Lou Reed & Metallica: Lulu - Odpowiedź na komentarze
Chciałbym tylko dodać, że jeżeli już mówimy o Cohenie czy Dylanie, to z tego wynika fajna kwestia - bo tak jak powiedziałeś, większość ich utworów to po prostu ładnie i delikatnie zaśpiewany tekst, z gitarą tworzącą jakiś podkład. Myśląć o takich muzykach nigdy mi nie przychodzi do głowy, że "powinni się skupić na muzyce", dlatego że tego się po prostu dobrze słucha, ta muzyka płynie, mimo, że jest prosta. Może podejście do Lulu bierze się właśnie z tego, że jest tam za dużo muzyki? Przyznam szczerze, że czytając Twoje opinie na ten temat trochę inaczej podszedłem do tematu i jakoś tak Lulu bardziej mnie chwyciło - trzeba do tej płyty podejść o wiele bardziej abstrakcyjnie, nie dostrzegając już w tworzącej tło muzyce żadnych konkretnych riffów czy melodii, bo wtedy zaczynamy się doszukiwać tego, że muzyka jest słaba, a w końcu doszliśmy do tego, że nie o to tu chodzi. :)
W każdym razie sądze, że główny zarzut który tutaj zawsze będzie pozostawał to właśnie głos Lou Reeda. Tak jak powiedziałeś, w jakiś dziwny sposób pasuje on do całej tematyki tej płyty - tylko, że nie należy on do najbardziej przyjemnych w odbiorze, a przecież o to w muzyce chodzi. Czy to przyjazny głos Dylana, czy tworzące klimat zawodzenie Roberta Smitha, to jednak ważne, żeby nie przebijało się nam to wszystko złośliwie do uszu. Ale jednak, trochę mnie przekonałeś - da się tę płytę realnie docenić, tylko trudno jednak stać się jej większym fanem. :)
Tak tylko kilka zdań w kwestii Reeda.
Za czasów Velvet Underground zespół był wyzywany, płyty słabe, Reed nie umiał śpiewać i do tego notorycznie obrażali zadowoloną z siebie hipisowską publiczność. Oblewanie wodą czy plucie ze sceny to wówczas jakieś dzikie wybryki były. No i te seksualne dwuznaczności i tancerze z pejczami ;) Dzisiaj Velvet Underground to ikona, klasyka i w ogóle, a pierwsza płyta (ta z bananem) to ło matko, "The Wall" prepunka. ;)
Reed ma równiez na koncie płytę "Metal Machine Music" - nagraną jak głoszą plotki, tylko po to aby uwolnić się od kontraktu z wytwórnią, a zwierającą wyłacznie hałas. Dziś jedna z płyt prenoisu :D
Reed w dorobku "Transformers" i "Berlin". Mocno różne od siebie...
A kto to jest ten zespól co mu towarzyszy na "Lulu" to nie bardzo wiem, słabiaki ;) Plagiatorzy Melvins? Kradzieje cudzych kompozycji? I kiepski ale nadęty jak balonik w urodziny perkusista...
Podejrzewam, że Reed na stare lata znów przygotował prowokację i go to nieźle bawi :)
Bardzo mi się podoba, że autor odpowiedział na komentarze. Niby taka jest rola blogera, by wchodzić w dialog z czytającymi i komentującymi jego wynurzenia, ale jest to nawyk, którego paru innych autorów gameplaya w sobie nie potrafiło wyrobić, więc chwalę.
Deser -->
"Podejrzewam, że Reed na stare lata znów przygotował prowokację i go to nieźle bawi :)"
Lou ostatnią dobrą płytę nagrał w '89, więc podejrzewam, że to co odbierasz jako prowokację jest po prostu objawem zdziadzienia i spierniczenia.
Dla mnie ten album jest nieakceptowalny na żadnej płaszczyźnie. Być może wynika to z mojego nastawienia do Metalliki? Od zespołu oczekuję heavy (tudzież thrash) metalu w klasycznych formach z nowoczesnym brzmieniem i charakterystycznymi dla Metalliki patentami. Na zespół się wybił. Wielkie indywidualności, które nadały Metallice rozpędu wiedziały jak chwytać konkretne czasy za rogi, ale niestety "Lulu" to przestrzelony pomysł. Przede wszystkim brzmienie zostało schowane za wokalami Reeda, jest bardzo chaotyczne, a ów nieszczęśnik sprawia wrażenie guru prawiącego dziwne mądrości. Zarzut, że nie rozumiem przesłania? Ok. Przyjmuję. Może coś w tym jest, ale to nie zmienia faktu, że oprawa muzyczna to dla mnie piekło. Jest niechlujna, zupełnie mało przebojowa i minimalizująca potencjał metalowy zespołu. To Reed jest głównym bohaterem tego albumu, którego potencjał nie jest spójny z tym co chciała zagrać Metallika. Otrzymałem, w moim postrzeganiu sprawy, dwa nierówne światy muzyki. Źle na siebie nałożone, w ogóle się nie uzupełniające. Lubię różne dziwne pomysły Metalliki (S&M, Garage Inc.), ale akurat w tym wypadku rzecz do mnie nie trafiła.
Liczę, że na pełnoprawnym następy "Death Magnetic" otrzymamy kilka sprawdzonych solówek Hammetta (choćby i utartych, ale dobrze wstrzelonych w riffy) i przede wszystkim zostanie wyeksponowany potencjał Trujillo (może czas powrócić do takich utworów jak Orion czy choćby My Friend Of Misery?). Metallica to metal. Brzmienie tego zespołu powinno determinować jakiekolwiek kolaboracje, tak jak było to z orkiestrą, a nie na odwrót, tak jak to jest z Reedem.
To tak, Lou Reeda nie znam, z Metallici lubię może z 10 utworów z całej ich dyskografii, płytę przesłuchałem całą i... cóż. Nie mogę powiedzieć żeby mi się podobała. Zbyt dużo dziwnych dźwięków. Muzyka nie wyróźnia się niczym, w zasadzie to są tylko podkłady nagrywane do gadania Reeda. Niby sprawdza się to, ale nie przyciąga człowieka do słuchania w żadnym wypadku. W dużej części melodie wyglądają jakby intra do piosenek... których nie ma. Prawdę mówiąc, już w połowie albumu byłem zmęczony.
Jeśli chcecie coś bardziej niekownencjonalnego, oszczędnego w muzyce a jednocześnie świetnego w tekstach, polecam Płytę Spiętego - "Antyszanty". Przy okazji też Lao Che warto posłuchać - pierwsze płyty to super koncepty, o powstaniu warszawskim czy też o 10 przykazaniach(gusła).
http://www.youtube.com/watch?v=eg5ReB042YM
Tutaj jest moc słów, nie tam w Lulu.
Jeśli szukacie natomiast równie ambitnego projektu, który moim zdaniem zarówno tekstowo jak i muzycznie uważam za najlepszy, dwu częściowy(dwu albumowy) concept muzyczny - posłuchajcie Queensryche - "Operation Mindcrime" I(1988) i II(2006). W OM nawet koncept jest podobny, też występuje tu prostytutka Mary, (tyle że nawrócona).
So, mamy historię narkomana Nickiego - narkomana, który poprzez organizację zostaje poddany praniu mózgu, i na słowo "Mindcrime" ma zabijać ważne osobistości. Jest też wspomniana wyżej Mary, w której Nikki zakochuje się. Dostaje zlecenie na zabicie jej, jednak nie jest w stanie tego zrobić, z czym wyręczają go ludzie Doctora X - człowieka odpowiwedzialnego za pranie mózgu Nikkiego. Nikki wykrzykuje imie Mary na znak złości, a nieszczęśliwie policja zatrzymuje go za zakłócanie spokoju i wszystkie poprzednie zabójstwa.... W drugiej części
Nikki wraca z więzienia i postanawia się zemścić... W "II" mamy nawet rozmowę Nikkiego z Dr X, w którego wcielił się sam Dio... Dodatkowo, dość często pojawia się Pamela Moore.
Ofc, nie jest to historia oparta na sztuce teatralnej, ale moim zdaniem Operation Mindcrime'y to mistrzostwo.
http://www.youtube.com/watch?v=vAI2QOBMlTA
http://www.youtube.com/watch?v=A4duZjxusGM
http://www.youtube.com/watch?v=ryGCAruMu2o
http://www.youtube.com/watch?v=kjkc9Whbwv0
Dzięki za kolejne komentarze i docenienie mojego poświęcenia. ;) Tym razem trochę krócej napiszę. Może faktycznie Seltaeb47 ma rację, że problemem albumu Lulu jest fakt, że stoi w takim rozkroku - choć z jednej strony stawia podobnie jak Cohen i inni bardowie na teksty, to z drugiej strony wygląda jakby twórcy obawiali się, że sam Lou może się nie obronić i dlatego nie zmarginalizowano roli tła muzycznego. Mnie osobiście takie świeże podejście odpowiada, ale z tego względu faktycznie ciężko stwierdzić do kogo jest adresowana płyta, bo zarówno zwolennicy jednego jak i drugiego rozwiązania czują się nie do końca usatysfakcjonowani.
Muszę przyznać, że do tej pory nie słuchałem za bardzo Velvet Underground, więc nie mam wyrobionego zdania na temat jego twórczości. Być może to najwyższa pora, aby się z nią bliżej zapoznać. :)
Exis - co do podanych przez Ciebie polskich utworów, to je sobie podaruję bo to trochę nie moje klimaty, ale ten Queensryche prezentuje się dość ciekawie. Inna sprawa, że z kolei w moim przypadku słuchanie na dłuższą metę tamtego wokalisty nie do końca mi pasuje. Tzn. w przypadku zwykłych utworów lekko piskliwy wokal mi absolutnie nie przeszkadza (vide Guns n Roses), ale skupiając się na tekstach wolę głos nazwijmy to "bardziej kameralny". Niemniej jednak kawałki prezentują się nieźle, więc posłucham przynajmniej tych zalinkowanych. :)
Mi właśnie wokal Geoffa Tate'a (Queensryche) bardzo pasuje ;P No, ale kwestia gustu. Mi właśnie takie "lekkie, piskliwe głosy", bardzo pasują - patrz Queensryche, GNR(Axl Rose), Skid Row(Sebastian Bach), Ian Astbury(The Cult), czy Johnny Gioelli(Hardline, śpiew na solówkach Axela Rudiego Pella) - jest charakterystycznie przynajmniej, a to wg mnie daje dużo w rocku/metalu. Bo chrupać z brzucha to każdy umi, ale dobrze wykorzystać swój głos to już ni.
Jak chcesz się przybliżyć jeszcze, do jego wokalu to polecam też płytę Empire. Kolejny majstersztyk, tyle że już nie concept. Na Empire Tate pokazuje także bardziej swoją uniwersalnosć wokalu. (tu polecam szczególnie przebojowe Jet City Woman, niezwykle klimatyczne Della Brown, świetne Last Time In Paris, niesamowite Silent Lucidity, progresywne Empire, czy tez epickie Anybody Listening?)
http://www.youtube.com/watch?v=LUKnwvpmc5I&list=PL08CEE46FDAE6DB92&feature=plpp_play_all
playlista z mojego profilu jak coś.
Sry za offtop, zedytowałbym poprzedniego posta, ale nie mam abonamentu a PM nie ma tym forum ;P
koobon - na całe szczęscie doczytałem sobie, że "Twoim zdaniem" Reed nagrał ostatnią dobrą płytę w '89 roku bowiem z tego co twierdzi nieco większa część świata to przynajmniej ""Ecstasy" z 2000 roku dostawało średnio 4 na 5 gwiazdek w różnych periodykach... bardzo róznych mogę dodać. Oczywiście musiałem to sprawdzić wówczas i zgadzam się z ocenami. Mi "Ecstasy" całkiem przypadło do gustu pomimo tego, że moje podejście do aktualnej twórczości Reeda nazwałbym raczej "nicią sympatii", a to ze względu na Velvet Underground.