I dobrze.
Dlaczego dobrze?
Przedmiot "język polski" (jak sama nazwa wskazuje) powinien przede wszystkim przygotować ucznia do sprawnego, umiejętnego posługiwania się polszczyzną w różnych sytuacjach komunikacyjnych. Teraz nie ma na to czasu, bo trzeba czytać (a raczej: "omawiać na zajęciach fragmenty", bo uczniowie i tak całych ramotek nie czytają) praktycznie milion bezsensownych (z punktu widzenia nastolatka, a nie historyka) tekstów, które na dodatek przeszkadzają w wykształceniu odpowiednich umiejętności językowych, ponieważ opierają się zazwyczaj na anachronicznym, niezrozumiałym i bezużytecznym dziś rejestrze polszczyzny.
Jaki pożytek (dla nastolatka) z czytania tzw. "klasyki" z np. XVI wieku? I to w takiej liczbie! Pamiętasz np. (bez sprawdzania w Sieci), czy Iketaon był demagogiem, czy też retorem? Może zostawmy historię literatury dla historyków literatury i studentów, a w szkole zajmijmy się jednak praktycznymi umiejętnościami w zakresie tworzenia i odbioru tekstów kultury. Uczniowie powinni poprawnie pisać, mówić i czytać ze zrozumieniem (dosłownych i niedosłownych sensów). Aby kształcić tego rodzaju umiejętności, nie trzeba ograniczać się do jakiegoś (upolitycznionego) kanonu i nie trzeba czytać sonetów Mikołaja Sępa Szarzyńskiego.
A propos matury... Jeśli są wśród was rodzice, którzy będą wysyłać dzieci do szkół średnich, to macie ode mnie za darmo dobrą radę: nie czyńcie głównym kryterium wyboru tzw. rankingów maturalnych. Jedźcie do szkoły, zobaczcie, jak wygląda, porozmawiajcie z absolwentami lub uczniami (albo poszukajcie ich wypowiedzi w Sieci), przejrzyjcie profile nauczycieli na FB itd. Kilka uwag:
Primo: wynik matury nie jest dziś absolutnie żadnym wyznacznikiem jakości nauczania w danej placówce.
Secundo: niestety, znaczna część dobrych wyników maturalnych w szkołach to "zasługa" nie tyle zajęć, ile korepetycji.
Tertio: w szkołach, w których jest parcie na wyniki maturalne, olewa się uczniów, którzy nie pasują do reszty, nie są kujonami i nie wstrzelili się w konkretne wzorce czy formułki.
Quatro: w szkołach o wygórowanych ambicjach maturalnych nauczyciele odczuwają ogromną presję ze strony dyrekcji i "cisną" uczniów, czego skutkiem jest "nadprezentacja" różnego rodzaju używek (i problemów natury psychologicznej) wśród podopiecznych "renomowanych" liceów.
Że tak przekopiuję swój wcześniejszy post: moim zdaniem w podstawówce nie powinno być w ogóle listy lektur - niech dzieci z nauczycielem wspólnie ustalą, co lubią i chcą przeczytać, żeby wyrobić w nich umiejętności analizy utworu, argumentowania i pisania esejów na utworach, które znają i lubią. W szkole średniej powinien dopiero wejść język polski z omówieniem historycznym najważniejszych utworów polskich i światowych. I też powinno to polegać raczej na wybraniu przez każdego ucznia jednego z nich i napisaniu eseju na jego temat, aniżeli zmuszania żeby czytać wszystkie. Ludzie i tak tego nie robią i lecą z brykami (nauczyciele zresztą też, konstruując pytania). Dodawanie współczesnych książek/komiksów/gier do listy lektur nie ma sensu, bo podejście nauczycieli tylko je obrzydzi.
Czyli zachowanie klasyków w formie: uczeń wybiera jeden najbardziej go interesujący, czyta i przygotowuje esej na jego temat. Ktoś weźmie twojego Sofoklesa, ktoś inny Chłopów bo film fajny. W reszcie lektur popieram omawianie kontekstowe i multimedialne. Ja na przykład lata temu przeczytałem całą Boską Komedię po zagraniu w Dante's Inferno, a nie dlatego że nauczycielka kazała. Jak ktoś chce, to mógłby nawet omówić odniesienia do Biblii w Marvelu i byłoby to ciekawsze od wkuwania na pamięć, czyją córką była Zosia w Panu Tadeuszu.
Jeszcze jedno mi się rzuciło w oczy:
No i co będą omawiać? Rodzine Monet czy inny bełkot romantasy?
Dlaczego popadasz od razu w skrajności: albo "Pan Tadeusz", albo jakieś "romantasy"? A to już nie ma wartościowych książek, które powstały np. w XX czy XXI wieku i są ciekawsze (i bardziej aktualne) niż ramoty?
Zanim przejdę do listy lektur i co IMO można z niej wywalić, ba czy w ogóle lista lektur ma sens jedna uwaga:
w liceum nasza polonistka miała genialne podejście do lektur. Otóż omówiliśmy TRZY z całej listy: Dekameron, Dziady część III oraz Mistrza i Małgorzatę.
Za to każde z omówień trwało od tygodnia z hakiem do trzech tygodni, z omawianiem, porównywaniem, wywracaniem na drugą stronę i naprawdę dogłębną analizą tekstu.
Takie podejście oznaczało, że zaliczyliśmy dogłębne omówienie lektur z trzech istotnych okresów, w taki sposób że dowolny tekst maturalny byliśmy w stanie rozłożyć na czynniki pierwsze bo jeśli ktoś raz analizował tekst dokładnie, z wyjaśnieniem wszystkiego - to potem każdy inny tekst lektury był banalny.
To powiedziawszy może warto zmienić podejście na takie, w którym lektury faktycznie są wybierane z minimalną ilością pozycji kwalifikowanych jako obowiązkowe a ważniejsze jest podejście problemowe?
IMHO wielu dyskutantom umyka sedno problemu: nie potrzeba nam już dziś narzucanej odgórnie przez urzędników, wąskiej listy lektur (bo ona zawsze będzie przesiąknięta ideologią i bieżącą polityką), potrzeba nam listy (aktualnych) problemów, do których nauczyciele powinni samodzielnie (czasem we współpracy z uczniami) dobierać lektury (ewentualnie z jakieś bardzo, bardzo obszernej listy obejmującej kilkaset czy nawet kilka tysięcy pozycji, żeby uniknąć jakichś skrajnych przejawów niekompetencji u pedagogów). Przy założeniu, że zdecydowana większość książek czytanych w szkole pochodzi z XX i XXI wieku.
Jak patrzę np. na listę Iselora, to załamuję ręce. Konia z rzędem temu, kto np. wyjaśni, jaki jest sens czytania podrzędnej komedyjki pt. "Zemsta" w szkole średniej (pamiętając o tym, że zabieramy w ten sposób bardzo ograniczone miejsce wielu innym, lepszym i bardziej wartościowym pozycjom). Albo dlaczego lepiej czytać II cz. "Dziadów" niż IV czy III? I po co "Balladyna", skoro jest "Makbet"? I tak dalej.
ZAORAĆ.
Teraz np. w szkole podstawowej uczniowie muszą obowiązkowo przeczytać całego (sic!) "Pana Tadeusza". Za skazywanie dzieci na tego rodzaju tortury osoby układające listę lektur powinny siedzieć. A jak pytam podopiecznych w pierwszej klasie liceum, czy przeczytali epos narodowy, to się uśmiechają z politowaniem. I wcale się nie dziwię. Co mądrzejsi nauczyciele wymagają tylko, żeby się zapoznali ze streszczeniem. W taki właśnie sposób zabija się w Polakach czytelnictwo.
Osoby układające "ambitne" listy lektur zapominają ponadto o tym, że chodzi o szkoły publiczne, a nie jakieś "elitarne" placówki dla złotej młodzieży. My tu mamy do czynienia z dziećmi, które nie potrafią czasem zdania po polsku sklecić. A połowa z nich ma różnego rodzaju opinie i orzeczenia o zaburzeniach dyslektycznych. Druga połowa - regularnie odwiedza psychologa (o ile szkoła takowego zatrudnia) ze względu na różne problemy (przemoc w szkole, w domu itp.). "Pan Tadeusz"? Wolne żarty. Chodzi o to, żeby uczniów ZACHĘCIĆ do czytania, a nie ZNIECHĘCIĆ.
Przepraszam że tak znienacka, ale wpadło mi do głowy parę myśli w kwestii lektur i chcę je wrzucić zanim mi uciekną.
Po pierwsze - omawianie lektur chronologicznie nie tylko jest bez sensu - no chyba, że zrywamy z pozorami i wprowadzamy przedmiot Historia Literatury - ale nawet szkodliwe.
O wiele, wiele więcej sensu ma omawianie tekstów poprzez poruszanie problemów i pokazanie, że pewne rzeczy się zmieniają, ale inne są absolutnie uniwersalne i tekst z głębokiej starożytności może być równie aktualny, co ten napisany wczoraj.
Za to inny tekst nie będzie miał sensu bo rzeczywistość zmieniła się za bardzo - o czym też można wspomnieć ale bez przesady, to powinna być raczej domena historii.
Po drugie - kurła, żyjemy w epoce w której żyjemy. Co za problem stworzyć, dosłownie, listę lektur w oparciu o problemy w pliku Worda i wysłać uczniom z uwagą, że NIE muszą tego czytać, ale jeśli chcą, to...
PS Swoją drogą teraz przyszło mi do głowy, że gdyby zależało to ode mnie to jako zupełnie opcjonalną lekturą którą sam przyniósłbym do szkoły gdzieś w I, może II klasie liceum byłaby Prawdziwa Księga Południowego Kwiatu ZhuangZi żeby omówić kilka krótkich rozdziałów ( są BARDZO krótkie ), może porównał to w jednym, dwóch punktach z Platonem lub Lukrecjuszem.
Niech myślą. Niech mówią. Niech się zastanawiają.
Jako biol-chem mieliśmy lekko wywalone na lektury. Polonistka nas nie lubiła, z wzajemnością. Z epok najbardziej lubiłem romantyzm (jego mroczną stronę). Może dlatego, że najbliżej tam było do horroru. W klasie maturalnej przeczytałem w całości tylko "Dżumę". Bardzo dobra książka, polecam.
Zawsze też mnie nurtowało, dlaczego na Polskim edukację kończyło się na II WŚ. Tak jakby w ogóle nie istniała literatura współczesna.
I Żeromskiego, i Orzeszkową należy grzecznie pożegnać. BTW, nie znam żadnego ucznia, który zachwycałby się Orzeszkową czy Żeromskim.
Aż mi się czasy szkolne przypomniały. Ogólnie uwielbiałem czytać, nawet starałem się czytać lektury ale ani Nad Niemnem a ani niż Żeromskiego (jego to w ogóle chyba 2 czy 3 lektury były w kanonie wtedy) nie zmęczyłem. Za to naprawdę polubiłem wtedy Prusa (i Lalkę i Faraona). Odnoszę wrażenie, że to chyba pierwszy pisarz Polski z w miarę nowoczesnym piórem i dający się czytać.
Za to żywiłem szczerą nienawiść do Sienkiewicza, ale to wynikało akurat z faktu, że pasjonowałem się historią, poloniści zachwycali się niby to oddaniem realiów przez Sienkiewicza a tymczasem facet tak kaleczył historie, że głowa mała.
No i para Mickiewicz - Słowacki. Ogarnąłem dopiero później jak pić zacząłem, tego nie powinno się omawiać na trzeźwo bo i na trzeźwo nie było to pisane.
A tak z tego co bym do kanonu dodał zamiast starszych lektur to Zajdla, liczne zalety:
1) krótkie, zarówno opowiadania jak i książki, więc nie będzie problemu jak z kobyłami, że w natłoku innych przedmiotów uczniowie nie mają na nie czasu
2) bogate dość literacko bo pisał o komunie tak by cenzura się nie zorientowała, ze to robi, ale nie tylko bo mamy tutaj również analizę innych społecznych fenomenów nie wprost. Świetne teksty do interpretacji.
3) język w miarę współczesny, nie do końca ale nie na tyle by była to bariera
4) same książki są naprawdę ciekawe
Jeżeli chodzi o rzeczy ciekawe literacko, to można uderzyć w któreś z opowiadań Dukaja, np. Linia oporu. No i myślę, że do młodzieży naprawdę trafi pod względem treści a i literacko forma jest ciekawa.
Kanon ma swoje wady, takie jak nadreprezentacja romantyzmu, bezrefleksyjne powielanie narodowej mitomanii, kult ofiary i przesycenie polskością, ale jest całkiem nieźle dobrany (poza nielicznymi przykładami). Większość pomyj wylewana na lektury ma korzenie w niefortunnie prowadzonej dydaktyce, która te w wielu przypadkach arcydzieła literatury obrzydziła, bo nie była w stanie pomóc uczniom podejść do nich z odpowiedniej strony. I nie jest to kwestia "jedynej słusznej interpretacji", a bardziej ujęcie sprawy tak, aby uczeń wiedział, że ma do czynienia z naprawdę wartościowym tytułem. Co nie jest proste, o czym przekonują się ludzie doceniający lektury po latach. I tak, "Nad Niemnem" również jest świetną, choć żmudną i wymagającą pozycją.
No taka swoboda w nauczaniu i doborze lektur na pewno zrewolucjonizowałaby ten przedmiot. Bo rzeczywiście w szkole średniej to się powinno nazywać historią literatury, choć nawet mi się to podobało, że wszystko tam miało swój chronologiczny porządek prawie jak na zwykłej historii.
Pytanie tylko czy sami nauczyciele są gotowi na zmiany. Bo pewnie stare i mało kreatywne śrupy, które rzadko kiedy wychodzą poza schemat nie przeżyłyby takich zmian i wszystko zostało by u nich po staremu, a wtedy różnice w efektywności nauczania byłyby dużo większe. A potem odbije się to na wynikach matury, w mediach okrzykną to winą Tuska, sondaże opozycji stonks, a potem powrót na białym koniu dawnego naczelnika i tak oto zataczamy koło:-P.
Dlatego tak ciepło wspominam język polski z podstawówki, oczywiście doceniam to dopiero po latach. Lektury były szczegółowo omawiane, dobrane typowo pod nas i wiele z nich powstało współcześnie przez co nie było problemów z czytaniem. No i sam podręcznik, od tekstów biblijnych po mitologię, od wierszy Miłosza po fragmenty komiksów z Tytusem. Nie dało się nie nudzić.
A później to ja nie wiem co się stało z tymi lekcjami i lekturami, czytając je czułem się jak przy ogrywaniu jakiegoś giernego klasyka z lat 90., niby legenda, którą trzeba szanować i znać, ale baw się dobrze przy jej ogrywaniu, no nie da rady.
Bukary
Informacyjnie: przed chwilą w TOK FM była Lubnauer - cały wywiad poświęcony zmianom w edukacji, w tym lekturom.
Ja nie wymęczyłem tylko dwóch lektur w swoim szkolnym życiu. Jedna to Nad Niemnem - odpadłem po trzech stronach. Druga - O krasnoludkach i sierotce Marysi. Jaki to był dramat..
Wiadomo, średnio czytało mi się jeszcze kilka, choćby wszystko spod pióra Słowackiego.
Ale Sienkiewicza łyka się raczej szybko i przyjemnie, to przecież lekkie, rozrywkowe historical fiction
Generalnie myślę, że lektury to taki wierzchołek góry lodowej, i nawet wyrzucenie wszystkich niczego nie uzdrowi samo przez się.
Na pewno są w kanonie pozycje zbyt ciężkie do przyswojenia - czy to pod względem formy, czy zwyczajnie pod względem treści - tak w podstawówce, jak i w liceum.
Niektóre powinno się omówić we fragmentach, inne pominąć, bo IMHO do niektórych dzieł trzeba po prostu dorosnąć - i nie chodzi tu nawet o zdobycie większej wiedzy, a raczej doświadczenia - albo, mówiąc wprost: o zestarzenie się. :)
Niemniej jednak brandzlowanie się nad listą lektur samą w sobie faktycznie pokazuje poziom polskiej edukacji oraz poziom zarządzających nią, tak polityków, jak i ekspertów.
To powinna być najprostsza rzecz do ustalenia.
Kolega, który nie ma konta na GOL-u, ale przegląda forum
Jeżeli kolega pyta co czyta "zielona morda" to możesz mu powiedzieć że jako bibliotekarz czyta dużo różnych rzeczy i podesłać mu link:
https://lubimyczytac.pl/profil/9502/iselor/biblioteczka/lista
Ja sobie zdaję sprawę
Osobiście uwielbiam tak "Lalkę" jak i Sienkiewicza, zdecydowanie preferuję Mickiewicza nad Słowackiego ALE moja styczność z nimi miała miejsce wiele lat temu, teraz może inaczej bym do tego podszedł. Kompletnie za to nie trawię Reymonta, Żeromskiego w sumie też nie poza "Ludźmi bezdomnymi" którzy jakoś mi podeszli. Z klasyków nie trawię Gogola (chyba nie ma go na liście), ze współczesnych odbijam się od Dukaja.
Co bym zostawił:
Jan Brzechwa, "Akademia Pana Kleksa";
Janusz Christa, "Kajko i Kokosz. Szkoła latania (komiks)";
Clive Staples Lewis, "Opowieści z Narnii. Lew, czarownica i stara szafa";
Ferenc Molnár, "Chłopcy z Placu Broni";
John Ronald Reuel Tolkien, "Hobbit, czyli tam i z powrotem".
René Goscinny, Jean-Jacques Sempé, "Mikołajek" (wybór opowiadań)
Ignacy Krasicki, wybrane bajki
Henryk Sienkiewicz, "W pustyni i w puszczy", "Potop"
Mity greckie
Biblia: stworzenie świata i człowieka oraz wybrane przypowieści ewangeliczne, w tym o talentach, o miłosiernym Samarytaninie;
wybrane podania i legendy polskie, w tym o Lechu, o Piaście, o Kraku i Wandzie;
wybrane baśnie polskie i europejskie, w tym: "Kopciuszek" Charlesa Perraulta, "Bajka o rybaku i rybce" Aleksandra Puszkina
wybrane wiersze Jana Brzechwy, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Anny Kamieńskiej, Joanny Kulmowej, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Leopolda Staffa, Juliana Tuwima, Jana Twardowskiego.
Charles Dickens, "Opowieść wigilijna";
Aleksander Fredro, "Zemsta";
Aleksander Kamiński, "Kamienie na szaniec";
Adam Mickiewicz, "Dziady część II";
Antoine de Saint-Exupéry, "Mały Książę";
Juliusz Słowacki, "Balladyna".
Jan Kochanowski, "Treny" (jako cykl poetycki)
Szekspir ("Hamlet", "Romeo i Julia", "Makbet")
Franz Kafka, "Proces"
Goethe "Faust" + najlepiej zaraz po nim Michaił Bułhakow, "Mistrz i Małgorzata"
Stanisław Ignacy Witkiewicz, "Szewcy"
Żeromski "Ludzie bezdomni"
No właśnie dotarło do mnie, ze jednym z największym problemów przy omawianiu lektur jest omawianie ich chronologicznie. To nie ma sensu, bo w rezultacie trudniejsze w odbiorze działa omawia się będąc młodszym.
Ktoś możne pisać o kontekstach kulturowych (edit. widzę, ze Iselor wspomniał) ale nie są one aż tak kluczowe jak się może zdawać, zwłaszcza, że część z nich jest oczywista w naszej kulturze, od młodzież je zrozumie nie znając ich pochodzenia, a jak nie załapie to zawsze w trakcie omawiania można o nich wspomnieć.
W ogóle bym widział to tak:
Podstawówka - nic starszego niż druga połowa XIX wieku w formie pisanej a im bliżej obecnej daty tym lepiej. Dramaty i komedie to się powinno w teatrze oglądać a nie czytać i jak najbardziej można obejrzeć Moliera, Fredrę czy Szekspira itd. ale obejrzeć właśnie.
Historia literatury to szkoła średnia i powiedzmy jeden rok w LO na to poświęcić na starożytność, średniowiecze, renesans i romantyzm. Po jednym dziele z epoki (też nie jakieś kobyły, takie Dziady przykładowo są w sam raz) + fragmenty innych. Wystarczy by się młodzież orientowała w temacie. Pozostałe 3 lata (w zawodówkach w ogóle ten wątek olać w technikach może być) poświecić na współczesne dzieła ale przede wszystkim umiejętność tworzenia tekstów.
Dodatkowo kosztem lektur literackich wrzuciłby lektury użytkowe, w sensie analizę i zrozumienie umowy z bankiem, analizę i zrozumienie tekstu technicznego itd. Oraz umiejętności tworzenia profesjonalnych tekstów.
Tak wiec na przykładzie LO:
1 klasa - teksty współczesne, ewentualnie druga połowa XIX wieku
2 klasa - historia literatury
3 klasa - teksty użytkowe
4 klasa - znowu współczesne
I jeszcze raz, sprawa kluczowa, Moliera, Fredrę, Szekspira, Sofoklesa i w ogóle każdy dramat czy komedię to się ogląda. Te dzieła to scenariusze teatralne i z taką myślą powstawały a nie książki do czytania.
No i wywalić te kobyły o niczym, mogę być fragmenty, jak Orzeszkowa czy Żeromski. Te książki naprawdę nic nie wnoszą, ani literacko bardzo ciekawe ani pod względem treści wyjątkowe. Sorki ale osoby zachwycające się opisami natury u Orzeszkowej nie czytały chyba nic współczesnego, na wtedy one były wyjątkowe ale z dzisiejszego punktu widzenia nic nadzwyczajnego. Więc warto wspomnieć, ze Orzeszkowa byłą tutaj pionierką i wskazać krótki fragment, ale czytanie całej książki nie ma sensu. Podobnie z Żeromskim, ja wiem pozytywizm, jak wiem zabory, ale taka Lalka jest ciekawsze, lepiej napisana i przyjemniejsza w czytaniu + aktualniejsza w części treści i do omówienia pozytywizmu nada się lepiej przez to. I tak naprawdę tyle wystarczy z tego okresu, ewentualnie można omówić Sienkiewicza w formie filmowej, bo ekranizacje są nie najgorsze.
A moim zdaniem powinno się zacząć od zaorania ale matur, bo są całkowicie bez sensu. Przy okazji zaorać listę lektur.
Dlaczego by nie zapędzić CKE żeby razem ze szkołami wyższymi nie zrobić egzaminów na studia? W szkołach średnich wprowadzić wybór przedmiotów poza podstawowymi: Polski, historia, matematyka, języki obce. Dorzucić do tego nauczanie blokami we współpracy z szkołami wyższymi.
Generalnie mamy kilka razy więcej magistrów niż potrzebuje gospodarka. Efekt: rzesza młodych ludzi po studiach którzy mogą się co najwyżej podetrzeć dyplomem (żartuje - dyplom ma za ostre krawędzie).
a ja tak offtopowo, bukary, bo zainspirowal mnie pewien tytul z pudelka
schemat slowotworstwa jest w miare prosty w przypadku liczby pojedynczej, ale co w takim razie z liczba mnoga? np
przyjechalem/przyjechalam -> przyjechalom
przyjechalismy/przyjechalysmy -> ?
Potop należy czytać, bo lektura ta podoba się dla Artura Szpilki.
Nawet jeśli przyjmiemy, że Maj coś umie i coś wie (W której setce uczelni w światowym rankingu jest AGH? Czy przebiła już UJ, najwyżej jak dotąd sklasyfikowany spośród polskich uniwersytetów? :)), to problem polega na tym, że nie jest przypadkiem, na podstawie którego można by wyciągać wnioski mające przełożenie na ogół społeczeństwa. Ja wiem, że Einstein nie radził sobie z podstawowymi działaniami matematycznymi, ale umówmy się, większość ludzi mających problemy z zaliczeniem podstawowej matury, to nie są przyszli geniusze i pracownicy MIT, ani nawet AGH. Problem z rewolucyjną, buntowniczą postawą Maja jest po pierwsze taki, że jego sytuacji nie da się przełożyć na sytuację typowego Mietka, który nie zdał matury. Zresztą nie sądzę, że nie zdał, bo nie był w stanie, ale właśnie dlatego, że „buntował się przeciwko systemowi” i maturę zwyczajnie olał. W przypadku geniuszy z wąską specjalizacją (nie, żeby Maj jawił mi się jako taki) rozumiem ten mechanizm, ale jestem przekonany, że dostosowanie systemu edukacji powszechnej do takich jednostek też go nie uzdrowi, na pewno efekty nauczania nie będą drastycznie odmienne, jedynie odczucia uczniów, id których będzie się nieco inaczej i nieco mniej wymagać, mogą takie być.
Ale tu trzeba by znowu zacząć dyskusję o tym, jakie powinny być podstawy programowe, czy system powszechnej edukacji może istnieć bez jakichkolwiek ogólnych, ustandaryzowanych wymagań, czy umiejętność zapamiętywania i wiedza pamięciowa nie jest już dzisiaj ludziom absolutnie do niczego potrzebna, czy można, na etapie szkoły podstawowej, a nawet liceum, zdobywać wiedzę tylko z tych dziedzin, które uczeń uzna za ciekawe (a jeśli można – wszak to też decyzja po stronie ucznia, niosąca pewne konsekwencje, ale nie każdy musi mieć średnią 5.0 i czerwony pasek – to czy jest to jednoznaczne z porzuceniem edukacji ogólnej w obecnym kształcie, przynajmniej w liceach?)? Trzeba by też powiedzieć o fatalnej metodyce, o absolutnym braku osadzenia wykładanej wiedzy w kontekście otaczającej rzeczywistości – nawet jeśli odniesienie do rzeczywistości istnieje i „bezużyteczna” szkolna wiedza mogłaby jednak uczniom tłumaczyć świat, w którym żyją – i tak dalej…
Poza tym Maj manipuluje. Oczywiście, na prezentacjach maturalnych w tamtym okresie należało wiedzieć, o czym się mówi, nie można ich było odczytać z kartki, nie można też było posiadać przy sobie egzemplarzy przywoływanych utworów. Ale można (a chyba nawet trzeba było) przygotować sobie plan prezentacji oraz cytaty i inne materiały do zaprezentowania. Jest więc ściemą, że musiał znać Dziady czy innego Kordiana na pamięć.
Łatwo też – przyznaję – złapać się na inne jego chwyty erystyczne, co przecież nie oznacza, że automatycznie ma rację we wszystkim. Jest np. oburzony niepoprawnymi przypisami bibliograficznymi… Stosując tok jego argumentacji można tu odbić piłeczkę na kilka sposobów. Po pierwsze – 99% ludzi nie skończy na bibliotekoznawstwie, filologii, ani ogólnie jako pracownicy naukowi polskich uczelni, więc znajomość polskiego wzoru przypisów bibliograficznych nie jest im do niczego potrzebna. Po drugie – jeśli już wylądują, zostanie im on wytłumaczony w pięć minut, albo przeanalizują go sami, widząc go wcześniej w podręcznikach. Po trzecie – na świecie, o ile się nie mylę, zwłaszcza w publikacjach anglojęzycznych, czyli dominujących w nauce światowej – ten wzór jest inny… No to skupiamy się na rzeczach nieistotnych, na bezużytecznych bzdetach, czy jednak nie? :)
A ironizując dalej – w ogóle symptomatyczne jest to, że największy problem w środowisku nauczycielskim wywołuje matura z j. polskiego :D Jeśli już ktoś narzeka na poziom matur z przedmiotów ścisłych, to głównie chyba wykładowcy akademiccy na wydziałach nauk przyrodniczych, którzy od lat twierdzą, że matura jesz zbyt łatwa, a program nauczania w szkole drastycznie okrojony względem tego sprzed trzydziestu lat. Tak, problemem są tu raczej zbyt niskie wymagania i idący za nim mizerny poziom wiedzy absolwentów liceów, oraz fakt, że maturę zdaje za dużo osób, które na studia trafić nie powinny. Innymi słowy – uczniów należałoby docisnąć, a nie majaczyć coś o tym, że są przemęczeni, przeciążeni, a podstawa programowa przeładowana. :D
Czy natomiast j. polski powinien być, przynajmniej w swoim podstawowym zakresie, historią literatury? Czy egzamin maturalny powinien być egzaminem z literaturoznawstwa? Zapewne nie. Jeszcze niedawno pojawiały się chyba w przestrzeni publicznej stwierdzenia, że mamy oto epidemię wtórnego analfabetyzmu - ludzie nie potrafią sporządzać prostych pism, wypełniać formularzy, nie rozumieją czytanego tekstu. Nie wiem, czy dotyczy to tylko pokolenia 40+, ale jeśli jednak dotyka kolejnych roczników opuszczających mury szkół, to przecież Maj wyśmiewa element, na czym tak naprawdę należałoby się skupić, czyli „czytanie ze zrozumieniem”. Co więcej – wydaje się, że jednym z nieodzownych elementów uczenia jak pisać i czytać, jest na pewnym etapie kształcenia zmuszanie uczniów do tworzenia – o zgrozo! – notatek syntetyzujących :D Zmuszają one do zebrania najważniejszych informacji z tekstu i przedstawienia je w zwięzły, zrozumiały sposób, bez przekłamań, ale własnymi słowami, bez opierania się na cytatach. Oczywiście, tworzenie pracy naukowej polega trochę na czymś innym, bo po pierwsze praca musi zawierać zazwyczaj chociażby minimalną treść autorską, a po drugie zbiera się i prezentuje informacje z minimum kilkunastu źródeł – niemiej jeśli stwierdzamy, że test maturalny jest za trudny (niektórzy jednak twierdzą, że jest głupi, ale przynajmniej łatwy) dla uczniów, to nie wiem, jakie łatwiejsze zadanie można zaoferować na lekcji, by nie przemęczyć młodych umysłów nie zainteresowanych tematem, niż napisanie streszczenia. :P No i czy nie zaprocentuje to później w obliczu konieczności tworzenia różnych bzdurnych korpo-raportów? :D
O ramotkach już było – tutaj faktycznie należałoby się zgodzić, że jest ich (chyba) za dużo. Omawianie we fragmentach, pokazywanie jako kontekst, może w ogóle skupienie się w klasach o profilach innych niż humanistyczne na literaturze współczesnej? Oczywiście, to ma sens. (Zresztą o ile mnie pamięć nie myli, wyglądał tak i j .polski w gimnazjum, i w popeerelowskiej podstawówce lat dziewięćdziesiątych…). Czy jednak można pominąć historyczne, w tym polskie utwory, zupełnie? Czy niezależnie od tego, jak bardzo są nudne i niezrozumiałe, nie stanowią pewnego świadectwa o kulturze kraju, w którym żyjemy? Mam wrażenie, że tutaj rewolucjoniści znowu się podkładają, bo mając dobre intencje atakują nie to, co trzeba albo nie tak, jak trzeba :)
No i najważniejsze jest to, co już doskonale opisał elathir – czy chcesz, czy nie ty, Maj i inni nauczyciele, matura to instytucja., na której opiera się cały system kształcenia w Polsce. Jeśli chcemy ją zlikwidować - nie tylko teoretycznie, tzn. przenosząc ją w mury uczelni i urozmaicając, ale przede wszystkim praktycznie – to może się to dokonać tylko w ramach wielkiej reformy, obejmującej nie tylko szkolnictwo ponadpodstawowe, ale przede wszystkim wyższe. Wymaga to likwidacji dziesiątek niepotrzebnych kierunków „studiów”, wymaga to znalezienia miejsca dla setek tysięcy młodych ludzi, dla których matura i studia nie będą już celem edukacyjnym, wymaga ogromnych pieniędzy (no bo wybacz, ale do dobrej szkoły branżowej/zawodowej/technicznej nikt nie przyjdzie uczyć za grosze, jakimi teraz zadowalają się poloniści, a może nawet doktorzy AGH), wymaga całkowitego przestawienia świadomości społecznej – przede wszystkim być może właśnie nauczycieli i wykładowców akademickich oraz rektorów uczelni. W innym wypadku tylko zamieszamy herbatę nie dosypując cukru, przeniesiemy odpowiedzialność z Centralnej Komisji Egzekucyjnej na Uczelniane Komisje Egzekucyjne i wszystko zostanie po staremu, bo przecież problemem jest masowość studiów i ogólnie masowość liceów, która obniża poziom.
Ale nie można zapominać o tym, o czym sam zapominam, zastanawiając się nad filmem Maja – tak naprawdę to ból d…y o maturę mają przede wszystkim poloniści, oni toczą niekończące się filozoficzne dysputy czego uczyć, czego nie, czy istnieje obiektywna, słuszna interpretacja danego utworu, czy nie (Nie znam się na funkcjach tekstów, starych i nowych teoriach, ale jeśli zakładamy, że większość autorów dzieł literackich jest rozumna, pisze z określoną intencją, pod wpływem określonych przeżyć i nastrojów, i robi to w celu skomunikowania się, pośrednio lub bezpośrednio, z odbiorcą i przekazania mu pewnego komunikatu za pomocą języka o znanych i powszechnie przyjętych przez ogół jego użytkowników reguł interpretacyjnych – to chyba jednak trudno powiedzieć, że każde jedno dzieło można zinterpretować dowolnie i że o żadnym nie można niczego obiektywnie stwierdzić?) :D A przecież grubo ponad połowie 50% uczniów polski potrzebny jest tylko do zaliczenia matury, nie jest potrzebny przyszłym farmaceutom, lekarzom, inżynierom i architektom, biologom, chemikom itp. Pytanie tylko, czy naprawdę chcemy z nauczania j. polskiego zupełnie wyrzucić ”historię literatury”. Jeśli tak, no to OK, ostatecznie mogę się zgodzić – walczcie, apelujcie, nawet jeśli czasem robicie to jak małp… jak Maj (przy którym pamiętny występ Mastalerka to albo pikuś, albo nie wpadka, a jedynie zaprezentowanie tego, jak wypowiadają się publicznie ludzie ze stopniami zawodowymi doktora :)) Jeśli nie – to możeby tak, zanim dokona się rewolucja w polskiej edukacji, zrezygnować z obowiązkowych przedmiotów – nie ważne j. polski, majca, j. obcy. Jestem przekonany, że 90% pasjonatów zda wtedy nawet ten ułomny egzamin śpiewająco, reszta będzie miała spokój, a zbuntowanym geniuszom i tak zostaną rozwiązania outside the box. :)
Swoją drogą kompletnie mi to umknęło – ale Maj ciągle bredzi o pisaniu pod klucz, tymczasem pamiętam, jak wielokrotnie odkłamywałeś mity i tłumaczyłeś w przepastnych postach forumowym konserwom, że już dawno nie pisze się pod klucz… O, i taka to dyskusja z polonistami :D
Bardzo ciekawa rozmowa na temat problemów nie tylko szkół, ale i uczelni. Tym razem Maj bez pajacowania i z RiGCzem.
https://youtu.be/SYSQgtHDJzo?si=k3UMNSnpaaauGPqL
Polecam.
Odniosę si tylko do jednego punktu, mianowicie idei roku zerowego. Rany, myślałem, że to będzie wywód o dacie gwiezdnej, a tu gość pisze na poważnie. Szacun.
Nie chcę robić bałaganu w wiadomym wątku.
Ależ wolno. I trzeba. Usuwając niemal wszystko poza rzeczami, które okażą się przydatne jako konteksty przy omawianiu wybranych utworów z późniejszych epok. (Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co jest teraz w kanonie lektur np. w zakresie średniowiecza?).
A co jest ? Liceum skończyłem w 2006, pewnie coś się zmieniło.
Mi idzie bardziej o starożytność. Sofokles za moich czasów był lekturą i to jest kanon kultury europejskiej. Podobnie "Mitologia", niech już będzie ten Parandowski. Na tym opiera się cały okcydent. Problem mam większy z Biblią, bo uważam że fragmenty znać trzeba by rozumieć konteksty, wiadomo że mało kto nie uśnie przy lekturze gdyby czytać od deski do deski.
I Żeromskiego, i Orzeszkową należy grzecznie pożegnać. BTW, nie znam żadnego ucznia, który zachwycałby się Orzeszkową czy Żeromskim. Uczniowie rzadko się zachwycają nawet takimi książkami, jak "Mistrz i Małgorzata" (a to lektura, którą zdecydowanie najczęściej wymieniają wśród tych "znośnych").
Żona uwielbia Orzeszkową, znaczy "Nad Niemnem". ja dobrze wspominam "Ludzi bezdomnych". "Mistrz i Małgorzata" to najlepsze (lub jedno z najlepszych) co powstało w literaturze XX wieku, jak się nie podoba większości "Zetek" to znaczy że dziwaczne jest to pokolenie.
Nauczyciele razem z uczniami. Na podstawie aktualnych potrzeb (i możliwości uczniów).
No i co będą omawiać? Rodzine Monet czy inny bełkot romantasy?
A przedmiot "język polski" to nie jest przedmiot "historia literatury"
Praktycznie tym jest od dawna, przynajmniej w liceum. I dobrze.
Co więcej, wśród "lektur" powinno się znaleźć miejsce dla komiksów, filmów, seriali, książek popularnonaukowych, publicystyki itd. Trzonem powinny być teksty kultury z XX i XXI wieku (obudowane kontekstami).
Tu się zgadzamy.
Ja bym jednak wolał aby o tym jak i czego uczyć nasze dzieci decydowali nauczyciele, nie bibliotekarze.
O, właśnie się ukazał film, który jest świetnym epilogiem naszej dyskusji. Polecam.
https://youtu.be/x5T2EpCmkTI?si=QHDrlMktrH7XrtUa