Coś się z narodem dzieje...niedobrego.
Polacy przez stulecia walczyli o wolność. Teraz niby ją już mamy, niby wróg zewnętrzny nie zagraża, ale wirus totalitaryzmu jest groźny jak zawsze. I, jak to ma w zwyczaju, ubiera się w szaty postępu.
Zainspirowany do tego tematu zostałem wpisem z bloga Piotra Skwiecińskiego, gorąco zachęcam do jego przeczytania (http://blog.rp.pl/skwiecinski/2012/01/31/pani-rzecznik-w-awangardzie-postepu/ http://blog.rp.pl/skwiecinski/2012/02/03/murzynek-czyli-rozpoznanie-bojem/). Rządząca partia, mieniąca się nie wiedzieć czemu "liberalną" wprowadza do oficjalnego języka pojęcia wzięte wprost z leksykonu radykalnej lewicowej wojny klturowej. Nie jest to bynajmniej obsesja Pisowców, znany z popierania PO Marcin Meller także pisze "mowa nien awiści? To może od razu zbrodnia przeciw ludzkości?". Nie brakuje zatem jeszcze w Polsce ludzi myślących zdroworozsądkowo i prowolnościowo, ale problemem jest to, że nie ma ich już chyba w polityce (opozycja jest jeszcze bardziej radykalna, nieważne, czy z "lewej", czy "prawej" strony).
Niebezpieczeństwo czai się także poza granicami kraju. Ku uciesze Gazety, trybunał w Strasburgu uznał właśnie, żedebata publiczna nie usprawiedliwia mowy nienawiści. Stwierdził, że granicą wolności słowa nie jest nawoływanie do przemocy (jak w USA), bo ''znieważanie, wyśmiewanie, zniesławianie określonych grup może być wystarczające dla władz, żeby walczyć z używaniem wolności słowa w nieodpowiedzialny sposób''.
. (http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,11131453,Homofobia_jak_rasizm.html)
Oczywiście, że "może być wystarczające dla władz". Wszystko może być wystarczające dla władz, mżeby trochę przypiłować obywateli, czemu więc na przykład nie miałoby to być wyśmiewanie polityków ("określonych grup"). Działania takie muszą jednak obudzić słuszny sprzeciw społeczeństwa, które jednak często jest nieświadome i tak urabiane przez media, że gdy zorientuje się, że posunięto się już za daleko, jest już za późno. Dla Polski nie jest jeszcze za późno i możemy wciąż uniknąć zatrucia debaty publicznej nowomową typu "mowa nienawiści" i uchronić siebie przed wsadzaniem niepokornych do więzień i kneblowaniem całej reszty. Stąd też ten wątek, im więcej ludzi zdaje sobie sprawę, o co toczy się gra, tym większe namy szanse na uniknięcie orwellowskiej katastrofy.
Nie chciałbym, żeby doszło do nieporozumień: wrogiem wolności nie jest wyłącznie tzw. "lewica". Wydawanie wyroków "za obrazę Biblii" jest równbie niebezpieczne. To samo tyczy się ataków na działania holenderskiej partii Wildersa, które, mimo że powodowane urażeniem narodowej dumy, także korzystają z arsenału pojęć totalitarnych ("dyskryminacja", "nietolerancja", "mowa nienawiści")
Dochodzi już do zupełnych absurdów: http://wyborcza.biz/biznes/1,101558,11142851,Reklama_Old_Spice_dyskryminuje_pracujacych_mezczyzn.html
Popularne do niedawna były żarty, że skoro organizacje feministyczne protestują przeciw przedstawianiu kobiet jako obiekty seksualne, to w imię poprawności politycznej należałoby także wziąć pod lupę skierowane do żeńskiej części widowni wspaniałe bicepsy naszych i hollywoodzkich aktorów...stara prawda "Uważaj, o czym głośno mówisz, bo ONI to wprowadzą".
Największym problemem jest mentalność, która przedkłada prawo do swobodnego wyznawania swoich poglądów niżej niż prawo do zwalczania poglądów kogo innego. Bo co z tego, że jakiś gej oskarży mnie o homofobię, skoro ja będę mógł oskrażyć go o obrazę uczuć religijnych. Oboje skończymi z wyrokami, oboje ponarzekamy na opieszałość pozawalanych pozwami o duperele sądów i oboje nałożymy sobie knebel, ale będziemy mieli tę satysfakcję, żeśmy drugiemu dołożyli. To szaleństwo.
Rzeczą najwyższej wagi jest abyśmy nie dopuścili do zakorzenienia się w Rzeczpospolitej politpoprawnej antykultury bycia wiecznie obrażonym, a wspierali wolnościowe zasady nie wtrącania się w życie i poglądy innych osób.
Oboje skończymi z wyrokami, oboje ponarzekamy na opieszałość pozawalanych pozwami o duperele sądów i oboje nałożymy sobie knebel, ale będziemy mieli tę satysfakcję, żeśmy drugiemu dołożyli. To szaleństwo
Ale przecież to można zaobserwować nawet na poziomie tego forum. Można odnieść wrażenie, że część osób nie marzy o niczym innym jak tylko o tym, żeby druga strona skończyła z banem. Świetny przykład to sąsiedni wątek.
W temacie - obawiam się niestety, że Polacy nie są zdolni do tego, żeby jako zbiorowość przeciwstawić się histerii politpoprawności. Widać to po mediach, widać to po sądach, widać to po młodych z wielkich miast, łykających jak leci wszystkie groteskowe hasła, które są im podsuwane.
Polacy mieliby świetną szansę się temu przeciwstawić, w tym przypadku zapóźnienie cywilizacyjne mogłoby się okazać zbawienne, bo skutki chorej politycznej poprawności na zachodzie widać coraz bardziej. Niestety, do tego trzeba się zdobyć na jakąkolwiek podmiotowość, zdolność do mówienia własnym głosem jako społeczeństwo. Większość Polaków wybiera bezmyślne kopiowanie "standardów zachodnich". Nieważne czy chodzi o legislację, styl życia czy światopogląd. Wciąż Polacy mają w sobie jeszcze sporo zdrowego rozsądku, ale obawiam się, że z roku na rok będzie on coraz bardziej wypłukiwany. Zostaniemy z dziurawymi drogami, ale za to z najbardziej restrykcyjnym prawem autorskim i psami gończymi ścigającymi wszelkie (oczywiście zgodne z kanonami lewicy) przejawy mowy nienawiści :)
W temacie - obawiam się niestety, że Polacy nie są zdolni do tego, żeby jako zbiorowość przeciwstawić się histerii politpoprawności.
Też się tego obawiam, ale ważne, by byli przynajmniej świadomi, co się z tym krajem dzieje. Na protesty anty-ACTA co prawda dało się trochę ludzi zmobilizować, ale chyba rzeczywiście dlatego, że ludzie chcą po prostu ciągnąć seriale z internetu...
widać to po młodych z wielkich miast, łykających jak leci wszystkie groteskowe hasła, które są im podsuwane.
Nie sądzę, przynajmniej nie w swojej masie. Natomiast na pewno jest dość hałaśliwa grupka, która jest mocno wspierana przez łaskawe sobie media.
Nie chodzi zresztą o poglądy, bo te ludzie mają różne, ale o odgórne zabranianie dyskusji o nich. Temu rzecz jasna większość się w zasadzie przeciwstawia, ale jakoś bez przekonania i żyjąc w błogej nieświadomości, nie wiedząc, że pętla na szyi zaciska się coraz ciaśniej. No i, jak mówiłem, dochodzi, powszechniejsza mimo wszystko chyba w starszym pokoleniu mentalość rodem z "Dnia Świra" (...Bogu Ojcu i Synowi - dopierdolcie sąsiadowi. Dla siebie o nic nie proszę - tylko mu dosolcie proszę!)
W temacie - obawiam się niestety, że Polacy nie są zdolni do tego, żeby jako zbiorowość przeciwstawić się histerii politpoprawności. Widać to po mediach, widać to po sądach, widać to po młodych z wielkich miast, łykających jak leci wszystkie groteskowe hasła, które są im podsuwane.
dokladnie tak ,az ciezko uwierzyc ze mlodzi niby inteligentni ludzie lykaja takie bzdety .
Hmmmm... Gdzie lemingi? Jakoś pusto tu bez nich.
Ps. Co było pod tymi dwoma pierwszymi linkami? Obie są martwe.
@Ptosio
Problem jest moim zdaniem szalenie trudny, gdyż jego rozwiązanie wymaga systemu wartości, który jest de facto niezbędny dla sprawnego funkcjonowania. W Polsce jest z tym, niestety, dość kiepsko. Z jednej strony można pocieszać się tym, że wynika to z młodości państwa, z drugiej - widać dość intensywne działania, które budowie jasnego i precyzyjnego systemu wartości przeciwdziałają. O części z nich sam zresztą piszesz, tyle że nie bezpośrednio.
W polskiej konstytucji od prawie 15 lat znajduje się zapis, że "Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny" (Art. 32 KRP), a obowiązujący rok krócej kodeks karny znieważanie i zniesławianie ludzi ze względu na przynależność lub poglądy jest niezgodne z prawem (art. 257 kk). Czy to są złe przepisy? Na pewno nie. Znieważanie jest rzeczą moralnie obrzydliwą, do której nader chętnie uciekali się zwolennicy systemów totalitarnych, więc nic dziwnego, że jest karalne. Ponadto, w cywilizowanych miejscach godność ludzka jest dobrem chronionym. Ogólność zapisu sprawia jednak, że prawa tego można nadużywać (jest to, jak nietrudno się domyśleć, klasyczny przykład rozbieżności ducha i litery prawa).
Sytuacji tej nie sprzyja atmosfera histerii z nutką schozofrenii budowana od ładnych paru lat, przez środowiska głównie lewicowe, ale również prawicowe. Może to moje zboczenie zawodowe, ale pisząc "histeria" i "schizofrenia" mam tu na myśli autentyczną jednostkę chorobową, już nawet nie przenośnię. Najjaskrawszym przykładem może być tu nazywanie manifestacji organizowanych przez zwolenników PiS (chyba), na których niektórzy ludzie nieśli pochodnie "faszystowskimi" (zapewne przez wizualne skojarzenie z niemieckimi Fackelzugami [1]), zaś akcję mającą na celu siłowe zatrzymanie legalnej i zatwierdzonej przez władze demontracji (a więc działanie o charakterze stricte totalitarnym i wymierzonym w wolność słowa i zgromadzeń) nazywali "antyfaszystowskimi". Do tego dochodzą drobiazgi, w których ludzie np.: twierdzący, że należałoby rozwiązań Konkordat są z miejsca wyzywani od "komuchów" (chociaż mogą być np.: minarchistami), zaś osoby domagające się przeprowadzenia solidnego śledztwa w sprawie śmierci prezydenta są od razu nazywani "prawackimi oszołomami" (chociaż mogą np.: chcieć, aby śmierć osoby piastującej najwyższe stanowisko w państwie została zbadania zgodnie ze wszystkimi prawidłami sztuki dochodzeniowej). [2] Moim zdaniem najgorsze w tym wszystkim jest to, że takie przepychanki służą przede wszystkim doraźnym interesom politycznym ale pozostają w świadomości ludzi na dłużej, kształtując ich wizję prowadzenia polityki (niestety, coraz częściej widzę ludzi pozornie inteligentnych i wykształconych, którzy mówiąc o polityce przywołują stwierdzenia, w których ktoś "dowalił" ich postrzeganym wrogom, nie zadając sobie nawet trudu sprawdzenia _prawdziwości_ tych wypowiedzi). Analogia do oprysku roślin silnie toksycznymi substancjami nie będzie tu chyba zbyt wielkim nadużyciem.
Moim skromnym zdaniem, w tym co napisałem powyżej tkwi główna przeszkoda dla budowania spójnego systemu wartości, który to system jest niezbędny do korzystania z prawa w psośób sprawny, czyli taki, który pozwala chronić prawa obywateli, jednocześnie nie sprowadzając tej ochrony do absurdu (i mówię tu o wszystkich prawach, nie tylko o ochronie godności, od której zaczął się wątek). Oczywiście to, co napisałem powyżej, nie jest zjawiskiem stricte polskim. Tyle że w naszym przypadku jest o tyle groźne, że w odróżnieniu od innych, starszych państw, mamy za sobą mniej możliwości "ćwiczenia" wartości i praw. Porównując z rozwojem człowieka, Polska jest kimś w rodzaju nastolatka, który strasznie chce dorosnąć, więc zachowuje się hiperpoprawnie (potrafiąc być "świętszy od papieża") a jednocześnie ma masę kompleksów i łatwo go osadzić w miejscu mówiąc "no jak ty się zachowujesz, popatrz na X i bierz z niego przykład". Z tego, rzecz jasna się wyrasta. Gorzej kiedy taki nastolatek będzie miał złe wzorce wychowawcze.
[1] Z całym szacunkiem dla ludzi mających się na obytych i wykształconych, mnie to porówanie trochę śmieszy, bo marszy z pochodniami w różnych miejscach Europy widziałem sporo. A wcale nie jestem jakimś globtroterem.
[2] Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale moim zdaniem spory udział ma w tym skoncentrowanie dyskursu publicznego na rzeczach mało ważnych (albo ważnych dla bardzo małych grup), przy jednoczesnym tworzeniu wrażenia, że są to sprawy bardzo wysokiej wagi. Dlatego właśnie sprawy takie jak aborcja czy śluby homoseksualistów są dyskutowane tak często, a o podatkach bądź budżecie (a więc sprawach dotykających wszystkich obywateli) mówi się znacznie rzadziej. Stąd przekonanie, że "detale są ważne", które mogą wspierać opisane przez ciebie sytuacje w rodzaju "reklama dyskryminuje mężczyzn".
Jako główny problem jakości polskiej polityki, oraz wszelkiej maści "specjalistów" postrzegam to, że zostali wyniesieni do swych stanowisk na bazie oportunizmu i partyjnych kluczy. Cała komunistyczna nomenklatura opierała się w Polsce na "zasługach" i koligacjach, zaś w opozycji na radykalizmie poglądów z nią walczących. W tej drugiej szczególnie boleśnie widoczne stało się to po przejęciu władzy i odsuwaniu w cień coraz to kolejnych, niewygodnych kolegów, którzy wykazywali mniej zdecydowania i politycznego cwaniactwa w walce o nią - zupełnie jak w porewolucyjnym Kraju Rad. Dialog polityczny jaki prowadzą nasze "elity" przypomina najczęściej obraz sejmu z filmu "Dzień Świra" i pada na podatny grunt naszych narodowych przywar - kołtuństwa i kłótliwości. Znane jest wam powiedzenie gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania - do tego mogę dorzucić, że każdy z nas uważa się za bóg wie jakiego eksperta we wszelkich możliwych dziedzinach. To wszystko powoduje, że "dialektyka" rodem z "dzieł" Stalina fantastycznie wpisuje się w potrzeby odbiorców, którzy wszelkie polityczne dogmaty przyjmują równie dziecinnie odrzucając wszelką analizę poprzez poszukiwanie własnej postawy jako domenę politycznej zdrady ideałów.
Na bazie tych spostrzeżeń tym bardziej bolesny jest fakt, że powiedzenie "ryba psuje się od głowy" napiera dosłownego wydźwięku i większość popieranych przywódców wygłaszających swoje tyrady przewag faktycznie wygląda podczas tego procesu jak wyjęte z wody ryby. Rytmicznie otwierają usta i tylko szkoda, że nie są pozbawieni głosu. A cała banda różnej maści prawi- i lewicowych zapaleńców łyka to wszystko wychodząc na ulicę z pochodniami, sztandarami o różnych kolorach i transparentami, z których najlepszy jaki widziałem był o treści: "Kurwa mać!".
najgorsze jest to ze nasze elity sa zupelnie oderwane od zwyczajnego zycia i szczerze mowiac maja nas w d.....Wazne jest dla nich zeby one mialy kase i niewazne ze kosztem ludzi tyrajacych w dwoch robotach albo dogorywajacych na bezrobociu.
Dzikouak [ gry online level: 19 - Konsul ]
Problem jest moim zdaniem szalenie trudny, gdyż jego rozwiązanie wymaga systemu wartości, który jest de facto niezbędny dla sprawnego funkcjonowania. W Polsce jest z tym, niestety, dość kiepsko. Z jednej strony można pocieszać się tym, że wynika to z młodości państwa, z drugiej - widać dość intensywne działania, które budowie jasnego i precyzyjnego systemu wartości przeciwdziałają.
A jaki system wartości możesz budować/zachowywać w kraju, w którym od ponad 20 lat trwa nieprzerwana indoktrynacja nihilistyczna? Nihilizm - żeby było śmieszniej nie jest systemem braku wszelkich wartości. W nihilizmie wartością jest brak wartości i zasadą brak zasad.
Ktoś kiedyś Polakom wmówił, że odtrutką na komunizm jest jego "przeciwieństwo", bo tak - nie widzieć czemu - określa się liberalizm. Nie wiem skąd taki pomysł. Pewnie stąd, że jeżeli będziemy kłamać konsekwentnie i często i będziemy mieli monopol lub bardzo silną przewagę w nośnikach opinii, to przynajmniej część z tych kłamstw zostanie zasymilowana jako prawda. Zwłaszcza jeżeli ludzie przez poprzednich 50 lat słowa prawdy nie usłyszeli.
W każdym razie liberalizm intuicyjnie jest bardzo przyjazny. jawi się jako taki miły, przyjazny, nieopresyjny itd itp. Cechy te uzyskuje się przyjmując pozycję pozornie pasywną w sporach światopoglądowych. Pozornie, bo liberalizm to ideologia procedur a nie wartości. Tu za pewnik przyjmuje się brednie w rodzaju umowy społecznej czy trójpodziału władzy. Na fundamencie z bredni trudno uzyskać coś, co nie jest brednią. W konsekwencji otrzymujemy drobnomieszczański system "wartości" zbudowanych wokół utożsamiania wolności z buntem, rewolucją, reformą - słowem wszelkich form niszczenia tego, co jest w silnym przekonaniu, że na popiołach zburzonego porządku uda się zbudować świat nowy, lepszy, radykalnie poprawiający byt człowieka, więc raj na ziemi.
Co więcej, ideologia ta bazuje na metafizyce odrzucenia metafizyki. Na takiej współczesnej odmianie gnozy, gdzie ponieważ odrzucamy Boga jako istotę transcendentną, co absolutem staje się to, co skończone, więc materialne.
Perspektywa gnostycka to perspektywa, w ramach której świat jest ponurym, ciemnym, zimnym i wilgotnym lochem stworzonym nie przez dobrotliwego, miłosiernego Boga ale przez złośliwego demiurga. W świecie tym człowiek jest ograniczany, niewolony i uciskany. Wszystkim.
W tradycyjnym wydaniu człowiek nabywając tajemną wiedzę mistyczną może poznać Boga i wyrwać się z mocy Cienia. W wydaniu "nowoczesnym", w wersji odrzucającej transcendencję i tym samym wszelkie bóstwa, gnoza zmieniła się, bowiem stwórcą świata nie jest już złośliwy demiurg ale krwawy, okrutny i demoniczny tyran. I tutaj człowieka uleczy nie wiara ale wiedza. I tu króluje myślenie magiczne i pragnienie unicestwienia, z tą różnicą, że zbawienie da nam nie pokonanie demiurga i dotarcie do Boga ale pokonanie tyrana i budowa raju na ziemi.
W tej perspektywie Prometeusz nie jest ciemnym typkiem, który powodowany własną pychą, dąży do unicestwienia świata takiego jakim on jest ale promienistą postacią, wyzwolicielem i nauczycielem. Jest on nie demonicznym, upadłym aniołem ale zbawcą, którego bunt uwalnia nas z mocy złego. To samo mamy obecnie. Z tą różnicą, że demona - demiurga zastępuje jakiś wróg o proweniencji immanentnej ,więc czysto politycznej (np. tyran ale też Żyd, burżuazja, homofob czy mężczyzna) a rzeczywistość styku pomiędzy transcendentnym i immanentnym zastępowana jest rzeczywistością czystej immanentności - polityką, która automatycznie uzyskuje wszelkie atrybuty absolutu.
Gnostyk odrzuca naturalne ograniczenia człowieka i społeczeństwa. Odrzuca, bo głęboko wierzy w możliwość odmiany - naprawienia ludzkiej natury i zbawienne skutki takiej odmiany dla całego społeczeństwa.
Co więcej, gnostyk tradycyjny kierował sią poznaniem duchowym, gdy zmutowany gnostyk współczesny całkowicie polega na nauce, jej zdolności odkrywania "praw" rządzących rzeczywistością materialną (przypomnę - jedyną, jaką w jego przekonaniu mamy). Takim "prawem" jest prawo doboru naturalnego animujące darwinistów czy prawa historii, którym ulegali i ulegają komuniści a obecnie także liberałowie czy wyznawcy kapitalizmu.
Dlatego zresztą przyjmowanie nowego światopoglądu jest zawsze zupełne i gwałtownie zmieniające zachowania ludzkie. Bo przyjmowanie wskazań określonej ideologii jest w swej istocie aktem konwersji - nawrócenia a konwertyta uzyskuje wszelkie cechy fanatyka. Stąd zresztą fanatyzm jest najczęściej chyba występującą obecnie cechą umysłowości człowieka zachodu. O tyle zabawnym jest zatem to, że religią panującą współczesności jest neolibezalizm, w ramach którego źródłem zła wszelkiego jest posiadanie stosunkowo ściśle określonego sposobu postrzegania rzeczywistości, dysponowanie zdolnością rozpoznawania dobra i zła, więc dysponowanie zestawu idei, które stanowią punkt oparcia w poruszaniu się po świecie, korzystanie z tej zdolności poprzez ocenę rzeczywistości i zachowań innego itd. Oczywiście, wszystkie te zasady dotyczą wszystkich z wyjątkiem samego neoliberała, który jako jedyny poznał prawdę i jako jedyny wyrwał się z mocy złego demiurga i mozolnie buduje nowy, lepszy świat, w którym nie ma tyranów, bo tyranią nie jest stosowanie się do dyrektyw naukowych (i nie ma sensu tłumaczyć mu, że nauka nie daje nam pewnych i niezmiennych informacji o świecie a zatem kończy się tam, gdzie zaczyna się dyrektywa) i nie ma ucisku, skoro żąda się tylko respektowania prawdy. Na tym zresztą bazuje polityczna poprawność. Ona sama nie jest uciskiem, skoro zawiera w sobie prawdę. Jest ona za to ochroną przed uciskiem, bo chroni nas przed tyranią kłamcy. Tym samym walka z PiS nie jest walką o władzę ale wojną z Mordorem, który za pomocą zjednoczenia wszystkich pierścieni władzy w jednym ręku dąży do zniewolenia całego świata.
Z tej perspektywy człowiek modlący się przed krzyżem upamiętniającym śmierć ludzi w katastrofie smoleńskiej nie wykonuje czynności kultu ale realizuje ściśle określoną politykę (przypominam, że z perspektywy współczesnego gnostyka nie ma innej rzeczywistości, więc każde działanie lub zaniechanie odbierane jest jako akt polityczny) i przyjmuje tym samym postawę wrogą, bo niezgodną lub przyjazną, bo zgodną z dyrektywami wyznawanej ideologii. Tym samym nie ma postaw neutralnych. Są wyłącznie postawy wrogie lub przyjazne a każdy przechodzień na ulicy jest wrogiem, godnym śmierci albo przyjacielem.
To, czy wroga postawa zamieni się we wrogość zachowań jest kwestią emocji. Znam rodzinę, w której najczęstszą przyczyną kłótni są z jednej strony okazywanie sympatii feministkom przez żonę i postawa sceptyczna męża. Ja oczywiście - po tym, gdy nie zdając sobie sprawy z "sympatii" kobiety w tym domu wyraziłem się niezbyt przychylnie o tej ideologii i jej wyznawcach, jestem w tym domu persona non grata :) a z mężem, który jest moim długoletnim, dobrym znajomym kontakty w realu mamy sporadyczne. Właściwie, gdyby nie internet, to pewnie znajomość ta dawno by już obumarła :) Żeby było śmieszniej, to znam ją od dawna a przez pewien czas nawet ściśle współpracowaliśmy na gruncie zawodowym. Na tym przykładzie widać jak niewiele trzeba, by z zaliczania do grona dobrych znajomych niema z dnia na dzień zostać przesuniętym do kategorii "nieprzyjaciel" a może nawet "wróg".
W polskiej konstytucji od prawie 15 lat znajduje się zapis, że "Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny" (Art. 32 KRP), a obowiązujący rok krócej kodeks karny znieważanie i zniesławianie ludzi ze względu na przynależność lub poglądy jest niezgodne z prawem (art. 257 kk). Czy to są złe przepisy? Na pewno nie. Znieważanie jest rzeczą moralnie obrzydliwą, do której nader chętnie uciekali się zwolennicy systemów totalitarnych, więc nic dziwnego, że jest karalne.
Są to przepisy fatalne. Osobiście dziwię się, że jest tak wielu ludzi na świecie, którzy są na tyle ograniczeni, by nie pojąć, że nie da się zadekretować powszechności dobrego wychowania.
Ponadto, w cywilizowanych miejscach godność ludzka jest dobrem chronionym. Ogólność zapisu sprawia jednak, że prawa tego można nadużywać (jest to, jak nietrudno się domyśleć, klasyczny przykład rozbieżności ducha i litery prawa).
Godność jest wartości tak długo, jak jest przedmiotem transcendentnym. Ochrona prawna wartości transcendentnym w systemie ściśle ateistycznym wymusza podjęcie próby zdefiniowania takiej wartości a w ramach takich eksperymentów może okazać się, że naruszeniem "godności" jest negatywna postawa wobec sodomii, dzieciobójstwa (w tym tego, co obecnie nazywa się "aborcją"), gwałtu czy "życia na kocią łapę" jako postaw stricte antyludzkich, antyrodzinnych i antyspołecznych. To zaś jesz źródłem politycznej poprawności.
Jest osoba, która nie przyjmuje totalitarnej odmiany polityki i jest osoba, która jest współczesnym gnostykiem, więc uznaje politykę za formę wyrwania się z łap złego demiurga. Jeden prawo toleruje tak długo, jak długo nie wchodzi mu ono z brudnymi budami do sfery jego prywatności a drugi własną prywatność upatruje w możliwości kształtowania takiego właśnie prawa. Ten drugi tworzy "postępowe" dyrektywy ideologiczne, które są biegunowo odległe od tradycyjnej, chrześcijańskiej moralności a następnie agresywnie zwalcza wszelkie formy oporu przeciw tym plugastwom i traktuje je jako formy naruszania jego godności. Idealnym przykładem jest wymuszanie neutralności światopoglądowej państwa, więc postulowanie, by tolerowało ono wyłącznie jedynie słuszny - neoliberalny pogląd na świat. W rezultacie jakiś zindoktrynowany rewolucyjnie zaangażowany kretyn zażąda usunięcia symboli chrześcijańskich z miejsc publicznych (więc miejsc, w których on może się pałętać), bo go to razi albo może razić kogoś, kogo w jego pokręconym "umyśle" "powinno" albo "może" razić.
[2] Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale moim zdaniem spory udział ma w tym skoncentrowanie dyskursu publicznego na rzeczach mało ważnych (albo ważnych dla bardzo małych grup), przy jednoczesnym tworzeniu wrażenia, że są to sprawy bardzo wysokiej wagi. Dlatego właśnie sprawy takie jak aborcja czy śluby homoseksualistów są dyskutowane tak często, a o podatkach bądź budżecie (a więc sprawach dotykających wszystkich obywateli) mówi się znacznie rzadziej. Stąd przekonanie, że "detale są ważne", które mogą wspierać opisane przez ciebie sytuacje w rodzaju "reklama dyskryminuje mężczyzn".
Hierarchizacja "spraw"jest po pierwsze zgodą na totalitarny charakter polityki a po drugie samo w sobie stanowi akt totalizowania polityki. Ja w każdym razie nie znam żadnych powodów, dla których "sprawa" mordowania dzieci nienarodzonych miałyby być "sprawą" a po drugie, skoro już jest ona "sprawą", to nie ma żadnych powodów, dla których kwestia opodatkowania dochodu miałaby być "ważniejsza" niż kwestia zezwalania na mord w majestacie prawa.
Hierarchizacja "spraw"jest po pierwsze zgodą na totalitarny charakter polityki a po drugie samo w sobie stanowi akt totalizowania polityki.
Stawiasz te tezy i twierdzenia tak łatwo jakbyś opierał się na jakichś argumentach. Najgorsze jest to, że pomijając zupełnie "ściany tekstu", prawniczy żargon i dobierane do potrzeb strzępki prawdziwej wiedzy twój autorytet opiera się na twoim przeświadczeniu wyższości nad rozmówcą. No i sadzisz takie durne kawałki. Chodziło ci chyba konkretnie o Stalina, który lubił hierarchizować sobie problemy, ale ten nie jest synonimem totalitaryzmu, a jedynie jednym z jego mistrzów. Przypomnę ci, że i on uwielbiał dogmatyzację swoich wystąpień i opierał się na wierze, a nie na rozsądku. Brakuje ci jedynie jakiegoś refrenu generalissimusie dobroci. W kwestii formalnej zaś - nadawanie priorytetów sprawom do wykonania jest podstawową potrzebą wykonywania dobrze swojej pracy jeśli ta ma charakter wielowątkowy. Tak więc "hierarchizacja" nie jest żadną zgodą, a jedynie potrzebą płynącą z ograniczenia pierwszych trzech wymiarów przez czwarty.
Maziomir [ gry online level: 18 - Yeti ]
Mój post skierowany był do ludzi intelektualnie otwartych a nie do ciebie. Mój post może posłużyć najwyżej do podjęcia ryzyka opisania twojej postawy.
Erich Voegelin mówił o chorobie ducha polegającej na tym, że w jednym człowieku równolegle funkcjonują dwie rzeczywistości (urojona i realna), które mieszają się ze sobą a rzeczywistość urojona uzyskuje przewagę nad realnością. Jeżeli się nie mylę, to Voegelin nazwał to pneumopatologią (mogę się mylić, bo jego książki czytałem dosyć dawno temu).
Dzikouak nazywa to schizofrenią ja jednak wolę diagnozę Voegelina, bo raz, że nie akceptuję redukcji człowieka do czystej fizyczności będącej założeniem wstępnym psychologii i psychiartrii a dwa człowiek, którego dusza obciążona jest tą przypadłością wcale nie musi być chory w kategoriach tych dwóch szarlatanerii.
Zwłaszcza, że kryteriami dla oceny tego, co jest "chorobą" czy "normą" a co nimi nie jest, są subiektywne, znajdujących się na granicy estetyki (a może nawet będące odczuciami czysto estetycznymi) odczuć będących skutkiem porównywania człowieka realnego z obrazem "człowieka idealnego" który istnieje tylko w umyśle psychiatry (tym samym psychiatra także jest chorym na pneumopatologię).
Co więcej, rojenie sobie jakichś ludzi "idealnych to tyle, co uznać, że są ludzie "pełni" i "niepełni", "lepsi" i "gorsi", bardziej i mniej "ludzcy" (przy czym kryteria są zawsze funkcją poczucia estetyki takie mundrego "lekarza"). Na tej samej zasadzie naziści uznawali, że Żydzi, Słowianie czy Cyganie są "gorsi", czy "nie w pełni ludzcy".
Ja osobiście wolę kategorie cnoty i grzechu. Nie prowadzą do zbrodni i są bardziej przejrzyste. No i nie opierają się o jakąś tajemną "wiedzę" będącą skutkiem głębokiego przekonania, że są ludzie są jacyś tacy zniekształceni przez to lub owo (najczęściej przyjmuje się demonicznego demiurga albo "naturę", co na jedno wychodzi), że są ludzie "nie w pełni" czy ludzie "niedokończeni", "upośledzeni" czy jak by tego nie określać. Możesz używać tysiące i miliony przymiotników, przy czym wszystkie one sprowadzają się do klasyfikowania ludzi na "lepszych" (więc bardziej zbliżonych do wyimaginowanego idola) i "gorszych" (więc mniej zbliżonych do wyimaginowanego idola), przy czym klasyfikacja jest niemal identyczna z klasyfikacją, jakiej dokonuje się na konkursach psów rasowych.
Rozumiem, że stawiasz mi diagnozę, która mówi iż jestem estetycznym schizofrenikiem. Po późniejszym wyredagowaniu akapitu o estetyce z twoich "Dzieł wszystkich" będzie to wygodna koncepcja, która pozwali łatwo usuwać politycznych wrogów. Ale miejże litość nad sobą - stać cię na więcej. Zamiast tłumaczyć mi o heglowskiej koncepcji substancji, jedności bytu i myśli, rozumienia świata materialnego jako manifestacji idei jakiemuś "zamkniętemu intelektualnie" "kłamliwemu starcowi", mógłbyś jedynie zdobyć sobie jakichś epigonów, uczniów i naśladowców - poruszyć gnijący świat i rozprawić się z takimi jak ja raz a dobrze.
Maziomir [ gry online level: 18 - Yeti ]
Rozumiem, że stawiasz mi diagnozę, która mówi iż jestem estetycznym schizofrenikiem.
Aż tak prymitywny to chyba nie jesteś. Ja cię raczej widzę jako błazna (nie poczytuj tego słowa za chęć obrażenia. To słowo służy jedynie określeniu roli, jaką tu odgrywasz), który nie mogąc lub nie chcąc podjąć dyskusji, zabiera się za ośmieszanie i poniżanie. Nie jest to zbyt eleganckie ale cóż... Obecne czasy to w ogóle czasy prymitywnej arogancji. Nie usprawiedliwia to niczego ale wiele wyjaśnia...
A co do zrozumienia to sądzę, że zrozumiałeś doskonale ale trudno ci wyjść z roli. Bardzo podoba mi się pomysł Kołakowskiego, który w którymś eseju napisał, że ludzie od zawsze przybierali postawę błazna lub kapłana. Kapłan jest śmiertelnie poważny, stara się wypowiadać precyzyjnie, rzeczowo i z odpowiednim szacunkiem do tematu i do ewentualnego odbiorcy. Błazen wręcz przeciwnie. Nic zatem dziwnego, że zetknięcie kapłana i błazna przypomina z konieczności pojedynek na miny pomiędzy Syfonem i Miętusem, gdzie jeden stara się zachować godność i wierność wartościom a drugi stara się splugawić i zgwałcić to, co dla pierwszego święte, czyste i podniosłe. Widać to było wyraźnie na Krakowskim przedmieściu i widać na tym forum.
Nie wiem czy to kwestia głupawego przywiązania do odgrywanej roli, maski i reszty kostiumu czy coś zupełnie innego.
W każdym razie jeżeli jesteś (jak sam twierdzisz) "starcem", to siwy błazen daje prospekt dosyć groteskowy. Tak jak groteskowe są kobiety, co to "z tyłu matura, z przodu emerytura", tak groteskowy jest starszy człowiek, po którym mam prawo spodziewać się umiaru, stateczności i mądrego sądu a widzę pijanego człowieka z głową przyprószoną siwizną, który chwiejąc się siusia dzieciom do piaskownicy.
Ty nie kłamiesz a błaznujesz. By kłamać, trzeba zachować choć pozory powagi - starać się być w swoim kłamstwie wiarygodnym.
Na zakończenie dodam, że świat nie gnije a ja nie mam zamiaru się nikogo się pozbywać. Przeciwnie. Świat jest piękny i zachwycający a ludzi trzeba, że posłużę się słowami Chrystusa do Szymona, "łowić" a nie się ich pozbywać.
Zapomniales jeszcze o Dylu Sowizdrzale i Stanczyku.
Attyla - problem polega na tym, ze choc nie odebralem tak gruntownego wyksztalcenia w kwestii manipulowania ludzkimi emocjami jak prawnik, czyli ty, to nie umniejsza faktu, ze moje przekonania opieraja sie na tym samym systemie etycznym co twoj. Dopoki ty nie zaczniesz szanowac ludzi myslacych odmiennie bedziesz trafial na adwersarzy , ktorzy albo lagodnie sie z ciebie posmieja, albo beda chcieli cie zniszczyc - powiedzmy, ze na plaszczyznie dyskusji. Ja naleze do ludzi dobrotliwych, dosc lagodnych - choc potrafie wybuchnac i pozytywnie nastawionych do ludzi - z wyjatkami, ale wbrew pozorom ty do nich az tak mocno nie nalezysz. To powoduje, ze czasem probuje byc z toba powazny, a czasem kpiarsko sie smieje - problem jednak w tym, ze to raczej ty czesciej konczysz wysmiany niz ja na tym forum, wiec moge byc w tym najwyzej twoim uczniem. Nie moge sie z toba mierzyc na wiedze z zakresu filozofii, ale jak zaczynasz mi mowic na bliskie mi tematy, to znowu moge wyjac jakies fiki miki z rekawa. Do tego dochodzi rzecz ostatnia - ja sie rozwijam. Przyswajam sobie ostatnio koncepcje tolerancji dla homoseksualistow choc zawsze bylem homofobem. Probuje lepiej zrozumiec muzulmanow, chlone wiedze z zakresu starozytnego Rzymu, historii rewolucji wszelkiej masci, Drugiej Wojny Swiatowej - obkladam sie ksiazkami, czytam, zmieniam zdanie, zaznaczam fragmenty - szukam w google, zasypiam z ideami, wstaje z pomyslami i coraz mocniej otwiera sie przede mna jaki ogrom wiedzy musialbym posiasc by czuc sie prawdziwym intelektualista - czlowiekiem, ktory ma na kazdy temat wypracowane przez wlasna wole zdanie i poglady. Osoba niezalezna od wplywow i taka, ktora moze ksztaltowac innych. Nie osiagne zbyt wiele, ale przynajmniej ucze sie pokory. Czego i tobie zycze.
ps. najnowsza idea jaka natchnal mnie Wysiu to stonowac swoje wypowiedzi na temat religii - nie znaczy to, ze zmieniam zdanie w tej kwestii, ale postaram sie go nie narzucac ograniczajac jedynie do merytorycznych wypowiedzi w obronie atakowanych przez innych wartosci, ktore uwazam za wazne. Znaczy to w praktyce, ze nie zobaczysz mnie wiecej w temacie jakie wybrac imie na biezmowanie.
Maziomir [ gry online level: 18 - Yeti ]
Zapomniales jeszcze o Dylu Sowizdrzale i Stanczyku.
Och, chyba jednak nie musiałem to tym pamiętać. Czym innym jest archetyp błazna w literaturze, który zwykle reprezentuje mądrość i zdrowy rozsądek (zwłaszcza w obliczu władzy, u której cechy te nie występują w nadmiarze) a czym innym błazen – obrazoburca i prymitywny prostak owładnięty manią niszczenia.
Attyla - problem polega na tym, ze choc nie odebralem tak gruntownego wyksztalcenia w kwestii manipulowania ludzkimi emocjami jak prawnik, czyli ty, to nie umniejsza faktu, ze moje przekonania opieraja sie na tym samym systemie etycznym co twoj.
Czy system wartości, jakim się posługujemy jest ten sam, pozostawiam jako kwestię nierozstrzygniętą. W każdym jeżeli przedstawiasz się jako osoba świadomie odrzucająca Boga, to mój i twój systemy wartości mogą zgadzać się w pewnych kwestiach szczegółowych, co nie zmienia jednak faktu, że pozostają one wobec siebie biegunowo różne. Wystarczy, że wspomnę tylko o tym, że bez Boga nie ma autorytetu i jakiejkolwiek prawomocności, więc ktoś, kto odrzuca Boga siebie umieszcza na Jego miejscu jako źródło prawomocności. Tym samym człowiek Boga żyje na klęczkach a człowiek bez Boga nieustannie stara się wywyższyć ponad siebie samego, bo i on zwykle czuje, że w układzie egofanicznym czegoś, a właściwie kogoś brakuje.
Dopoki ty nie zaczniesz szanowac ludzi myslacych odmiennie bedziesz trafial na adwersarzy , ktorzy albo lagodnie sie z ciebie posmieja, albo beda chcieli cie zniszczyc - powiedzmy, ze na plaszczyznie dyskusji.
Akurat tego argumentu nie powinieneś używać, bowiem reprezentujesz postawę, w ramach której szacunek i autorytet staje się pustosłowiem i logicznym absurdem. Widać to zresztą na każdym kroku (przy czym nie jest to zarzut skierowany wprost do ciebie ale wszystkich, którzy przyjmują podobną tobie postawę).
Weźmy jakiś przykład. Choćby stosunek do kobiet. To, co ja i wszyscy ludzie tradycyjnie postrzegający kobietę i mężczyznę i ich role, rozumiem jako szacunek ty najprawdopodobniej uznałbyś za śmiertelną obrazę, „dyskryminację” czy „męski szowinizm”. Z kolei ja i ludzie przyjmujący podobny do mojego stosunek do kobiecości i kobiety to, co ty i tobie podobni rozumiesz jako szacunek, widzimy jako przekształcenie kobiety w przedmiot – narzędzie służące realizacji określonych celów ideologicznych, których wartości usytuowane są poza człowiekiem.
Ja naleze do ludzi dobrotliwych, dosc lagodnych - choc potrafie wybuchnac i pozytywnie nastawionych do ludzi - z wyjatkami, ale wbrew pozorom ty do nich az tak mocno nie nalezysz. To powoduje, ze czasem probuje byc z toba powazny, a czasem kpiarsko sie smieje - problem jednak w tym, ze to raczej ty czesciej konczysz wysmiany niz ja na tym forum, wiec moge byc w tym najwyzej twoim uczniem.
Gdyby zależało mi na opinii ludzi, których zdolność pojmowana jest do zestawu rozstrzygnięć normatywnych wyznawanej ideologii, to zapewne zostałbym politykiem. Nie zostałem. I pewnie dlatego występuję w wielu środowiskach raczej jako ekspert dysponujący dodatkowo pogłębioną wiedzą teoretyczną niż specjalista od „pijaru”.
Nie moge sie z toba mierzyc na wiedze z zakresu filozofii, ale jak zaczynasz mi mowic na bliskie mi tematy, to znowu moge wyjac jakies fiki miki z rekawa.
Z ciekawości zapytam: jakie tematy są ci bliskie?
Zresztą nie jest to specjalnie istotne, bo ja nigdy nie wypowiadam się na tematy techniczne. Magia nie interesuje mnie i nie stosuję tych lub innych zaklęć.
Jeżeli wypowiadam się, to są to wypowiedzi ocierające się o technikalia, lecz absolutnie nimi nie będące. Weź sobie mój poprzedni post i wypowiedź odnoszącą się do szarlatanerii psychiatrycznej i psychologicznej. Zapewne ktoś mógłby rozpocząć polemikę powołując się na różne zestawy kryteriów, według których dokonuje się klasyfikacji określonego człowieka do tej lub innej grupy „przypadków”, które nie odpowiadają gustom „lekarzy” ale nie byłaby to polemika ze mną i moją wypowiedzią, lecz raczej z tym, co ten ktoś widzi, a czego w moich wypowiedziach po prostu nie ma. Innymi słowy nie opisuję tej lub innej metody wbijania gwoździ a charakter i status celów i narzędzi służących do ich realizacji.
Do tego dochodzi rzecz ostatnia - ja sie rozwijam.
Gratuluję dobrego samopoczucia :) Ja jednak mam „nieco” inne pojęcie o rozwoju, więc to, co ty określasz tym mianem niekoniecznie musi spełniać kryteria, według których ja rozpoznaję rozwój.
Co więcej, dla tego co ty nazywasz „rozwojem” (mam na myśli przykłady przez ciebie podane) ja mam zupełnie inne nazwy :)
prawdziwym intelektualista - czlowiekiem, ktory ma na kazdy temat wypracowane przez wlasna wole zdanie i poglady. Osoba niezalezna od wplywow i taka, ktora moze ksztaltowac innych. Nie osiagne zbyt wiele, ale przynajmniej ucze sie pokory. Czego i tobie zycze.
Nie wiem kim jest „prawdziwy intelektualista” i – prawdę mówiąc nie chcę tego wiedzieć. Wiem jednak, że osób immunizowanych na wpływy nie ma. Wiem także, że zupełnie inaczej rozumiemy pokorę. Ty postrzegasz ją jako postawę wycofania się – zwykłego tchórzostwa intelektualnego a ja rozumiem przez nią zaufanie do Boga – zaakceptowanie Jego autorytetu i przyjęcie prawdy, jaką nam zostawił.
ps. najnowsza idea jaka natchnal mnie Wysiu to stonowac swoje wypowiedzi na temat religii - nie znaczy to, ze zmieniam zdanie w tej kwestii, ale postaram sie go nie narzucac ograniczajac jedynie do merytorycznych wypowiedzi w obronie atakowanych przez innych wartosci, ktore uwazam za wazne. Znaczy to w praktyce, ze nie zobaczysz mnie wiecej w temacie jakie wybrac imie na biezmowanie.
Nie widziałem cię w takich wątkach. Zapewne dlatego, że sam raczej do nich nie zaglądam :) I zapewne z tej przyczyny nie rozumiem tego post scriptum.
biezmowanie.
Borze swienty.
Prawnik...
ja mam jedno pytanie ,wy te texty attyli czytacie ?Bo ja wymiekam przy trzeciej linijce :)
pare lat temu czytalem, ale potem stwierdzilem, ze to ten sam bełkot, tylko zawarty w innych slowach. taka wspolczesna nowomowa.
[18] Aeeee... kazdemu sie zdarza (zgodnie z filozofia, ze to co naszym sie wybacza, tamtym rzucamy w twarz :P)
[19] Jeno wzrokiem czasem przebiegien, bo jak w [20] napisal pablo -nowomowa i belkot, acz madry - ale apiac w kolko to samo, atyla sie nie rozwija, nawet inwektywy ciagle te same. Nuuuuda.
znany z popierania PO Marcin Meller
Marcin Meller od dawna nie popiera PO. Jeszcze przed końcem pierwszej kadencji mówił o tym głośno.
Czytam i czytam i trudność mam. Wierzę przecież stada przewodnikowi a on powiedział że to naprawdę nie jest Attyla.
Patrz Pan, jak to teraz się potrafią podszyć pod tożsamość.
Attyla - przez chwilę poczułem się ściągnięty za nogi, potem przeczytałem jeszcze raz co napisałem i co ty napisałeś w odpowiedziach. Niestety nie widzę jakiejś twojej druzgoczącej przewagi merytorycznej, nie czuję też takiej w kwestii moralnej, a przede wszystkim przepaści intelektualnej. Stoi za tobą olbrzymia wiara, ale ta głównie dotyczy swoich możliwości. Ciężko więc znaleźć nam będzie jakąś płaszczyznę do dyskusji - niemniej jednak jeszcze nie raz zdyskredytuję twoje słowa jeśli będziesz pisał o przewagach chrześcijańskich, również kwestie rewolucji październikowej i twoich z nią skojarzeń będę prostował, a ciebie niestety porównywał do niektórych postaci. Posiadasz bowiem spory zestaw cech, który mi ich przypomina, a ja nieco szersze spojrzenie na oba te tematy, które płynie z prób patrzenia na nie bez pryzmatu ugruntowanej postawy, a poszukiwań i prób zrozumienia. To oznacza, że w praktyce postaram się również wybaczyć ci twoje nachalne narzucanie prawd objawionych i zacznę czytać z większą uwagą, aby albo czegoś się nauczyć, albo dowiedzieć, że nie ma czego.
Maziomir [ gry online level: 18 - Yeti ]
Niestety nie widzę jakiejś twojej druzgoczącej przewagi merytorycznej, nie czuję też takiej w kwestii moralnej, a przede wszystkim przepaści intelektualnej.
Nie zauważyłem, byśmy dyskutowali na jakiś konkretny temat, w którym można by wymieniać opinie w kategoriach posiadanej wiedzy. Sam zresztą wyraźnie powiedziałem, że nigdy nie dyskutuję o technikaliach, a tylko to uprawiałoby wspominanie o kwestiach merytorycznych.
Co do kwestii pozostałych, to nie widzę powodu, byś dostrzegał jakąś przepaść intelektualną między nami. Obaj jesteśmy ludźmi wykształconymi i obaj jesteśmy zdolni do czegoś więcej niż siusianie dzieciom do piaskownicy, więc sam fakt powstrzymania się od tej czynności czyni nas równymi sobie.
Co do kwestii moralności, to sprawa jest bardziej zagmatwana, bo zależy od tego jak podejść do nihilizmu. Jeżeli traktować go jak ontologiczny brak (pomysł skądinąd absurdalny), to nihilista nie odczuje żadnej dysproporcji moralnej. Moralność mieści się w przekonaniu nihilisty w granicach odrzucenia wszelkiej moralności. Oczywiście uczynić tego nie można jednorazowo i zupełnie, bo odrzucenie jednych reguł rodzi pustkę, która natychmiast jest zapełniana przez prawo stanowione (co z jednej strony jest miarą jego represyjności a z drugiej zdeprawowania poddanych państwa, które czuje się zobligowane do regulowania rzeczy dotychczas nie regulowanych) lub "objawienia" medialne, które przybierają różne formy. Jedną z nich jest polityczna poprawność.
Można też do tego podejść na sposób teologiczny i nihilizm postrzegać w odmiennej perspektywie. W tej perspektywie tym, kto tworzy i daje życie jest Bóg a tym, kto je niszczy jest Szatan. Bóg to esse a Szatan to nihil. Zło żywi się życiem powołanym przez dobro. Tym samym nihilizm jest bezkultowym kultem Szatana, więc czcią oddawaną śmierci i zniszczeniu. To jest fundament "cywilizacji" śmierci, przed którą przestrzegał nas papież.
Stoi za tobą olbrzymia wiara, ale ta głównie dotyczy swoich możliwości.
Nie rozumiem. W jakie swoje możliwości tak głęboko wierzę? W zdolność przekonywana? Do tego, co wydaje ci się, że staram się czynić, przekonać nikogo nie można. To kwestia nawrócenia lub przynajmniej woli nawrócenia.
Tak jak napisał kiedyś Heidegger - to, co piszę jest zrozumiałe i przekonujące tylko dla kogoś, kto wcześniej i tak myślał już podobnie.
Ciężko więc znaleźć nam będzie jakąś płaszczyznę do dyskusji - niemniej jednak jeszcze nie raz zdyskredytuję twoje słowa jeśli będziesz pisał o przewagach chrześcijańskich,
O przewagach można mówić wyłącznie, gdy jest jakaś alternatywa. Tu zaś, wbrew bredniom personalizmu drobnomieszczańskiego, alternatywy nie ma żadnej. I tylko o tym zawsze mówię. Przy czym to, o czym mówię zawsze spotyka się z odrzuceniem i agresją ze strony tych, którzy ukształtowani są w myśl konsumpcjonizmu, więc tych, którzy uważają, że są tym, co noszą. Nic dziwnego. "Oświecenie" wyprodukowało wiele absurdów. Dwoma z nich są "konkurencyjne" wobec siebie koncepcje "ja": koncepcja tabula rasa Locke'a i personalizm "zabetonowany" (to moje określenie), które zbiegły się w personalizmie drobnomieszczańskim, gdzie podstawą jest stwierdzenie, że człowiek jest tylko tym, czego nie da się z niego, w drodze analizy, "wydobyć" (co doprowadza, do koncepcji "ja" jako bezwymiarowego punktu w przestrzeni) a rozwija się do twierdzenia, że "ja" jest tylko tym, co noszę, a noszę wszystko. Tym samym moja religia, narodowość czy ideologia nie jest mną, skoro można je wymienić w superparkecie idei. Stąd nie jestem katolikiem czy polakiem a najwyżej marką ciuchów, czy samochodów jakie wybieram i kupuję.
To idealnie odpowiada konsupcjonizmowi, więc ideologii, w ramach której człowiek powinien być idiotą, który ontologiczny brak zaspokajać będzie poprzez nieokiełznaną konsumpcję.
również kwestie rewolucji październikowej i twoich z nią skojarzeń będę prostował, a ciebie niestety porównywał do niektórych postaci. Posiadasz bowiem spory zestaw cech, który mi ich przypomina, a ja nieco szersze spojrzenie na oba te tematy, które płynie z prób patrzenia na nie bez pryzmatu ugruntowanej postawy, a poszukiwań i prób zrozumienia.
To oczywiste. Wszam mam dwie ręce, dwie nogi i parę innych cech, które zawsze są gotowe i można je użyć na zawołanie. To, czy się o nich wspomina, czy nie, jest kwestią już to kindersztuby lub jej braku, już to kompletnego niezrozumienia lub zrozumienia, już to przyjęcia tych lub innych założeń wstępnych. Jeżeli swoje tchórzostwo intelektualne przejąłeś wraz z absurdalnymi założeniami nowej lewicy, to nie zdziwiłbym się gdybyś zaczął wszystkich przekonywać, że ten, kto twierdzi, że nie podlega żadnej ideologii rzeczywiście jej nie podlega (tu akcentuję słowo "jej", które ujawnia absurdalność twierdzenia) a ten, kto posiada zestaw rozstrzygnięć normatywnych, z punktu widzenia których dokonuje oceny otaczającej rzeczywistości, z konieczności jest lub być musi Hitlerem, Stalinem albo innym Dzierżyńskim.
Absurd ma to do siebie, że jest taki sam niezależnie od okoliczności. Głównie dlatego, że absurd to zupełny brak komunikacji z rzeczywistością. Dlatego współcześni gnostycy tak ukochali tą formę. Jest ona idealna, bo z gruntu wyklucza jakąkolwiek polemikę, za po pięknie realizuje swoją rolę jako pałka ideologiczna na tych, którzy w obliczu "nowego, lepszego świata" mają czelność wątpić w jego realność i używać rozumu. Zwłaszcza to drugie jest zbrodnią z gatunku niewybaczalnych, bo stanowi przeszkodę w doprowadzeniu do urzeczywistnienia raju na ziemi. Dlatego jestem pewien, że gdy już wreszcie zbudujecie swoje Sołowki bis - znajdzie się tam miejsce dla mnie i dla moich dzieci.
To oznacza, że w praktyce postaram się również wybaczyć ci twoje nachalne narzucanie prawd objawionych i zacznę czytać z większą uwagą, aby albo czegoś się nauczyć, albo dowiedzieć, że nie ma czego.
"Narzucać" to zmuszać kogoś do zaakceptowania czegoś lub do określonego postępowania. Ty tutaj słowa "narzucać" odnosisz do myśli - sposobu postrzegania rzeczywistości. Wyjaśnij mi w jaki sposób i przy użyciu jakich środków mogę zmusić kogokolwiek do takiego a nie innego sposobu myślenia?
Jest to absurd - i to absurd tradycyjny dla lewicy, w związku z tym także dla lewicy nowej. Raz, że lewica zawsze posługuje się absurdami, dwa, że zawsze robi to w określony sposób a trzy, że większość z przyjmowanych przez nią haseł jest absurdami.
Już od samego początku, tj. od rewolucji francuskiej jest to cecha - chyba nawet konstytutywna - lewackiej zarazy. Im nigdy nie zależało na tym, by ludzie postępowali zgodnie z ich zaleceniami ale ale zawsze im zależało na tym, by ludzie w ich brednie żarliwie wierzyli. Stąd nieokiełznana chęć poszukiwania fałszu i herezji i unicestwiania ich nosicieli. Stąd każda rewolucja - jak amen w pacierzu - natychmiast stawała się krwawą jatką na masową skalę a głównym sposobem "przekonywania" "nieprzekonanych" był terror.
Mi można zarzucić wiele ale nie można mi zarzucić tego, co właśnie ty uczyniłeś. Absurd - ale, jako się rzekło, nie jest to nic nowego ani też nic niespodziewanego.