna tendencja w polskiej oświacie. Tak więc chuderlaki i grubasy mają obecnie np. szansę na ocenę bardzo dobrą z wuefu.
I chociaż praktyka, jak zauważyłeś, bywa różna, to nie widzę tutaj za bardzo związku z problemem religii wliczanej do średniej. Głównie dlatego, że "rozwój duchowy" jest kategorią tak abstrakcyjną, że nie sposób jej wtłoczyć w jakikolwiek obiektywny system oceniania. A dobrze wiemy, że ocena z religii nie jest uzależniona od poziomu wiedzy ucznia. Tymczasem przedmioty, które wskazałeś jako "podobne" do religii (w-f, muzyka czy plastyka), mają dosyć precyzyjne programy nauczania i wymagania (ministerialne), na podstawie których konstruuje się przejrzyste (obiektywne) systemy oceniania. I pomijam tutaj nawet fakt, że w Polsce jest tyle "Kościołów", ilu księży (tj. każdy ma swoją wizję tzw. "oficjalnej nauki Kościoła"), co w znaczący sposób uniemożliwia ustalenie jednolitego stanowiska w sprawie tego, czym jest ów "rozwój duchowy". Spotkałem się z uczniami, którzy po rozpoczęciu nauki w nowej szkole otrzymywali oceny niedostateczne z religii, ponieważ prezentowali poglądy (powiedzmy, że znacznie bardziej "tolerancyjne" w kwestii np. obecności w szkole zajęć wychowania do życia w rodzinie) głoszone przez księdza ze szkoły, do której wcześniej uczęszczali.
Nieco frapująco brzmi przy tym pretensja dotycząca dyskryminacji uczniów, którzy myślą "krytycznie". Mógłbyś rozwinąć? [...] Bo jeśli było tak, jak myślę, to Twój argument jest równie komiczny, co głosy, że zakaz wypowiadania się przez Bonieckiego był złamaniem prawa
I znowu się mylisz. Nie masz bowiem do czynienia z jakimś nawiedzonym antyklerykałem. Miałem na myśli uczniów wierzących, którzy uczęszczają na zajęcia religii i chcą się czegoś dowiedzieć (rozwinąć duchowo, umocnić swoją wiarę). Jeden przypadek ucznia "dyskryminowanego" podałem już wyżej. Teraz podam drugi, nieco bardziej konkretny i (przynajmniej dla mnie) bardziej komiczny (mam go świeżo w pamięci, bo pochodzi z ostatnich tygodni). I doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie chodzi o "konfrontowanie myśli Josepha Ratzingera z Karlem Rahnerem", tylko o sprawy znacznie bardziej przyziemne i bliższe uczniom.
Według katechety oficjalne stanowisko Kościoła jest następujące (podaję tylko 4 punkty z wielopunktowego wywodu): a) pozwalanie dzieciom na oglądanie kreskówek Disneya (np. "Króla lwa", "Małej syrenki") jest grzechem, ponieważ zawierają one przerażające przekazy podprogowe, które propagują seks i "kodują" w umysłach dzieci wizerunki fallusa (sic!); b) jednorożec jest okultystycznym symbolem seksu grupowego; c) czytanie "Harry'ego Pottera" jest grzechem, a Kościół pochwala tylko jedną część przygód wrednego czarodzieja, czyli (bodajże) szóstą; d) w reklamach Coca-Coli kostki lodu układają się w kształt fallusa (znowu!). Ten "wykład" nauki Kościoła przeznaczony był dla wszystkich klas szkoły gimnazjalnej i licealnej (nawet dla pierwszoklasistów). Został okraszony wspaniałą prezentacją multimedialną z wizerunkami jednorożców i penisów. Wielokrotnie padało w nim również słowo "masoneria".
Uczniowie "krytycznie" myślący próbowali polemizować. Że bajki Disneya propagują też pozytywne wartości: konieczność walki ze złem, dbania o rodzinę, poszukiwania swoich korzeni etc. Że jednorożce są odwiecznym symbolem czystości i często ukazywane są w różnego rodzaju budowlach skaralnych i dziełach o charakterze religijnym (zwłaszcza w konwencji moralitetu). (Przy okazji: do tej pory nie wiem, czemu jednorożec miałby symbolizować akurat seks grupowy). Że "Harry Potter" nie zawiera jakichś gorszących treści, a w części pochwalanej przez Kościół akurat ginie dyrektor szkoły. (Ten argument, przyznacie, jest dosyć zabawny). Że trzeba naprawdę ogromnej wyobraźni, żeby w tych reklamach dostrzec obsceniczne kształty. Itd. Itp.
Konsekwencje dla uczniów "krytycznie" myślących: wyzwiska ("szatańskie poglądy", "zmanipulowane mózgi"), groźba kary ("nie możecie przyjąć komuniii bez uprzedniej spowiedzi, jeżeli tak naprawdę uważacie") i knebel ("jak macie gadać takie banialuki, to lepiej się w ogóle nie odzywajcie"). I najczęściej występujący argument: "Takie jest stanowisko Kościoła. Ludzie mądrzejsi od was doszli do takich wnisoków". Tryumfalny "powrót" scholastyki.
To, oczywiście, przykład dosyć zabawny, brzmiący banalnie (w przedtawionym przeze mnie streszczeniu) i nie sięgający teologicznych głębin, choć, zapewniam, dyskusje na ważne dla uczniów tematy (stosunek do homoseksualizmu, czystość przedmałżeńska, kapłaństwo kobiet, kreacjonizm versus ewolucjonizm) zdarzają się na zajęciach religii coraz częściej. Uczniowie chcą wiedzieć, dlaczego pewne rzeczy są potępiane przez Kościół. Dostrzegają np. sprzeczności (nawet pozorne) w tekstach kanonicznych lub w poglądach różnych księży i nie potrafią sobie tego wytłumaczyć. Konsekwencją ich ciekawości jest - w najlepszym przypadku - gorsza ocena z religii. Wielu katechetów unika za wszelką cenę takich rozmów, zaś uczniowie szukają później odpowiedzi na lekcjach wychowawczych u swoich nauczycieli, bo zostają sami ze swoimi problemami. Zdarza się to zwłaszcza w regionach, gdzie tradycje katolickie są nadal bardzo żywe (np. w Małopolsce), a dzieci chcą postępować "dobrze". Tutaj bowiem nonszalancja księży zdaje się nie mieć granic.
Mam nadzieję, że wyjaśniłem, na czym polega dyskryminacja uczniów krytycznie myślących.
W bardzo podobny sposób można by krytykować nauczycieli innych przedmiotów - bo chyba nikt o zdrowych zmysłach nie będzie obstawał przy tym, że polscy nauczyciele są erudytami - a tego w gruncie rzeczy żądasz od katechetów
Niekoniecznie. Żądam, żeby - tak jak inni nauczyciele - po prostu znali się na tym, o czym mówią. Żeby umieli przekazać podopiecznym oficjalną naukę Kościoła Katolickiego. Żeby potrafili z uczniami dyskutować i wyjaśnić podstawy decyzji podejmowanych w łonie Kościoła. Wszystko to wymaga chociażby podstawowej znajomości kontekstów filozoficznych, semantycznych, semiotycznych i kulturowych. Żądam, żeby wykonywali swój zawód sumiennie. Bo byli do niego przygotowywani przez wiele lat i pobierają za swoją pracę pieniądze. Dlaczego domagam się tego wszystkiego? Patrz wyżej.
bo tam powinny się wypowiadać osoby, które cechuje coś, co się nazywa dobrą wiarą
A na jakiej niby podstawie odmawiasz mi "dobrej wiary"? Bo krytykuję to, co jest ewidentnie złe? Bo widzę dla religii miejsce w szkole, ale na pewno nie w takiej formie, jak dziś? Bo uważam, że to, co się dzieje z lekcjami religii, jest znacznie poważniejszym problemem niż to, że pojawią się wreszcie dogodniejsze możliwości nauczania historii w zakresie rozszerzonym lub że histora będzie nauczana blokowo (z wiedzą o społeczeństwie), ale za to w większej liczbie godzin?
czyni z tego POWAŻNY problem polskiego szkolnictwa (i jedyny któremu warto poświęcić taki blok tekstu)
Wybacz, ale na temat lekcji historii wypowiedziałem się dosyć jasno w tym wątku. I wiem, o czym mówię. Dlatego wszelkie teorie spiskowe na temat czynienia z dzieci bezmózgich niewolników (i to ze względu na zamiany w siatce godzin!) kwituję lekkim uśmiechem.
I ciekawe, dlaczego - skoro tak zawzięcie zanalizowałeś moje słowa - nie odniosłeś się do problemu "świętych krów" w polskich szkołach. Wiele mozna zarzucić różnym nauczycielom, ale możesz być pewny, że nie wykonują oni swojej roboty w tak katastrofalny i nieodpowiedzialny sposób, jak znaczna część katechetów. I to już nie jest tylko problem Kościoła, ale też problem szkolnictwa i finansów państwa.
@Bukary
Według katechety oficjalne stanowisko Kościoła jest następujące
W jakim miejscu odbył się ów wykład? Podejrzewam, że Kuria chętnie dowiedziałaby się, że ktoś podszywający się pod katechetę katolickiego prowadzi nauki jawnie sprzeczne z wykładnią Kościoła :8]
Mam nadzieję, że wyjaśniłem, na czym polega dyskryminacja uczniów krytycznie myślących.
Ale w czym religia jest tu gorsza od dowolnego przedmiotu humanistycznego? Dokłądnie tak samo ma się sprawa z interpretacją literatury bądź wydarzeń historycznych na lekcjach prowadzonych przez niekompetentnego nauczyciela.
Bukary--->
Nie zrozumiałeś mnie. Nie krytykuję obecności religii w szkole w ogólności.
Skoro ja próbowałem się doszukać w Twoich wypowiedziach dobrych intencji, a ich nie znalazłem, to tym bardziej przeciętny forumowicz, który wpadnie tutaj przypadkowo będzie odbierał Twoje wypowiedzi jako tyrady przeciwko religii w szkołach. Zapewne zdajesz sobie z tego sprawę.
Krytykuję, po pierwsze, nieproporcjonalne rozłożenie akcentów (np. 1 godzina fizyki tygodniowo i 2 godziny religii)
Błędem jest zrównywanie przedmiotów obowiązkowych z nieobowiązkowymi. Poza tym zamiast porównywać liczbę godzin religii i fizyki proponuję porównać liczbę godzin zajęć, które odwołują się duchowej strony człowieka (albo od innej strony - które odwołują się do moralności człowieka) do ogólnej liczby godzin w szkole - jest to margines, w dodatku dla osób chętnych. Poza tym nadużyciem jest bezpośrednie wiązanie liczby godzin fizyki i religii, tak jakby religia cokolwiek wypychała.
(Nota bene, oba przykłady są prawdziwe, a nie wydumane).
Odpowiedz mi więc proszę na pytanie, czy "dzisiejsza młodzież" będzie poważnie traktowała człowieka, który odwołuje się do miłości do bliźniego? Oczywiście, że nie! Gównażeria wychowana na Wojewódzkim i demotywatorach nie jest często zdolna do takiej refleksji. I stąd między innymi wynika poziom katechezy w szkołach. Bardzo często przyzwoici, choć trochę naiwni ludzie zostają nauczycielami religii, natrafiają na szkolną degrengoladę i wychodzi z tego to, co wychodzi. Ale jak rozumiem dla Ciebie nie jest problemem stan młodzieży, a jeden katecheta, który "przytula uczennice". Swoją drogą aż mi się przypomniała opowieść o tym, jak to w Holandii pielęgniarki nie mogą dotykać pacjentów czy trzymać ich za rękę. Albo inna opowieść - o tym, jak to angielska pielęgniarka straciła pracę, bo modliła się za jednego z pacjentów. Nie wiem, o jakim "przytulaniu" mowa w Twojej opowieści, ale bardzo nie chcę żyć w świecie, w którym każdy dotyk drugiego człowieka staje się podejrzany (bo jest to świat nieludzki, a nawet anty-ludzki).
Głównie dlatego, że "rozwój duchowy" jest kategorią tak abstrakcyjną, że nie sposób jej wtłoczyć w jakikolwiek obiektywny system oceniania
Jak najbardziej można oceniać starania uczniów oraz ich wiedzę. Trzeba oczywiście wytłumaczyć uczniom, że jeśli kochają Pana Boga, to będą się uczyć zadawanych im na pamięć modlitw czy czytać wybrane fragmenty Pisma Świętego. Katechezy mają dawać fundament dla rzymskiego katolika do dalszego życia w świecie, który staje się coraz bardziej antychrześcijański, a nie prowadzić do żadnego wydumanego "samorozwoju duchowego" - w którym rzeczywiście nie byłoby miejsca na ewaluację.
I pomijam tutaj nawet fakt, że w Polsce jest tyle "Kościołów", ilu księży (tj. każdy ma swoją wizję tzw. "oficjalnej nauki Kościoła"),
Podziekuj modernistom w Kościele :)
Został okraszony wspaniałą prezentacją multimedialną z wizerunkami jednorożców i penisów. Wielokrotnie padało w nim również słowo "masoneria".
Nie uważam, żeby użycie słowa masoneria automatycznie kogokolwiek dyskwalifikowało, ale rzeczy takie jak jednorożce i penisy powinno się zgłaszać przełożonym hierarchom. Tyle.
Sam problem Harrego Pottera jest natomiast kontrowersyjny i nie widzę niczego złego w tym, żeby katecheci promowali pisarzy katolickich (Tolkien) albo chrześcijańskich i bardzo katolicyzmowi bliskich (C.S.Lewis), a nie czarodzieja, chociażby przedstawionego jako poczciwego i dobrotliwego. Oczywiście zawsze warto ważyć słowa, tyle że katecheta ma prawo nazywać Pottera szatańskim, skoro ostrzegają przed nim watykańscy egzorcyści (a nie lokalny kaznodzieja z Pułtuska).
Tryumfalny "powrót" scholastyki.
Nie scholastyki, tylko fallusa. Zastanawia mnie jednak Twoja motywacja - bo obaj dobrze wiemy, że można się dzielić różnymi głodnymi kawałkami, niektóre z nich są nawet prawdziwe, ale to klasyczny przykład tego, że zło i głupota zostają wyeksponowane i przykrywają codzienną normalność (a nawet jeśli lekcje religii w polskich szkołach nie są tak normalne, jak bym sobie tego życzył, to w przytłaczającej większości przypadków nie mają zgoła nic wspólnego z fallusami i jednorożcami).
Mam nadzieję, że wyjaśniłem, na czym polega dyskryminacja uczniów krytycznie myślących.
Sęk w tym, że tutaj można mówić tylko o konkretnych przypadkach. Konkretnych nadużyciach (lub nie) katechetów, konkretnych pytaniach i tym, w jaki sposób zostają sformułowane. Jedyny konkretny przykład jaki podałeś to najprawdopodobniej jakiś chory człowiek, któremu należałoby pomóc, dyscyplinując go.
Żądam, żeby wykonywali swój zawód sumiennie. Bo byli do niego przygotowywani przez wiele lat i pobierają za swoją pracę pieniądze.
Inni nauczyciele też pobierają pieniądze, niejednokrotnie prezentując dość opłakany poziom. Problem w dużej mierze wynika z tego, że nauczyciela historii rzadko kiedy bombarduje się pytaniami o Wałęsę skaczącego przez płot, a nauczyciela geografii o listy wybitnych naukowców protestujących przeciwko szwindlowi globalnego ocieplenia. Tymczasem katecheta jest bombardowany podobnymi pytaniami regularnie - bardzo często przez uczniów, którzy są niewierzący, a na katechezę chodzą dla draki (i tu często leży sedno problemu, z którym należałoby się uporać).
Bo widzę dla religii miejsce w szkole, ale na pewno nie w takiej formie, jak dziś?
W takiej sytuacji zalecam formułowanie programu naprawy sytuacji i postulowanie zmian, a nie stawanie w jednym szeregu z posłem P***-em.
I wiem, o czym mówię
Nie wierzę, żebyś nie dostrzegał zagrożenia kryjącego się w zerwaniu z chronologicznym nauczaniem historii i wałkiem, którym jest arbitralne kreowanie tych śmiesznych, "atrakcyjnych" bloków, które zamieniają szkołę w hipermarket, w którym można przebierać jak w ulęgałkach. I oczywiście z wielką wiarą w mądry wybór nauczyciela historii, chociaż studia historyczne osięgnęły dzisiaj chyba najniższy status w historii.
I ciekawe, dlaczego - skoro tak zawzięcie zanalizowałeś moje słowa - nie odniosłeś się do problemu "świętych krów" w polskich szkołach.
Ty wcześniej odniosłeś się tylko do części mojej wypowiedzi, oczywiście tej poświęconej POWAŻNEMU problemowi polskiej oświaty, czyli religii.
@Hajle Selasje
Sam problem Harrego Pottera jest natomiast kontrowersyjny i nie widzę niczego złego w tym, żeby katecheci promowali pisarzy katolickich (Tolkien) albo chrześcijańskich i bardzo katolicyzmowi bliskich (C.S.Lewis), a nie czarodzieja, chociażby przedstawionego jako poczciwego i dobrotliwego.
Chwila moment. Chcesz powiedzieć, że Jane Rowling jest czarodziejką? :8] Bo przecież magia i czarodzieje występują zarówno u pisarzy uznawanych za "chrześcijańskich" (wspomniany Tolkien i Lewis) jak i nie uznawanych za chrześcijańskich (Rowling). Jeżeli jednak jedynym kryterium treści staje się arbitralne przypisanie autora do jakiejś kategorii, to mamy do czynienia z obrzydliwymi praktykami bolszewickimi, albo, pozostając w kręku religijnym - faryzejskimi.
Osobnym problemem jest to, że większość problemów ze współczesną kulturą bierze się ze purytańskich, co bardziej fanatycznych środowisk protestanckich (głównie amerykańskich) i, niestety, są brane za dobrą monetę także przez katolików których religia jest, wbrew antykościelnej propagandzie, jedną z najbardziej tolerancyjnych religii uniwersalistycznych).
O ile mi wiadomo, Kościoł Rzymskokatolicki o powieściach J. Rowling nie ma nic do powiedzenia, może po za tym, że zgodnie ze słowami Chrystusa "po owocach ich poznacie" kształtowanie postaw zgodnych z etyką chrześcijańską jest chwalebne.
Ostatnio przeczytałem socjologiczne ujęcie "aksamitnej rewolucji", gdzie autor twierdzi, że gdyby komuniści wykazali się sprytem, to podpisaliby umowę z CocaColą i paromia innymi "kolorowymi" koncernami a Czesi nigdy by żadnej rewolucji nie zrobili. Bo jedynym ich pragnieniem były kolorowe sklepy i Coca Cola z puszki.
w latach 1975-1983 czesto ,praktycznie co rok jedzilem do Czechoslowacji i siedzialem tam przez cale wakacje.
Zareczam ze ten ktory pisal musial byc kretynem poniewaz gdy wjedzalo sie na dworzec w Pradze czlowiek przezywał szok.
CZechy wygladalo mniej wiecej jak teraz polska tyle ze bez hipermarketow i obiektow wielko powierzchniowych.
Cola , szynka , brzoskwinie , pomarancze byly tam w cieglej sprzedazy.
Dzikouak--->
Nie czuję się zbyt komfortowo, bo nie jestem ekspertem od książek Rowling i mogę łatwo palnąć głupotę wdając się w szczegóły, natomiast z łatwością mogę wskazać na nazwiska, np. Gabriela Amortha, oficjalnego egzorcysty diecezji rzymskiej, które tę serię potępiają. Z całą pewnością autorka książek, w przeciwieństwie do wymienionych przeze mnie Tolkiena i Lewisa, nie jest klasykiem literatury chrześcijańskiej (czytaj: autorem świadomie odwołującym się do chrześcijaństwa, głęboko zanurzonym w problemy Kościoła). Być może (tego nie wiem) usprawiedliwianie Pottera jest dopuszczalne, ale znaku równości postawić nie sposób.
Nie ma tutaj żadnego oficjalnego stanowiska Watykanu, ale krytyka książek o Potterze jest na pewno uprawnionym głosem ze strony katolickiego nauczyciela - oczywiście o ile nie dochodzi tutaj do naruszenia pewnych proporcji - czego można się spodziewać po panu od fallusów i jednorożców :)
Dzikouak napisał:
W jakim miejscu odbył się ów wykład? Podejrzewam, że Kuria chętnie dowiedziałaby się, że ktoś podszywający się pod katechetę katolickiego prowadzi nauki jawnie sprzeczne z wykładnią Kościoła
Wykład odbył się w obecności kilku przedstawicieli Kościoła. Oprócz prowadzącego na sali zasiadał jeszcze inny ksiądz (albo nawet dwóch księży) oraz świecki katecheta. Wszyscy byli zachwyceni i potwierdzili, że uczniowie usłyszeli "oficjalną naukę Kościoła". Gratulacje.
Na szczęście, mogę też podać inny, pozytywny przykład z ostatnich dni. W czasie rekolekcji ksiądz (nie mylić z osobnikiem, który przestrzegał przed jednorożcami) wygłosił kazanie zawierające m.in. przypowieść o chłopcu, który powiesił na ścianie swojego pokoju dwa "szatańskie" plakaty: jeden przedstawiał roznegliżowaną piosenkarkę, a drugi jakiegoś piłkarza FC Barcelony. :) Inny ksiądz, który w tym czasie zasiadał w konfesjonale, ciągle kręcił głową z dezaprobatą i niemalże wstał, aby przerwać fascynujące wywody kościelnego oratora. Niby nic, ale jednak wszelkie przejawy "normalności" w środowisku naszych duszpasterzy są niczym balsam nałożony na ropiejącą ranę.
Ale w czym religia jest tu gorsza od dowolnego przedmiotu humanistycznego? Dokłądnie tak samo ma się sprawa z interpretacją literatury bądź wydarzeń historycznych na lekcjach prowadzonych przez niekompetentnego nauczyciela.
Tak? No to z niecierpliwością czekam na prawdziwy przykład błędnej interpretacji czy też wypaczenia sensu utworu literackiego przez nauczyciela polonistę.
Hajle napisał:
Poza tym nadużyciem jest bezpośrednie wiązanie liczby godzin fizyki i religii, tak jakby religia cokolwiek wypychała.
Oczywiście, że "wypycha", bo mówimy tutaj o stałej ogólnej liczbie godzin nauczania w np. trzyletnim cyklu. W nowych ramowych planach nauczania urzędnicy starali się stworzyć dla szkół "furtkę", dzięki której dyrektorzy mogliby decydować o zmniejszeniu liczby godzin religii z dwóch do jednej, aby w to miejsce wprowadzić dodatkową godzinę jakichś zajęć ogólnokształcących, które są w danej szkole istotne np. ze względu na jej profil. I co się stało? Kościelni hierarchowie podnieśli takie larum, że każdej gazecie można było o tym przeczytać. I teraz ministerstwo robi, co może, aby się z feralnego przepisu wycofać (poddając go sprytnej reinterpretacji). Na szczęście, zauważyłem, że ten przepis zachował się w konsultowanym właśnie z różnymi środowiskami projekcie Mnisterstwa Kultury. Być może szkoły artystyczne otrzymają więc w tym względzie większą swobodę.
Odpowiedz mi więc proszę na pytanie, czy "dzisiejsza młodzież" będzie poważnie traktowała człowieka, który odwołuje się do miłości do bliźniego? Oczywiście, że nie!
Nie wiem, w jakim środowisku się obracasz, ale zapewniam cię, że wielokrotnie mówię o miłości bliźniego i nikt nie patrzy na mnie ze zdumieniem czy politowaniem. Wręcz przeciwnie. Być może dlatego, że potrafię (choć to proces długotrwały i daje efekty dopiero po kilkunastu miesiącach) wyjaśnić uczniom np. głębszy sens dobrowolnego cierpienia i poświęcania się dla innych, a nie operuję wyuczonymi formułkami typu: "Cierpienie ma moc zbawczą, czego nauczył nas Jezus". I koniec. Kropka. Dyskusji się boimy. Dyskusji nie podejmujemy. Wiele zależy od sposobu, w jaki się traktuje młodzież. Widzisz w nich tylko "gównażerię", to nie spodziewaj się niczego dobrego. Młodzież (nawet "patologiczna") traktuje z szacunkiem (lub po początkowej nieufności i wrogości zaczyna traktować z szacunkiem) tylko i wyłącznie osoby, które są kompetentne (nie tylko w zakresie swojej dziedziny wiedzy, ale także, co niezwykle istotne, w zakresie ich świata - popkultury), konsekwentne, emocjonalnie zrównoważone i sprawiedliwe. Ot i cały sekret. Może powinni tego uczyć w seminariach.
I jeszcze jedna rzecz doprowadza mnie do szału, jeśli idzie o nauczanie religii: otóż katecheci właściwie nie prowadzą na zajęciach egzegezy Biblii i nie omawiają pism Ojców Kościoła czy tekstów hagiograficznych. Uczniowie muszą się dowiadywać o głębszym sensie ewangelicznych przypowieści, Księgi Hioba, psalmów, Pieśni nad Pieśniami, żywotów świętych itd. na zajęciach języka polskiego, bo nikt z nimi wcześniej o tym poważnie nie rozmawiał na religii! Grr...
Nie wiem, o jakim "przytulaniu" mowa
Oj, dobrze wiesz. Po cholerę miałbym pisać o życzliwych i troskliwych uściskach dobrotliwego mentora?
Sam problem Harrego Pottera jest natomiast kontrowersyjny i nie widzę niczego złego w tym, żeby katecheci promowali pisarzy katolickich (Tolkien) albo chrześcijańskich i bardzo katolicyzmowi bliskich (C.S.Lewis), a nie czarodzieja, chociażby przedstawionego jako poczciwego i dobrotliwego
Z tym się akurat zgadzam. To teraz powiedz, ilu księży czyta Tolkiena, "Narnię" lub sci-fi Lewisa (czy nawet jego wykłady o wierze i moralności chrześcijańskiej). Lub ilu w ogóle - o czym pisałem - orientuje się w świecie kultury masowej. Ba, ilu z nich przeczytało "Pottera", z którym tak zażarcie walczą?
to klasyczny przykład tego, że zło i głupota zostają wyeksponowane i przykrywają codzienną normalność
Przecież sam prosiłeś o konkretny przykład dyskryminacji krytycznego myślenia przez katechetów, a teraz psioczysz.
a nawet jeśli lekcje religii w polskich szkołach nie są tak normalne, jak bym sobie tego życzył, to w przytłaczającej większości przypadków nie mają zgoła nic wspólnego z fallusami i jednorożcami
Oczywiście. Dlatego pisałem również o innych problemach, które interesują młodzież, a o których katecheci nie chcą i nie potrafią rozmawiać.
Jedyny konkretny przykład jaki podałeś to najprawdopodobniej jakiś chory człowiek, któremu należałoby pomóc, dyscyplinując go.
Niestety, nie jedyny. Patrz wyżej.
Inni nauczyciele też pobierają pieniądze, niejednokrotnie prezentując dość opłakany poziom.
Przeczytałeś akapit o "świętych krowach"? Nie znam nauczyciela, który aż tak ostentacyjnie olewałby swoje obowiązki, jak księża, z którymi miałem do czynienia. O jednym klejnocie w morzu nieczystości już pisałem. Co do nauczycieli: przez wiele lat i w różnych szkołach zetknąłem się z trzema, którzy zaniedbywali szkolne obowiązki (z różnych powodów). Wszyscy "dobrowolnie" pożegnali się z pracą. Natomiast ksiądz jest "nie do ruszenia".
Muszę jednak dodać, że słyszałem w kilku różnych miejscach o znakomitych katechetach czy rekolekcjonistach. Wszyscy byli zakonnikami.
bardzo często przez uczniów, którzy są niewierzący, a na katechezę chodzą dla draki (i tu często leży sedno problemu, z którym należałoby się uporać).
IMHO to jakiś margines. Naprawdę sądzisz, że tak wielu niewierzących uczniów poświęca swój wolny czas na poniżanie katechety?
W takiej sytuacji zalecam formułowanie programu naprawy sytuacji i postulowanie zmian
Toż przecież postuluję zmiany i stawiam diagnozę! Jednozdaniowej recepty na naprawę sytuacji nie mam, ale myślę, że warto by się przyjrzeć poziomowi zajęć (także metodycznych, jeśli takowe w ogóle są) w seminariach, zadbać o właściwe przygotowanie merytoryczne katechetów, zmniejszyć liczbę godzin religii, zróżnicować zarobki (także "zwykłych" nauczycieli) w zależności od wykonywanej pracy i włączyć księży (w zakresie szkolnych obowiązków) pod "jurysdykcję" dyrekcji szkół. Poza tym MEN powinien mieć wpływ na seminaryjne kursy czy zajęcia, które w jakikolwiek sposób związane są ze szkolnictwiem, a także na programy nauczania religii. Uważam również, że nie każdy ksiądz powinien mieć prawo do nauczania w szkole. Potrzebna jest tutaj odpowiednia weryfikacja (już na etapie seminarium). To byłby jakiś sensowny początek pożądanych zmian.
Nie wierzę, żebyś nie dostrzegał zagrożenia kryjącego się w zerwaniu z chronologicznym nauczaniem historii i wałkiem, którym jest arbitralne kreowanie tych śmiesznych, "atrakcyjnych" bloków, które zamieniają szkołę w hipermarket, w którym można przebierać jak w ulęgałkach.
Tak, nie dostrzegam tutaj jakiegoś szczególnego zagrożenia. O mitach na temat rzekomo katastrofalnego zmiejszenia liczby godzin historii już pisałem. A ponadto sposób nauczania i zakres materiału tak naprawdę nadal zależał będzie od nauczyciela. I zapewniam cię, że ten nauczyciel, który dobrze sobie radził w starym systemie, w ramach nowej reformy również przekaże uczniom potrzebną wiedzę i wartościowe umiejętności. Co więcej: dzięki elastycznemu systemowi godzin i nowej formule matury zyska możliwość rozwinięcia metodycznych skrzydeł. Wcześniej były one nieco podcięte.
Bukary--->
Oczywiście, że "wypycha", bo mówimy tutaj o stałej ogólnej liczbie godzin nauczania w np. trzyletnim cyklu
Podobnie jak stała jest liczba godzin powiedzmy wychowania fizycznego, która też jest większa niż godzin przeznaczonych na naukę fizyki. Można tak zestawiać dowolnie różne przedmioty ze sobą, chociaż oczywiście nie będzie to równie efektowne, co uwaga, że godziny relgii zabierają miejsce godzinom fizyki. Na tyle efektowne, że nadawałoby się na sztandardy partii P***-ota.
Nie wiem, w jakim środowisku się obracasz, ale zapewniam cię, że wielokrotnie mówię o miłości bliźniego i nikt nie patrzy na mnie ze zdumieniem czy politowaniem
Nie wiem, na jakie kompromisy musisz iść, żeby wykładać młodzieży przykazanie miłości, ale obawiam się, że skoro tak się odżegnujesz od "wyuczonych formułek", mogłyby to być koncesje nie do zaakceptowania dla katechety, który musi wykładać (i słusznie) naukę o Bożym miłosierdziu w bardzo konkretnej postaci. Polonista może sobie pozwolić na subtelności, nauczyciel religii nie zawsze.
I jeszcze jedna rzecz doprowadza mnie do szału, jeśli idzie o nauczanie religii: otóż katecheci właściwie nie prowadzą na zajęciach egzegezy Biblii i nie omawiają pism Ojców Kościoła czy tekstów hagiograficznych. Uczniowie muszą się dowiadywać o głębszym sensie ewangelicznych przypowieści, Księgi Hioba, psalmów, Pieśni nad Pieśniami, żywotów świętych itd. na zajęciach języka polskiego, bo nikt z nimi wcześniej o tym poważnie nie rozmawiał na religii!
Zasadniczo się zgadzam.
Po cholerę miałbym pisać o życzliwych i troskliwych uściskach dobrotliwego mentora?
Chociażby dlatego, że wiele osób krytycznie ocenia jakiekolwiek "spoufalanie".
To teraz powiedz, ilu księży czyta Tolkiena, "Narnię" lub sci-fi Lewisa (czy nawet jego wykłady o wierze i moralności chrześcijańskiej)
Nie uważam, żeby głównym problemem polskich księży była nieznajomość kultury masowej. Rzeczywiście u katechety znajomość tych pozycji byłaby atutem. Ale po raz kolejny odbiję piłeczkę (może w końcu mi odpowiesz) - a ilu nauczycieli historii orientuje się w nowych publikacjach wydawanych przez IPN? A ile polonistów zaczytuje się dzisiaj np. w dziennikach Iwaszkiewicza albo najnowszych laureatach Nagrody Kościelskich? Zapewne relatywnie niewielu.
Nie znam nauczyciela, który aż tak ostentacyjnie olewałby swoje obowiązki, jak księża, z którymi miałem do czynienia
warto zauważyć, że księża-katecheci mają wiele innych obowiązków, w przeciwieństwie do innych nauczycieli. Z ciekawości - o zaniedbywanie jakich obowiązków chodzi?
IMHO to jakiś margines
Większość dzieci, które chodzą na religię w większych miastach jest już chowana w domach, w których religi prawie w ogóle nie ma obecnej (poza przyjmowaniem kolędy czy Komunią Świętą). Takie dzieciaki bardzo często kompletnie nie wiedzą, w czym rzecz, bo nikt ich tego nie nauczył, a tu nagle trafiają na zajęcia przeznaczone dla kogoś innego. Śmiem twierdzić, że stosunkowo niewielka liczba tych dzieci dozna nawrócenia (co po części jest winą tego, jak wyglądają katechezy), a większość albo będzie na tyle bezczelna, żeby otwarcie sobie robić jaja, albo będzie się zajmować wszystkim, tylko nie przeżywaniem katechezy jak należy (a poziom tejże jest tylko jedną z przyczyn).
Toż przecież postuluję zmiany i stawiam diagnozę!
Szkoda, że naruszającą autonomię Kościoła wobec państwa :) Pod wieloma względami bardzo niebezpieczną, łamiącą dotychczasowe kompromisy i wychodzącą ze skrajnie niemądrego założenia, że jakość nauczania religii powinna się zmienić nie pod wpływem impulsów z samego Kościoła, tylko zostać sformatowana przez biurokratyczny aparat państwowy.
A ponadto sposób nauczania i zakres materiału tak naprawdę nadal zależał będzie od nauczyciela.
Przede wszystkim opakowanie historii w te kolorowe pudełeczka jest kolejnym krokiem na drodze do zinfantylizowania szkoły, w której nauczyciel ma zabiegać o zainteresowania ucznia niczym przekupka na targu. Za 10 lat ktoś uzna, że nawet jeden systematyczny wykład z historii nie jest nikomu potrzebny, a za 20 lat - że pora zerwać z tym niepotrzebnym podziałem na epoki literackie i wprowadzić bloki - komiksy, literatura fantastyczna, krótkie formy internetowe. Lektura obowiązkowa - Jeż Jerzy. Większe możliwości dla nauczyciela :D
[101] Byl to importowany z Wegier tzw. "gulaszowy socjalizm" czyli "w sklepach dostatek, a wy siedzicie grzecznie na dupach". I to sprawdzilo na Wegrzech po 56 i w Czechoslowacji po '68. U nas nie wyszlo, choc Gierek probowal. :)
I chyba troszke pamiec cie zawodzi, bo w sklepach bylo duzo ale nie az tak duzo - a akurat pamietam, ze tez tam bylem i sie podniecalem, ze "kawy chyba z 5 gatunkow do wyboru". No i drogo bylo (ale chociaz bylo). Ale jakos nie przepadali za nami jak za duzo kupowalismy, bo dla Czechow nie starczy. Taki dosc powierzchowny byl ten dobrobyt. :)
(105) wyszło im dwa razy, raz za gomułki - kilka lat w połowie lat60 - tzw. mała stabilizacja, a potem bigosowy komunizm za gierka w latach 70 - napędzany kredytami.
I w koło Macieju. Hajle, nie można mieć cukierka i zjeść cukierka.
Jeśli Kościół chce zachować całkowitą autonomię nauczania, to powinien prowadzić zajęcia religii poza szkołą publiczną. Tego rodzaju "autonomia" dezorganizuje bowiem pracę szkoły, o czym już wielokrotnie w tym wątku pisałem, i sprowadza się do zwykłego "olewajstwa" roboty. Powstaje paradoks: chcemy nauczać "po swojemu", a zarazem chcemy, żeby ocena z naszego przedmiotu liczyła się do średniej razem z przedmiotami nauczanymi wedle określonych (spójnych) programów i zasad. Nie chcemy podlegać władzy dyrekcji, a zarazem chcemy mieć takie profity i udogodnienia, jak inni nauczyciele. Nie chcemy pracować (i uczyć się pracy) z dziećmi wedle elementarnych zasad metodyki, ale chcemy prowadzić zajęcia w szkole. Nie przestrzegamy zapisów w ministerialnych i szkolnych dokumentach, ale domagamy się włączenia religii w obowiązujący w państwie system oświatowy. Kościół korzysta z dobrodziejstw środowiska szkolnego, a zarazem nie uznaje panujących w nim zasad. I nie chodzi tutaj o jakąś wojnę ideologiczną czy "bolszewizm". To zwykła hipokryzja. Tak rozumiana "autonomia" jest jedynie przykrywką dla niedbałego wykonywania niezwykle odpowiedzialnej pracy i pobierania mimo to pełnej pensji. Nic dziwnego, że taka sytuacja skłania wiele osób (w tym wszystkich wierzących nauczycieli, z którymi pracuję) do kwestionowania moralnego autorytetu katechetów.
Twierdzisz, że impuls do zmiany zasad nauczania religii powinien pochodzić z Kościoła, a nie np. z MEN-u. No to ile mamy jeszcze czekać, aż hierarchowie pójdą po rozum do głowy? Czyżbyś twierdził, że powinniśmy nadal cierpliwie znosić taką sytuację, bo nadrzędnym dobrem jest obrona jakieś "autonomii" Kościoła przed diabelskimi łapkami metodyków z ministerstwa? To co jest ważniejsze: dobro uczniów czy duma katechetów? Jeśli kościelni "eksperci" sobie nie radzą (lub mają gdzieś to, co dzieje się na zajęciach religii, i nie widzą, w jakim stanie znajduje się obecnie szkolna katecheza), to może jednak trzeba im "trochę" pomóc lub przynajmniej "zdopingować" ich do roboty?
A jeżeli, jak twierdzisz, księża mają tak wiele obowiązków, że nie mogą się poświęcić szkole w takim stopniu, jak inni nauczyciele, to dlaczego domagają się takiego samego wynagrodzenia za swoją pracę (i, co więcej, owo wynagrodzenie otrzymują) oraz takich samych przywilejów, jakie mają inni pedagodzy? Co zaś do obowiązków, z których się (jako nauczyciele) nie wywiązują - zobacz np. [94]. Zresztą - czyż praca duchowa z dziećmi i młodzieżą nie powinna być dla księży sprawą priorytetową? Od tego w gruncie rzeczy zależy przyszłość Kościoła.
I o co ci chodzi z tym Palikotem? To teraz dla ciebie jakieś słowo-klucz, które ma zastąpić wszelkie argumenty?
A ile polonistów zaczytuje się dzisiaj np. w dziennikach Iwaszkiewicza albo najnowszych laureatach Nagrody Kościelskich? Zapewne relatywnie niewielu.
Statystyk dotyczących cztytelnictwa nie mam, ale aktywni zawodowo poloniści, w których środowisku się obracam, albo kończą robić doktorat, albo już go mają. :-P Jak widać, konkurencja na rynku pracy jest teraz ogromna. I zgadnij: kto nie musi się starać o rzeczywiste podnoszenie kwalifikacji pedagogicznych (bo nie podlega merytorycznej weryfikacji) i kto zawsze znajdzie pracę w szkole? Na pewno sobie poradzisz z taką zagadką. ;-)
Nie wiem, na jakie kompromisy musisz iść, żeby wykładać młodzieży przykazanie miłości, ale obawiam się, że skoro tak się odżegnujesz od "wyuczonych formułek", mogłyby to być koncesje nie do zaakceptowania dla katechety, który musi wykładać (i słusznie) naukę o Bożym miłosierdziu w bardzo konkretnej postaci
I to ma być według ciebie usprawiedliwienie dla intelektualnego lenistwa katechetów? Przecież można prowadzić rzeczową, ciekawą dyskusję, korzystając przy tym z dobrodziejstw retoryki (a nie tylko z chwytów erystycznych), i poruszać się swobodnie w obrębie "dozwolonej" nauki Kościoła oraz wykorzystywać zajmujące (także dla uczniów) konteksty. Dlaczego bronisz przegranej sprawy?
I o jakich kompromisach piszesz? Postępuję zgodnie ze swoim sumieniem. Na szczęście, obowiązujący model kształcenia, z którym tak zawzięcie walczysz, umożliwia nauczycielowi (a także uczniowi) swobodne wyrażanie własnych poglądów.
Przede wszystkim opakowanie historii w te kolorowe pudełeczka jest kolejnym krokiem na drodze do zinfantylizowania szkoły, w której nauczyciel ma zabiegać o zainteresowania ucznia niczym przekupka na targu.
Naprawdę nie rozumiem, skąd ty bierzesz te wydumane wizje infatylizowania szkoły wskutek nowej reformy. I skąd to ironiczne podejście do aktywizujących metod nauczania? Techniki nauczania ewoluują, i to w dobrym kierunku. Sarkazm, którym szafujesz, pisząc o współczesnym modelu nauczania, zupełnie na mnie nie działa, ponieważ doskonale wiem, jak wyglądają zajęcia, w których dziś uczestniczy młodzież. Szczerze mówiąc, wolałbym się uczyć w dzisiejszej szkole niż w tej sprzed kilku-kilkunastu lat. Zdecydowanie więcej bym się nauczył i nie musiałbym przysypiać na zajęciach. Gdybyśmy szli twoim tokiem rozumowania, idealny model nauczania znaleźlibyśmy pewnie w dwudziestoleciu międzywojennym. Dziękuję, postoję.
Bukary :--> ja tez bym wolal uczyc sie w terazniejszej szkole.
Za 1/10 wysilku tego co wtedy mialbym same piatki :)
Sorry ale albo jestes nawiedzony albo szalony , wybacz ze to pisze ale poziom nauczania spadl dramtycznie.
.
Prakycznie kazda inicjatywa naszych ministrow do spraw szkolnictwa byla chybiona ( no moze z wyj.Gietycha).
Naprawde nie widze zadnych pozytywów w tym ze produkuje sie seryjnie podebilki potrafiace rozwiazywac tylko testy , nie posiadajace zadnej wiedzy na dodatek nie potrafiacych juz zupelnie myslec .
Jakajace sie przy pytaniu jak odciales z jablka cwiartke to ile ci zpostalo?
3/4 wspaniale masz zdana mature podstawową z matematyki.
@Bukary
Wykład odbył się w obecności kilku przedstawicieli Kościoła. Oprócz prowadzącego na sali zasiadał jeszcze inny ksiądz (albo nawet dwóch księży) oraz świecki katecheta. Wszyscy byli zachwyceni i potwierdzili, że uczniowie usłyszeli "oficjalną naukę Kościoła". Gratulacje.
Pytałem "gdzie", czyli miałem na myśli miejsce fizyczne i czas :8]
Na szczęście, obowiązujący model kształcenia, z którym tak zawzięcie walczysz, umożliwia nauczycielowi (a także uczniowi) swobodne wyrażanie własnych poglądów.
Nie za bardzo. Nauczyciele w szkołach publicznych nie mogą swobodnie przedstawiać własnych interpretacji na przedmiotach humanistycznych (matura zewnętrzna!). W kwestii metod pedagogicznych też muszą trzymać się wytycznych, aczkolwiek tu mają nieco więsksze pole manewru.
@Hajle Selasje
Być może (tego nie wiem) usprawiedliwianie Pottera jest dopuszczalne, ale znaku równości postawić nie sposób.
Masz na myśli stawianie równości pomiędzy ksiązkami Tolkiena, Lewisa i Rowling? Moim zdaniem można go stawiać jak najbardziej. W "Harrym Potterze" naprawdę nie ma niczego antychrześcijańskiego, czego nie byłoby u Tolkiena i Lewisa. Poza tym, z tym chrześcijaństwem Tolkiena nie przesadzałbym zbytnio - jego twórczość jest oparta przede wszystkim na europejskich podaniach przedchrześcijańskich.
Nie ma tutaj żadnego oficjalnego stanowiska Watykanu, ale krytyka książek o Potterze jest na pewno uprawnionym głosem ze strony katolickiego nauczyciela
No właśnie wcale nie jestem tego pewnien. Protestanckiego, który widzi szatana wszędzie i traktuje biblię dosłownie - być może. Ale naprawdę trudno mi zrozumieć, co jest niezgodnego z nauką katolicką w książkach o Harrym Potterze. Czytałem różne rodzaje krytyki i albo wynikają one z purytańskiego podejścia w rodzaju "mówi o magii - więc jest zła" (w myśl tego Biblia mówi o grzechach i Szatanie, więc też jest zagrożeniem duchowym) albo rozmijają się z samą treścią książki. Oczywiście rozumiem krytykę książki, w której znajduje się pochwała magii, ale w tym przypadku taka sama krytyka powinna objąć wszystkie inne dzieła zawierające identyczny wątek.
Belert napisał:
albo jestes nawiedzony albo szalony , wybacz ze to pisze ale poziom nauczania spadl dramtycznie.
Pewnie jestem i nawiedzony, i szalony. Nie chcę się wypowiadać na temat przedmiotów ścisłych, ale jeśli idzie o humanistykę, to wszelkie lamentacje o "dramatycznym spadku poziomu nauczania" uważam za płacz histeryków, którzy nie za bardzo mają pojęcie, z jakiego powodu przelewają łzy.
Na czym polega ów "dramatyczny spadek poziomu nauczania" np. w zakresie języka polskiego?
Że jest mniej lektur? Owszem, ale za to można je omawiać w sposób znacznie bardziej wyczerpujący. Za moich szkolnych czasów polonistka uwinęła się ze "Zbrodnią i karą" w 2-3 godziny lekcyjne. Ledwie liznęliśmy okładkę. Teraz na dzieło Dostojewskiego można poświęcić 5-6 godzin. Jest więc czas na rozważanie znacznej części "przeklętych problemów".
Że uczy się "pod testy"? A co jest złego w tym, że teraz maturzysta musi posiadać umiejętność odpowiedzi na szereg pytań dotyczących zarówno treści, jak i formy (struktury, kompozycji, retoryczności) tekstu publicystycznego? W niegdysiejszej szkole w ogóle nie musiał sobie zaprzątać głowy tego rodzaju sprawami.
Że można napisać na maturze krótsze wypracowanie? I co z tego, skoro trzonem pracy maturalnej musi byc drobiazgowa analiza tekstu literackiego ustytuowana w syntetycznym kontekście historycznym, filozoficznym czy biograficznym? Poprawne napisanie tego rodzaju pracy wymaga znacznie większych umiejętności niż ośmiostronicowe lanie wody, które było wyróżnikiem "dawnej" matury.
Itd. Itp.
Czekam więc na konkrety. Dlaczego poziom nauczania w zakresie przedmiotów humanistycznych tak drastycznie różni się od tego, co było w dawnych, bajkowych czasach?
Dzikouak napisał:
Nauczyciele w szkołach publicznych nie mogą swobodnie przedstawiać własnych interpretacji na przedmiotach humanistycznych (matura zewnętrzna!). W kwestii metod pedagogicznych też muszą trzymać się wytycznych, aczkolwiek tu mają nieco więsksze pole manewru.
I to jest właśnie dowód na to, że nie za bardzo wiesz, o czym piszesz. :-)
Po pierwsze, nikt nauczycieli w niczym nie ogranicza, jeśli chodzi o interpretacje dzieł literackich. No, może z wyjątkiem intentio operis i odrobiny zdrowego rozsądku. Bo, pamiętajmy, istnieje coś takiego, jak nadinterpretacja. Egzaminy maturalne przygotowywane są przez ekspertów, którzy w tzw. schemacie odpowiedzi dopuszczają wszelkie możliwe (lecz uzasadnione) interpretacje analizowanego fragmentu. Nie oszukujmy się zresztą: w wypracowaniach maturalnych rzadko dociera się do takiej płaszczyzny dzieła, która jest wciąż otwarta na jakieś wyjątkowo awangardowe odczytania.
Po drugie, nikt nie zmusza nauczycieli do stosowania jakiejś konkretnej metody w przypadku danego tematu zajęć. Nauczyciel kieruje się podstawową wiedzą z zakresu metodyki nauczania oraz - raz jeszcze - zdrowym rozsądkiem, dopasowując określoną technikę do potrzeb i możliwości uczniów oraz materiału literackiego, z którym będą mieli do czynienia. To, oczywiście, wymaga odpowiedniej wiedzy i umiejętności, które są efektem wielu lat studiów oraz systematycznego dokształcania się (metodyka, pedagogika, psychologia, retoryka).
[1] A zatem współczesne liceum ogólnokształcące ma niższy poziom nauczania niż zawodówka z PRL-u?
Wydawałoby się, że to uczniowie pogarszają opinię szkołom, ale nie oszukujmy się - idioci istnieją od zarania dziejów. Zastanawia mnie zjawisko traktowania nauki w kategorii nieprzyjemnego obowiązku. Pomijając to, twoje stwierdzenie mogę określić jako nonsens.
bukary :--> przedmioty humanistyczne ( z wyj historii ofc) mam gleobko w powazaniu i sie na nich nie znam skoro w szkolach 90% jest :"humanistow" tzn kalek z przedmiotow scislych.
w szkolach pelno jest za to :"dyslektykow " i "dyskgrafikow" nie potrafiacych pisac po polsku bez bledow i na dodatek grzebiacych jak kura pazurem.
Trzeba naprawde miec wysokie ego zeby twierdzic :
I co z tego, skoro trzonem pracy maturalnej musi byc drobiazgowa analiza tekstu literackiego ustytuowana w syntetycznym kontekście historycznym, filozoficznym czy biograficznym? Poprawne napisanie tego rodzaju pracy wymaga znacznie większych umiejętności niż ośmiostronicowe lanie wody, które było wyróżnikiem "dawnej" matury.
gotowe formulki najczesciej kupowane od korepetytorow na wolnym rynku.
POzatym druga kwestia naprawde wierzysz ze jacys uczniowie czytaja teraz ksiazki ?
No prosze cie nie oslabiaj mnie.
Uczniowie tresowani pod rozwiazywanie testow w ktorych zreszta pytania sa zadawane jakby je ukladali uczniowie szkol specjalnych :)
opasowując określoną technikę do potrzeb i możliwości uczniów oraz materiałua ze mamy niz demograficzny i przyjmuje sie nawet do renomowanych liceow jak leci to jest jak jest.
Belert napisał:
"humanistow" tzn kalek z przedmiotow scislych
Mógłbyś rozwinąć, bo nie rozumiem?
w szkolach pelno jest za to :"dyslektykow " i "dyskgrafikow" nie potrafiacych pisac po polsku bez bledow i na dodatek grzebiacych jak kura pazurem
"Dysgrafików", a nie "dyskgrafików". A teraz wyjasnij, co zaburzenia psychofizyczne mają wspólnego z "dramatycznym spadkiem poziomu nauczania". Przecież teksty, które publikujesz na tym formu, są katastrofalne pod względem językowym (składniowym, stylistycznym, interpunkcyjnym, fleksyjnym). Obwiniasz za to "dramatyczny spadek nauczania" w dzisiejszych szkołach?
Trzeba naprawde miec wysokie ego
Dlaczego "wysokie ego"? (Co to w ogóle za związek fragzeologiczny?) I co to ma wspólnego ze słowami, które zacytowałeś? Powtarzam:
<<Trzonem pracy maturalnej musi byc drobiazgowa analiza tekstu literackiego ustytuowana w syntetycznym kontekście historycznym, filozoficznym czy biograficznym. Poprawne napisanie tego rodzaju pracy wymaga znacznie większych umiejętności niż ośmiostronicowe lanie wody, które było wyróżnikiem "dawnej" matury>>.
gotowe formulki najczesciej kupowane od korepetytorow na wolnym rynku
Mówisz o pisemnej czy ustnej maturze? Bo to, co napisałem powyżej, dotyczy pisemnej. Co do ustnej: zgadzam się, w obecnej formule jest tragiczna. I dlatego właśnie nowa reforma ją zmienia! Za dwa lata maturzyści nie będą już wygłaszać prezentacji. Czeka ich egzamin z wiedzy teoretyczno- i historycznoliterackiej. Jak widzisz, zmiany idą w dobrym kieruunku.
POzatym druga kwestia naprawde wierzysz ze jacys uczniowie czytaja teraz ksiazki ?
Tak, "jacyś" uczniowie czytają. Ja nie muszę wierzyć, ja to wiem, Belert. Naucz się w końcu czytać między wierszami, bo nie rozmawiasz z osobą, która nie ma pojęcia o tym, co się dzieje w szkole. Nie jest to sielanka, ale też dramatyczne lamentacje są mocno przesadzone.
Uczniowie tresowani pod rozwiazywanie testow w ktorych zreszta pytania sa zadawane jakby je ukladali uczniowie szkol specjalnych
Może wejdź sobie na stronę CKE i przejrzyj arkusze maturalne z ostatnich lat. Gotów jestem się założyć, że pisząc dzisiejszą maturę, nie byłbyś w stanie uzyskać nawet 65% punktów z języka polskiego (na poziomie podstawowym). Możemy nawet zrobić test: ja ci podsyłam pewien przykładowy arkusz, ty rozwiązujesz, podajesz odpowiedzi, a potem je weryfikujemy z odpowiednim schematem punktowania. :)
mamy niz demograficzny i przyjmuje sie nawet do renomowanych liceow jak leci to jest jak jest
A co to ma wspólnego z narzucanymi, jak twierdzisz, odgórnie metodami nauczania?
@wampir^^
A zatem współczesne liceum ogólnokształcące ma niższy poziom nauczania niż zawodówka z PRL-u?
Bardzo możliwe. Zwróć uwagę, że po rozwiazaniu ZSZ spora część uczniów, która wcześniej trafiłaby do zawodówki, dzisiaj idzie do liceum, co w połaczeniu z ogólnym obniżeniem poziomu nauczania sprawia, że istnieją dziś licea, w których poziom nauczania jest niższy niż w PRLowskiej zawodówce. Pewnie, nie wszystkie, bo i dzisiaj jest dużo dobrych szkół, ale opisane zjawisko jest jak najbardziej możliwe.
@Belert
ze mamy niz demograficzny i przyjmuje sie nawet do renomowanych liceow jak leci to jest jak jest.
Wiesz co, w dobrych liceach to akurat poziom nauczania jest wysoki, może nawet wyższy niż kilkanaście lat temu. Nie przyjmuje się "jak leci". Zresztą, niż demograficzny to problem naprawdę wydumany. Za moich czasów, czyli w wyżu demograficznym, narzekano, że szkoły są przepełnione, w klasach uczy się zbyt wiele uczniów i przeszkadza im to w optymalnym zdobywaniu wiedzy. Dzisiaj mamy niż, mniej uczniów, więcej nauczycieli (wyższy odsetek absolwentów szkół wyższych) a jakoś w klasach wcale nie uczy się po 10-15 uczniów, tylko nadal 30, młodzi nauczyciele borykają się z bezrobociem, a część szkół jest zamykana (pomijam te, któych zamykanie wynika z procesu urbanizacji). Parafrazując znanego żydowskiego pisarza: "Kiedy jest wyż, to jest bardzo źle, ale kiedy wyżu nie ma, to jest bardzo, bardzo źle".
@Bukary
"Dysgrafików", a nie "dyskgrafików". A teraz wyjasnij, co zaburzenia psychofizyczne mają wspólnego z "dramatycznym spadkiem poziomu nauczania".
W więskzości przypadku nie są to żadne zaburzenia psychofizyczne. Dysleksja, dysortografia lub dyskalkulia to zaburzenia dość rzadkie, których występowanie szacuje się w najlepszym przypadku na 1:50 dla wszystkich natężeń (czyli 1 uczeń na dwie klasy, który ma _jakiekolwiek_ problemy na tym tle, problem poważny, czyli niezdolność do nauki ortografii, poważna dysgrafia [pismo nieczytelne], ciężka dysleksja zdarza się u jednej na kilkaset osób). Poza tym, bardzo o takich zaburzeniach często orzekają psychologowie na przykłądzie szczątkowych danych, a nie neurolodzy, chociaż wspomniane zaburzenia mają charakter stricte neurologiczny. W wyniku tego, "papier" na takie fikcyjne schorzenie (prawdziwej dysortografii nie da się wyeliminować ćwiczeniem, tak jak daltonisty nie da się nauczyć widzenia kolorów, a niedosłyszącego - rozpoznawania dźwięków w niesłyszanym zakresie) sprawia, że dziecko nie jest poddawane dodatkowemu treningowi, które mogłoby wyprostować jego braki bądź opóźnienia rozwojowe i w wieku 18 lat człowiek nagle odkrywa, że na studiach i w pracy jego stan nikogo nie interesuje.
Że można napisać na maturze krótsze wypracowanie? I co z tego, skoro trzonem pracy maturalnej musi byc drobiazgowa analiza tekstu literackiego ustytuowana w syntetycznym kontekście historycznym, filozoficznym czy biograficznym? Poprawne napisanie tego rodzaju pracy wymaga znacznie większych umiejętności niż ośmiostronicowe lanie wody, które było wyróżnikiem "dawnej" matury.
Ale właśnie "analiza tekstu literackiego ustytuowana w syntetycznym kontekście historycznym, filozoficznym czy biograficznym" była właśnie przedmiotem starej matury! Przy czym nie tyle "tekstu" co raczej "tekstów", gdyż tematy były przekrojowe. Za moich czasów kryteria oceniania "5x4" obejmowały między innymi dobór materiału, dogłebność analizy, spójność wypowiedzi, strukturę wypowiedz i poprawność. Lanie wody albo chaotyczne podawanie przykładów nie wystarczało na dobrą ocenę [chyba że w kiepskiej szkole], a z drugiej strony, uczeń mógł uzyskać najwyższą ocenę w ogóle nie dotykając programu (chyba że dostał pytanie o konkretne treści programowe). Mówię tu o języku polskim. Matury z historii wyglądały podobnie - tylko szczegółowe kryteria były nieco inne.
Matura z przedmiotów ścisłych, siłą rzeczy, wyglądała inaczej i zmiany były mniejsze. Ale również uważam, że pewna liczna przekrojowych zadań złożonych z odpowiednim opisem to optymalny sposób sprawdzenia wiedzy i umiejętności uczniów w tym zakresie. Tu większych zmian nie potrzeba.
Zgodzę się z Tobą, że obecnie zmiany są dobre, ale głównie dlatego, że stanowią powrót do rozwiązań bezpośrednio sprzed reformy. I żeby nie było, że jestem konserwatystą - wręcz przeciwnie, jestem zwolennikiem koncepcji zastępującej jedno długie wypracowanie (jak za moich czasów), a kilka krótszych esejów.
Po pierwsze, nikt nauczycieli w niczym nie ogranicza, jeśli chodzi o interpretacje dzieł literackich. No, może z wyjątkiem intentio operis i odrobiny zdrowego rozsądku
Powiedz to gronu szkoły, w której pracowałem :8] Ile się namordowałem, żeby przemycić interpretacje, które są oczywiste dla ekspertów (zakładam, że literaturoznawcy wykładający filologię polską są wiarygodnymi arbitrami w tej kwestii), ale całkowicie sprzeczne z dotychczas stosowaną (przez ostatnie lata). Co jest w ogóle zastanawiające, skoro podręczniki są konsultowane u tychże samych wykładowców. Gdyby nie moja wrodzona bezczelność, przypuszczam że nie udałoby mi się przeforsować wielu rzeczy, chociaż z niektórych musiałem zrezygnować. Pewnie, nie mówię, że tak jest wszędzie (bo wiem, że nie jest), ale jest to problem, zwłaszcza z młodymi nauczycielami. Chociaż może jestem niesprawiedliwy i to po prostu swego rodzaju "frycowe".
Dlatego też jestem przeciwnikiem jakichkolwiek testów z zakresu historii literatury, gdyż nie dają uczniowi przedstawienia punktu widzenia alternatywnego wobec punktu widzenia autora testu, który to punkt jest w stanie poprzeć zdaniem najlepszych autorytetów przekazanych przez nauczyciela. I nie mówię tu o jakichś wielkich szczegółach, ale czasami o bardzo podstawowych warstwach.
Nie żebym bronił dotychczasowej formy uczenia języka polskiego. Mam niejasne wrażenie, o czym pisałem na tym forum kiedyś, że wielu nauczycieli i kuratorów nie ma pomysłu na to, do czego mają służyć lekcie języka polskiego. Osobiście uważam, że lepiej jest, kiedy uczeń czyta choćby fragmenty dużej liczby ksiażek niż dogłebnie "przerabia" nieliczne dzieła. Bo co z tego, że zna detale dotyczące np.: "Chłopów", skoro nie potrafi ich umieścić w historii literatury. I co z tego, że przeczyta Trylogię Sienkiewicza, skoro nie będzie w stanie powiedzieć nic na temat trendów w polskiej literaturze historycznej.
A teraz wyjasnij, co zaburzenia psychofizyczne mają wspólnego z "dramatycznym spadkiem poziomu nauczania". Przecież teksty, które publikujesz na tym formu, są katastrofalne pod względem językowym (składniowym, stylistycznym, interpunkcyjnym, fleksyjnym). Obwiniasz za to "dramatyczny spadek nauczania" w dzisiejszych szkołach?
wez prosze Cie nie oslabiaj mnie .Naprawde wierzysz w to co napisales ze nagle 30% uczniow jest dysgrafikami?Or dyslektykami?
Obserwuje od dawno to co sie dzieje w szkolnictwie , poniewaz niestety na tym forum podalem swoje dane nie moge glebiej wchodzic w te sprawy ale zareczam Ci ze wiem o czym mowie.
"humanistow" tzn kalek z przedmiotow scislych
Mógłbyś rozwinąć, bo nie rozumiem?
ofc nie ma problemu : otoz w naszym szkolnictwie lezy matma ,jest wykladana fatalnie przez zupelnie nie radzace sobie z rozwydrzona mlodzieża nauczycielki ktorym caly warsztat pedagogiczny na ktory masz sie czelnosc powolywac przydaje sie jak psu na bude.
NIe szermuj mi tu argumentami wyjetymi jak zywo z ust jakiego doktoranta z WSP , taki kit mozesz ty i on wciskac naiwniakom.P... jak potluczony o nauce retoryki , metodyki etc a uczniowie po 6 klasie z trudem znaja tabliczke mnozenia i z 90% nie wydusisz odpowiedzi typu ile jest 1-1/4 .
Dlatego szyderczo napisalem ze sa humanistami bo to bardzo czesty text rodzicow gdy ich pociecha w liceum nie potrafi polliczyc w pamieci 7x8.
Problem w tym jak sie potem okazuje ze dziecko nie potrafi tez innych przedmiotow ale przynajmiej tam cos mozna podpowiedziec albo jakis brykow poczytac w przerwie i dop bedzie.
I co z tego, skoro trzonem pracy maturalnej musi byc drobiazgowa analiza tekstu literackiego ustytuowana w syntetycznym kontekście historycznym, filozoficznym czy biograficznym? Poprawne napisanie tego rodzaju pracy wymaga znacznie większych umiejętności niż ośmiostronicowe lanie wody, które było wyróżnikiem "dawnej" matury.
a przeczytales to co napisales ?Skad ty sie chlopie wziales ?Moze faktycznie pracujesz na jakiejs WSP or sth.
Lanie wody przynajmiej wymagalo jakiego myslenia nieprawdaz?I jakiejs inwencji.i TU STRACH POWIEDZIEC ...JAKIEGOŚ MYSLENIA.
Dzikouak napisał:
W więskzości przypadku nie są to żadne zaburzenia psychofizyczne.
Oczywiście, że nie są. Ale pytałem Belerta, co to ma wspólnego z "dramatycznym spadkiem poziomu nauczania". Fikcyjny papier z poradni psychologiczno-pedagogicznej niewiele daje uczniowi w szkole średniej. Wręcz przeciwnie: na większości opinii czy orzeczeń z poradni znajduje się informacja, że uczeń z rozpoznaną dysleksją powinien otrzymywać WIĘCEJ zadań do domu (sic!), zaś warunkiem modyfikacji kryteriów oceniania jest jego systematyczna (i udowodniona poprzez okazanie np. określonych zeszytów) praca w domu nad poszczególnymi zaburzeniami. Wiem, że to nieco absurdalne, ale takie jest stanowisko poradni, a do jego respektowania nauczyciele są prawnie zobligowani. Dalej: dysleksja ma wpływ jedynie na 3 (słownie: trzy) punkty spośród 70, które można uzyskać na maturze z języka polskiego. Innymi słowy: uczeń z fikcyjną dysleksją może uzyskać maksymalnie 2-3 punkty (spośród 70) więcej niż uczeń, który nie posiada "załatwionego" papierka. To właściwie nie ma większego znaczenia na tym etapie nauczania.
Ale właśnie "analiza tekstu literackiego ustytuowana w syntetycznym kontekście historycznym, filozoficznym czy biograficznym" była właśnie przedmiotem starej matury! Przy czym nie tyle "tekstu" co raczej "tekstów", gdyż tematy były przekrojowe.
To chyba pisaliśmy inną maturę. Analiza, której wymaga się teraz od uczniów na maturze, znacząco różni się od tego, co było niegdyś trzonem wypracowań. Wystarczy przejrzeć kilka arkuszy maturalnych wraz z proponowanymi schematami odpowiedzi lub nawet porównać pytania zamieszczane pod tekstem w starych i nowych podręcznikach.
Ile się namordowałem, żeby przemycić interpretacje, które są oczywiste dla ekspertów (zakładam, że literaturoznawcy wykładający filologię polską są wiarygodnymi arbitrami w tej kwestii), ale całkowicie sprzeczne z dotychczas stosowaną (przez ostatnie lata).
Bardzo jestem ciekawy, jakie interpretacje uniwersyteckie były sprzeczne z tym, co głosił szkolny polonista. Mógłbyś podać jakieś konkretne przykłady? Pytam bez ironii. (Zakładam, rzecz jasna, że nie chodzi tutaj o szkołę sprzed roku 1989, w której mogła obowiązywać marksistowska teoria literatury).
Dlatego też jestem przeciwnikiem jakichkolwiek testów z zakresu historii literatury
Ale przecież na maturze nie ma żadnych testów z historii literatury.
Belert napisał:
wez prosze Cie nie oslabiaj mnie .Naprawde wierzysz w to co napisales ze nagle 30% uczniow jest dysgrafikami?Or dyslektykami?
Nie, nie wierzę. Ale ty chyba nie umiesz czytać ze zrozumieniem. Pytałem, co załatwianie fikcyjnych papierków w poradni ma wspólnego z "dramatycznym spadkiem poziomu nauczania". Zanim odpowiesz, przeczytaj kilka powyższych akapitów. A więc?
otoz w naszym szkolnictwie lezy matma ,jest wykladana fatalnie przez zupelnie nie radzace sobie z rozwydrzona mlodzieża nauczycielki ktorym caly warsztat pedagogiczny na ktory masz sie czelnosc powolywac przydaje sie jak psu na bude
To może napisz w końcu, gdzie - według ciebie - leży przyczyna "dramatycznego spadku nauczania". Nagle wszystko (nauczyciele, uczniowie, rodzice, programy) zmieniło się na gorsze? No tak, mamy rok 2012. Koniec świata jest bliski.
Lanie wody przynajmiej wymagalo jakiego myslenia nieprawdaz?I jakiejs inwencji.i TU STRACH POWIEDZIEC ...JAKIEGOŚ MYSLENIA.
Rozmawia się z tobą tak ciężko, jak z "rozwydrzoną młodzieżą", której nie znosisz. :) Powtórzę zatem: "lanie wody" wymagało mniejszych umiejętności niż ten rodzaj analizy tekstów publicystycznych i literackich, który jest teraz wymagany na maturze. Chcesz się o tym przekonać? Ponawiam zaproszenie do rozwiązania arkusza maturalnego z języka polskiego.
[115] Nielogiczne. Jak to jest, twoim zdaniem, możliwe, że pisanie o wszystkim i o niczym lepiej sprawdza umiejętności maturzysty niż drobiazgowa analiza tekstu? Aż strach pomyśleć, jacy ludzie dostawaliby dzisiaj się na filologie i podobne kierunki, gdyby, oprócz obszernych wypracowań, lub raczej lania wody, nie potrafili napisać niczego, co sprawdza istotne zdolności.
na czym polega ów "dramatyczny spadek poziomu nauczania" np. w zakresie języka polskiego
Ano na tym, ze jesli nie trafi sie na nauczyciela z pasja, to nie jest sie poddawanym nauczaniu, a jedynie treningowi (lub, jak ktos tu celnie to nazwal, tresurze) w rozwiazywaniu testwo, na domiar zlego jednego typu. Bardzo latwo nauczyc sie pisania rozprawki maturalnej na 30% (trudno z kolei na sto procent, ale tu wchodzi juz zgadywanie "co autor testu mial na mysli" niz jakiekolwiek rzeczywiste umiejetnosci), i kolejne cwiczenia z jej pisania zupelnie nie rozwijaja intelektualnie ani jezykowo. Moze i matura to nie miejsce na rozwlekle, dygresyjne i luzne eseje tudziez zabawy forma, ale obecny sposob oceniania uczniow (i, jak mniemam, nauczycieli oraz dyrekcji szkol) powoduje, ze na pierwszym miejscu staje wysrobowanie wyniku maturalnego, a nie wyksztalcenie krytycznie myslacego czlowieka. Jasne, moze najlepsze licea nie poddaja sie temu trendowi, ale w przecietnej szkole wyglada to tragicznie.
Notabene jeszcze gorzej sprawa ma sie z jezykiem angielskim, gdzie to nauczyciele dla swojej wygody powszechnie ograniczaja sie do zadawania wypracowan "na 200 slow", co praktycznie blokuje uczniom droge do wypracowania sobie wlasnego stylu i opanowania jezyka obcego na poziomie chocby ciut wyzszym od podstawowego. Dlaczego, u diabla, ROZSZERZONA matura z angielskiego musi byc tak prostacko latwa i szablonowa?
To samo mozna powiedziec o matematyce. Tu zreszta forma egzaminu mozei nie jest problemem - wiadomo, musza byc zadania. Ale co by kogo kosztowalo, gdyby zadania te byly trudniejsze i wymagaly glebszego i mnie szablonowego myslenia? Dajmy uczniom sumiennym, acz trojkowym mozliwosc spokojnego napisania matury na 30%, ale nie pozwolmy spoczac na laurach komus, kto ma wieksze ambicje! Wiadomo powszechnie, ze uczen (i zazwyczaj nauczyciel) to istota leniwa i jesli obnizy mu sie wymagania, to on sie z latwoscia dostosuje, tylko czy o to w tym wszystkim chodzi?
Konieczne jest radykalne podniesienie poziomu trudnosci matury oraz ukladanie jej tak, by jej forma co roku byla niespodzianka (rzecz jasna przy jasno sformulowanych wymaganiach merytorycznych). Inaczej czeka nas dalsza degradacja liceum do rangi szkolek przygotowawczych do niezbyt wymagajacego egzaminu.
Ptosio, nadal nie rozumiem, dlaczego poziom nauczania tego nieszczęsnego języka polskiego rzekomo spadł, i to dramatycznie.
Dawne lekcje języka polskiego nie różniły się in plus od lekcji obecnych, co mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością jako osoba, która na własne oczy widziała zarówno "stare", jak i nowe zajęcia w wielu różnych szkołach. :) IMHO łatwo było 15 lat temu napisać maturę na ocenę bardzo dobrą lub nawet celującą. Dziś, jak słusznie zauważyłeś, trudno jest zdobyć 100% punktów. I bynajmniej nie z uwagi na rzekomą "sztywność" schematu odpowiedzi, którego funkcjonowanie osoby spoza kręgu certyfikowanych egzaminatorów demonizują, opierając się wyłącznie na prasowych publikacjach.
Mało tego, wyniki "starej" matury były często nieobiektywne i niesprawiedliwe, ponieważ wypracowania sprawdzane były przez nauczycieli, którzy uczyli konkretnych maturzystów i którzy, siłą rzeczy, zawyżali oceny, bo chcieli pokazać, że dobrze wywiązali się ze swoich obowiązków. Warto również dodać, że obcena formuła matury powstała w wyniku konsultacji z uczelniami wyższymi, zaś eksperci z uniwersytetów niejednokrotnie układają programy i podręczniki, których celem jest przygotowanie uczniów do takiej właśnie matury (i - w konsekwencji - do studiów).
To właśnie "nowa" matura - w większym stopniu niż "stara" - wymaga krytycznego myślenia i wykazania się umiejętnością czytania tekstu (także publicystycznego w pierwszej części arkusza) ze zrozumieniem.
Bukary??????????????????????/
Nie, nie wierzę. Ale ty chyba nie umiesz czytać ze zrozumieniem. Pytałem, co załatwianie fikcyjnych papierków w poradni ma wspólnego z "dramatycznym spadkiem poziomu nauczania". Zanim odpowiesz, przeczytaj kilka powyższych akapitów. A więc?
wg mnie to swiadczy o skandalicznym nauczaniu poczatkowym i skandalicznym poziomie nauczania j. polskiego w szkole podstawowej skoro duzo uczniow nie umie pisac i robi byki ortograficzne.
To może napisz w końcu, gdzie - według ciebie - leży przyczyna "dramatycznego spadku nauczania". Nagle wszystko (nauczyciele, uczniowie, rodzice, programy) zmieniło się na gorsze? No tak, mamy rok 2012. Koniec świata jest bliski
a to akurat argument z ..... co ma dotego koniec swiata ?Masz jakies problemy z nerwami ?
Skoro wiekszosc 6 -to klasistow nie potrafi odpowiedziec ile jest 1-1/4 to moge chyba powiedziec ze cos jest nie tak?
Skoro jedna z martur z matematyki bodajze dwa lata temu a moze trzy rozwiazalby bez problemu uczen z dawnej 8-klasy to chyba tez jest jakies dziwne ?
haha co do rozwiazywania arkusza z j. polskiego to sie poddaje nie mialem z nim (j.polskim) kontaktu wiecej lat niz Ty masz :)
"Starą" maturę znam z opowieści, więc może nie jestem zbyt kompetentny, by ją oceniać, ale jesteś jedną z naprawdę niewielu osób, która zaprzecza, jakoby poziom nauczania w liceach niebezpiecznie pikował.
Mi też bardzo podoba się idea jednego, ocenianego zewnętrznie egzaminu dla wszystkich maturzystów. Sama jego forma też zresztą byłaby do przełknięcia...gdyby nie fatalny wpływ jaki wywiera na proces nauczania, ergo: gdyby była niespodzianką. Sytuacja dziś jest niestety taka, że bardzo łatwo podwyższyć sobie wynik na maturze zwyczajnie rozwiązując kilka testów i pisząc kilka wypracowań ocenianych podług klucza. Wpadli na to zarówno uczniowie, jak i niestety nauczyciele oraz dyrekcje. Niestety, ćwiczy się w ten sposób jedynie umiejętność pisania matur - pozostałe umiejętności, jeśli już, to w bardzo małym stopniu. Nie tylko olewa się dziś przedmioty "niematuralne", ale także całe "niematuralne" partie przedmiotów z obowiązkowym egzaminem, czego skutki muszą być opłakane. Może i jest "obiektywnie", tylko co z tego, skoro wszyscy na tym tracą?
Swoją drogą, nawet dzieciaki z podstawówki uważają swój test za odpowiedni dla sześciolatka (http://edukacja.gazeta.pl/edukacja/10,102279,11473136,Egzamin_dla_szostoklasistow__Dzieci___Chyba_dla_szesciolatkow_.html). Jeśli się nie wymaga, to jak niby poziom miałby się nie obniżać?
Ten link cosik nie dziala :/
Tak swoja droga - za PRL do liceow szlo tak z 40% klasy gora. Do matury docieralo powiedzmy 3/4 z nich, czyli 30% populacji, na studia dostawala sie polowa, konczlo tak z 60% tego - w sumie studentami bylo te 10% pierwotnej populacji.
Obecnie do liceuow idzie z 80% ludzi, mature zdaje 80% z nich i wiekszosc dostaje sie na studia. Coz, poziom musi dolowac.
Jak już jesteśmy przy podawaniu linków, to dam źródło tych tematów matur z czasów IIRP, bo jak teraz patrzę, to komuś może się wydawać, że wyssałem je z palca:):