Jakieś dwa tygodnie temu, byłem pierwszy raz w życiu świadkiem tego, jak umarł człowiek. I nie tak, że zobaczyłem coś z daleka, czy w TV - byłem przy nim, wśród ludzi, którzy próbowali go ratować, zanim karetka nie przyjechała. Niby nie umarł na jakąś wyjątkowo okropną chorobę, bo był to zawał, jednak nigdy tego nie zapomnę, a przez jakiś tydzień nie mogłem przestać o tym myśleć, złapać dystans do tego.
Był to starszy facet, który dorabiał do emerytury jako stróż w firmie, w której pracuję. Akurat było niedługo po szóstej rano i rozchodziliśmy się do obowiązków, gdy podleciał do mnie jakiś facet i strasznie chaotycznie zaczął błagać o pomoc, mówił coś o wujku, o zawale, o wodzie w płucach itd. Gość dzwonił po karetkę, a ja i kilku innych pracowników pobiegliśmy do budki stróża. Ten siedział oparty o nią.
Gdy tylko się zbliżyłem, coś mi w środku powiedziało: "To już trup...". Facet był sino-blady, z ust i nosa ciekła mu jakaś spieniona ciecz. Był ciągle ciepły, ale jakiś taki... sztywny. Najgorsze były oczy - Puste, zamglone i wpół zamknięte. Próbowaliśmy go ratować, jednak ta ciecz utrudniała to. Dość szybko przyjechała karetka.
Gdy specjaliści wzięli się za reanimację dowiedziałem się, że owy stróż to wujek tego gościa, który do mnie podbiegł, że to drugi taki atak i że zadzwonił przed chwilą do domu, mówiąc, że źle się czuje. Po chwili pojawiła żona stróża i uznałem, że lepiej tam nie stać i się nie gapić, to byłoby trochę nie na miejscu. Oddaliłem się więc trochę, i wraz z kolegami z pracy obserwowaliśmy tę scenę przez kilka minut, mając nadzieję, że za chwilę go uratują. Potem rozeszliśmy się do obowiązków.
Reanimowali go ponad pół godziny. Potem zgasili światła karetki i wzięli żonę, a w zasadzie już wdowę do wozu. Później widziałem, jak pakują tego człowieka w czarny worek. Przez całą zmianę przewijały się tamtędy jakieś samochody z usług pogrzebowych i policja. Przez całą zmianę nikt nie zażartował, choć normalnie nie ma chwili, żeby ktoś nie zażartował w jakiś sposób.
Wszędzie dookoła milczenie, a ja byłem zaskoczony tym, jak małe wrażenie na mnie to zrobiło, jednak - jak się okazało później - to było tylko tymczasowe. Bardziej chciało mi się rzygać na wspomnienie tego widoku, ale z upływem czasu zaczynało do mnie to wszystko docierać i coraz bardziej mi się to wszystko kotłowało w głowie.
To było tego dnia, kiedy w Japonii było to trzęsienie ziemi. Zdaję sobie sprawę z tego, że codziennie ktoś umiera, że cały czas dzieją się na świecie różne tragedie, jednak doświadczenie śmierci w tak bezpośredni sposób to coś innego. I to mimo tego, że prawie tego człowieka nie znałem - zatrudniłem się tam niedawno i zamieniłem z nim ledwie parę słów. Wydawał się, w każdym razie, miłym facetem.
Jeden jeszcze fakt/myśl:
Umarł między szóstą, a siódmą rano. O siódmej rano miał skończyć zmianę...
Staliście się kiedyś tak bezpośrednim świadkiem śmierci? Opiszcie to, jeśli chcecie.
2/10
Staliście się kiedyś tak bezpośrednim świadkiem śmierci?
wielokrotnie.
logicznyalek --> Szybko czytasz i słabo myślisz. Niby co miałbym tym prowokować?
Współczuje, ja nie byłbym w stanie na coś takiego patrzeć i mam nadzieje że nie będę musiał czegoś takiego przeżywać :/
Właśnie patrzę na śmierć tego wątku.
No tak, GOL... NVM, dobranoc.
Poczekaj az bedziesz swiadkiem smierci kogos z najblizszej rodziny, wsluchujac sie w coraz dluzsze pauzy pomiedzy oddechami przez godzine czy dwie. Gdy myslisz "czy to juz...?" ale jednak jeszcze nie... ale wiesz, ze juz zaraz... I gdy do tej chwili przygotowujesz sie od kilku miesiecy, bo juz wiesz, ze nic innego nie moze sie zdarzyc. I codziennie myslisz "czy to dzis..."?
Wtedy zrozumiesz czym jest smierc. Nikomu nie zycze tego doswiadcznia, acz pewnie wiekszosc jednak to zaliczy.
COREnick - logicznyalek to spamer. Nie zwracaj na niego uwagi.
Sam nigdy świadkiem śmierci nie byłem, ale byłem 'blisko' śmierci. Kiedyś odwiedziłem chorego dziadka. Następnego dnia już nie żył. W sumie to się nawet nie pożegnałem...
A z bardziej wesołych i ciekawych historii, to odwiedziłem ciężarną żonę brata ciotecznego w szpitalu. I dzień później urodził się mój chrześniak :) Próbowałem tego samego motywu z kolejnym chrześniakiem ale nie wyszło :P A w zasadzie to on nie wyszedł następnego dnia :P
[7] Znasz reakcję forumowiczów, a jednak piszesz o wydarzeniu, które na 99% będzie uznane za prowokację. I kto tu jest niemądry - autor czy komentator? :)
BTW: Teraz będziesz mógł widzieć testrale.
smuggler --> ja miałem podobną sytuację. Siedzieliśmy w pokoju i słyszeliśmy takie głośne, jak się potem okazało ostatnie, westchnienie. Aż baliśmy się wejść do pokoju, chociaż wiedzieliśmy co się stało. Całą rodzina po prostu na chwilę skamieniała, bo nie spodziewaliśmy się, że to się stanie już teraz, w tym momencie...
Swoją droga, jeśli chodzi o traumatyczne przeżycia to ja opisałem to w moim temacie dot. wypadku - https://www.gry-online.pl/S043.asp?ID=11173654&N=1
Do tej pory jak o tym myślę, albo patrzę na nagranie z chwili wypadku to mnie ciarki przechodzą.
[11] A byles kiedys przy czyjejs smierci, mr twardziel? I nie mowie zeby popatrzec z daleka na ofiare wypadku ale byc swiadkiem czyjegos odejscia? Bo tego tak lekko sie nie przyjmuje. Zapytaj lekarzy - na pewno kazdy pamieta "swoj pierwszy raz" choc pewnie niektorzy potem zaliczyli juz setki zgonow pajcentow na oddziale typu OIOM.
To pogadamy jak nie w pewnym sensie ale w doslownym ktos ci na rekach skona. Co mowie bez zlosliwosci - poki nie doswiadczysz roznych rzeczy mozesz tylko domniemywac jak sie wowczas zachowasz. Widzialem juz twardzieli, ktorzy mdleli w sytuacji krytycznej, choc teoretycznie byli z gatunku tych, co potrafia zjesc mlotek i wysrac gwozdzie.
Parę lat temu zdziwiła mnie śmierć kolegi. Tak jakby zaplanował. Zjechał autobusem w nocy do zajezdni, zatankował, przejechał przez myjnię. Postawił wóz na stanowisku, wypełnił dokumenty, wyłączył prąd i... umarł.
Dopiero po pewnym czasie kapneli się, że brak papierów jednego autobusu, zaczęli szukać, a on za kierownicą nieżywy. Dostał zawału, ale jak to się wycyrklowało, że nie zasłabł na drodze?
Straszne uczucie. Nie do opisania. Jak widzisz bliska ci osobe, w bolu i cierpieniu powoli odchodzaca na drugi swiat...
Nie da sie zapomniec, mozna stlamsic to gdzies gleboko w sobie, ale na pstrykniecie palca wraca, jak widzisz podobna sytuacje.
[16] Może ma to związek, że prowadząc człowiek nie bardzo się rusza itp., a potem przy jakimś zrywie, przyspieszonej akcji serca itp. po prostu serce/naczynia nie wytrzymują?
Mój bliski dostał zawału w robocie, szybko po rozpoczęciu rannej zmiany, po przejechaniu w samochodzie nocy znad morza na Śląsk... ale żyje na szczęście(a pali dalej...). A co by było gdyby dostał tego zawału na drodze...
[1] Współczuję świadkom i rodzinie. Nigdy bezpośrednio przy śmierci nie byłem, najbliżej to umierający sąsiedzi i w sumie można też zaliczyć snuff movies...
To jak człowiek odczuwa kontakt ze śmiercią to ciekawy fenomen, w każdym razie bezpośrednie zagrożenie własnego życia jest niesamowite, w milisekundzie przechodzi po głowie tyle myśli i obrazów, mimo wszystko to jednak oślizgły, zimny dotyk ściskający serce, zostawiający po sobie uczucie pustki, ale też jakby spokoju i ciszy. Taka atmosfera spokojnej powagi jak w miejscach gdzie zginęli ludzie, kiedy nikt nic nie musi mówić(kto był np w Auschwitz ten chyba wie o co chodzi).
Smuggler i autor wątku: ja byłem przy śmierci dziadka, miałem wtedy 11 lat.
To było makabryczne,i sprawiło że przenigdy nie tknę papierosa, a więc: miał raka płuc, złośliwego z przerzutami, ostatni tydzień życia leżał w domu, musieliśmy mu robić kilkadziesiąt zastrzyków dziennie, przewaznie z morfiną, awanturował sie, nie mógł pogodzić ze śmiercią, aż na 4 dni przed śmiercią dostał przerzutu na mózg, stał się charczacym, chudym jak szkielet warzywem, najgorsze były noce, nie dało się spać bo tak charczał oddychając, nie musze mówić jaka w domu panowała wtedy atmosfera.
i pewnego dnia zaczął nagle się trzaść i przestał charczeć, wtedy moja matka przybiegła z płaczem i powiedziała że dziadek umiera, postawiono gromicę, i cała 10 osobowa rodzina uklękła przy łóżku i modliliśmy się, patrząc jak dziadek unosi rece w powiertrze jakby kogoś widział w rogu sufitu.Po kilkunastu minutach modlitw przestał oddychać, przy tym jego twarz się strasznie wykrzywiła, nie wiem jak to inaczej nazwać ale tak było.Płaczów szczególnie naszych dziecięcych było mnóstwo. To było straszne.
COREnick w Twoich odczuciach nie ma nic niezwykłego, nienormalnego czy tym bardziej wstydliwego. To zupełnie normalne że tak to przeżyłeś. W dobie masowo dostępnych mediów takich jak np. filmy, gdzie śmierć jest na porządku dziennym człowiek podświadomie wpaja sobie że już tę śmierć widział na ekranie TV, więc wydaje się że na widok śmierci na żywo jest się przygotowanym. Ale kiedy już do tego dojdzie... pojawia się właśnie te "ale". Pomimo że jest to część naturalnej egzystencji nadal skłania do rozmyśleń, wzbudza trwogę i... zainteresowanie. Tak więc w Twoim zachowaniu wszystko jest w 100% normalne. A co do macho którzy twierdzą że śmierć człowieka by ich ani trochę nie poruszyła to pożyjemy, zobaczymy;) Oczywiście nie każdy musi przeżywać w takim samym stopniu, ale na pewno na każdym choć trochę odbije to swoje piętno. Osoby które uważają się za takich "twardych" itp. w efekcie mogą poczuć się najbardziej wstrząśnięte po sytuacji podobnej do opisanej przez Ciebie.
Czytając Twój post, a szczególnie wzmiankę o tym jak to przeżyłeś jednocześnie wspominając o katastrofie w Japonii przypomniał mi się pewien cytat: Śmierć jednego człowieka to tragedia. Śmierć milionów to statystyka. Analizując Twój post trudno odmówić tym słowom racji.
A tak mniej na temat: świetny przykład jakich ludzi stawia się w roli stróżów/ochroniarzy. Byle tylko zapłacić mniej.
Sobota, środek listopada. Dzień był słoneczny, ale już zimny jesienny wiatr kazał cieplej się ubierać. Jechałem tramwajem na dzielnicę Zaspa (Gdańsk), siedziałem w ostatnim wagonie w jego tylnej części, czytając książkę. Teoretycznie nie powinnienem tego dnia pracować, bo staż nie obejmował sobót, jednak z powodu "Dnia Bibliotekarza" czy czegoś innego, ostatnia środa była wolna, a jako, że ja tylko stażysta jestem to mogłem albo wziąć dzień wolny albo odpracować w sobotę. Postanowiłem wziąć sobotę, bo nigdy nie wiadomo kiedy dodatkowe wolne się przyda.
Nie pamiętam co czytałem. Myślę, że to był jakiś Sapkowski. Między moim przystankiem a końcowym jest sześć przystanków i cztery skrzyżowania. Ruszyliśmy z czwartego przystanku, który jest przy najruchliwszym skrzyżowaniu na Przymorzu. Przejechaliśmy przez nie.
Pamiętam, że nic nie poczułem. Pamiętam moje zdziwienie, że nagle tramwaj zaczyna zwalniać, aż w końcu się zatrzymuje. Odrywam wzrok od czarnych liter na białym, tanim papierze i rozglądam się po pasażerach. Najpierw myślałem, że wszyscy na mnie patrzą, ale tak naprawde to patrzyli na coś za mną. Również się odwróciłem.
Przyznaje, że powinnienem nosić okulary. Nie mam, aż tak złej wady wzroku, ale jest na tyle źle, że najpierw uznałem obiekt na torach za jakieś śmieci. Dopiero jak wstałem i się przyjrzałem to dostrzegłem, że zamiast worki na śmieci widzę ciało. Na początku nikt się nie odzywał. Przez trzy, cztery minuty drzwi tramwaju się nie otwierały, wszyscy włącznie ze mną się niecierpliwimy. Przecież tam ktoś leży! Wypuść nas! Jeszcze zanim drzwi się w pełni otworzyły, ja, kolejny młody facet, który stał obok mnie i chłopak z pierwszego wagonu wyskoczyliśmy najszybciej jak się da i biegliśmy tak szybko, jak tylko mogliśmy. Gdy do niej dobiegliśmy, odwróciliśmy wzrok.
Nie było wątpliwości, że zgineła na miejscu.
spoiler start
Ubrania były mocno poszargane i pocięte, jednak to otwarta czaszka i skalp nas przekonał. Widzieliśmy małe kawałki czaszki wbite w mózg, zaś sama dziura w głowie była wielkości zaciśniętej pięści. Jednak to nie to było najgorsze. Najgorszym wspomnieniem jest oderwana skóra i czaszka, które parowały. Tak, ze względu na porę roku, jej czaszka delikatnie parowała, tak jak z garnka się unosi para wodna, gdy gotujesz swoją ulubioną zupę. Niesmaczne porównanie, ale trafne.
spoiler stop
Jeden z nas zadzwonił na pogotowie. Pozostali pasażerowie powoli wychodzili z tramwaju i zbliżali się w naszą stronę. Wieść o jej śmierci szła jak fala, zaczynając od nas i skończywszy na przerażonym motorniczym. Karetka przyjechała dość szybko i stwierdzili zgon. Po nich pojawiła się policja i jeszcze jakieś służby, ale nie pamiętam jakie. Przez 15 minut stałem z tłumem, który zaczynał się ulatniać, bo każdy miał gdzie iść dzisiaj. Ja w końcu też poszedłem. Nie miałbym nic do dodania.
Miałem niedaleko do mojej biblioteki, więc poszedłem piechotą. Tam opowiedziałem o moim zdarzeniu, w które trudno im było uwierzyć. Skończyłem też wcześniej, bo nie mogłem się na niczym skupić. Dopiero następnego dnia na trojmiasto.pl była wiadomość, nawet nie wiadomość, a notka, że 37 letnia kobieta, matka dwójki dzieci, zgineła pod kołami tramwaju. Wracała do domu z zakupami.
Do dziś nie wiem jak miała na imię.
przy mnie ciężarówka wyjeżdżająca z palcu budowy przejechała - dosłownie zmiażdżyła dwie staruszki przechodzące przez przejście dla pieszych. Jedna zginęła na miejscu druga przeżyła. Dzwoniłem chyba jako pierwszy na 112 - nawet nie wiedziałem co mówię. Wszystko widziałem - bardzo to mną wstrząsnęło. tak bezsensowna śmierć. Żal mi było tez kierowcy ciężarówki. Nigdy nie zapomnę jego krzyku jak wyszedł i popatrzył po d samochód.
nie znacie dnia ani godziny...
im dluzej pozyjesz to bedziesz sie z nia czesciej spotykal.Rodzice , czasem rodzenstwo , tesciowie itd , potem koledzy i w koncy sam umrzesz.Tak juz jest .
To taki pierwszy szok , uswiadomiles sobie ze Wniebowziecia do Nieba zywcem nie bedzie .
Spokojnie ciezko sie przyzwyczaic ale jakos to bedzie .
Wszyscy umrzemy kiedys .I tyle.
Smuggler --> miałem identyczną sytuację z moim dziadkiem. Rak płuc, oddech który się zatrzymywał i znowu ruszał, chyba 3 dniowa agonia i siedzenie przy jego łóżku do ostatniego oddechu...