Sądzimy, że od wieków w polskim systemie edukacji dzieci uczy się za dużo i nie tego, co trzeba.
Poprawność językowa jest jak najbardziej przydatną umiejętnością, podobnie jak podstawy matematyki i czegoś takiego należy oczywiście od ludzi kończących kolejne szczeble edukacji wymagać. Podobnie jak znajomości historii własnego kraju i ogólnych dziejów cywilizacji, prostej wiedzy geograficznej, biologicznej czy chemicznej - zasady rządzące światem, proste ciagi przyczynowo-skutkowe tak w historii, jak i w naturze, przydadzą się każdemu na dowolnym stanowisku i na dowolnie obranej ścieżce życiowej.
Natomiast nie oczekuję, że na przyszłym rynku najprostszych prac komukolwiek przyda się szczegółowy rozbiór logiczny zdania z przydawkami czy też umiejętność zastosowania ciagów i silni. Nie wymagam od programisty znajomości cyklu rozrodczego ślimaka. Nie oczekuję, ze analityk biznesowy wybudzony o trzeciej w nocy wyrecytuje mi poczet królów Polski, a technolog żywności nie musi znać na pamieć Ody do młodości. Taką wiedze powinni zdobywać ci, którzy wiązą swoją przyszłość z daną tematyką lub mają do tego naturalne predyspozycje. Ale tak nie jest i wszyscy uczą się wszystkiego, przez co najcześciej cały program musi równać w dół do najsłabszych, więc ci zdolniejsi nie poszerzają swoich umiejetności, a ci najgorsi i tak nie mają łatwiej.
I na tym polega cały problem, a nie na mitycznym "idoceniu społeczeństwa" - to rzekome powszechne zdurnienie to jest tylko efekt szerszego dostępu ludzi głupszych do środków umożliwiających epatowanie swoją głupotą i dzielenie się nią z innymi debilami. Paradoksalnie, także dzięki globalizacji i powszechnemu dostepowi do informacji IQ społeczeństwa nie spadło, lecz wzrosło na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, ale nie jest to wcale zasługa kulawego systemu edukacji, lecz po prostu łatwiejszego dostepu do interesujących nas danych (przy czym ci madrzejsi łatwiej potrafią odsiać te naprawdę wartościowe od bzdur, a ci głupsi są jeszcze głupsi, zatem różnice między człowiekiem rozumnym a małpą w spodniach jeszcze bardziej się uwydatniają).
Ciekawa dyskusja między Yoghurtem i Dilemmą...
Otóż nigdy się nie pozbędą.
Krótko: pozbędą się. Niektórzy z moich uczniów nie pamiętają w liceum zupełnie tego, co wałkowali przez rok w gimnazjum. I mówię o wiedzy podstawowej.
Stoję na stanowisku, że nawet PODSTAW najważniejszych dziedzin nauki nie da się wpoić każdemu uczniowi w ciągu 8 lat edukacji. Tym bardziej że umysłowość obecnych uczniów zupełnie nie jest "nastawiona" na pozyskiwanie wiedzy. Multitasking zniszczył jakiekolwiek możliwości dłuższej koncentracji.
Owszem, wiedza jest przekazywana często w dość anachroniczny sposób. Młodzi nauczyciele są zupełnie nieprzygotowani do zawodu (poziom zajęć z pedagogiki, metodyki i psychologii na kierunkach nauczycielskich na studiach wyższych to jest nieśmieszny żart), a starzy już mają dosyć bycia pariasami, więc starają się tylko na korepetycjach, za które biorą kilka razy więcej kasy niż za lekcje w szkole.
Podobno rynek weryfikuje wartość pracownika. No więc: płaca za godzinę pracy nauczyciela dyplomowanego w szkole - ok. 17 zł; koszt godziny korepetycji u doświadczonego nauczyciela (w zależności od jego reputacji i regionu Polski) - od 60 do 200 zł. Powtórzę: nauczyciel o najwyższym stopniu awansu zarabia ok. 17 zł za godzinę pracy (nie tylko "godzinę lekcyjną") w szkole. Ucząc w domu, zarobi co najmniej 3 razy tyle.
Konsekwencje: niewielu rozsądnych ludzi chce po studiach rozpocząć pracę nauczyciela, a do szkoły trafiają często nieudacznicy. Liczba młodych nauczycieli systematycznie spada. Starsi z kolei są tak nisko opłacani i zajęci biurokracją, że nie wprowadzają nowych metod nauczania, nie wymyślają ciekawych lekcji itp. Mają dosyć. Zero motywacji. (Ile razy można się zadowolić radością w oczach odnoszącego sukcesy ucznia, uściskiem dłoni dyrektora czy nagrodą za sumienną pracę, która wynosi 8 zł na miesiąc?). A często po prostu nie mają już czasu i siły po napisaniu setnego sprawozdania i dwusetnej analizy, których i tak nikt nie czyta.
A do tego dochodzą jeszcze inne problemy, o których piszecie: "oporna" młodzież, idiotyczne przepisy, ignoranci "reformujący" edukację i układający programy nauczania, brak środków na szkolnictwo itp.
Póki więc ktoś mądry naprawdę nie zreformuje szkolnictwa na wszystkich możliwych płaszczyznach, będziemy zdychać pod gruzami anachronicznego systemu nauczania.
Któryś profesor na to słowa kogoś, że ma dysleksję fajnie go podsumował - "No to panowie, mamy tutaj kogoś dys." W ogóle co za głupota. Leniom nie chcę się czytać i pisać, a potem "ja jestem dys, mam taryfę ulgową".
(jako, że - jak się okazuje - Gry Online to niedorzeczny portal nie pozwalający linkować, wpiszcie w Google)
Ha! Wystarczy po prostu dorosnąć do tego portalu. Z tym że "rośnięcie" tutaj trwa miesiąc
Coraz więcej w mediach pojawia się, ze zrozumeniem przytaczanych przez te media, głosów oburzenia rodziców na to, że dzieci muszą się uczyć, że czegoś się od nich wymaga. Czytam dzisiaj co następuje:
"Uczniowie rozwiązali test. Matka gimnazjalistki: w mojej córce coś pękło" - Wirtualna Polska (jako, że - jak się okazuje - Gry Online to niedorzeczny portal nie pozwalający linkować, wpiszcie w Google)
Problem w tym, ze ani ten test, ani ta akcja nie jest skierowana przeciwko dyslektykom i nie usiłuje podważać, że takie zaburzenie poznawcze istnieje. Jest to akcja skierowan przeciwko postawie, którą wszyscy znamy, a która polega na uznawaniu poprawności językowej za rzecz nieistotną.
Niedługo wcześniej czytam coś takiego:
"Mama pokazała zadanie z matematyki dla siódmej klasy. Nawet dorośli nie dali rady" - portal Onet
Co o tym sądzicie?
"Mama pokazała zadanie z matematyki dla siódmej klasy. Nawet dorośli nie dali rady" - portal Onet
Ja bardzo przepraszam ale niektórzy dorośli wymiękają w czwartej klasie (podstawówki) przy dość trywialnych zadaniach gdzie w dzieleniu występuje zero.. (Tak. Chodzi o to, że nie dzieli się przez zero) Klasowy whatsapp rozgrzał się do czerwoności.
A ja jestem za.
Wyobraźcie sobie, że 80% to ludzie wykształceni i elokwentni a na dodatek obyci kulturowo oraz bardzo szeroko kompetentni.
Nie dałoby się żyć, a tak konkurencja pośród jełopstwa jest niewielka i można nie wypruwać żył, sukces sam na ciebie spada.
ja ostatnio byłem na zebraniu mam dziecko w 1 klasie
i rodzice gadali że za dużo mają zadane do domu
ja tak widzę, ze syn to z 1h dziennie max coś odrabia, czasem w ogóle
gdzie to za dużo??? dla mnie to za mało, przecież on jak zrobi lekcje to od razu yotub, a tak jak ma lekcje to chociaż coś robi, jak ja mu każę coś więcej robić, to nie bo Pani tylko to dała, no to niech daje więcej.
tez nie rozumiem tych rodziców, co oni chcą by te dzieciaki robiły??
z tą dysleksją to też, ja nią niby mam i faktycznie muszę przez to bardziej się skupiać, bo jak lecę za szybko to wale byki i w ogóle gubię literki etc
jednak za moich czasów to nie było żadnych udogodnień, czy żółtych papierów za to
po prostu moi rodzice zostali poinformowali, że mają syna głąba i tyle, no i że korepetycji potrzebuje
przez 5 lat chodziłem do jakiejś Pani co skończyła uniwersytet jagielloński i jak to po zdanej maturze na 5 stwierdziła ona i moi rodzice że tak źle ze mną nie jest.
Takie dawanie papierów nie polepsza sprawy bo co że nie potrafię to znaczy ze się nie nauczę, po prostu trzeba poświęcić 2x więcej czasu na to co innym przychodzi łatwiej i tyle.
No i podkreślanie na czerwono w przeglądarce też pomocne :)
też to zauważyłem. przoduje w tym natemat.pl - właściwie nie ma tygodnia, aby nie pojawiły się co najmniej dwa teksty o tym, jak to zły nauczyciel stresuje dzieci, wymagając od nich czegokolwiek.
nawet ukuto tam ciekawy termin - bezradność intelektualna, którym próbuje się wyrugować znacznie bardziej dosadne określenie - nieuctwo.
najlepiej nie wymagać od uczniów niczego - niech się oddają twórczym zabawom, rozwijają kreatywność i odkrywają, jak się pieścić - najlepiej z pomocą specjalnie oddelegownych wolontariuszy.
gdyby rodzice tych małych głąbów dowiedzieli się, jakie wykształcenie otrzymywali uczniowie gimnazjów sto lat temu - zapewne nie uwierzyliby. Młodzież sprzed stu lat była znacznie lepiej przygotowana do wejścia w dorosłość.
Dilemma ->Niedługo wcześniej czytam coś takiego:
"Mama pokazała zadanie z matematyki dla siódmej klasy. Nawet dorośli nie dali rady" - portal Onet
Co o tym sądzicie?
Zapewne o ten link chodzi:
https://kobieta.onet.pl/dziecko/mama-pokazala-zadanie-z-matematyki-dla-siodmej-klasy-nawet-dorosli-nie-dali-rady/50h55tt
To zadanie jest banalne poprostu podstawy operacji na pierwiastkach i potegach :P To ze edukacja na psy zeszla widac po wlasnie tych czterech magistrach, pewnie jakies kaleki matematyczne, albo humanisci :P Ja z matematyka w zyciu codziennym praktycznie nie mam stycznosci z dobre 25 lat, a to rozwiazalem :P
Problem polega na tym, że osoby z dysleksją, ADHD etc. etc. są uważane za usprawiedliwione przez swoje zaburzenia. Rodzic powie, że jego dziecko "brzydko" pisze, ponieważ ma dysgrafię i to je usprawiedliwia, ale już nie podejmie działań, żeby niwelować negatywne skutki tego zaburzenia.
Ludzie przez lata nieumiejętnej edukacji nie uczącej myślenia mają wrodzony wstręt do matematyki
To, to i jeszcze raz to, czego jestem żywym dowodem. Chociaż w moim wypadku, żaden biedny nauczyciel by nie podołał. Tu trzeba by psychologa, a i moi rodzice (którzy bardzo się interesowali powodami mojej niechęci do tego przedmiotu) nie podołali.
Myślę, że na etapie edukacji, ze świecą było szukać większego debila z matematyki ode mnie. Zaczęło się zrażenia się gdzieś w wieku pierwszej klasy szkoły podstawowej, gdy ten jeden raz się "przyciąłem" się przy tablicy i dostałem czwórkę z zadania, za które piątkę dostałby pies Lessie. Ten pierwszy wybuch frustracji wystarczył, by obrzydzić mi matematykę na najbliższe 10 lat. Dopiero w liceum zacząłem się uczyć, bo byłem zagrożony i strasznie bałem się matematyczki. Do dziś budzę się w nocy z krzykiem, gdy wspominam klasopracownię w pewien upalny dzień. W powietrzu brzęczy sobie osa, wtem świst gazety i nagle truchło osy zostaje rozmazane na ścianie. Wzrok kobry i wycedzone przez zęby, "w tym pokoju głos mam wyłącznie ja".
Dopiero na magisterce, w laboratorium biochemicznym, ktoś w końcu mi powiedział: masz i rób. I nagle okazało się, że trzeba wyliczać pojemności buforów i minimalny błąd skutkuje stratą połowy dnia i zapierdzielem po godzinach. Dwie nocki wystarczyły, żebym nabrał biegłości w obliczeniach. Dopiero, gdy polubiłem matematykę, jako przyjaciółkę, która oszczędza mi nadmiar pracy, coś się odblokowało. Po doktoracie poszedłem już kompletnie w stronę nauk obliczeniowych i po "humaniście" nie było śladu.
A tak swoją drogą, raz Hubert Urbański spytał jakiegoś nieszczęśnika, jaką formę ma miejscownik jakiegoś słowa. Nim padło "definitywnie?", zdążyłem załamać ręce i myślę sobie "co za kretyn, przecież wiadomo. Mianownik - kto? co?, dopełniacz - kogo, czego... k*, tylko co było dalej?! Celownik? Biernik? Chyba celownik...", i ostatecznie sam niemalże wyłożyłem się na czymś, co jako dziecko, mógłbym wyrecytować przez sen, bo nauka języków szła mi akurat bardzo dobrze. Nieużywana wiedza "definitywnie" wyparowuje z głowy i nie ma w tym nic dziwnego, że osoba wytypowana wyrywkowo przed kamerę i poproszona o podanie roku, gdy Chrobrego brzuch bolał, zatnie się i nie odpowie, robiąc z siebie pośmiewisko na youtube, nawet jeśli recytowała to na piątkę w podstawówce.
Prywatnie bardzo sobie cenię ludzi, którzy nauczyli się uczyć. Jeśli ktoś potrafi chociaż na moment wyjść ze swojego bezpiecznego worka, który przynosi mu pieniądze i umiejętnie korzystać z wiedzy, w której nie jest ekspertem, to znaczy, że wyszedł na ludzi i że edukacja nie poszła w las.
A jeśli ktoś poszerza wiedzę w tematach, w których nie jest ekspertem i interesuje się trochę światem, to jest już bardzo, bardzo dobrze, ale tutaj wpadają również inne, poza edukacją, uwarunkowania - zmienność osobnicza :)). Bo znam i doktora zoologii, którego nie interesuje DOKUMENTNIE NIC, poza koprolitami i tym, co jadł stegozaur, nim go szlag trafił. Znajdzie się też jeden technik weterynarii, który w wiedzy ogólnej nokautuje tego powyżej, jak i zapewne mnie.
I jak to jest, że im bardziej antyintelektualny, najmniej stawiający wymagań, najbardziej często bezmyślny post w tym wątku, tym więcej plusików? Naprawdę jesteście tak głupi, że nie umiecie wyciągnąć prostego wniosku z faktu, że społeczeństwa różnych państw nie są równie wykształcone?