Mistrzowie Frustracji
Monster Hunter Freedom 2.
Poziom trudności jest jednak przemyślany, będąc niemal wzorcem.
Jeśli dostaję baty to z kilku powodów - zła broń (obrażenia od żywiołów głównie ale i ostrość) zła zbroja, skille, odporności, nieprzygotowanie się do walki (wyposażenie) albo po prostu mam zły dzień.
Ale nic nie pomoże jak potworek ogłuszy/przewróci a następnie zaatakuje. Na Rage Mode to pewna śmierć...
PS. nie przypominaj mi o God of War. Gra fajna ale bossowie... zużycie przycisków zwiększa się tysiąckrotnie. O ile wymiana pada w PS to drobnostka to wymiana PSP już nie :/
Hmm, w ostatnim czasie dochodzę do wniosku że nie produkuje się już trudnych gier (są oczywiście wyjątki) ostatni tytuł jaki przysporzył mi sporo problemów w ukończeniu go na 100% to właśnie Burnout 3 Takedown - ostatnie wyścigi (szczególnie czasówki) naprawdę doprowadzały mnie na skraj załamania nerwowego :) jednak się udało. Poza tym na P2 jeszcze na pewno Devil May Cry, The Getaway i WipeOut Fusion. W zamierzchłych czasach PSX'a był mnóstwo takich gier jednak szczególnie wryła mi się w pamięć TOCA 2 Touring Cars na najwyższym poziomie trudności - raz wyrzuciłem płytkę z grą wraz z padem za okno :).
[1]
W MHF2 frustrujace to co najwyzej moga byc muchy (paraliz) albo te male potworki co lubia sie rozpedzac i cie przewracac. Poza tym IMO dosyc przyjemna gra, nawet jak sie przegrywa.
Co do gier ktore mnie draznily - musze sie zastanowic. Pozniej dopisze :P
Po najmniejszej linii oporu? Cóż to znaczy? :D
Bez urazy za złośliwość, ale sądzę że Wy, jako dziennikarze, powinniście szczególnie dbać o poprawność używanego języka.
A grą frustrującą mnie najbardziej jest ostatnio Halo : Reach, bo chcę przejść go solo na poziomie Legendary. Rozumiem wyśrubowany poziom trudności, przykre jest tylko to że jest on realizowany poprzez osłabienie mnie, a wzmocnienie moich przeciwników. Dużo lepiej by było, gdyby to algorytmy AI działały lepiej. Dałoby to poczucie większego wyzwania, a poza tym nie byłoby poczucia że developer idzie na łatwiznę.
warnec - to prawda... ja w sumie gram na heroicu, ale tez bywa frustrująco i to nie dlatego, że ja sobie nie radę z poruszaniem czy strzelaniem, przeciwnicy są twardzi jak najtwardsze zatwardzenie a zasoby niezbędne do ich niszczenia bardzo ograniczone... normalnie jak survival :D
Soldier of Fortune: Payback - Nie dość, że gra kioskowa oparta na znanym tytule to i krótka. Twórcy zaś znaleźli sposób jak wydłużyć tego gniota i w ostatnich kilku misjach poziom wzrósł do takiego poziomu, że jedna czy dwie kulki zabijały mojego bohatera. Po wielu nieudanych próbach zmieniłem poziom na najniższy, bo dostawałem szału. Skończyłem i czułem się zażenowany, bo zakończenie jest bez zakończenia, na dodatek tak naiwne i idiotyczne, że poprzysiągłem sobie aby nigdy nie zbliżać się do żadnej gry od Cauldron. Choćby prezentowała się wyśmienicie, nigdy więcej.
Prawda, wkurzające jest sztuczne wydłużanie gier ,a później narzekają, ze mało osób przechodzi do końca gry.
W God of War 2 (chyba) jest taki motyw, że trzeba przepchnąć skrzynię przez komnatę, w której z podłogi wyskakują kolce, szybko żeby zdążyć po niej wskoczyć na wysoką krawędź... Szlag trafia przy tym.
Frustrujące gry należałoby podzielić na kilka kategorii ze względu na naturę czynników wywołujących u graczy irytację.
Pierwsza z nich to po prostu chłam. Produkty, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, ale jakimś zrządzeniem losu udało im się przejść przez fazę produkcji i trafiły na sklepowe półki. Takich gier jest z pewnością sporo, ale jeden tytuł zajmuje szczególne miejsce w moim sercu - Frank Herbert's Dune. Czy też - jak twierdzi ekran powitalny - Franck Herbert's Dune. Przerażająco brzydka grafika (i nie mam tu na myśli wyłącznie względów technologicznych), idiotyczne misje, beznadziejne dialogi, okropne sterowanie (da się je zmienić tylko edytując pliki tekstowe), makabrycznie złe ustawienie kamery, zupełnie nieprzemyślany gameplay. Przeszedłem ją z bólem porównywalnym do rodzenia półkilogramowych kamieni nerkowych tylko i wyłącznie ze względu na universum. Nie, moment... Przecież to nie miało nic wspólnego z universum Diuny!
Trochę bez przekonania dorzuciłbym tu Carmageddon: TDR 2000. Bez przekonania, bo gra gościła na moim dysku może dwie godziny. Chylę czoła przed ludźmi, którzy byli w stanie koncertowo spieprzyć model jazdy znany z tej serii, a priorytetem dla AI uczynili - o zgrozo! - wyścigi. Jakiś programista chyba nie bardzo wiedział, na czym polegał urok Carmageddona.
Druga kategoria to gry ogólnie dobre, ale posiadające _tę_jedną_rzecz_, która potrafi zniszczyć całą przyjemność płynącą z obcowania z danym tytułem. Tutaj każdy mógłby podać zupełnie inną listę. Ja na pewno wymieniłbym idiotyczne rozwiązania interfejsu z Thiefa 3 czy idiotyczne rozwiązania wszystkiego z Deus Exa 2. O ile T3 da się naprawić odpowiednimi modami, to dla DE2 nie ma praktycznie żadnych nadziei.
Istnieje też opcja "gdzie ja mam, ku*wa, iść?!" znana choćby z Hexena czy starszych Tomb Raiderów (szczególnie z TR3). Niby eksploracja środowiska była tam główną atrakcją, ale bez przesady... Przypadkowy przełącznik w przypadkowym miejscu otwierał przypadkowe drzwi w innym przypadkowym miejscu.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje też Painkiller, w którym nigdy nie udało mi się odblokować wszystkich kart ze względu na sekrety poukrywane tak, żeby żadna normalna istota ludzka nie była w stanie do nich dotrzeć. Adrian Chmielarz to niezły psychol musi być.
Na koniec zostają gry z naprawdę wyśrubowanym stopniem trudności, ale na tyle dobre, że chce się mierzyć z nimi aż do skutku. Przykładem niech będzie Operation Flashpoint, gry taktyczne w stylu Commandos czy Desperados (IMHO wcale nie tak trudne, ale wielu graczy na nich poległo), klasyczne Mortale z oszukującą AI bez czasu respawnu pocisków, sczytującą kombinacje przycisków gracza albo prawdziwe hardkory dla jeszcze prawdziwszych hardkorów jak Plutonia Experiment. Przyznaję, z tym ostatnim używałem IDDQD, a i tak męczyłem się jak dziki wół.
Sporo starych tytułów z NESa też kwalifikuje się do tej kategorii. grałem na konsoli we wszystkie części Ninja Gaiden, a przeszedłem je dopiero dzięki emulatorowi z funkcją save. To samo z Battletoads i kilkoma innymi klasykami, w które grał każdy, ale nikt nie ukończył.
O beat-em-upach z automatów nawet nie wspominam. Te gry były specjalnie projektowane w ten sposób, żeby pożerać jak najwięcej żetonów.
"Battletoads i kilkoma innymi klasykami, w które grał każdy, ale nikt nie ukończył." - Mów za siebie. :D
Tak poza tematem. Jako, że moja konsola padła, to może spróbuje pograć sobie w NES'owe hity na emulatorze. Dziś ciężko byłoby mi przełknąć brak funkcji save w grze. Czasy i ludzie się zmieniają.
Ja w Battletoads nie byłem w stanie przejść jedenastej misji. Metody z pauzowaniem używałem, ale krzyżak miałem do dupy i za cholerę nie byłem w stanie manewrować tym gównem tak, żeby uciec przed Kolorową Kulką Śmierci. Na PC zajęło mi to parę minut.
A przejście trylogii Ninja Gaiden w jedno popołudnie traktuję jako swoją osobistą zemstę na Nintendo za zniszczenie mojego dzieciństwa.
Kiedyś frustrował mnie Devil May Cry 3 a w szczególności niektóre walki z bossami. A teraz Dragon Age Początek. Niekończące się korytarze zapełnione hordami przeciwników, zwalony poziom trudności, klasy postaci i ich umiejętności, questy, których jedynym rozwiązaniem jest walka. Co dziwne przez pierwszą połowę gry w ogóle mi to nie przeszkadzało dopiero jak odwiedziłem miasto krasnoludów zacząłem dostrzegać te frustrujące mankamenty.
@Scott P. DMC3 był boski :). Spędziłem przy tej grze strasznie dużo czasu. Niestety zostało mi kilka misji na Dante Must Die bez rangi S :/. Niemniej jednak miło wspominam skilowanie tej gry :)
ja może zapodam jeden z nowszych tytułów czyli Fight Night Champion. Przechodze sobie spokojnie gre na poziomie Pro (2 z 4) aż do finałowego bossa przy którym można k*rwicy dostać. A najlepsze jest to, że jedynym sposobem jaki odkryłem by go pokonać była zmiana poziomu trudności na najwyższy, wtedy koleś zaczyna się o wiele częściej bronić i mniej atakować.
Super Meat Boy. Na początku się zaczyna kolorowo ale później można się ładnie zdenerwować. Jedyna gra, na której rozwaliłem pada.
Ja swoją przygodę z PeCetową wersją Fuel skończyłem na BSOD'ach notorycznie wyskakujących kilka sekund po uruchomieniu. Dodam, że działo się to na nowym i świeżo powołanym do życia sprzęcie, na którym wszystkie inne gry śmigały. Widać komputer wiedział co dobre, a co nie. ;)
MEDAL OF HONOR AIRBORNE !!! Zwłaszcza ostatnia runda, raz potrafimy zginąć po czterech kulkach, raz po strzale. (co innego wrogowie którzy ginął po całym naszym magazynku)
DEAD RISING 2!!! Bossowie potrafią nas zabić dwoma uderzeniami, co gorsza potrafią SPAMOWAĆ takimi ciosami, nie pozwalając nawet wstać po ataku, a potem wszystko od początku bo brak tam savów, twórczy koszmarnie unieprzyjemnili tam rozgrywke i to na potęge !