Zaskakująco długo nie było żadnego sensownego wątku o kociastych, aż do wątku pt. "Czym zająć kota?"
Jak się okazało, całkiem liczne grono GOLowiczów ma na swoim wychowaniu mrucząco-miauczących i chyba warto, aby taki temat był tu kontynuowany cyklicznie.
Zapraszam, w takim razie wszystkich, którzy mają pytania, porady, chcę się podzielić swoimi doświadczeniami lub po prostu zaprezentować swoich kocich podopiecznych.
Zdecydowanie nie zapraszam kocich hejterów lub osoby o żenującym poziomie kultury.
Link do poprzedniej części:
https://www.gry-online.pl/S043.asp?ID=14328924&N=1#
A oto moja 3 tygodniowa kiteczka, dostała już nawet imię
spoiler start
Cebula ;D
spoiler stop
"kitten" o tyle ma znaczenie, że to teoretycznie karma bardziej wysokobiałkowa niż inne. W praktyce bywa różnie, tyle że są to małe granulki, które mały kot daje pogryźć bez problemu.
I naprawdę nie ma co czekać na polecenia, bo i tak nikt nie wie, co twemu kotu zasmakuje.
Spróbuj z tymi marketówkami, co ci poleciłem, w wersji Junior większość moich kotów, o bezdomnych nie wspomnę, jadła ją bez problemów. A w międzyczasie kupuj próbki. Dobrze jest zarejestrować się na jakimś "kocim" forum, np. www.miau.pl, tam często ludzie się wymieniają karmą (tzn. próbkami po 50-100 g) żeby sprawdzić czy dana kotu zasmakuje, a bez konieczności zakupu całej paczki. Sam w ten spoób z 10 sprawdziłem. Dodam, że żadna nie smakowała :)
Update Promykowy
Póki nie wyleczy się z kociego kataru będzie u cioci. Docelowo oddamy go też cioci jak odbierze swoje większe mieszkanie. Chyba że nie będę umiał go oddać to zostanie nasz:D
Po wyleczeniu trafi już do Guzika i Pirata czyli do nas.
Od soboty Promyk już u nas. W trakcie socjalizacji. Radzi sobie bardzo dobrze. Zmienił się nie do poznania. Z zapuszczonej biedy bojącej się własnego cienia przeszedł w to co widać na ostatnich zdjęciach.
A tak wrzucę, bo mi ostatnio telefon wydobył w kadrze całą naturę demona z piekła.
No i stało się, mam świeżego sierściucha, prawdopodobnie podrzutka, kotka ewidentnie była między ludźmi i szybko się zaaklimatyzowała (żeby nie wyszło że komuś kota gwiznąłem), tylko jeszcze z psami się nie dogaduje i puki co nie miauczy ( lubię miauczące koty.
Młoda jest, ciekawe jak obecnie ze sterylizacją wygląda sprawa.
Nie wolno jej teraz odrobaczac, absolutnie. Dopiero gdy przestanie karmic mlekiem mlode.
Ze sterylizacja poczekac tez ze 3 miesiace, niech male podrosna, kotka po operacji nie bedzie w stanie sie nimi dobrze opiekowac, a do tego beda ja meczyc itd.
Zes pomylal rychlo w czas.
Gra i tak konczy sie w momencie jak kot kladzie sie na srodku planszy, demolujac wszystkie domy i hotele. Po czym idzie spac, w swoim nowo zdobytym imperium. ;)
Moj lubi (wsumie to lubial bo nowy ustawiony jest tak ze nie moze i olal sprawe) spac na kompie. ;) ----->
Koty nie są wcale takie głupie lepiej uważał aby cie nie zrobił bankruta.
A propos bankructwa, jak zacząłem podliczać swojego, to mi wyszło, że nie zmieścił się w budżecie 1000 zł/rok.
Ale dzięki temu jak się wyżarł :) (rozmiar płytki 60 cm)
Właśnie byłem uśpić Czarnego. Przedwczoraj zaczął się męczyć sikając i oddawał krew z moczem. Wczoraj weterynarz, zastrzyki, próby opróżnienia. Dzisiaj stan się pogorszył. Były dwa wyjścia z uśpić, albo szpital. Niestety na leczenie mnie nie stać, bo tutaj gdzie mieszkam, to koszt ponad 3000 złotych za dzień pobytu. Trzeba się rozejrzeć za ubezpieczeniem jakimś. Myślałem, że nie ruszy mnie to w ogóle, a ryczałtem jak bóbr.
Mi ostatnio kot udławił się karmą , został jego brat i prawie cały czas miałczy no tylko jak jest sam...
...było ich 5 bo matkę przejechało auto i trzeba było wykarmić , 3 znalazły dom , 1 miał zostać i ten co miał zostać zdechł miał na imię Lucky reszta miał jakieś dziwne imiona bo nowy właściciel zmieniał i tak imię , wiec został jego brat Tadek bo każdy się przyzwyczaił do tego imienia...
...Tadek miał mieć innego właściciela ale został...
Miałem dużo kotów przyczyny śmierci były rozne...
-zabity przez psa (przez amstafa...)
-przejechanych przez sąsiada (podczas z wyjezdzania spod domu...)
-udoszony (coś utkło w gardle i zdechł na rękach u weterynarza...)
i ostatnio jeden się udławił karmą było za późno na ratunek...
Było więcej ale te pamiętam...
->Lifter. Jak często mierzysz swojego cukrzyka, jakie leki mu podajesz? Swojego mierzę rano i wieczorem. Po przetestowaniu paru insulin zadziałała u mnie Solostar Lantus. Jak jest hardkorowy cukier to kot dostaje dodatkowo Sciofor.
A było słuchać Liftera z tymi mniejszymi paczkami suchej karmy. Kupiłem Concept for Life 10 kg + 3 kg gratisowe a kot ledwo co to rusza, ostentacyjnie próbując "zakopać" miskę jakby dając do zrozumienia że nie jest to zbyt smaczne. Wcześniej dostawał jakąś karmę za 25 zł za kg, widocznie za mocno się już do niej przyzwyczaił.
Polecicie jakąś suchą karmę dla małego kocurka (2-3 miesięcznego)? Coś sensownego w przeliczniku cena/jakość :) Będę mu to mieszał w proporcjach pół na pół, a nóż może się do obecnej mimo wszystko przekona w końcu.
No to się zgotowałem nieźle, pewna wolnobytująca kotka którą dokarmiam od miesięcy własnie zaczęła podchodzić pod mój dom (a właściwie w sumie okupować całe podwórko) razem z 5 kilkutygodniowymi kociętami. Się za karmę nie wypłacę. Co radzicie? Schronisko, szukanie nowych właścicieli? (same kocieta-dzikusy, wszystkie oprócz ich mamy boją się do mnie podejść, w krzakach głównie buszują albo biegają po trawniku...)
Żeby było śmieszniej, w ostatnich dniach odkryłem że ta kocia mama [ z postu 15] ponownie jest w zaawansowanej ciąży. Nawet mi do głowy nie przyszło, że może w trakcie opieki nad kilkutygodniowymi kociętami zrobić sobie następne... Nie zdążyłem jej wysterylizować (co też wykluczała w mojej ocenie konieczność jej obecności przy opiece nad młodymi, obawiałem się skutków jej nieobecności poprzez pobyt u weterynarza wykonującego sterylizację), normalnie ręce opadają...
W poniedziałek byłem u weta, żeby podać "powtórną" (po tygodniu) tabletkę na odrobaczenie. Pamiętając pierwszą wizytę wolałem nie ryzykować tego w domu, tym bardziej, że mam blisko;-). Już po wszystkim, pani weterynarz stwierdziła, że Pianka ma zadatki na zostanie drugą kotką w mojej pipidówie, którą trzeba będzie odrobaczać za pomocą zastrzyków ;-).
Najbardziej podobała mi się sama końcówka, kiedy weterynarz w końcu wygrała i tabletka została połknięta - odwrócenie się kotki dupą, ostentacyjne wejście do kontenerka i pozostanie tam w pozycji wyrażającej moralną wyższość, do momentu opuszczenia gabinetu pani weterynarz ;-)
ps. W domu, po dwóch tygodniach wycierania moczu z podłogi (co dziwne - kupę od drugiego dnia pobytu u mnie robi do kuwety!) w końcu się poddałem i przemeblowałem korytarz i postawiłem kuwetę tam gdzie sikała. I jest spokój, chociaż tak wiem - 1:0 dla kotki ;-).
Mój kocurek jest dziwny... Po wypróbowaniu chyba szóstej suchej karmy w końcu trafiłem na coś, co mu smakuje. Otóż jest to marketowe byle-co o nazwie Friskies Junior dla kotów. Docelowo chciałem to kupić do ogrodowych kotków ale z braku laku, skoro znalazło się w końcu coś co mojej marudzie pasuje, to tymczasowo będę go karmił tą karmą. Przez ostatnie tygodnie jadł głównie mokrą karmę i resztki z obiadów/parówki.
Mój kot ma problem z czucaniem, ssaniem czy jakoś tak to sie nazywa poprostu czuca koc lub nawet powietrze no rusza tak mordką jakby czucał powietrze , kot ma ok.3 miesiące więc może z tego wyrosnie...
SkuBBi-->Choroba sieroca. Nasz jeden kot też tak ma. Najbardziej upodobał sobie szlafrok mojej dziewczyny. Z początku próbowaliśmy oduczyć ale kot był tak uparty że odpuściliśmy. Po prostu częściej pierzemy ten szlafrok...
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/taste_of_the_wild/taste_wild/619417
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/bozita/feline/284045
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/happy_cat/happy_cat_junior/694821 - póki co skłaniam się chyba ku niej, wiadomo że w opisach zawsze to bardziej reklama, ale cytat o wybrednych kotach w moim wypadku zdaje się dość zachęcający..
Którą z tych trzech byście polecili? Postaram się znaleźć jakieś mniejsze paczki niebawem na próbę; do teraz tez nie wiem czy dopisek "junior" czy "kitten" jest aż tak istotne u kotów- na chwilę obecną to lepiej żeby jadł chyba jakąkolwiek lepszą karmę niż Friskies.
Ostatnia dobra karma, którą mu kupiłem to:
https ://www.zooplus.pl/shop/koty/karma_dla_kota_sucha/concept_for_life/kitten/510570
Nie znosi jej...
Plazmacytarne zapalenie dziąseł u kota, spotkał się ktoś kiedyś z czymś takim?
Kot 3 lata, brytyjski, z dobrej, renomowanej hodowli. W styczniu 2018 roku temu zauważyłem u niego zaczerwienione dziąsła, mocno zaczerwienione, byłem w szoku, że u kota w tym wieku może wystąpić coś takiego. Szybka wizyta u weterynarza i stwierdzenie, że "niektóre koty tak mają, nie wygląda to źle, proszę przyjść jak kot zacznie mieć problemy z jedzeniem".
No to posłuchałem tej rady weterynarza i teraz żałuje. Ostatnio zaczął się drapać po pyszczku, więc umówiłem się na wizytę do innego weterynarza. Diagnoza, plazmacytarne zapalenie dziąseł, stopień zaawansowany. Lekarz mówi, że mógłby to leczyć sterydami, ale to nie ma na dłuższą metę sensu i chce wyrwać kotu wszystkie (!!!) zęby.
Kilkugodzinne googlowanie i okazuje się, że przyczyna choroby nie jest znana, podobno coś z układem odpornościowym, ale do końca nie wiadomo. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet usunięcie wszystkich zębów daje relatywnie mają szansę na całkowite wyzdrowienie. Według jednego z opracowań, 60% kotów doznaje pełnego nawrotu, 20% jest w stanie normalnie żyć, ale muszą stale przyjmować leki, a tylko 10% faktycznie zdrowieje. Mówiąc szczerze, jestem zdruzgotany i chyba bezsilny w obliczu tej choroby....
Jest tu może ktoś, kogo kot chorował na to?
Mój kociak. Jeszcze jednego białego mam, rodzeństwo.
Czy jeśli będę miał półrocznego kota, który będzie już wysterylizowany (planowany zabieg w grudniu), to czy powinienem stosować suchą karmę "junior" czy "dla wysterylizowanych"?
Przez jakiś czas i tak będzie jeść jeszcze tą "junior", bo przy obecnych zapasach na pewno mu zostanie do tego czasu (miksuję ten Concept z Happy Cat i kilkoma innymi średnio-dobrymi karmami i już tak nie kręci nosem), ale zastanawiam się, którą powinienem zamawiać w dalszej kolejności.
Megiera
Ok, tylko pierwotna dawka była tak ze 4x wyższa od tych, które obecnie są sugerowane. I była wyjsciowo duzo za duża, a jedyne co sugerowano, to "zwiekszyć", skoro cukier nadal nie spada. I juz do 4 jednostek dochodzilismy... Dlaczego nie powiedziano mi o kontrregulacji, robieniu krzywej cukrowej, o spiaczce ketonowej i paru innych rzeczach, ktore jako opiekun kota POWINIENEM wiedziec?
A tu sie okazuje, ze wystarczylo 0.75 jednostki by cukier nagle radykalnie spadl. I te sugestie "pan nie kluje tego kotka tak czesto, po co, wystarczy jeden pomiar na 2-3 dni" (a u mego kota byly straszne wahania cukru, jednego dnia 375, drugiego 130. I ja mam takiemu kotu walnac w ciemno te sama dawke...?
No wybacz.
W Poznaniu jest dr Pernak, weterynarz, Neo Vet. Nie wiem czy "barfolog" bo akurat o diecie nie rozmawiamy. Mozesz go sobie wyguglac i sprawdzic.
Jak znasz kogos DOBREGO we Wroclawiu, tzn. fachowca od cukrzycy to ja chetnie wezme namiary, bo przez dwa lata niestety jakoś nikogo takiego nie udalo mi sie znalezc, a szukalem bardzo intensywnie. Zaliczylem Kenzawe, Hildebrandta i paru innych Bardzo Polecanych Wetow, ale niestety, bez efektow.
Wiem, ze urazona duma zawodowa ale ja nie neguje umiejetnosci wetow ani nie twierdze ze musza sie znac na wszystkim. Mowie tylko, ze jesli idzie o leczenie cukrzycy, to niestety we Wroclawiu nie ma dobrego specjalisty, a porady niektorych z calkiem dobrych wetow (ale nie diabetologow) ze tak powiem, nie pomogly, a wrecz przeciwnie.
Po dwoch latach udalo mi sie kota wyprowadzic na tyle, ze ma fruktozamine ponizej 350. A gdyby od razu byl leczony tak, jak powinien?
@Megiera
Problem w tym, że sam się musiałem w wielu rzeczach (cukrzycowych) uświadamiać i szukać po internetach etc, bo weci u ktorych bylem nie za bardzo mi o wielu rzeczach powiedzili.
Krzywa cukrowa może jest kontrowersyjna, ale lepsza niż jej nierobienie i dawkowanie insuliny "po uważaniu", nie uważasz? A i chyba latwiej byloby mi gdybym startowal od niewielkiej dawki, stopniow ja podnoszac, niz dawac kotu bycze dawki insuliny na dzien dobry, co ewidetnie mu nie pomoglo, plus sugestie, ze jak nie dziala, to trzeba podnosic dawke. Choc i tak moglo byc gorzej, bo ktos tam leczyl kota kroplowkami 250 ml w jednej dawce i 7 jednostkami insuliny dla kota wazacego 4.5 kg.
No i już mówiłem, że nie neguję wiedzy i kompetencji wetów, dzięki nim moje koty nadal żyją, a parę razy bywało z mimi źle (od ostrego zapalenia trzustki po bodaj kalciwirozę) itd. Mówię tylko, że w kwesti kociej cukrzycy ciężko we Wrocławiu o dobrego fachowca i dopiero dzieki zdalnym konsultacjom z poznanskim wetem udało mi się mego cukrzyka wyprowadzic na prosto.
Wiem, ze jako wet nie lubisz gdy sie wlasciciele kotow wymadrzaja i kwestionuja decyzje lekarzy, ale z drugiej strony jak sama mowisz nie ma wetow nieomylnych i wszechkompetetnych, wiec slepa wiara we wszystko co mowia tez nie jest dobra. Zreszta akurat teraz chodze do weta, ktory w tej kwestii jest otwarty i sobie dyskutujemy, bo akurat mam dziwny problem z Mopikiem, ktorego nikt do konca nie potrafi zdiagnozowac - nocne wymioty (zwykle raz dziennie) mocno przetrawiona trescia pokarmowa. Robione byly USG (nic nie wykryly groznego), jonogramy (podejrzanie niskie albuminy), morfologie (nic podejrzanego) etc. I choc sprawdzalismy rozne warianty (od chloniaka, poprzez nadkwasote, robaczyce, zaklaczenie, alergie, cos tam z odzwiernikiem etc). to niestety jak rzygal, tak rzyga. Jedno co wiadomo, to to ze jelita mocno pracuja (silna perystaltyka), a kot sobie wylizuje brzuszek. Ale poza tym dobre samopoczucie, w miare przywoity (acz w sumie nie za dobry) apetyt. No i ja szukam w necie podobnych objawow, a potem wet mi mowi dlaczego to nie moze byc to, co znalazlem. :) I nie ma z tym problemu, bo sam przyznal, ze nie ma juz koncepcji, co to moze byc. Zreszta nie on jeden, bo tez kota konsultowalem u innych wetow, na zasadzie ze mozne "swieze spojrzenie" cos da. O czym zreszta poinforowalem weta. No ale nie dalo.
@Kanon
Jesli zabrzmialo to jak "wrzucanie wszystkich do jednego worka" to nie bylo to moja intencja. Podkreslam, ze mam duzy szacunek dla wetow, bo tez niejeden raz postawili tego czy innego mego kota na cztery lapy(*). Tyle, ze nie wszyscy wiedza wszystko, wiec nalezy brac na to poprawke i nie wierzyc w kazde slowo jak w przekaz od Bozi.
A co tych czerech godzin to kiedys widzialem wrzutke z "rozpiska" ile czego tam ucza. I te 4 godziny o kociej diecie jakos tak wryly mi sie w pamiec, szczegolnie po tym jak polecono mi dla cukrzyka karme absolutnie dla cukrzyka nieodpowiednia i to tonem kategorycznym.
To byl dobry wet, generalnie, ale potem juz do niego nie poszedlem.
I ja naprawde nie jestem z tych, co sami wiedza lepiej i patrza z gory "na niedouczonych lekarzy/wetow" i mowia, ze "internety wiedzo lepiej". Ani troche. Ale przez 30 lat trafialem na wetow rozmaitych, a wychodze z zalozenia, ze dla weta moj kot to tylko jeden z wielupacjentow, a dla mnie to MOJ kot, wiec wole trzy razy sprawdzic i zweryfikowac rozne rzeczy niz potem zalowac, ze tego NIE zrobilem.
(*)I jednego zabili i to w sposb wrecz rzeznicki :/ I to ekipa z Akademii Rolniczej (acz dawno temu, a dodac musze, ze INNY pracujacy tam czlowiek utrzymywal mego kota przy zyciu przez +/- dwa lata, skuteczniee cewnikujac go 2-3 razy w tygodniu LUDZKIM cewnikiem, bo we wczesnych latach 90 u nas innych nie bylo. Co oznacza tyle, ze byl absolutnym magikiem, bo wczesniej OSMIU wetow powiedzialo "uspic, nic sie nie da zrobic". A on - ze 100-200 x to bezblednie zrobil. A potem sie zwolnil, a jego nastepca za pierwszym razem tak poharatal kotu drogi moczowe, ze trzeba bylo go uspic. Co gorsza sie do tego (fuszerki) nie przyznal, wiec kot cierpial okrutnie dwa dni...
lifter
Gwoli wyjaśnienia, nie denerwuje mnie, że klient się "mądruje", pod warunkiem że to, co mówi, ma sens - bo np. było konsultowane z innym lekarzem /nie mam żadnego "ale" jeśli jakiś klient chce zasięgnąć drugiej opinii, często sama do tego zachęcam, jeśli czuję że wyczerpują mi się koncepcje/, niestety dużo ludzi czerpie wiedzę z internetu, od laików spod szyldu "mój kot miał to samo, był leczony tak i tak, pomogło i wyzdrowiał" - po czym się okazuje, że ten drugi kot miał jednak coś zupełnie innego. Wkurzam się bo muszę marnować czas i energię na naprostowywanie głupot "domorosłych specjalistów".
Inna sprawa, że środowisko wet jest bardzo hermetyczne i mocno nastawione na konkurencję/rywalizację. Znam ludzi, którzy będą robić rzeczy zupełnie absurdalne, byleby tylko klient nie poszedł do konkurencji. Na szczęście to się powoli zmienia, weterynaria się dość mocno "odmładza", coraz więcej jest lekarzy którzy dostrzegają, że współpraca przynosi korzyść wszystkim /najbardziej zazwyczaj pacjentowi/.
Pozwoliłam sobie podpytać na zamkniętej grupie, kto we Wrocławiu czuje się mocny w cukrzycy - tak z ciekawości :) Jestem ciekawa, czy się otarłeś o tych lekarzy, a jeśli nie, to może jest szansa że polecę kogoś ogarniętego w endokrynologii.
Czy ktoś z Was miał bliższą styczność z kotami wolnobytującymi? Mam w szczególności na myśli młode kotki...
Dziś jednego z piątki straciłem bezpowrotnie, niby to tylko koty "dokarmiane", dzikie, ale strata dotknęła mnie dużo mocniej, niż się w ogóle spodziewałem. Kociaki (pozostałe 4) mają jakieś 3 miesiące z hakiem, może cztery; dziś jednego po pracy znalazłem w krzakach w ogrodzie tak słabego, że nawet nie próbował uciekać przy próbie głaskania. Niezwłocznie zabrałem go do weterynarza, który dał mu jakiś antybiotyk na nie-wiadomo-na-co, dwie godziny po powrocie do domu i zapewnienia mu ciepłego i bezpiecznego zakątka w domu było już po wszystkim. Jak sobie pomyślę, że coś podobnego może mnie czekać jeszcze 4-5 (kocia matka dalej przychodzi jeść), to zaczynam w ogóle żałować, że zacząłem w ogóle dokarmiać wolnobytujące kotki- wiem, że brzmi to okrutnie, ale po prostu czuję się całkowicie bezsilny. Jesień się ledwo-co zaczęła, a te kotki mimo wybudowania im budy wyłożonej w środku słomą, całe noce spędzają na ławce ogrodowej na podwórku (sic!). Zero instynktu przetrwania- a do domu sprowadzić nie mogę, gdyż mój domowy kocurek jest bardzo agresywny w stosunku do obcych kotów.
Jednym słowem mam dość, zostawiłem im dziś na podwórku zapas karmy bo całkowicie straciłem ochotę na wychodzenie z domu po dzisiejszych emocjach.
Szkoda, fajny kotek z niego był, strachliwy ale gdyby sytuacja na to pozwalała, byłby jednym z tych adoptowanych. Nie udało mi się znaleźć dla żadnego z nich nowego właściciela. Całkowita porażka.
spoiler start
Szczerze nie wyobrażam sobie co będę czuł, gdy kiedyś przyjdzie czas na mojego domowego. Naprawdę zawsze współczułem, gdy znajomemu zakończył żywot pies/kot, ale teraz sobie zdaję sprawę, że to musi być podobnie straszne przeżycie (jak ktoś jest zżyty ze swoim pupilem), jak utrata najbliższego członka rodziny. Mam raptem 30 na karku, a dzisiejsze wydarzenia całkowicie zrujnowały mi humor. Może powinienem do kwestii kotów wolnobytujących nabrać dużo większego dystansu? Jakoś nie potrafię zachować obojętności w tego typu sytuacjach.
spoiler stop
Nie mam na tym komputerze lepszego zdjęcia(z pierwszego dnia, jak do nas zostały przyprowadzone przez ich matkę), na którym się znajduje, ale niech pożyje chociaż jeszcze jakiś czas w zasobach GOL'a... (drugi z lewej)
Mam pytanie odnośnie mokrej karmy w puszkach. Otóż: ile po otwarciu puszki taka karma może stać w lodówce? Puszki standardowo zawierają dużo większą ilośc karmy, do tej pory mojemu dawałem pół saszetki 100 g felixa junior, ale za miesiąc mam zamiar zamówić jakąś lepszą karmę; ta, która mnie interesuje jest akurat w puszkach.
We wtorek zobaczywszy objawy u kolejnego kota stwierdziłem że konieczna jest interwencja i wszystkie 4 kotki zawiozłem do schroniska. W schronisku zostałem potraktowany bardzo podejrzliwie, pytany byłem o to czy "ktoś ich nie podtruwa" (wiedzieli, bo wcześniej im mówiłem, że przebywaja głównie na MOIM podwórku). I po pierwszych oględzinach stwierdzono że wyglądają na zupełnie zdrowie ale uparłem się by je zostawić opisawszy wcześniej dokładny przebieg choroby i objawy tego, co już zszedł oraz że zaczynają się także u drugiego biało-czarnego.
Wczoraj rano dostałem telefon, że lekarz weterynarii je "przebadał" (specjalnie daję kocie łapki) i są zupełnie zdrowie i można je odebrać. Traf chciał, że wczoraj nie byłem w domu przez część dnia, kiedy zadzwoniłem w okolicy godz. 14:00 powiedzieli mi że już tego dnia nie mogę ich odebrać, gdyż nie ma nikogo z pracowników biura.
Ok, zadzwoniłem godzinę temu, dostałem na wstępie informację że można je odebrać, ale wczoraj wieczorem zszedł drugi kotek, mając wcześniej dokładnie te same objawy, co pierwszy. Jakaś masakra, czy wizyta lekarza weterynarii sprowadza się jedynie do oględzin zewnętrznych i zajrzenia pod ogon?! Powiedziałem, że w tej sytuacji pozostałe koty powinny być dokładnie przebadane, zanim je odbiorę i mi zejdą na własnym podwórku bo potencjalnie mogą chorować na to samo, a mój domowy kocurek czasem jednak z domu wyjdzie (ucieknie na podwórko, daje się złapać, więc to nie było do tej pory problemem) zatem może mieć potencjalny kontakt z chorobą. Mój domowy kot jest zaszczepiony, ale jednak mam obawy. (te kotki do schroniska zawoziłem kontenerkiem mojego domowego!). Podczas dyskusji usłyszałem też taki tekst, że powinny być odebrane gdyż stwarzają zagrożenie zarażenia się przez pozostałe koty w schronisku. Zapytałem się wprost, czy wobec tego jedynym słusznym rozwiązaniem jest to, by mi padły w ciągu tygodnia-dwóch na moim podwórku. Stwierdzono, że zadzwonią do kierownictwa...
Ostatecznie schronisko postanowiło, że kotki zostaną tam w celu dalszej diagnozy. Trochę się obawiam, że podejmowałem do tej pory niedostateczne środki ostrożności i mój kot może mieć potencjalnie utajoną postać tej choroby. Zachowuje się normalnie na szczęście, póki co.
Postępujące osłabienie, obniżony apetyt i późniejsze siedzenie w miejscu w bezruchu. Brak sił by się ruszać, oczy wpatrzone w jedno miejsce przed siebie i widoczne problemy z oddychaniem (tak mi się wydaje, gdy pierwszego odebrałem od weterynarza miał oddychał wyraźnie głęboko, godzinę przed zejściem odwróciło się to tak, że kot już ledwo co się poruszał podczas oddychania...) Ktoś zna te objawy? Jeśli ktoś nie czytał moich wcześniejszych postów, to dodam że chodzi o koty wolnobytujące, 4 miesięczne.
"Nie znam się to się wypowiem" ;)
Zgony młodych kociąt mogą mieć różne podłoże, najczęściej tak jak pisze lifter - zakaźne. Nadostra panleukopenia i FIP to jest pierwsze o czym warto pomyśleć, poza tym intensywny "koci katar", czy cokolwiek zakaźnego/toksycznego.
Uważałabym z tym krytykowaniem wetów ze schroniska. Pracowałam w schronisku jakiś czas i odkąd tam nie pracuję, jestem szczęśliwsza. Przede wszystkim nie da się zaopiekować taką ilością zwierząt potrzebujących na raz, to przerasta możliwości człowieka. Druga kwestia to kwestia finansów. Weterynaria to nie jest działalność charytatywna, przykro mi.
Odnośnie szczepienia na białaczkę - koty muszą być przebadane przed podaniem, wystarczy przeczytać szczepionkową ulotkę..
Mój smoluch niestety jest już na krawędzi (jak powiedział wet, 3 łapami na tamtym świecie). Najgorsze jest że nawet nie wiem co mu się stało (najprędzej podtruty), leży jak zdechlak, język lekko wysunięty i tylko czasami zmienia pozycje.
Słabo to widzę :(, a jeszcze 3 dni temu nic mu nie dolegało
W ramach ciekawostki - kot mi naszczal wczoraj do przedluzacza, pod moja nieobecnosc. Korki wyje***, wracam, swiatla nie ma... no dobra, zdarza sie. Ale potem widze, ze na korytarzu swieci... sprawdzam korki - aha... wlaczma - brzek, znow wywalilo. Na szczescie mam osobne na kazdy obwod i centralny, wiec wlaczajac po kolei zobaczylem, ze wywala na tym odpowiedzialnym za kontakty, obszedlem wszystkie i znalazlem zalany przedluzacz. Specjalnie musiak sie dupa wpasowac miedzy sciane i kredens, zeby to zrobic, no...
Wiem, że to żadne pocieszenie ale koteł któremu się udało.
Nasza kotka po jedenastu latach postanowiła spróbować się z ulicą. Niestety. Mieliśmy sobie zrobić przerwę bo mamy jeszcze dwie znajdy - suczka i kot. Nie minął tydzień jak żona mi pokazała koteła, któremu bliżej było do śmierci niż pozostania na tym padole. Zakochaliśmy się oboje no i jest z nami od czerwca.
Wrzucę dwie fotki bo zmiany jakie w nim zaszły zaskoczyły nawet naszego weta.
Kot jest z okolic Dusznik Zdroju. Dziewczyna od której go przygarnęliśmy znalazła go na urlopie. Kot był umierający. Robactwo, katar, smarki z nosa, łzawiące oczy, pchły i wszy miały używanie.
Kot jest naturalnie czarny, co widać na drugim obrazku.
Daliśmy mu Blues, bo wszystkie nasze zwierzaki mają imiona muzyczne, a on tak przejmująco śpiewał.
Jak do nas trafił wyglądał tak. już po pierwszych wetach.
Dzisiaj jest tak.
Z zębów zostały mu te dwa z przodu i ze dwa z tył. Wieku nikt precyzyjnie nie określił ale zachowuje się jak głupi małolat.
Waga 3,5 kg z ledwo dwóch.
Nadal niestety ma problem ze smarczeniem. Kombinujemy od dwóch miesięcy z lekarzem. Zastrzyki, tablety, zmienianie żarcia, a on jak sobie kichnie patrząc ci w oczy to szukaj ręcznika :)
Mam sierściucha od dwóch lat i nikt i nic mi nie przegada że najlepszy dla kota jest zwykły karton. Wystarczy mu kawałek 5 na 5 cm a i tak się na nim położy.
Na obrazku mój Kajtek :)
Taka ekipa spod śmietnika.
Zdjęcie archiwalne.
Panie i Panowie!
Mam taki problem z moją kotką, że regularnie leje mi pod drzwi wejściowe. Codziennie mam więc do uprzątnięcia plamę albo zaschniętą plamę (mam ogrzewanie podłogowe). Oczywiście woda do sprzątania dzień w dzień świeża, żeby nie czuła zapachu moczu (guzik to daje). Zrozumiałbym absolutnie, ale nie potrafię pojąć, dlatego że kupy grzecznie wali do kuwety. Natomiast sika tam tylko czasami (znajduję te zbrylone "kule moczu").
Próbowałem już (oprócz codziennego sprzątania ofc.) - wykładać tam gazety, bo podobno kot nie lubi (guzik prawda - leje na gazety, a jak jeszcze odkryła, że gazety można rozszarpać, to miałem tylko więcej sprzątania), "psikać" tam jakimś ładnym zapachem (nic to nie dało). Nie próbowałem jeszcze - położyć tam wycieraczki (sądzę , że nic to nie da, bo wycieraczki obecnie tam nie ma, bo poprzednią zasikała) i pryskać jakimś zapachem odstraszającym koty. Dziś po prostu położyłem tam kuwetę (ale to rozwiązanie tymczasowe - niewygodne i nieestetyczne) i zobaczę po pracy jak będzie. Jakieś pomysły? Bo serio nie potrafię pojąć, że kotka "2" robi z klasą do kuwety, a "1" prosto pod drzwi :/
ps. Na zdjęciu sprawczyni zamieszania w łazience, nie tam akurat nie sika ;-).
A mój zaanektował sobie jedną półkę w szafie i nie było innego wyjścia jak oddać mu ją we wieczne władanie,
Yaca--> Jest spora szansa że za pół roku mu się znudzi:D
Jeszcze co do kwestii spania. Wasze sypialnie są otwarte dla zwierzaków czy raczej to strefy "absolutnie żadnych zwierząt"? U nas raczej jest otwarta, mają swoje półki do spania. Chyba że za bardzo dokuczają w nocy to dostają czerwoną kartkę.
Z 3 młodych kotów ogrodowych zostały tylko 2. Jeden wpadł tej nocy pod koła na ulicy kilka metrów od domu. Teraz sobie myślę, że jak mój domowy kiedyś mi nie daj losie ucieknie, zważywszy na jego całkowity brak instynktu samozachowawczego to chyba będę umierał ze strachu... Prosta zasada- jak Ci na kotu zależy to trzymaj je w domu. Ja niestety nie mogę pozostałej dwójki przygarnąć (chociaż chyba teraz na dniach podejmę ponowne próby) jednak te koty uwielbiają wolność podwórkową, nie będą się dobrze czuły zamknięte w 4 ścianach, szczególnie że z przyczyn praktycznych jak jestem w pracy musiały by sobie poradzić przez 10 godzin w zamkniętym pokoju... z kotem, który nienawidzi innych potencjalnych nowych domowników i który się rzuca na nie z pazurami.
Jeden wniosek nasuwa się sam- nie dokarmiaj dzikich małych kotów, jeśli nie masz warunków ich przygarnąć lub rozdać znajomym. W przeciwnym wypadku będziesz po kolei patrzył, jak odchodzą i co jakiś czas będziesz mieć zwalony humor. Człowiek chce dobrze, poświęca swój czas i środki na karmę i budowę schronienia a natura (brak instynktu samozachowawczego) i tak zrobi swoje. A najgorsze jest to, że człowiek zdąży się przywiązać przez ten czas i co jakiś czas musi ten wstrząs przeżywać na nowo. Człowiek taki stary i taki naiwny...
Mój domowy za to chyba choruje na coś, całą noc miał biegunkę (wstawał do kuwety co dwie godziny). Wcześniej zawsze myślałem, że tego typu zbrylowane formy żwirku to jest zawsze mocz, jednak przy konieczności dodatkowego czyszczenia kuwety w dniu dzisiejszym odkryłem że te bryły wyglądają praktycznie tak samo. Stąd wniosek, że on musi mieć biegunkę dużo częściej, niż mi się wydawało- po prostu tego nie zaobserwoałem, bo prawdopodobnie akurat wtedy jestem w pracy. Trudno będzie zdiagnozować przyczynę, mój kot próbuje zjadać wszystko co mu się nawinie pod nos a nie zawsze mam go na oku. Jeszcze możliwe, że któraś karma mu szkodzi, chyba zacznę po kolei robić testy odstawiając różne smakołyki. + mój kot ma wyraźną nadwagę, może organizm daje po prostu znać, że się przejada?
Ostatnio zmieniłem karmę mojej na https://www.farmina.com/pl/farmina/2817-n&d-quinoa-feline.html wcześniej stosowałem Biomill ale dwa razy trafiła mi się paczka o podejrzanie zjełczałym zapachu i futrzak nie był skory jej jeść. Farmina niby nieco droższa 38pln/kg ale kotkowi aż się uszy trzęsą jak zajada.
Mój kot domowy z zeszłego piątku na sobotę zaczął mieć biegunkę w nocy średnio co 2 godziny. Za dnia w sobotę niby było już ok, ale późnym wieczorem wyrzygał... glistę kocią. Nie zwlekając, rano podałem mu środek na odrobaczenie (zostało mi pół tabletki z zeszłego razu). Nie było łatwo zmusić go do połknięcia leku, wszystkie metody były nieskuteczne oprócz usiłowego rozdrobnienia tabletki i włożenia mu do pyszczka. Resztę dnia był trochę obrażony, ale co rzuciło mi się w oczy, że od tego czasu przestał niemal w ogóle pić (względem jego normy, gdyż uważałem że zawsze pił całkiem sporo...). Już się wspomagałem podając mu nawet Milkies (takie mleczko dla kota), jednak mimo iż apetyt miał (i ma) nadal, to pić pije dalej mało.
W nocy z z poniedziałku na wtorek, a konkretnie to chyba około 3 rano wyrzygał na podłogę potężny kawał treści z żołądka (normalnie, to 'dwójki' chyba takiej nie robi) przypominający mokre trociny i od tego czasu jest cholernie osłabiony. Wymiotował jeszcze kilka razy dziwną białą treścią. Traf chciał, że jestem na L4, więc poszedłem z nim dziś rano do lokalnego weterynarza, który stwierdził że z kotem jest wszystko w porządku i że może być zwyczajnie oslabiony przez rewolucje pokarmowe. Sprzedał mi kolejną tabletkę, żeby znów mu podać za 2 tygodnie i w sumie tyle. Po powrocie miałem wrażenie, że kot się trochę ożywił, ale od mniej więcej 15:00 kot jest bardzo apatyczny i osłabiony. Pół doby spędził na kocyku niedaleko kominka, do tego jest widocznie bardzo głodny. Dałem mu 3 razy więcej mokrej karmy na dobę, niż zazwyczaj to robiłem, jednak po trzeciej stwierdziłem że coś jest nie tak i chyba podawanie mu dalej jedzenia nie złagodzi tych objawów, tylko możliwe że jeszcze bardziej je zaostrzy. Bardzo dużo śpi, a jak już wstanie, to kładzie się na boku przymrużając oczy.
Ktoś się już kiedyś zetknął z tak negatywną reakcją na leczenie kota z robaków? Przyznam, że jestem mocno zaniepokojony i się zastanawiam, czy jest to normalne, czy jutro muszę się wybrać do "porządniejszego" weta w miejscowości w której pracuję... Ale będe miał kłopoty, jeśli ktoś z pracy jakimś cudem mnie zobaczy na mieście, tym bardziej że sam też jestem dość mocno osłabiony chorobą i nie za bardzo mam ochoty na takie wycieczki.
Poza tym, w kuwecie nie zobaczyłem później by się cokolwiek ruszało po jego kolejnych biegunkach w ciągu ostatnich 2 dni.
Ale ładny kotek.
Jest cały biały i ma niebieskie oczy.
Nazywa się Coby.
https://www.youtube.com/watch?v=GhXiBL2DchE
Kota znowu dziś zmuliło toteż udałem się do nowego weta... Dostał jakieś 4 zastrzyki, tabletkę na robaki (inną i nie kłócącą się z tą, którą dostał w niedziele), i jakaś tabletka która zamienia się w żel w żoładku (będzie gigantyczny problem ze zmuszeniem go by przyjął). Oprócz tego przez badanie USG dowiedziałem się że:
1) ma powiększone węzły chłonne- niby może być typowe przy zapaleniu jelita, które to badanie wykazało
2) ma lekką przepuklinę, niby od urodzenia może mieć
3) mówiła też coś o nerkach- nie jestem pewny czy dobrze zrozumiałem ale jedną ma wyżej nad drugą czy coś (?) jutro doptyam.
4) ogólnie kluczowym problemem raczej jest zapalenie jelit, które jest ewidentne. + oczywiste zaawansowane zarobaczenie, które trzeba leczyć.
Jutro kolejna seria zastrzyków i badanie krwi. Być może znów trzeba będzie mu szukać nowej karmy, jeśli ma uczulenie na któryś ze składników. Trudna sprawa przy tak wybrednym kocie :/
Plus dowiedziałęm się, że pierwotny wet popełnił błąd gdyż szczepienie trzeba przeprowadząć w dwóch fazach- pierwsza i 4 tygodnie później druga. Zdaniem weterynarza do którego udałem się dzisiaj, tamto szczepienie mogło być nieskuteczne (sic!). Też będę się dopytywał, jak to teraz ma wyglądać, skoro pierwszy wet zawalił sprawę. Dramat.
Ok, badanie krwi na nerki i wątrobę wyszło póki co ok. Teraz wet podejrzewa problemy z trzustką; wykluczył przy tym cukrzycę więc nie za bardzo wiem, czego się spodziewać. Dodatkowe dzisiejsze badania krwi pod kierunkiem trzustki i wyniki w przyszłym tygodniu maja powiedzieć więcej. Tymczasem leczę go na odrobaczenie i zapalenie jelit.
Czy ktoś tu się zetknął z tzw. zewnątrzwydzielniczą niewydolnością trzustki?
Miałem dziś trochę więcej czasu na googlowanie i im więcej czytam, tym bardziej jestem zaniepokojony :/ Oczywiście nie znam jeszcze wyników badań na lipazę i amylazę ale objawy niebezpiecznie pasują do przypadku mojego kocurka. A ponoć nawet wyniki tych badąń w normie nie dają pewności, że z trzustką wszystko jest ok. Oprócz tego jest zarobaczony (w sumie trudno powiedzieć, czy jeszcze, ale objawy z apatią nie ustąpiły ani trochę...) i miał stwierdzone zapalenie jelit. Ale coś długo to wszystko trwa, kot dużo mniej pije. Wet zakazał dawania mu mokrej karmy na jakiś czas, tylko że mój kocurek suchej prawie nei chce tykać... Dziś rano mnie złamał i mu dałem Gourmeta, zjadł aż mu się uszy trzęsly. Później byłem zmuszony poczęstować go pozostałym z obiadu schabem (już bez panierki), bo po antybiotyku (ditrivet) strasznie pieni mu się z pyszczka... Za 1 razem połknął bez problemu ale dziś była niezła walka, by mu to wcisnąć. I ze średnim skutkiem, trudno powiedzieć ile % zalecanej dawki przyjął tym razem.
Cóż, jeszcze jest szansa że to nie to- kocurek ma wyraźną nadwagę i zamiast braku apetytu jest wręcz na odwrót- apetyt ma bardzo silny i ciągle prosi o inne żarcie niż suchą karmę. Trudno jest mu odmawiać, odnoszę wrażenie że kot czuje się za coś karany :/ (jakby trauma z zastrzykami i pobraniem krwi była niewstarczającą karą... za nic. Kot jest bardzo grzeczny i towarzyski.) W sumie kiedyś nie wiedziałem, że kocurki mogą być aż tak emocjonalnie związane z drugim człowiekiem. Zawsze miałem je za samotników-obserwatorów, osobiście coś takiego doświadczając stwierdzam, że przyjaźń między kotem a człowiekiem jak najbardziej jest możliwa. Przypuszczam, że nie z każdym kotem, ale jednak.
Wczoraj wieczorem już chciałem dzwonić do mojego weta, bo kot spał dosłownie prawie całą dobę albo leżał w miejscu, od wieczora zdawało się że już lepiej, dziś też zachowywał się już względnie normalnie, ale teraz znów go zmuliło... Pierwszy raz widzę, by spał w takiej dziwacznej pozycji, czy owa oznacza że kotu wciąż może coś dolegać?
#1
# 2
(kilka minut później)
Mój też często śpi w różnych dziwnych pozycjach, pytanie czy wcześniej też miał tak w zwyczaju czy to jednak nowość?
Niestety, po ułożeniu ciała kota podczas spania nic nie da się wywnioskować. Bo te potrafią mieć naprawdę pokręcone.
Pamiętaj że koty mogą spać nawet do 16h w ciągu doby i to nie jest nic niepokojącego.
Radykalne skrócenie lub wydłużenie tego czasu może być objawem.
Częściowo opanowałem sikanie Pianki pod drzwi :P. Wycieranie, mycie, nawet Urine Off nie pomogło, ale...
… był teraz długi weekend, to przez bite trzy dni wypuszczałem ją na dwór, mocno dłużej niż zwykle, tak na 5-6 godzin. Do domu dopiero jak się zaczęło ściemniać, więc była tak "wylatana", że zaraz do swojego legowiska i do spania ;-). A rano nasikane, ale w kuwecie :)
i tak myślę, że to chyba to, teraz na dłużej (po pracy) ją wypuszczam i jest spokój. Jeden wyjątek miałem wczoraj - polatała tylko godzinę, zgarnąłem ją do domu, ale że miałem sprzątanie, to zamknąłem ją na korytarzu (jak nie sprzątam - wpuszczam i lata po chacie). Oczywiście zaraz jakieś miauczenie i hałasy z korytarza, ale nie wchodziłem, bo najpierw obowiązki, żeby trochę w chacie ogarnąć.
Jak tam wlazłem, gdzieś po godzinie to: nalane pod drzwiami (od korytarza do salonu tym razem), żwirek z kuwety rozpieprzony po połowie korytarza (a umie "2" tam zrobić, bez brudzenia), a Pianka siedzi na drapaku obrócona do mnie dupą, gdzie zawsze jak wracam z pracy, to już się łasi od progu! Powiem Wam kociarze z wątku, że dla mnie to jest jednak szok i mnie zatkało! Po Micku (który był jednak dużo bardziej spokojny), to dopiero mój drugi kot (a pierwsza kotka), wszędzie czytam różne "mądre głowy" (bo ja w końcu laik jestem), że zwierzęta nie robią nic na złość, no to chyba nie mogę się zgodzić, bo mi to wyglądało na niezłego "focha" i "obrazę majestatu";-)
Jak tam koteł?
Z tego jak śpi nie wygląda jak dla mnie na cierpiącego, to pozycja raczej zrelaksowana.
Co z trzustka? Bo generalnie kot ma albo ostre zapalenie trzustki (ale wtedy zapewne juz by bylo z nim bardzo kiepsko) albo przewlekle. Oba sa wyleczalne, na szczescie, przy czym w wypadku pierwszego wszystko zalezy od tego jak szybko zostanie zdiagnozowany.
Lekarz powinien zrobic test na lipaze - i jest jeszcze jakis drugi specjalistyczny test na trzustke, nie pamietam nazwy, poza tym ze drogi jak cholera (okolo 80 zl).
W wypadku trzustki dosc czestym objawem jest jej bolesnosc, jak chwytasz kota pod przednimi lapkami i podnosisz, to zachowuje sie normalnie? Moj wtedy, jak mial zapalenie trzustki, dawal do zrozumienia ze cos go boli.
Swoja droga przeszedl, biedak, i przewlekle, i ostre. W tym drugim wypadku to byl prawdziwy Sajgon i finansowy armageddon, bo przez dwa tygodnie codziennie jezdziliem z nim na kroplowki i zastrzyki, a ze klinika calodobowa i 24 h/na dobe, to sobie liczyla za to, jak za zboze.
lllll
Wczoraj nadarzyła się okazja, żeby dłużej pograć w The Outer Worlds, ale kotka zadecydowała inaczej ;-). Tutaj już po zwycięstwie - wcześniej było łażenie po klawiaturze i strącanie myszy (komputerowej).
Macie może jakiś sprawdzony sposób na czesanie kotów? Jeden z naszych 3 kotów bardzo tego nie lubi, zaczyna wyrażać swoje niezadowolenie przez drapanie. Staram się go cześć delikatnie ale to nic nie daje, nagle zaczynają się wrzaski i trzeba kota przytrzymać bo inaczej jestem cały podrapany. Nawet łapówki w postaci przysmaków nic nie dają bo kot łapie focha i chce jak najszybciej trzymać się z dystansu. Niestety kot wymaga regularnego czesania bo posiada długą sierść i w okresie jesienno-zimowym wymaga szczególnej pielęgnacji. Jest to mieszaniec chyba z kotem syberyjskim. Ktoś ma jakieś sprawdzone metody by kot się mniej stresował?
Dorzucam zdjęcie kota z dnia naszej przeprowadzki na nowe mieszkanie.
Coz u mnie Mopik uwielbia i sam leci gdy pociagne palcem po zgrzeble, Kropek toleruje, a Kicia teoretycznie nie lubi, ale podrapana za oboma uszami naraz od razu odplywa i wtedy mozna jej zrobic wszystko (byle caly czas drapac) wlacznie z czesamiem.
Chodz z nim do weta, tam zwierzeta pokornieja i tam go czesz. Serio.
No i stało się. Mała kicia z pozostałych przy życiu dwóch młodych kotków podwórkowych daje już mi się normalnie głaskać, niepewnie brać na ręce nawet i w ogóle po brzuszku miziać itp.
Ktoś ma jakieś doświadczenia z wprowadzaniem "dzikiego" kota do domu? Na 99% jest zapchlona, więc na początek porządne odpchlenie ale w jakich warunkach? Czy sprowadzić do domu i zastosować jednorazowy dozownik na grzbiet i to starczy? Czy lepiej zrobić to u weterynarza? (ale wtedy też jej podpadne bo sama taka wyprawa będzie kolejną traumą i podburzeniem zaufania...) Nie chcę w domu epidemii, gdyż mam już jednego kociaka... którego będę musiał chyba tymczasowo izolować i ograniczać początkowo kontakt z potencjalnym nowym domownikiem. To nie będzie łatwe zadanie, ale jakoś będzie musiał się przystosować.
Czy ma rację bytu "przeniesienie" takiego kota jeszcze zanim on sam zacznie próbować się wpraszać do środka? W sensie, czy przy ewentualnej panice i strachu nie zacznie się mnie nagle bać i nagle zmieni się jej stosunek do mnie całkowicie na negatywny? Czy lepiej poczekać, aż sama zacznie nieśmiało wchodzić na ganek..? Trochę tego rozwiązania się obawiam, gdyż zima za pasem i też nigdy nie wiem, kiedy na drodze przy domu zobaczę kolejny nieprzyjemny widok...
Drugi kotek (jej brat) nigdy za mną i ogólnie za ludźmi nie przepadał (do dziś nawet głaskać przy karmieniu się nie da, nie da się karmić też z ręki etc.) więc dopóki się nie otworzy, to pozostanie wolnym kotem. Budę ma wybudowane (oba kotki na szczęście od miesiąca z niej korzystają! kolejny sukces) i żarcie też dostają, ich mama wciąż przychodzi i także zawsze na dokarmienie może liczyć i to się nie zmieni :)
Na razie cierpliwie będę czekał, może sama zacznie chętniej wchodzić do środka. Póki co nadal zachowuje się, jakby się bała że drzwi za nią zatrzasnę i zostanie w środku...
Prawdopodobnie otruto mi w ostatnich dniach kolejnego kota podwórkowego. Objawy identyczne. Po prostu super miejsce zamieszkania. Ludzie kompletnie nie mają już mózgu chyba, najgorsze że nie potrafię udowodnić ani sprawdzić, kto gdzie i czym. W przypadki nie wierzę, albo ktoś nagminnie rozstawia trutkę w jakimś dostępnym dla kotów miejscu, albo umyślnie otruwa okoliczne koty bo po prostu jest debilem.
Inna sprawa, że kiedyś byłem tu tak bardzo "popularny", że nawet mógłbym podejrzewać że ktoś życzliwy dobrze wie, czyje to są koty i czerpie z tego jakąś chorą radość. Ludzie to najgorsze żyjące stworzenia w całym wszechświecie.
Grzeje się przy piekarniku :-)
Przed chwilą żoną kroiła cebulę i bydlaka zaczął płakać. Nie wiedziałem, że na koty też działa.
Mała aktualizacja statusu:
Drugi kotek (jej brat) nigdy za mną i ogólnie za ludźmi nie przepadał (do dziś nawet głaskać przy karmieniu się nie da, nie da się karmić też z ręki etc.)
Okazało się przy próbie leczenia zapalenia spojówek za pomocą specjalnych kropli do oczu, że kot jest strasznie agresywny przy próbie wzięcia go na ręce i unieruchomienia. Miałem pogryzione ramię, brzuch a nawet nogę bo odkładając go na ziemię dostało się także i tych częściom ciała... No ale trudno, moje ryzyko, bo kot nigdy ludzi nie lubił.
Jako, że niedługo później oba trafiły do mojej piwnicy (było widać, że się zwyczajnie męczą na dworze- temperatura i zapalenie spojówek u drugiego kota), stwierdziłem że coś z tą agresją można by zrobić i postanowiłem kota wykastrować. Zapakowałem go do kontenerka (tym razem już w rękawicach ochronnych- ugryzień niemal nie poczułem), pomogłem weterynarzowi przy przytrzymaniu go przy aplikowaniu zastrzyku (do narkozy). Obieram kota kilka godzin później i... weterynarz na progu już mówi mi, że zabieg się nie odbył. Myślałem, że serce nie wytrzymało albo coś, ale po chwili wyjaśnił, że się nie odbył ponieważ nie było czego wycinać xD Więc z tą dzikością nic już nie zrobię. Obie piwnicowe kicie się wdrażają po mału w życie domowe i coraz częściej pozwalam im wychodzić i przyzwyczajać mojego domowego do ich obecności...
... i tu natrafiłem na mały problem;
mój domowy kot to 7 miesięczny kocurek, który nie był kastrowany. I bywa, że potrafi przez 10 minut wyć przy drzwiach od piwnicy (już nie mówiąc o usilnych próbach dostania się do owej). Wiem, że to jeszcze kocię, bo z tego co mi wiadomo to dorosłość koty osiągają przy około półtorej roku życia, więc niby jeszcze trochę czasu zostało, ale to zachowanie mnie zaczęło niepokoić. W związku z tym:
Ktoś tu kastrował już swojego kocurka? Czy charakter się kotu mocno zmienia po tym zabiegu (jakby nie patrzeć z dość trwałymi skutkami dla psychiki zwierzaka)? Sprawa wygląda tak, że bardzo lubię charakter mojego zwierzaka i słyszałem, że koty po tym potrafią wpadać w depresję, życie spędzając głównie na jedzeniu i spaniu. Kot jest bardzo przytulaśny i nie wykazuje objawów jakiejkolwiek agresji. Z tych powodów do niedawna nie planowałem jeszcze kastracji (kocurek nie oznacza terenu i nic nie zapowiada, by miało to ulec zmianie), ale zwyczajnie obawiam się że w najbliższych miesiącach ktoś kota nie upilnuje i spędzi w piwnicy za dużo czasu bez nadzoru... Zwyczajnie nie chcę sobie namnażać domowników. Mimo, że zabiegi kastracji i sterylizacji są bardzo drogie, to rozważam tą kastrację z powodu tej obawy mimo to... Na co powinienem się przygotować, jeśli na początku stycznia zdecyduję się poddać go kastracji? Czy koty mocno się zmieniają?
Jeśli planujesz trzymać w domu dwie niesterylizowane kotki i niewykastrowanego kocura, szykuje ci się, za przeproszeniem ... niezły pierdolnik.
Kastrowanie kocura, potraktuj raczej w kategorii obowiązku. Oszczędzisz mu w ten sposób życia sterowanego hormonami i instynktem. Koty kastrowane z reguły żyją dłużej, zdrowiej i spokojniej, a o depresji kastrowanych kotów nie słyszałem.
Kastrowanie często bywa dofinansowane przez jednostki samorządowe, warto sprawdzić. Ja, za wykastrowanie swojego kocura zapłaciłem 30 zł, resztę dało miasto.
[88]--> Po moich kotach jakoś szczególnej zmiany nie zauważyłem. Dalej szaleją jak opętane...
Moje maja na choinke wy***.
Duzo wieksze emocje budzi karton po 17" calowym monitorze CRT, w ktorym chyba od 20 lat trzymam bombki w piwnicy. Po przyniesnieniu i ustawieniu w korytarzu jest cicha wojna o to, ktory bedzie na nim siedzial. A jak polozylem kocyk to dwa tam spaly przez noc (specjalnie od razu nie wynosze kartonu). Trzeci, ktory sie tam nie zmiescil, ze zlosci obryzal karton na krawdzi i plul strzepami tektury dookola.
Kali ten twój kocur nie ma przypadkiem jakiegoś "osłabionego" miejsca na uchu ? to znaczy jakieś małej blizny gdzie futro nie chce rosnąć
Czego Wam życzyć kociarze?
Chyba nieustającej radości płynącej z posiadania tych czworonożnych, futrzastych stworzeń?
Trzymajcie się ciepło i wymiziajcie swoje czworonogi ode mnie.
A u mnie nowy członek rodziny którym Kota poki co jest umiarkowanie zachwycona ;)
Ja mam dość poważny problem, ponieważ moi rodzice mają cztery koty i żeby zamieścić tutaj te fajniejsze/słodsze zdjęcia, musiałbym chyba dodać kilkanaście komentarzy z rzędu. Ale w sumie czemu nie, przecież ten wątek od tego jest, by się chwalić swoimi zwierzakami. Może wybaczycie mi taki spam, tym bardziej, że jeszcze w kocim wątku się nie wypowiadałem :)
Mamy dwóch facetów i dwie kobitki: Lulek - 9 lat, Drapek - 6 lat, Misia - 7 lat, Bunia - nieco ponad rok.
Kilka lat temu mieliśmy również kotkę Lulcię, niestety nieszczęśliwie zginęła potrącona przez samochód na naszej mało ruchliwej ulicy, zginęła na miejscu. Pochowaliśmy ją.
Kiedyś część naszych kotów miała dzwoneczki, ale uznałem, że może to kotom przeszkadzać mając na uwadze ich dobry słuch, więc poleciłem mamie, by je zdjęła i od paru lat żaden kot nie ma dzwonka. Informuję, bo na niektórych starszych zdjęciach mogą być jeszcze z dzwoneczkami, więc żeby nie było jakiejś tam krytyki :)
Zacznijmy od Buni. Mamy ją nieco ponad rok, dostaliśmy kotkę od rodziny ze wsi, bo urodziło się kilka kotów jak to na wsi i nie mieli co z nimi zrobić, więc po prostu rozdawali. Na uwagę zasługuje jej ciekawe umaszczenie. Kotka jest piękna i urocza, prawdziwa damulka, ale przy tym nie jest zbytnio złośliwa. Daje się głaskać praktycznie wszędzie, jest przyjacielska i skora do zabawy. Oczywiście czasami "ugryzie", chociaż ciężko to nazwać ugryzieniem, raczej delikatnym uszczypnięciem ząbkami. "Bije" też raczej bez pazurów. Jak była młodsza mogła bawić się non stop, w szczególności uwielbiała jak machałem drewnianym wężem, te jej akrobacje, skoki. Jest też jedynym kotem z czterech, która wyjątkowo reaguje na kontakt wzrokowy. Otóż gdy jest obecna np. w pokoju i wtedy się na nią spojrzę, łapiemy kontakt, ona wydaje takie ciche pomruki i ledwo słyszalne miauki. Bardzo szybko również nauczyła się otwierać wszystkie drzwi klamką.
Lulek - to pierwszy kot w domu. W ogóle ciekawa to historia jest, bowiem moja mama nigdy za kotami nie przepadała, zawsze mieliśmy psy i woleliśmy psy. Coś jednak pękło, przyszło to nagle. Mama robiąc zakupy na hali targowej minęła panią, która coś tam sprzedawała, a przy okazji miała do oddania koty i liczyła, że je rozda. To był jakiś odruch, spontan, nie wiem jak to nazwać. Po prostu wzięła kotka ze sobą. I od tego się zaczęło, teraz ciężko sobie wyobrazić dom bez kotów. Było to 9 lat temu. Lulek to dorodny, duży kot, ma puszyste, mięciutki futro. Z charakteru jest dobrym kotem, jest dość cierpliwy, bardzo lubi być głaskany praktycznie po całym ciele i ze wszystkich kotów które mamy wydaje się być najbardziej spokojny. Taka przytulanka. Podobnie jak Bunia bez problemu radzi sobie z otwieraniem drzwi.
Lulek i Bunia x2
A, i pies Putin. Ten to jest dopiero wariat. Bardzo dobrze dogaduje się z kotami, lubi się z nimi bawić, czasami drażnić i je ganiać, ale wszystko w zabawie. Zwierzęta znakomicie się tolerują. A sam pies... no cóż, szalony. Z nami też lubi się drażnić, np. jak ma wsypaną karmę do miski to zbiera ją w pysk, odchodzi od miski, rzuca na podłogę i czeka aż ktoś się spojrzy na niego i zacznie podchodzić, wtedy warczy i szczeka i dopiero wtedy je karmę. Potem idzie po kolejną porcję i ta sama zabawa. Podobnie jest z wszelakimi piłeczkami, pluszakami itd. Podchodzi i chce, by się z nim drażnić. Śmieszny pies.
Drapek - kot, który ma dość ciężki charakter. To znaczy, uwielbiał przychodzić do mnie do pokoju spać na kanapie naprzeciwko mojego łóżka. Teraz już nie mieszkam z rodzicami i w ogóle nie przychodzi do mojego pokoju, ale kiedy tylko przyjeżdżam, od razu melduje się na noc i śpi razem ze mną. Z drugiej jednak strony to kot, który lubi być głaskany, lecz nienawidzi trzymania na rękach. Bardzo szybko się denerwuje, gdy się go weźmie, jęczy, stęka, prycha, a przy puszczaniu go odpycha się mocno tylnymi łapami z pazurami, więc trzeba uważać. No cóż, każdy kot jest inny. Ma też tendencję do złośliwego sikania poza kuwetę. Jako jedyny nie potrafi otwierać drzwi, tylko stoi pod nimi i żałośnie miauczy. Jest oczkiem w głowie wspomnianego Putina, który uwielbia go lizać... no, wiecie w jakich miejscach. Ale nie tylko ;)
Również otrzymaliśmy go kilka lat temu od rodziny (tej samej).
No i w końcu Misia. Kotka ma około 7 lat. W 2013 roku potrzebowałem trochę zarobić, więc udałem się na wieś na zbiór wiśni. Idąc piechotą w stronę sadu na środku ulicy leżał malutki, maleńki kotek. Szedłem wtedy z ówczesną dziewczyną i jej siostrzenicą. Kotek był słodki, biegł za nami, taki malutki. Jednak nie przyszłoby mi do głowy, by go brać, tym bardziej, że idę zbierać wiśnie. Wzięła go na ręce ta siostrzenica i zabrała ze sobą do sadu. Była jeszcze wtedy dzieciakiem, więc szybko straciła zainteresowanie zwierzęciem. No a kotek... cały czas chodził za nami, od drzewa do drzewa, nie odstępował na krok, dawał się głaskać, chciał się bawić. Gdy nadszedł fajrant nie mogłem, po prostu nie mogłem go tam zostawić. Mieliśmy wtedy już 2 koty ( Lulka i zmarłą już Lulcię), ale pomyślałem, że zrobię mamie niespodziankę. Wziąłem kotka na ręce i tak niosłem wracając na powrotny autobus komunikacji podmiejskiej. Od razu też wiedziałem, że to kotka i sprawdziło się. Początkowo spała u mnie w pokoju i była milusińska, ale gdy podrosła, zaczęła co raz bardziej pokazywać pazur. Ma najwredniejszy charakter ze wszystkich naszych kotów. Jest bardzo obrażalska i pamiętliwa, złośliwie sika, bardzo rzadko daje się brać na ręce, jest niecierpliwa i łatwo się denerwuje. I jako jedyny kot potrafi mocno ugryźć i udrapać. Uwielbia delikatnie smyranie po głowie, pod brodą i na szyi, wtedy jest łagodna, ale spróbuj zjechać niżej lub dotknąć łapy czy brzucha albo grzbietu, od razu dostaniesz łapą lub podejmie próbę ugryzienia. Raz było tak, że nasikała na dywan, mama na nią nakrzyczała. Uciekła z domu i nie wracała przez wiele dni. Ma charakterek, arystokratka.
Jednak nie sposób było się jej oprzeć i zostawić ją w tamtym sadzie na pastwę losu --->
Na dokładkę koty z moich wojaży, tutaj ateńskie okazy.
Zmęczony życiem Sokrates --->
Pizystrat nieustraszony.
Niestety zdjęć Lulki nie mam na obecnym telefonie. Jeśli kiedyś znajdę, zamieszczę. Mam nadzieję, że nie obrazicie się za mój spam i dodanie tylu komentarzy z rzędu.
https://www.koty.pl/weterynarz-uspil-kota/
Przypadkiem trafiłem na artykuł... O losie, znając amerykańską cebulowatość aż dziw, że nie skończyło się pozwem o setki tysięcy dolarów zadośćuczynienia. Straszna historia ogółem.
Okazalo sie, ze Rudy ma paradontoze. Ktos mial z nia stycznosc?
Cale szczescie, ze ta choroba wolno postepuje, bo trzeba troche kasy przyoszczedzic na operacje.
Nasz najmłodszy kocurek wczoraj miał kastrację. Wszystko poszło szybko i sprawnie. Przy okazji dwa pozostałe pojechały na coroczny "przegląd techniczny". No i dopuszczenie do ruchu na następny rok jest.
Ale niestety coraz gorzej to znoszą. Na następny razem nie wiem czy jakiegoś uspokajacza nie trzeba będzie.
No to kicie po sterylizacji, wszystko przebiegło sprawnie i właśnie dochodzą do siebie.
U jednej z nich przy okazji wykryto jakąś narośl/guzek na macicy i zalecono mi wykonanie zdjęcia RTG jak już dojdzie do siebie w celu wykrycia potencjalnych innych guzów. Zapytano mnie tylko, czy przyjmowała jakiekolwiek hormony, co od razu wykluczyłem. Ktoś się zetknął z czymś podobnym? Kotka ma jakieś 8 miesięcy dopiero- wczesny wiek jak na raka...
A Mopikowi stuka dzisiaj 12 latek. Kocisko juz dosc schorowane wiec nie wiem jak bedzie z 13 urodzinami, no ale dzis o tym nie bede myslec.
A tak wygladal, gdy sie u nas pojawil na poczatku lipca 2008.
Ludzie walcza o swego malego, chorego kitku. Sprzedali laptota, smartfona, wzieli kredyt (kolejnego juz nie chca im udzielic), zapozyczyli sie... ale ciagle jest za malo :/
Pomozcie, udostepnijcie na FB, cokolwiek!
Nawet stare - to jak ospa wietrzna, niby choroba dziecieca ale dopasc moze kazdego.
A to moja ekipa na spacerniaku, Kropek (na pierwszym planie), Kicia w koszu i Mopik.
Mam ostatnio problem z jednym z moich kotów. Od pewnego czasu zaczął mi wylewać wodę z miski, specjalnie ciąga ją po podłodze i rozlewa. A ja nie mam zielonego pojęcia czemu się tak zachowuje. Nie robi tego ciągle ale potrafi czasem parę razy w ciągu jednego dnia. Nie ma znaczenia ile wody ma w misce. Zmiana na inną miskę nie pomogła. Ogólnie jest to kot dosyć problematyczny bo nie dogaduje się z innymi kotami, taki koci Seba i ciężko przekonuje się do nowych osób. Ale ostatnio nie musiał przyzwyczajać się do nowych warunków więc raczej nie winika to ze stresu.
znajda przy wodopoju i jeszcze jak się franca domaga żeby ją wpuścić do łazienki
Moj Kropek ZAWSZE nawiewa na korytarz przy otwarciu drzwi. ZAWSZE. A jednak jakos nigdy jeszcze nie nawial skutecznie (na dwor) bo wlasnie dlatego mamy na niego oko.
Z cyklu "wiosenne porządki"
1)Wypuszczasz kotkę na dwór, żeby "nie przeszkadzała w robocie"
2)Zbijasz skrzynki ogrodowe (kotka przeszkadza, obwąchuje wszystko,
łącznie z wkrętarką)
2) Układasz skrzynki ogrodowe (kotka kładzie się w skrzynki ogrodowe)
3) Bierzesz taczkę, żeby zwieść lepszą ziemię do skrzynek. Kotka, mająca
do dyspozycji DUŻE podwórko i tereny sąsiadów KŁADZIE się w tacze. Wyjęta MIAUCZY OBRAŻONA :)
ps. Absolutnie kocham :). Najlepsze co zrobiły moje dzieciaki, to
namówiły mnie, żebyśmy po śmierci Micka wzięli kota, bo ja niespecjalnie
chciałem.
Byc moze to ostatnie dni zycia Mopika, jest podejrzenie nowotworu nerki. Jak w poniedzialek diagnoza sie potwierdzi, nie bede go dreczyl operacjami, rehabilitacja etc. i uspie biedaka. Dopiero co mial 12 urodziny, wiec tak na ludzkie ma z 65. Mlody nie jest ale jednak nie jest to wiek sedziwy, ot akurat przeszedl na emeryture.
***jnia, krotko mowiac. :(
No i bylem z kotem. Nie ma raka nerek, choc same nerki niefajne juz mocno.
Ale za to znaleziono jakies zmiany na sledzionie. Moze zlosliwe, moze nie, jeszcze nie wiadomo.
W kazdym razie kot na razie zyje i siedzi na balkonie.
No i nie zdążyłem kici ogrodowej wysterylizować na czas... 5 nowych kotków dziś przyszło na świat.
Moja najukochańsza mordeczka.
Nawet teraz władował mi się pod kołdrę i po prostu że mną sobie śpi. Prywatny kaloryfer.
No i latawica sprawiła mi niespodziankę, 2 małe kocięta (były 3 ale 1 martwe)
Dwa pytanka do was- czy świeżo upieczoną matkę można odrobaczać, i kiedy najwcześniej można ją wysterilizować żeby mi takich niespodzianek już nie robiła.
Mopik ma raka i to z przerzutami :(
Apetyt praktycznie zaden, jak dziennie zje tyle, co na lyzke stolowa wejdzie, to sie ciesze.
Ale poza tym kot zachowuje sie jak zupelnie zdrowy - lasi sie, mruczy, wyglada na zadowolonego itd.
No, przejeb**** :(
lifter-> Szczerze współczuję. Nie chcę udawać mądrego i udzielać rad w tym zakresie- zwyczajnie jeszcze nie byłem w takiej sytuacji. Mogę napisać tylko to, że życzę Mopikowi tyle dobrego samopoczucia, jak to tylko możliwe w aktualnej sytuacji :(
A ja znowu zawaliłem sprawę z tym razem inną kotką wolnobytującą, która się zagościła kilka miesięcy temu w ogrodzie. Zamówiłem klatkołapkę, nie byłem w stanie w inny sposób złapać kici, czekałem trochę na zamówienie etc. Dziś udało mi się ją sprowadzic do weta tylko po to, bym dowiedział się, że jest już w bardzo zaawansowanej ciąży i na dniach urodzi kociaki- za późno na sterylizację, by było to bezpieczne dla życia kotki. Ostatecznie musiałem ją wypuścić. Focha strzeliła takiego, że zaraz po wypuszczeniu sprintem uciekła z podwórka i zjawiła się później tylko raz- jak zgłodniała. Jak zjadła, to poszła i znów jej nie ma... Co nie zmienia faktu, że prawie na pewno za miesiąc będę miał kolejną partię dzikich kotków do opieki.
Niechaj Mopik hasa szczęśliwy po Krainie Wiecznych Łowów.
[*]
lifter --> Bardzo Ci współczuję, bo powoli też szykuję się, że moja kochana Mikunia od nas odejdzie. Ma już prawie 18,5 roku. Codziennie dostaje rano i wieczorem kropelki na serce, na wieczór 1/3 luminalu na problemy z układem nerwowym, rano wyciskamy jej do pyszczka specyfik na nerki, co trzeci dzień robimy jej kroplówkę z płynu Ringera i dostaje pól tabletki na apetyt, bo nic nie chce jeść a musi wciągać Renal special na nerki. Do tego jeszcze ma duże problemy ze stawami i pokupowałem kocie schodki i domki, żeby mogła się poruszać po domu, bo już nawet na kanapę nie wejdzie :(
A mojej 3 czerwca stuknie rok :). Uwielbiam! Chodzi oczywiście swoimi drogami (kot wychodzący, mieszkam w niedużej mieścinie), ale jak jest czas (oczywiście kotka o tym decyduje), żeby ją "pomiziać", to wystarczy, że wyjdę z domu, zawołam i wyrasta jak z podziemi, a później pędzi jak pies (w ogóle, czasem dosłownie przy nodze się trzyma - ofc. tylko kiedy ona tego chce).
Dostaję też "prezenty", głównie jaszczurki, ale czasem zdarzy się mysz, zostawia na tarasie ;-). Czytałem, że nie wolno tego kotu zabraniać, to nie zabraniam, chociaż łowna jest dość mocno ;-). Najbardziej hardkorowy był początek marca - dokarmiałem ptaki, przylatywały też takie dwa duże, nie mieściły się w karmniku - jednego potem "dostałem" pod oknem od kuchni, w większości zostały z niego tylko pióra. Kiedy już myślałem, że sprzątania przynajmniej nie będzie dużo, to okazało się, że głowę też mi "zostawiła" - była wciśnięta w taką gumową wycieraczkę przed drzwiami (taka z dziurami). Mi już ręce opadły, a Pianka już się łasiła, żeby ją pochwalić ;-). Cóż zrobić - pochwaliłem, a później poszedłem ogarniać ten bajzel ;-).
ps. Dlatego dzwoneczek, o którym kiedyś pisał
U mnie będzie chyba problem, rano wypuściłem kocicę z domu i do tej pory nie przyszła, a w pokoju czeka głodne, 2 tygodniowe kocięcie.
Próbuje je karmić póki co mlekiem dla niemowląt i strzykawką ale to droga przez mękę.
Bo widac mu to mleko nie podchodzi. Kot dostanie biegunki i zobaczysz... jak odwala kite, bo takiemu malenstwu niewiele trzeba.
A jutra moze na glodniaka nie dozyc. Maluszka trzeba masowac po brzuszku (leciutko namoczonym w cieplej wodzie wacikiem) by trawilo, bo jego jelita jeszcze nieprzyzwyczajone do dzialania i wymagaja stymulacji. Do tego moze sie wychlodzic - butelki z ciepla woda (max. 40 stopni) owieniete recznikiem, jako podklad legowiska.
Tu nie wystarczy wlac mleka do pyszczka (swoja droga kot sie moze zadlawic. On powinien miec odruch ssania!). Krowie mleko zreszta powinno sie lekko rozcienczyc woda w ostatecznosci.
Wyguglaj sobie cos o karmieniu kociat, bo masz dobre checi ale mozesz zrobic maluchowi wiecej krzywdy niz pozytku.
Wcześniej miałem tylko podejrzenia, ale dziś mam pewność, że jeden z moich kotów połyka moje gumki do włosów. Wcześniej im dawałem je w formie zabawy, myśląc że "giną" bo wsuwają pod jakieś dywany, półki itd. Jednej z kici ulubiona zabawka praktycznie, problem tylko w tym-że jak dziś odkryłem- druga-jej siostra je połyka... Wcześniej kiedyś widziałem, jak połykała sznurki od takiego dywanika imitującego trawę.
Czy kot samodzielnie jest w stanie to zwrócić? Sytuacja musi już trwać od tygodni/miesięcy a nie zauważyłem, by którejś dokuczał ból brzucha czy problemy z układem pokarmowym...
Nie zauważyłem też, by w kuwecie chociaż raz znalazła się któraś gumka...
Coz, gumka zapewne zostanie wydalona... Mopik kiedys mial faze na gryzienie sznurowadel u butow. Co gorsza potem te odgryzione kawalki zzeral. I kiedys mial spory problem z wydaleniem chyba 10 cm kawalka, no ale w bolach ale udalo mu sie pozbyc... ze tak powiem w sposob klasyczny.
Pilnuj tych gumek, bo kiedys moze byc jakis problem wymagajacy interwerncji weta, a moze i operacji, jak cos zle pojdzie. Ja sie nauczylem chowac wszystkie buty do szafki :)
Za żadne skarby też nie staraj się wyciągać kotu z tyłka wystających kawałków sznurka. Obetnij przy tylko i czekaj, aż wysra resztę.
Na szczęście pinda wróciła, o 4 rano beczała pod oknem żeby ją wpuścić i od razu do dziecka.
Skoro już ktoś wyżej upnął, to przy okazji zapytam: Racjonujecie swoim kotom suchą karmę, czy też pilnujecie, by wiecznie w misce coś było? Ja ostatnio zastanawiam się nad rozpoczęciem racjonowania, bo po zakupie nowej karmy dla kotów wysterylizowanych kotki ewidentnie zaczynają tyć. Nie wynika to ze składu samej karmy, a przynajmniej bezpośrednio- karma chyba zwyczajnie smakuje im zbyt mocno. Zauważyłem, że częściej muszę dosypywać karmy do miski. Mój kocurek to już niezły lorbas...
Inne pytanie, skoro już się tu wpisuję: czy Wasze koty mają "własne" miski? Czytałem ostatnio, że jedna miska może wzbudzać stres u kotów ze względu na potencjalną rywalizację o pokarm, przez co koty mogą jeśc zwyczajnie więcej (napychać się na zapas). Do tej pory miałem oddzielne miski do karmy mokrej, ale na suchą karmę miskę miałem jedną. Jak Wy macie?
Ogólnie lekko zmienie temat. Pytanko jak bym chciał powiedzmy małego kota to polecacie by zabrać go po 4 tyg od urodzenia od matki cyz po 8 tyg?
Rozumiem, bardziej mi chodzi by był w zasadzie łagodniejszy w przyszłości niż agresywny..
A gdzieś się doczytałem że im dłużej z Matką tym go bardziej ,,oswoi''
Jaką mokrą karmę polecacie? Dodam, że kot jest bez zębów, więc dobrze gdyby była w formie pasztetu. Muszę przejść z karmienia suchym na mokre, a nie mam rozeznania w tym, które karmy są dobre. W ogóle byłbym bardzo wdzięczny, gdyby ktoś napisał mi jak zorganizować taką zmianę diety. Najpierw mieszać 50/50 suche z mokrym?
edit: double post, do usunięcia, sorry
Tak z innej beczki- szczepicie swoje koty co roku, czy to taka sama ściema, jak coroczne szczepionki na grypę (ludzką)? Moje koty miały szczepienia na jesień, więc za kilka miesięcy znów by wypadało się przejść... pod warunkiem, że faktycznie coś dają.
Gdzieś kiedyś przeczytałem, że starczy raz w życiu kota zaszczepić. Jak Wy robicie?
Dzisiaj te dwutygodniowe kociaki trafily do schroniska po tym jak rano ich mama zginela pod kolami samochodu.
Bardzo duzy zal.
Kiedyś też miałem kota ale wpadł do szamba u sąsiada i się utopił.