Jaka była wasza historia dzięki której natrafiliście na m. in. black metal i wam się to wydzieranie spodobało?
Ja zacząłem od punk typu Zebrahead i Billy talent potem poszedłem w kierunku undegroundowych utworów typu Rise Against dość długo tam siedziałem. Po raz pierwszy na coś mocniejszego pokusiłem się grając w guitar hero w którym to poznałem Killswitch engage. Ostatecznie to Dimmu Borgir zapoczątkowało moją chęć do słuchania "wydzierania się". Choć nie powiem, długo musiałem się do nich przekonywać, ale ta moc połączona z symfonią to było coś pięknego. Teraz to różnie, nie każdy rodzaj krzyków mi się podoba, musze się troche naszukać żeby znaleźć coś co mi podpasi.
Za młodu też sporo eksperymentowałem z różnymi gatunkami metalu. W moim przypadku zaczęło się klasycznie od dosyć niewymagających brzmień, bo akurat następowała zmiana pokoleniowa z grunge'u na new metal. Pojawiło się kilka zespołów, które popchnęły mnie w poszukiwaniach nad różnymi formami tego gatunku, włączając w to ekstrema.
Wyszło tak, że rzadko słucham black metalu, który nigdy mnie nie wciągnął. Lepiej sprawy wyglądają z death metalem (szczególnie melodyjnym z genezą w Skandynawii), ale wśród tradycyjnych gatunków przewagę ma u mnie thrash metal i oczywiście heavy metal, a także liczne wynalazki, które się na kanwie tych gatunków zaczęły się pojawiać (już bez etykietowania, ewentualnie mogę wskazać groove metal). Dla mnie ten poziom jest odpowiedni. To co robią Testament, Overkill, Sepultura, Vader lub Anthrax wyznaczyło granicę mojej tolerancji. Po black metalowe płyty sięgam kiedy pojawiają się na nich muzycy, których lubię (jak np. Garm na ostatniej płycie Dimmu Borigr) albo od czasu do czasu by nie pozostawać w tyle z gatunkiem. BARDZO NIEKOMFORTOWE jest dla mnie uczucie kiedy nie rozumiem o czym śpiewa wokalista albo kiedy śpiewa o głupotach, a to są przypadłości, na które często chorują black i death metalowcy.
Co innego, że moje "złote runo" w muzyce odnalazłem nie w metalu, a czymś intergatunkowym. Paradoksalnie wychodzi na to, że z genezą w black metalu, ale na tym sprawy się skończyły jeśli chodzi o mój muzyczny ideał (Perdition City Ulvera).
Kiedyś gdy subkultury były wyraźne z poziomu ulicy jakoś bardziej przywiązywałem wagę do gatunków, bo może nie było takiego trendu aby mieszać różne patenty, co dzisiaj jest normą, ale aktualnie nie ma to dla mnie znaczenia. Ważne by mi się podobała konkretna muzyka, a dopiero później mogę się ewentualnie zastanowić z jakiego gatunku pochodzi.
W drodze ciekawostek mogę powiedzieć, że za młodu o wiele lepiej mi się imprezowało czy chodziło na koncerty z niewyróżniającymi się ludźmi (choć sam się swego czasu wyróżniałem) niż z typowymi fanami metalu, którzy na przykładzie moich doświadczeń nosili koszulki zespołów, o których nie mieli pojęcia, a każda dyskusja o płytach kończyła się wersami "no, wyjebana, niezły wykurw, szatan". Przez takich żuczków późnej metal wpadł w stereotypy, w których siedzi po dzisiejszy dzień...
Samego początku, kto, co i kiedy dokładnie, to raczej sobie nie przypomnę.
Wszystko zaczęło się od Sodom i "Agent Orange" tak czy siak, który pamiętam w 89 strasznie mi się spodobał spośród kaset które posiadał kolega z podstawówki, który jarał się tego typu muzyką.
W porównaniu do katowanych przez zioma płyt Mety czy Ironsów, ten album był dla mnie totalną pierwociną w porównaniu do glam metalu i rocka, którymi wtedy katowała mnie siorka.
Pamięć o tej muzyce była tak silna, że gdy po raz pierwszy, gdzieś w 92 chyba usłyszałem Black Metal, od razu mi się spodobało, choć nie potrafiłbym wskazać co właśnie słyszałem wtedy.
Mimo wszystko najlepsze płyty blackowe, których będę pewnie słuchał i uważał za takowe do końca swego żywota, to bezsprzecznie "Panzer Divison Maruk", "Nemesis Divina" i swojski "Moonlight - Act III".
Ja nie przepadam za świńskimi galopami i growlem :D
Odechciewa mi się również, gdy słyszę nakurwiającą jak karabin maszynowy perkusję/stopę.
Taka muzyka stanowi może 3% tego co słucham.
Bardzo lubię Panterę, ogólnie lubię groove metal, choćby White Zombie.
Wręcz kocham Electric Wizard, nawet przy lekkim odurzeniu, potrafią przenieść w inny wymiar ; )
http://www.youtube.com/watch?v=m6PNan76bVE
Jak byłem szczylem, to słuchałem dużo Bathorego, teraz już nie mam siły na takie garażowe klimaty i fałszujące wokale. Treść nie jest tak wybitna, bym był w stanie tolerować słabą produkcję, gdy mogę słuchać pięknych rzeczy w stylu:
http://www.youtube.com/watch?v=8scHKFwr0og
Ogólnie mam dosyć dużą odrazę, do muzyki takiej jak Behemoth i Dimmu Borgir. Była zabawna gdy jako dzieciak faktycznie byłem zaniepokojony tą całą metalową otoczką ; )
Obecnie wydaje mi się niepoważna. Są gatunki ściśle osadzone w danej konwencji, np. glam rock, jednak twórcy z założenia się do niej dystansują, robią to humorystycznie i w taki sposób to prezentują, choćby:
http://www.youtube.com/watch?v=dscfeQOMuGw
Natomiast sranie w banię, jakie odstawiają na poważnie Behemoth albo Vader jest po prostu dla mnie niedorzeczne. Mdli mnie od tego co pierdoli Darski w wywiadach.
Nie mam nic do ludzi, którzy traktują metalową konwencję humorystycznie, natomiast śmieję się w twarz ludziom którzy kupują taką pseudointelektualną ściemę jak Behemoth.
Ja podobnie jak Łowca Czarownic, nie przepadam za zbyt szybkimi kawałkami. Może dlatego, iz początkiem przygody z metalem był dla mnie Therion.
Później wiadomo, idąc tropem podobnych brzmień był Tiamat, Anathema, Paradise Lost później zupełne zaskoczenie jakim był Antichrisis. W momentach buntu (religijnego) był oczywiście Burzum :-)
Teraz od czasu do czasu Summoning, którego zajefajnie się słucha w samochodzie.