Mam pracę 8 godzin dziennie od 7-15 czyli 40 godzin tygodniowo, zarobię około 2000 tysiaków i mi to wystarczy.
Mam weekend, pije browarka i do poniedziałku praca i wszystko co z nią związane mnie nie interesuje!
Nie rozumiem ludzi pracoholików co siedzą codziennie w robocie po 10-12 godzin idą w niedzielę do pracy (bo w sobotę to jeszcze zrozumiem), czy nawet w święta, byle tylko zarobić parę groszy więcej i pochwalić się ile to się zarabia!
Wyścig szczurów nie jest dla mnie, bo co to za przyjemność prawie całe życie przesiedzieć w robocie czy to przy biurku przed komputerem, na budowie czy na produkcji itd!
Mój tata sam pracuje, utrzymuje mnie, mamę i dwójkę mojego rodzeństwa (dwie siostry na studiach) więc je*ie 13h dziennie i 10 w sobotę, raczej nie po to by się komuś pochwalić ile zarabia.
Fizycznie.
2 patole wystarczają komuś, kto
1)mieszka u rodziców
2)nie ma wlasnej rodziny
3)nie ma żadnych marzeń i wyższych aspiracji
Jesteście śmieszni z tym zdziwieniem ze za 2 tyś nie da się normalnie żyć(czy też 4 rodzinnie mając dzieci). Wy chyba tylko warunki warszawskie znacie albo jesteście przyzwyczajeni do jakiegoś stylu życia, który wymaga od was wywalania pieniędzy na wiele zbytecznych rzeczy. Tyle ludzi tak żyje a tu się dziwią, och GOL.
Uważam, że wszystko zależy jakie kto ma standardy życia i czego od niego chce.
Moi rodzice, żyją w małej wiosce w świętokrzyskim. Mają swój domek bez obciążeń (kredyt itp.), do tego mała gospodarka- czyli kurki, króliki, krzaki pomidorów oraz ogórków, drzewka w sadzie z owocami itp. Nie chodzą do kina, restauracji, nie mają hobby czy wydatków na rozrywkę, tak samo nie są chorzy i nie wydają na drogie leki. 2000 PLN to dla nich bardzo dużo.
Sam żyję w dużym mieście, nie dostałem własnego mieszkania, więc spłacam kredyt. Myślę o rodzinie i dzieciach. Do tego chcę żyć na innym standardzie niż moi rodzice, staram się wyjść na miasto, organizuję drobne wycieczki czy wakacje, mam jakieś hobby, które też wymaga wydatków (modelarstwo). 2000 PLN dla mnie to mało, ALE nie uważam, że nie da się za to przeżyć. Po prostu chcę żyć na pewnym poziomie i takie zarobki mi tego nie dają. Mając dzieci chcę np. móc jechać z nimi na wakacje, i to nie tylko do rodziców na wieś, ale również zwiedzić świat.
Uważam, że za 2000 PLN da się przeżyć, ale wiele zależy od miejsca pracy oraz tego czy ma się swoje mieszkanie / mieszka u rodziców / spłaca kredyt. Dla mnie najbardziej w dupę młodym daje rynek mieszkaniowy. Żeby mieć swoje kilka metrów trzeba mieć dobrze płatną pracę (ewentualnie zasuwać jak robocik) albo żerować na rodzicach (mogą dać pieniądze na mieszkanie albo mieszkać u nich i nie dokładać się do jedzenia oraz rachunków)
Kolega ma rację lepiej żyć jak pracować a jak już trzeba to minimum czyli te 40h tydzień i reszta na życie.
Tylko lepiej pomyśleć o emigracji i tam załapać się na te minimum bo w Polsce kraju taniej siły roboczej żyć i minimum wysiłku na pracę nie zawsze się sprawdza.
Chociaż da się tylko trzeba trochę pokombinować.
Warto sobie zadać pytanie " czy na łożu śmierci będziesz żałował tego że za mało pracowałeś czy tego że za mało zyles" kiedyś ktoś mi to powiedział i pamiętam do dziś bo to ważna sprawa życie jest tylko jedno.
No to fajnie, ale nie wiem jak moga wystarczyc 2k. O wyjazdach, samochodzie mozesz zapomniec. No nie wiem.
W Polsce to nie jest wyścig szczurów tylko zwykłe zarabianie. Zarabiasz 2.000 zł i Tobie wystarcza. A wyobraź sobie że ktoś za to musi całą rodzinę wychować. W takich przypadkach ludzie zwyczajnie chcą dorobić.
Alex, ty naprawdę powinieneś mieć zakaz wypowiada się o pieniądzach. 99.99% ludzi nie będzie miało okazji wybrania sobie bogatej żony która będzie opłacała ich całodzienne granie prowadzące do filozoficznych myśli odnośnie optymalnego czasu pracy.
To chyba w wypizdowie gornym wystarcza.
Albo jak się mieszka u starych.
Znam rodziny co dają radę żyć za jedną pensję 1600zł małżeństwo plus dwójka dzieci i jakoś nie umierają z głodu.
Jak ktoś był od małego przyzwyczajony żyć na pewnym poziomie to się może za głowę łapać słysząc takie rzeczy, ale niestety takie są realia sporej części polskiego społeczeństwa.
Nie każdy miał tak fajnie, nie każdemu poszło w życiu po myśli, nie bądźcie hipokrytami.
Cieszę się Twoim szczęściem, naprawdę. Ale nie nazywaj nas szczurami, jeśli chcemy od życia czegoś więcej niż piwo i telewizor.
[20] HUtH
Jesteście śmieszni z tym zdziwieniem ze za 2 tyś nie da się normalnie żyć
To ty nie wiesz, ze na GOLu sa sami informatycy co ponizej 5k na starcie nie schodza?
Jesteście śmieszni z tym zdziwieniem ze za 2 tyś nie da się normalnie żyć(czy też 4 rodzinnie mając dzieci). Wy chyba tylko warunki warszawskie znacie albo jesteście przyzwyczajeni do jakiegoś stylu życia, który wymaga od was wywalania pieniędzy na wiele zbytecznych rzeczy. Tyle ludzi tak żyje a tu się dziwią, och GOL.
same prezesy, to wiesz...
Mój ojciec 1600 zł, matka 1400. Razem 3000 zł, 3 osobowa rodzina. Mamy dom i dwa samochody. Tak, da się. Po prostu nie mieszkamy w Warszawie.
W zasadzie połowa mojego miasteczka tak żyje. Biedni nie jesteśmy, głodni nie chodzimy. W te wakacje byłem już w Trójmieście, na helu i w Paryżu. Można? Można.
Ludzie nie załamujcie mnie. Zarabiam grosze naprawdę grosze. Dzięki Bogu biedy na razie nie zaznałem. To znaczy raz ale wszystko po kolei. Mieszkam z rodzicami. Nie mam zamiaru się żenić. Moi rodzice w młodości byli bardzo biedni. Ale mój ojciec zakładając rodzinę postawił sobie pewien cel. Aby dzieci nie zaznały takiej biedy jakiej on w młodości doznał. Odkąd sięgam pamięciom pracuje za granicą ( pół Europy spokojnie przepracował). Przyjazd taty do domu było niesamowite radość prezenty itd. Podjął on w młodości bardzo trudną ale ważną decyzję. Wyjechał za granicę kiedy moja najstarsza siostra miała zaledwie roczek. Po nocach (z opowieści mamy) płakał jak bóbr za tęsknotą do rodziny. Ale się poświęcił po to aby nam niczego nie brakowało. Jeden jedyny raz przydarzyło się że miał lecieć do Norwegii do pracy a wylądował w....Warszawie. Wtedy tak naprawdę odczułem biedę. Jakieś 3.000 zł. zarabiał. Długo to nie trwało ale na własnej skórze odczułem biedę. Mam szacunek do chleba, ucałuję kromkę chleba który upadł na ziemie i nie po to żeby wchłonąć jakieś bakterie ( kiedyś był tu poruszany temat całowania chleba i szczeniaki wścieklizną pluli jaka to hańba) tylko dlatego że wiem jak nieraz ciężkie jest poświęcenie do zarobienia takiego chleba.
Nie mam wcale najmniejszego zamiaru.
/ @up
W takim razie fajnie, cieszę się Twoimi większymi zarobkami. Mnie nie boli temat kto ile zarabia.
// znam również chłopaczków, którzy pracują w finlandzkiej firmie. Wyrywają kontrakty, jeżdżą w delegacje, a na miesiąc mają po 20k. 18 latkom udaje się wyciągać po 15k na początek, co dla mnie jest obłędem.
Ehhh, dziwnie się czuję czytając tu niektóre posty...
Ja kurcze chyba nie umiałbym żyć za stałą, "nienajwyższą" miesięczną pensję, jakoś nie wyobrażam sobie planować budżetu co do 50 złotych... Od paru ładnych lat jestem przyzwyczajony, że kupuję to, na co mam ochotę, a nie "rzeczy z kartki"... I nie mówię tu o jakichś tysiącach, ale o zwykłych, codziennych wydatkach.
Rozumiem, że komuś 2000 pln wystarczy na miesiąc, ale ja bym tak nie umiał.
Prowadzę własną firmę, na pracę na etat nie mam siły, serca, ani cierpliwości...
A życie z rodzicami po skończeniu studiów (lub powiedzmy po 25. roku życia, jeśli ktoś nie studiował)???
Hmmmm, mam bardzo stanowcze zdanie więc wolę się nie wypowiadać...
mediana zarobków w polsce, czyli tyle ile zarabia około 75% polaków to około 2200zł na rękę.
podsumowując jak ktoś pisze, że to mało, ma rację, ale żeby to przeskoczyć trzeba albo założyć własną działalność - a z takiej kwoty trudno na nią uzbierać kasę, a biorąc pod uwagę wydatki na życie jeszcze trudniej obarczyć się dodatkowym kredytem - tym bardziej jeśli jak wielu moich znajomych spłaca już kredyt na mieszkanie - ryzyko jest duże, bo już mamy koszta, a interes może nie wypalić - dlatego nie wielu na niego się nie porywa i kontentuje się swoją medianą
jeśli więc taka przeciętna osoba nie ma szczególnych zdolności (większość z nas nie ma) i nie udało się jej skończyć porządanego kierunku na rynku pracy, jeśli nie ma wsparcia rodziny, znajomych (większość z nas nie ma) i dodatkowo mieszka na jakimś zadupiu skazany jest na tą medianą dla "nieudaczników" którą płacą inni "nieudacznicy" pracodawcy których nie stać płacić więcej.
najśmieszniejsze są osoby, które tego nie rozumieją, bo ktoś zarabia takie ochłapy (ja sam bez premii dostaje o stówę mniej niż mediana - a premia to maks 500zł, a czasami nic) musi być nieudacznikiem - tak 75% z nas to nieudacznicy
Wątki o zarobkach na GOLu są po prostu magiczne. Jedna strona nie rozumie, jak w Polsce można zarabiać dużo (nie będąc synem dyrektora), a druga nie rozumie jak można zarabiać mało (nie będąc brudnym żulem bez podstawówki). I gdzieś tam pośrodku stoi parę normalnych osób, ale oni i tak nikogo nie obchodzą.
szaka24
"dla innych dużo to będzie okolica ~20k złotych netto, z chęcią się dowiem jak można na takie pieniążki w Polsce wskoczyć, nie będąc "synkiem dyrektora" - proszę o wskazanie jasnej klarownej drogi która z realną dozą prawdopodobieństwa (stanowczo wyższą niż wygrana w totka) wyniesie mnie na takie "wyżyny" w kraju ;)"
- Dróg jest parę. Można założyć firmę, a można też dochrapać się tego pracując jako specjalista na kontrakcie. Poniżej przykład jednej z dróg z pracą na etacie.
Droga jest prosta na papierze, ale trzeba się naharować i mieć trochę szczęścia:
Idziesz do dobrej, renomowanej szkoły (np. AGH, UW, czy PWr). Kończysz uczelnie z niezłą średnią (np. powyżej 4), mogąc pochwalić się przed przyszłym pracodawcą stypendium w ciągu studiów i kilkoma praktykami (np. od 3ciego roku co wakacje). Jeśli chcesz, kończysz tylko na licencjacie/inżynierze, ale niekoniecznie. Ogłoszeń na praktyki wakacyjne jest masa, ważne, żeby dobrze wybrać pracodawcę (nie znaczy to tego, co najwięcej płaci, ale tego, co jest perspektywiczny - ma dobrą markę na rynku pracy, albo może zaoferować potem stałą pracę).
Jeśli robisz dalej magistra, to najlepiej jak po 4tym roku z praktyk zostałeś w pracy - czyli musiałeś się wykazać przed pracodawcą i merytorycznie (wykonując dobrą robotę) i pod względem elastyczności (praca w niepełnym wymiarze godząca też studia). Takich firm jest na rynku pracy trochę.
Kończysz studia i przechodzisz na pełen etat (jeśli jeszcze nie jesteś). Opcji masz kilka - najczęściej są to firmy consultingowe, do których ludzi przyjmują także bez znajomości, ale po to zapieprzałeś na studiach, by właśnie to Ciebie przyjęli. Może to być wielka czwórka, BCG, itp. Praca w takich firmach jest tylko w kilku miejscach w Polsce, więc musisz rozważyć przeprowadzkę jeśli nie mieszkasz w jednym z nich. Cały czas zakładam, że mówimy o naszym kraju.
Od tego momentu zaczyna się tzw. kariera -> zapieprzasz w wyścigu szczurów, często po kilkanaście godzin dziennie, często poniedziałek-piątek poza domem, by w ciągu 5-10lat (zależnie od firmy) dojść do pozycji, na której będziesz zarabiał te 20k netto. Czasami będziesz musiał się dodatkowo edukować by to osiągnąć (różnie, zależnie od profilu - np. MBA, certyfikaty jak CIMA, etc.), jednak jest to inwestycja w Twoją przyszłość, która u Twojego lub przyszłych pracodawców ma Ci dać fory. Czasem jest też tak, że po tych latach pracy dostaniesz propozycję przejścia na stanowisko dyrektora/członka zarządu i Twoje zarobki jeszcze podskoczą, a tzw. work/life balance się znormalizuje. I to wszystko bez żadnych znajomości - po prostu trochę oleju w głowie, dobry plan i ciężka praca + trochę szczęścia.
Nie ważne ile się zarabia, a ile może zostać na miesiąc, to że ktoś zamyka budżet na zero, praktycznie wyklucza go z robienia realnych pieniędzy, w końcu powiedzenie pieniądz robi pieniądz nie pojawiło się przypadkowo. Oczywiście można powiedzieć że Polska po przejściach historycznych wykluczyła rody z majątków pokoleniowych, jednakże od 89 spokojnie można ten majątek odbudowywać, więc raczej jesteśmy na dobrej drodze, że każde kolejne dziecko po urodzeniu ma już coś co przekażą mu poprzednie pokolenia. Wybór czy pracować, czy nie, albo jak i w czym powinien być wyborem, a nie przymusem, (nie pracuje to nie mam jak przeżyć - powinno być reliktem).
Generalnie Europa zbliża się mentalnością pracy do Azji, co gorsza Polacy wiodą praktycznie prym w wielogodzinnej pracy w Europie, a przecież praca to tylko mało istotny element naszego życia. Każdy kto dużo pracuje w pewnym momencie się wypadli, 8 godzin dziennie (3x8) to jest absolutnie niewolniczy tryb życia, kiedyś ten układ gwarantował przeżycie wegetatywne dla całej rodziny, obecnie zabiera nam całkowicie sens życia. Jeśli ktoś 8 godzin pracuje, 8 śpi, i 8 ma dla siebie, a w tych 8 ma dojazdy, jedzenie, sprawy fizjologiczne, przygotowania do pracy itc. to tak naprawdę nie ma życia jest zwykłym robotem. Osobiście uważam że człowiek nie powinien pracować więcej niż 2 godziny dziennie (jeśli oczywiście już musi), pełna robotyzacja i mechanizacja za kilkadziesiąt lat i tak sprawi to że taki układ będzie musiał się pojawić. W końcu mamy 100 lat na życie, z czego 20 pierwszych to tak naprawdę aspekt poznawczy otaczającego nas świata. 1% ludzi nie musi od pokoleń pracować mając ponad 50% zasobów całej ziemi, za to 99% musi pracować jak roboty na swoich faraonów. Prędzej, czy później na pewno to się zmieni, aczkolwiek jeśli nadal w XXI istnieją monarchie i ludzie to akceptują to może nie dożyjemy tego w naszym pokoleniu :)
A.l.e.X - na twoim miejscu juz bym wyszedl z tego watku i sie nie udzielal :)
aktualnie 2tys euro miesiecznie na reke za 2 dni pracy w tygodniu w firmie IT z londynu. + do tego okolo 6-8h pracuje zdalnie tygodniowo, czasami sprawdzic co sie dzieje z serwerem itd. (devops - musze byc dostepny 24h ale awarie sa moze raz w miesiacu i naprawiam je zdalnie - nie musze nagle dymac do biura).
roczny kontrakt. pracuje w biurze we lwowie/ukraina. wydatki male - tutaj jest taniej niz w polsce. (mieszkanie 2 razy tansze niz w warszawie - $300 dolarow miesiecznie za nowe 60m w centrum + rachunki). czuje jakbym sie w czepku urodzil - swietne, jak dla mnie, zarobki i duzo czasu na nauke i rozwoj wlasnych spraw na boku. dodam jeszcze ze czynsz place na pol z moja narzeczona, ktora tez ma prace i prawie cala pensje odkladam.
Za 2 kafle to jest wegetacja a życie. Jak ktoś sie sam utrzymuje, to ja wiem, jak można wytrzymać takie coś dłużej. Po opłaceniu rachunków, wynajmu, jedzenie kupujesz najtańsze: ryże, ziemniaki, warzywa, bo co innego za resztę ci zostaje? Nie pisząc już o reszcie "źycia". Nie ma za taką kwotę miejsca na utrzymanie samochodu, wyjazdu na wakacje, kupienie lepszej elektroniki. Liczysz na publiczna służbę zdrowia i czekasz po 2 lata za operacją lub pół roku do specjalisty zamiast zrobić to za miesiąc za prywatne pieniądze .Po prostu nie ma się żadnego życia i dziadujesz od dnia do dnia. 3500 to powinno być teraz minimum i to na wypizdowie a nie w takiej Warszawie czy Poznaniu. Żyć a wegetować, to jednak sporo róźnica.
Najgorzej jak ktoś chce miec wiecej niż go stać. Bierze taki lepsze auto, większe mieszkanie i potem wiecej w robocie zeby to utrzymać niż życia.
Widzę, że wypowiadają się znowu prezesi którzy nie znają realiów poza Warszawą.
Wynajęcie mieszkania w mieście w którym mieszkam, 70 000 ludzi to jest koszt 500-1000 zł miesięcznie. Mieszkasz z osobą która zarabia drugie tyle, macie 4000 zł, załóżmy już że te 1500 zł dajecie na mieszkanie (wtedy to już spore) i zostaje wam 2500 zł na żarcie i przyjemności. Tak, da się za to przeżyć i to nie na pasztecie i parówkach. Chyba że wy w Warszawie codziennie jecie na mieście albo żywicie się zupami z płetwy rekina i innymi owocami morza to może faktycznie się nie da. Ale nie każdy musi mieszkać w Warszawie.
Za 2k netto miesięcznie, może i da się żyć, o ile nie ma się żadnych dodatkowych zobowiązań, typu kredyt. Mieszkam sam, wszystkie opłaty miesięcznie zamykają mi się w kwocie 1600 zł. Do tego trzeba doliczyć około 300 zł na paliwo. Gdzie jedzenie? gdzie chemia/kosmetyki? gdzie ubrania, ubezpieczenie auta, naprawy?
Imo, od 3,5k netto miesięcznie można całkiem przyzwoicie żyć, a do tego jeszcze jakiś grosz odłożyć.
2000 zeta to ledwo na tydzien harnasi starcza. za mniej niz 10.000 zeta to nawet z namiota nie chce mi sie wychodzic.
Ale o czym wy pieprzycie? Większość ludzi w tym kraju, bez względu na wykształcenie zarabia około 2000 na łapę. Wyjątki: 1. mieszkańcy Warszawki. 2. informatycy. 3. budowlanka. W Łodzi jak ktoś wyciąga 2000 to jest zadowolony, jak ma około 2500 na rękę to już jest świetnie. A zarobki na Podkarpaciu a w Wawce to już w ogóle zuuupełnie inna bajka. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Sam wyciągam około 2000 na rękę - w jednym miesiącu cuit mniej, w innym troche wiecej, ale średnia to będzie właśnie 2000. Tyle że nie mieszkam sam, bo z narzeczoną, za chwilę żoną: to też jest inna bajka bo mimo że ona zarabia póki co minimalna krajową to jednak dwie wypłaty to nie jedna.
A co do mieszkań: ceny wynajmu to jest chędożony absurd, naprawdę, lepiej ładować kasę w kredyt z perspektywą że za 20 lat będzie to moje, niż ładować w wynajem podobna kasę przez x lat nic z tego nie mając.
W Polsce panuje walka o przetrwanie, a nie żaden wyścig szczurów. No bo czy można to nazwać wyścigiem szczurów gdy sąsiedzi przebijają się wzajemnie, kto posiada lepszego (zajeżdżonego) 18 letniego VW Passata B5FL w dieslu?
To, że ktoś pracuje w weekendy nie znaczy, że jest szczurem albo chce dorobić. Niektore posady tego wymagają głąbie.
Przypadkowo trafiłem na ten temat, ale pomimo, że jest z roku 2015 w pełni podpisuje się pod slowami autora (z identyczną kwotą), ale ciekawi mnie Wasza opinia dzisiaj. :)
Moja opinia jest następująca - 2000 zł to żaden pieniądz.
Ale jak czytam teksty, że za takie pieniądze nie da się żyć to jestem ciekawy jakim cudem żyje 70% tego kraju które zarabia tyle albo mniej.
Mój ojciec tyle zarabia, moja rodzicielka również. Wychowałem się w domu dosyć sporym, z ogrodem, działka 10 arów, rodzice mają dwa samochody. Co prawda o zagranicznych wakacjach mogliśmy pomarzyć ale żyć się jak najbardziej da.
Teraz te dwa koła znaczą mniej niż 3 lata temu, ale wciaz lepiej zarabiac 2000 niz nic.
Obecnie za wynajem i rachunki płacę 2500pln w Wwa.Do tego trzeba doliczyć koszty wyżywienia i życia... Wróciłem z zagranicy na pół roku i przez ten czas nie podjąłem żadnej pracy bo za 17-20 brutto to śmiech na sali w moim zawodzie.
Dla jednych 2k to sufit a dla innych podłoga. Każdy ma swój świat i swoje ambicje lub ich brak. W życiu nie ma new game+... Trzeba trochę polatać żeby wygodnie siedzieć.
Zarabiam 2k na podkarpaciu na wsi mieszkając u rodziców i potrafię średnio 1500 odłożyć, w weekendy jakieś kebsy z kolegami, paliwo, utrzymania samochodu i czasem jakieś gierki na PS4 to jedyne moje wydatki.
Z tego co wiem to we czwórkę żyjemy za 2000, bo tyle dostaje mama od taty "na dom" i na niczym szczególnie nie oszczędzamy. Ale wydaje mi się, że przeważnie pracuje mąż i żona więc 4k to już powinno być z czego odłżyć.
2000pln na jedną osobę spokojnie wystarczy, co innego jak ma się rodzinę na utrzymaniu..
No dobra, jak ktoś żeruje na rodzicach, nie dokłada się do rachunków i ma podstawiony pod nos obiad, na składniki którego również nie daje pieniędzy, a do pracy dojeżdża 10km w dwie strony i samochód rzadko się psuje to 2000 netto wystarczy.
Bo proste liczenie - zarabiasz 2000 netto
Nie jesteś sknerą => 500zł dla rodziców na opłaty => zostaje 1500zł => dojeżdżasz do pracy 30km w jedną stronę => 300-500zł na dojazdy => zostaje 1000-1200zł. A gdzie inne wydatki? Jak coś się zepsuje w samochodzie, coś sobie kupić i kasy nie ma.
Ale niektórzy gadają, że za 2000 zł na rękę nie wyżyje się. Na ośmiorniczki nie starczy, na wakacje w Gambii nie starczy, ale niektórzy takich potrzeb nie mają i spokojnie można za taką kasę nie wegetować, ale żyć. Jednemu nie wystarczy miesięcznie 6 koła, innemu wystarczy 2, ale to tylko świadczy o frajerstwie tego pierwszego. Dwie osoby za 4 tyś. to spokojnie wynajęcie mieszkania z opłatami albo spłacanie kredytu za wykupione mieszkanie, wychowanie dziecka a nawet dwóch, opłacanie przeważnie dwóch aut - takich osób znam trochę i zwyczajnie jest ich na prowincji, w niewielkich miastach, miasteczkach dużo. Kwestia dostosowania się do takiego życia. Nigdy wszyscy nie będą zarabiać kokosów i ktoś zarabia mniej, aby ktoś inny zarabiał więcej. Dawniej ludzie mieli jeszcze mniej pieniędzy, więcej dzieci na utrzymaniu i sobie radzili - niektórzy pracowali więcej, inni mniej, ale sobie radzili. Zawsze będę szanował człowieka, który chce pracować (nawet za niewielkie pieniądze) niż takiego, który będzie tylko wyciągał łapy po pieniądze nie robiąc nic.
Admin: Użytkownik Forum zobowiązany jest do unikania używania wulgaryzmów, także w postaci skrótów: §2 podpunkt 2b Regulaminu Forum -> https://www.gry-online.pl/regulamin.asp?ID=2
rozumiem podejście, 2000 na jedną osobę to przyzwoity pieniądz. I za taki pieniądz można spokojne żyć (nie wegetować, jak niektórzy twierdzą) - a pisze to człowiek, którego miesięczne wydatki (wraz z opłaceniem lokum) zamykały się w kwocie 900 zł.
przez pewien czas (gdy intensywnie się uczyłem) również wystarczała mi fizyczna praca pon-piąt od 15:00 do 20:00. O 20:00 ocierałem pot z czoła i tyle - mogłem zająć się innymi sprawami.
po kilku latach zasuwania jako kelner/barman po 10-15 h na dobę (bez urlopów i dni wolnych) uznałem, że trzeba odsapnąć.
Czyli to jakieś niecałe 500 Euro i to w kraju UE .Prawie trzydzieści lat demokracji i wolności i tak gonimy Europę że mało zadyszki nie dostaniemy.
Ja zarabiam ok. 4000 zł miesięcznie, na utrzymaniu żona i syn. Ale żeby to zarobić - 6 świąt (soboty,niedziele) . Nie narzekam .
Nie no roznica jest spora.
U mnie na wsi robi sie osiedle niemal. Powstalo 7-8 domow, kolejne 4-5 w budowie w ciagu 2 lat. Malo? Niby tak...tylko to robia ludzie co tutaj mieszkaja, po prostu maja wiecej kasy i sobie buduja nowe domki zamiast w starym rodzinnym mieszkac. Wczesniej przez x lat jak jeden dom powstal na 10 lat to byl szok.
Same domu tez niczego sobie w srodku...ludzie nawet sobie wstawiaja do domow ogrzewanie glebinowe (nie wiem jak to sie zwie dokladnie) za 60-70tys...nikt normalnego pieca nie zaklada tylko na pelet, kostka brukowa obok kazdego domu za 30tys...to nie jest miasto ze ludzie sobie na wycieczke pojada i pisza o luksusie.
Luksus teraz to jest wies. Bo tutaj mozna sobie zrobic cuda nie widy, a to kosztuje i widze, ze niektorych na to stac...wiecej osob niz pare lat temu.
edit: teraz sobie wyobrazie jak by fajnie bylo gdyby PIS nie rzadzil? Gdyby nie oni byloby znacznie lepiej...zmarnowali mase kasy na datki zamiast wykorzystac pewien bum...
No 1900 z groszami zarabiam na rękę jako elektryk na budowie. Przy 40 godzinach to źle nie jest. Co do mojego życia, to nie mieszkam z rodzicami, ale z żoną w starym budownictwie i rachunków wielkich nie mamy. Żonka zarobi około 1600 zł na rękę.
Fakt dziecka jeszcze nie mamy, ale znam realia i jedno lub maksymalnie dwoje sobie zrobimy kiedyś, więcej na pewno nie.
Samochodu nie mamy z własnego wyboru, bo to studnia bez dna i trzeba dopłacać do niego przez cały okres użytkowania. Do pracy dojeżdżam rowerem jak jest bliżej, albo komunikacją miejską, jak pada deszcz lub śnieg albo się przejdę na pieszo. Jak dalej do pracy, to któryś z kolegów dostanie służbowy samochód, więc ludzi weźmie w umówionym miejscu.
Mieszkam w większym mieście sklepy pod nosem, więc też mogę się przejść lub pojechać rowerem. Na wakacje jeździmy najczęściej raz w roku, więc pociąg starczy.
Satelity nie mam bo po co mi 1000 kanałów jak nigdy wszystkiego nie obejrzę. Właściwie to telewizji wcale nie oglądam, więc naziemna TV starczy.
Prowadzimy w miarę normalne spokojnie sobie życie i nie zamierzamy szaleć i wydawać pieniądze na głupie niepotrzebne rzeczy co próbują wciskać marketingowcy i sprzedawcy.
To nierealne w wieku 22 lat, prawdopodobnie po liceum dostać ponad 2 ( a przecież niedługo 3 tysiączki) na rękę na magazynie.
Dla ciebie nierealne, dla innych niekoniecznie.
Jak ktoś lubi jeść pasztetową i parówki z biedronki cały miesiąc i myć się raz w tygodniu to 2 tysie go zadowolą.
Jak jesteś pracownikiem co nie ma nic do zaoferowania i byle kto może cię zastąpić, to tyrasz za grosze. Proste.
Problemem nie jest to, czy płacić 2, 3 czy 4 tysiące tylko to, że nie ma ludzi nadających się do jakiejkolwiek pracy. No może na magazyniera czy do łopaty to się znajdzie, ale generalnie tragedia. A już roczniki 1995+ nadają się tylko na złom.
Jeżeli wiedziesz mało wymagające, spokojne życie to jasne, że Ci starcza. Ale spróbuj trochę zaszaleć albo jak ktoś pisał - załóż rodzinę. To będziesz ćwierkał inaczej :)
[9]
Mam weekend, pije browarka - ot i aspiracje :p Co kto lubi.
Mam prawie 22 lata, mieszkam z rodzicami (ugotowane mam, wyprane mam, dobrze mi z tym i na razie nigdzie nie spieszę, jeszcze będzie pora na usamodzielnienie) daję na życie, żyję towarzysko i pieniędzy nie skąpię.
~2,5k miesięcznie, a już za niedługo 3k i wystarcza mi w zupełności, a nawet i odłożę.
Jedna zmiana, od 8 do 10h max. Rzadko kiedy soboty. Można? Można.
Urlopuje i kładę na to totalnie, w poniedziałek będę się martwić.
thomas - w czym robisz, jeżeli można wiedzieć? ;)
Mam 24 lata i wiedziałem to od ogólniaka, dobrze, że zmądrzałeś. Życie musi być dobre.
[11] będę strzelał, iż thomas robi w budowlance - wykończenia?
Edit: A jednak nie :D
Nic z tych rzeczy. Stolarka ogólna, od dwóch tygodni magazynier. Przyjmowanie tirów, obsługa komputera, zamawianie potrzebnych elementów do złożenia np. łóżka, szafki (kołki, śrubki itd), wypełnianie papierków i inne.
2000zł które zarabiam starczają na rachunki, benzyne do samochodu i życie bez większych szaleństw ale również bez liczenia grosz do grosza. Ale gdzie oszczędności? Nie mam żadnych.
4 tys. to jeszcze rozumiem że może wystarczyć na fajne życie i żeby coś tam odłozyć na hobby, samochód czy jakieś zabezpieczenie.
dzieci nie planujcie - z takiej jednej pensji będzie strasznie ciężko utrzymać całą rodzinę. No chyba, że masz dziadków/babcie gdzieś na boku i żona nie będzie musiała brać kilkuletnich wakacji tak jak moja.
Patrząc na swoje rachunki przyznam, że 2000 PLN to byłoby trochę zbyt mało. Wiele zależy od sytuacji rodzinnej i od posiadanego majątku (nieruchomości). Jeśli nie posiadasz domu/mieszkania, a lokum musisz wynajmować, jeśli masz dwójkę albo trójkę dzieci, jeśli dojazdy do pracy zajmują więcej niż godzinę, jeśli mieszkasz w dużym mieście, jeśli - nie daj Boże - masz Ty albo ktoś z Twoich bliskich jakieś przewlekłe problemy zdrowotne (a to prędzej czy później się w życiu pojawia) to sorry, ale 2000 złotych może nie wystarczyć na piwo.
Ja robie po 8 godzin, od pn do pt , czasem sobota, ale jest platna dodatkowo. 5 sobot w ciagu 3 miechow i mam polowe wyplaty wiecej. z normalnej wyplaty oplacam swoje rachunki, paliwo , dokladam sie w domu, nie zaluje sobie, jezdze na wakacje, i odkaldam kasiore , za jakis czas kredo i wlasne mieszkanie, bedac samemu oplace sam sobie m3 , jedzenie, paliwo i zostanie mi na wlasne pierdoly do wydania :) Nie jest mi zle, prace mam nie meczaca, ludzi spoko , wiec atmosfera w robocie jest gites :) A, no i mam klimatyzacje :D
I pamietajcie, aby wraz ze wzrostem zarobkow, nie wzrastaly wasze potrzeby :)
~2,5k miesięcznie, a już za niedługo 3k i wystarcza mi w zupełności, a nawet i odłożę.
Można? Można.
Yhymmm i może jeszcze mi napisz, że znalazłeś sobie tą robote w ogłoszeniu o prace.
"Nie rozumiem ludzi pracoholików co siedzą codziennie w robocie po 10-12 godzin idą w niedzielę do pracy (bo w sobotę to jeszcze zrozumiem), czy nawet w święta, byle tylko zarobić parę groszy..."
Uff, to ja się na szczęście nie zaliczam, bo ja chodzę w weekendy i święta, tylko po to żeby wyjść na prostą i z niczym nie zalegać. ;)))
A ja mieszkam w domu z rodzicami. Mam blisko do pracy, 10 minut samochodem. Dodatkowo wolę mieszkać na wsi i wiem, że w przyszłości ten dom będzie mój. Jak dobrze pójdzie za jakieś 3 - 4 lata kupię sobie mieszkanie za gotówkę (głupio bym się czuł kupując na kredyt i dając bankowi 2 razy tyle). Kokosów też nie zarabiam, ale też za dużo nie wydaję. Gdybym miał teraz wydawać na mieszkanie, paliwo itd. to faktycznie bym to odczuł. Kiedyś pracowałem w GOPS w dziale świadczeń rodzinnych i mogę powiedzieć że dużo rodzin żyje za naprawdę małą kasę, ale może ten ich komfort życia nie jest taki zły.
@hetrix
A co byłoby w tym dziwnego?
Jeśli ktoś miał te szczęście czy rozum, żeby wyrobić sobie konkretny fach, na które obecnie jest popyt, to i z normalnego ogłoszenia znajdzie pracę, a jak się sprawdzi, to biedować nie będzie.
5k miesięcznie jak mi się chcę, mieszkam jeszcze z rodzicami ale może się to niedługo zmieni. Generalnie to nie narzekam, ale wiadomo że zawsze chciałoby się więcej :)
[35]
Cicho, bo zaraz wpadnie Dessloch i napisze, że on więcej wydaje na lunche niż Twoja rodzina ma na życie, a w ogóle to na singla 10 000 miesięcznie to mało.
Niestety ale 2000zł to przy spłacie mieszkanie innych oplatach godnym zyciu bez szalu i szastaniu forsa jest nieosiągalne a jeszcze dzieci....
A jeszcze kot i pies i rybki i słoń Dominik... wątek był o singlu, czy rodzinie 3+?
Ok, z najmem czy kredytem nie jest różowo (tego drugiego nie dostanie) - ale najem kawalerki to tylko we Warsiawie i ze dwóch innych metropoliach min. 1500 + opłaty.
Na zadupiu, czyli wszędzie poza aglomeracjami, da się...
Bez szału, niestety, im więcej tym godniej i weselej, to prawda, ale prezesom z GOL-a to wydaje się chyba, że tacy ludzie muszą po śmietnikach chodzić. No w Warsiawie to na pewno - śmietnik albo mieszkanie do śmierci z rodzicami...
wata_PL - no slabo, bo kumpel np chce brac 120 k kredytu , wyliczyli mu 700 zl z groszami na miecha na 15 lat , wiec liczac juz nawet 800 zl, do tego max 600 zl czynszu, ale jak bedzie sam to mniej, ale dobra , liczmy 600 zl, to juz jest 1400 zl ... ja np wydac musze na paliwo teraz ok 540 zl, wczesniej ok 700 zl , ( 2 x zatankowac do pelna ok 60 l ropy ) to juz daje 1950 zl i mam tu oplacone mieszkanie i paliwo. Wiec za reszte musze wyzyc ... i spokojnie dalbym rade kupic sobie zarcia, i jeszcze jakas rozkrywke , jakis ciuch , gre :) Odlozyc raczej by bylo slabo bo co to jest z 200 zl odlozyc :) A i jeszcze telefon 21 zl/ miesiac i necik 60 zl / miesiac, wiec samo 2031 zl idzie na oplaty :) Wiec za 2k ciezko by bylo, ale za 3k+ juz zaden problem :) Oczywiscie samemu :) Ale majac dziewczyne ktora zarobi nawet to glupie 1500 zl juz jest gites :)
edit
i mowie to o miescie 50 000 + mieszkancow :) nie chce sie ruszac z tego miasta, bo mam taki sam dystans do katowic jak i do krakowa, z tym ze do katowic 2 pasmowka :) wiec da sie, ale nie w jakims durnym wielkim i zatlocoznym miescie :)
Ale wiadomo, prezesi z gola by gardzili takim zyciem i dla nich to jak zyc w kartonie przy dworcu :)
HUtH
Magazynie zarabiający ponad 2k w tym wieku? Nie bez znajomości, lub uprawnień typu wózek widłowy. Kolega mu skołował fuche, a potem wypisuje na forum "można? można" jakby sam na to zapracował.
Bardzo dobrze, że odpadłeś z wyścigu szczurów. Masz w końcu czas na korzystanie z życia - ciesz się nim z żoną, ale przy dzieciach dopiero docenisz :)
2k pln może nie jest dużo, jak już wyżej niektórzy wspominali nie starczy na wiele, mimo wszystko lepszy rydz niż nic.
HETRIX22 - Ogromna zawiść przez Ciebie przemawia, smutno się to czyta.
Zanim przeszedłem na magazyn, przez rok pracowałem na innym stanowisku.
Więc nie gadaj mi, że jakiś kolega mi nagrał robotę, bo sam zapieprzałem, żeby teraz być tam, gdzie jestem.
Widlaków nie mamy.
Tyłek boli?
Ogromna zawiść przez Ciebie przemawia, smutno się to czyta.
Ale on ma rację. To nierealne w wieku 22 lat, prawdopodobnie po liceum dostać ponad 2 ( a przecież niedługo 3 tysiączki) na rękę na magazynie. Gdyby taką robotę dało się wyhaczyc z internetowych ogłoszeń to byłbym pierwszy w kolejce.
KoRReq "To nierealne w wieku 22 lat"...
- Być może dla Ciebie nie jest to realne, ale wiem, że tak się da. Po prostu trzeba mieć w życiu także trochę szczęścia. A gadanie takiego gościa jak HETRIX22, że praca załatwiona po znajomości jest niby gorsza od takiej z ogłoszenia... czasami na takie znajomości także trzeba się napracować. Chociaż nawet jeśli nie, to nie ma to znaczenia - jeśli byłby słaby, już by go zwolnili. Obecnie nie te czasy, żeby prywaciaż dokładał do interesu.
Nie wierzę co tu się dzieje..
Żeby zamknąć co niektórym jadaczki, musiałbym wkleić kwitek od wypłaty. Nice.
Tyłek boli?
Nie, dlaczego? Do mnie to ci troszke brakuje :D
Ja tylko stwierdzam fakty. Fakty są takie, że mając tyle lat, do tego stanowisko magazynier raczej rzadko się zdarza żeby ktoś dostawał 2k na łape. Ciekawe ilu magazynierów może się poszczycić takimi zarobkami. Aczkolwiek może się zdarzają jakieś bardzo rzadkie okazy, good for you....
U mnie łebki po 18 lat zaraz po szkole tyle zarabiaja ,wiec skad takie zdziwienie ?
Zarabiasz 2k na miesiąc i piszesz coś o wyścigu szczurów z którego odpadłeś? No tego to jeszcze nie grali.
cswt93
jaki kwitek? Magazynier 3 koła zarabia? Żarty kolesia co ma gwiazdkę.
jaki kwitek? Magazynier 3 koła zarabia? Żarty kolesia co ma gwiazdkę.
Ja też i to nie jest żart.
Zerknąłem sobie na szybko na stronkę wynagrodzenia.pl i tam można zobaczyć, że te 2k (brutto) to nie jest jakiś ewenement.
http://wynagrodzenia.pl/moja_placa.php?s=174
nvm...
cube --> 4000? Czasem pare miesiecy temu nie pochwaliles sie, ze zarabiasz 500 na tydzien (chyba pozniej to wyedytowales)? I z ciekawosci - majac do pracy 6 kilometrow, na jakich podrozach wypalasz miesiecznie 3 baki paliwa?
ITT: utrzymanie domu (nie mieszkania), 2 aut, 3 osób + wycieczki po Europie za 3000 zł miesięcznie. Wesoło.
Ciekawe jak wygląda ogrzewanie domu zimą przy takim budżecie, ale wyczuwam tu łysackowe patenty :P
Co do tematu - najlepiej mieć coś swojego, coś co ma sens, daje satysfakcję i jest z tego dobra kasa, chociaż u mnie równie dobrze działa freelance i praca zdalna bez określonych godzin i bez większych spin taskowych, dobra (czasami rewelacyjna) kasa wpada a czuję się tak jakbym był na wakacjach cały rok. Walenie u kogoś po 8 godzin dziennie to może nie wyścig szczurów, ale wciąż nieakceptowalny dla mnie poziom zniewolenia.
Ktoś, to żyje w dużym mieście nie ma pojęcia, jak żyje się w mniejszych miejscowościach. Ludzie za 2500 utrzymują rodziny i wcale nie żyją jak rumuni w zajętych na dziko pustostanach. Wiadomo, że przy takiej pensji się po prostu żyje, nie ma się kredytów, nie ma się za bardzo perspektyw na wakacje zagraniczne, ale nie jest to wegetacja tylko życie. I to jest norma a nie wyjątek.
Z danych Ministerstwa Finansów opublikowanych przez dziennik „Rzeczpospolita” wynika, że w ubiegłym roku z tytułu uzyskanych dochodów rozliczyć z fiskusem musiało się 24,6 mln osób. Ponad połowa z nich, czyli 12,84 mln osób, uzyskała w ciągu roku dochody nieprzekraczające kwoty 20 tys. zł. To oznacza, że ich średnio-miesięczne dochody – po odliczeniu składek na ubezpieczenia społeczne, kosztów uzyskania przychodu i innych odliczeń przewidzianych prawem – wynosiły mniej niż 1.667 zł.
Ponad 5,1 mln osób deklaruje fiskusowi zarobki na poziomie nieprzekraczającym 10 tys. zł w ciągu roku. To oznacza, że ich średnio-miesięczne dochody wynoszą mniej niż 834 zł, czyli kwotę zbliżoną do tzw. minimum egzystencji.
Dochody niemal 2,5 mln Polaków nie przekraczają nawet progu wspomnianego minimum..
a co by było gdyby to nie rządziło nami prześwietne kapitalistyczne PO przez ostatnie 2 kadencje? Strach pomyśleć.
[58] yea sure :D
najlepsze to .... deklaruje :)
Otoz nie deklaruje tylko sie rozlicza na podstawie pitow wystawianych przez zaklady pracy.
Jak ktos zap... za 1,2 k miesiecznie to nie ma co sobie deklarowac. :))
[63] +1.
Fakt, prawdziwa zielona wyspa , pelna szczesliwych i zadowolonych obywateli.
Potem PO w szoku ze Broniu przegral.
[58] a swistak w te sreberka...
Pracuje około 200-220h w ciągu miesiąca po 10h jeśli potrzeba to po 12 i czasami w soboty.
wychodzi ~3000 zł, 1000zł staram się odkładać co miesiąc, 1000 zł na rachunki opłaty itp. a za 1000 zł na wydatki typu jedzenie, ubrania jakaś impreza itp.
Zarabiam 1565zł przy 240 godzinach pracy. Co wy wiecie o niskich zarobkach...
Po odliczeniu za mieszkanie, jedzenie i paliwo, zostaje mi jeszcze 300-400zł. Można.
[68]
Wszystko zależy od punktu widzenia:
dla jednych dużo to średnia dla project managerów (ok. 5k netto) w PL, która jest na poziomie zasiłków w krajach europy zachodniej .
dla innych dużo to będzie okolica ~20k złotych netto, z chęcia się dowiem jak można na takie pieniążki w Polsce wskoczyć, nie będąc "synkiem dyrektora" - proszę o wskazanie jasnej klarownej drogi która z realną dozą prawdopodobieństwa (stanowczo wyższą niż wygrana w totka) wyniesie mnie na takie "wyżyny" w kraju ;)
[35] Czyli Cud nad Wisłą, kolejny. Spręż się i zdradź nam, w jaki sposób za 3 tys. utrzymać dom, 2 samochody i 3 osoby ?!
Też pracowałem jako magazynier (na widlaku, ale uprawnienia zrobiłem już w trakcie pracy), i zarabiałem średnio 2,7k netto więc bardzo dziwi mnie niedowierzanie co niektórych. Praca była z ogłoszenia, a ją nie miałem żadnego doświadczenia. Była to moja druga w życiu praca, podjęta w wieku 21 lat. Więc dla mnie oczywistym jest że się da.
Ciekawe jak wygląda ogrzewanie domu zimą przy takim budżecie, ale wyczuwam tu łysackowe patenty :P
Normalnie. Tydzień temu kupione 8 ton węgla, z poprzedniej zimy jakieś 2 tony zostało to razem daje ok 10 ton. Na wakacje w Paryżu sam zarobiłem w tym pojechałem ja z dziewczyną, bez rodziców. Samochody to nie mercedesy i beemki roczne tylko 12 letni Peugeot 307 kombi i 15 letni Daewoo Matiz. Jeżdżą? Jeżdżą. Ojciec jest mechanikiem więc większość ewentualnych napraw robi sam.
Ja oczywiście staram się odciążyć rodziców (dorywcza robota w wakacje, w ciągu roku akademickiego udzielam korków i pracuje w prywatnej szkole językowej itd)
Może zapytajmy Montery, on ma 20 lat i już tyle zarabia bez kilkunastu lat harówki.
Cainoor:
własna działalność?
W kraju w którym połowa zarabia jedynie tyle by opłacić rachunki stałe, kupić żywność i co 2-3 miesiące parę butów lub spodni? A na kurtkę zimową to pewnie trzeba kredycikiem się podratować, bo dobra kosztuje ponad połowę przeciętnej pensji.
Tort do ugryzienia niezbyt atrakcyjny trzeba przyznać.
Z drugiej strony masz opłaty stałe (ZUS) oraz hordy urzędników robiących za miejscową władzę z mocno roszczeniową postawą wobec każdej prywatnej działalności.
Co prawda jak na kraj socjalistyczny przystało - można się połasić o dofinansowanie z EU (o ile ma się wujka w urzędach który nasze papiery przepchnie) - można trochę kasy wyżebrać i nie martwić się o fakt, czy nam biznes zatrybi czy po dwóch latach upadnie. A że można to robić co 5 lat bodajże daje to niezły sposób na życie, jeżeli korzysta się z tych świetnych możliwości utylizowania własnych podatków wspólnie z małżonką.
Druga droga rozpisana z tego co widzę na 10-15 lat harówki i wyrzeczeń. Warto?
Generalnie ja zarabiam podobne pieniązki, ale wybrałem inną drogę. Wyjechałem, zrobiłem dwuletni kurs, o prace jak i godną płacę nie musze się martwić. Wynajmuję dom za 8400zł/miesiąc, płacę stałe rachunki o wartości 2000-3000 miesięcznie i utrzymuję 4-osobową rodzinę. Z jednej pensji.
Ale dzięki za odpowiedź, mimo, ze pytanie było trochę retoryczne ;)
Podziel się chociaż jaki to kurs dwuletni zrobileś, po studiach odrazu go zrobię.
[74] Zazdrościsz? Nawet, jeśli zarabia więcej ode mnie (wiem, że kasę trzepie, ale nie wiem ile), to szczerze życzę mu powodzenia w dalszym etapie życia, niech się chłopakowi wiedzie. Ma łeb na karku, to i zapieprzać nie musi.
/ [65] I mamy kolejnego 22 latka, który zarabia 3k miesięcznie. Do niego też się przypierdzielicie i będziecie gadać, że praca po znajomości i bez nich nic by nie osiągnął?..
Niektóre osoby również wskazują, że 3k to nic wielkiego, więc nic dziwnego, że niektórzy tyle zarabiają.
Żeby nie było - zarabiam aktualnie 2-2,5k, a jak już usamodzielnię się na magazynie, to dojdzie mi premia brygadzisty jakieś 700/800zł. Stąd te 3k.
szaka -->
Co prawda jak na kraj socjalistyczny przystało - można się połasić o dofinansowanie z EU (o ile ma się wujka w urzędach który nasze papiery przepchnie) - można trochę kasy wyżebrać i nie martwić się o fakt, czy nam biznes zatrybi czy po dwóch latach upadnie.
Kumpel tak zrobil, wzial dofinansowanie z srodkow UE, i wlasnie przez to po dwoch latach - kiedy Unia i urzednicy zaczeli retrospektywnie zmieniac zasady dofinansowania - byl na skraju oglaszania bankructwa, jego firma ledwo przetrwala. Teraz juz jest ok, ale od tego czasu nawet kijem by tego scierwa nie dotknal:)
Dla ciebie korek to najlepszy będzie kurs dla konfidentów. Zrobisz z wyróżnieniem.
Skoro się tak kłócicie, to nie możecie obok postów pokazywać wyciągów z konta? Bez argumentów to strata cennego czasu.
[77] tak, zazdroszcze mu że robi w sklepie odzieżowym w jakiejś galerii na kasie. Chcesz to wierz w jego trollowanie i, że jest dyrektorem w korpo. I już się nie sraj tak bo widzę, że Ci żyłka pękła bo ci dwóch ludzi na forum nie uwierzyło. Zarabiaj se ile chcesz, na zdrowie.
A.l.e.X - je^%lem smiechem jak to przeczytalem :D good shit you have there dude :D
KoRReq [ 1 ] - Konsul
Mój ojciec 1600 zł, matka 1400. Razem 3000 zł, 3 osobowa rodzina. Mamy dom i dwa samochody. Tak, da się. Po prostu nie mieszkamy w Warszawie.
W zasadzie połowa mojego miasteczka tak żyje. Biedni nie jesteśmy, głodni nie chodzimy. W te wakacje byłem już w Trójmieście, na helu i w Paryżu. Można? Można.
Odezwij się jak będziesz na swoim.
Mutant z Krainy OZ - bo to on jest szefem wszystkich prezesow z gola :) to tez musi najwiecej zarabiac i najmniej pracowac przeciez :)
Warszawa. U mnie to wyglada tak: 3300 na konto i odchody: 1200 kredyt mieszkaniowy, 400 paliwo. Czynsz, woda, prad usredniajac 400, telefon/net 100. Nieprzewidziane wydatki licze 300. "od 1 do 1" zostaje okolo 900. Udaje mi się odłożyć 200-400 miesiecznie. Szalenstwo ;)
Chcialbym zobaczyc kogos mieszkajacego w Warszawie kto nie dostal mieszkania od rodzicow i nie wynajmuje pokoju u kogoś za 500 tylko ma kredyt mieszkaniowy na glowie i nie bierze udzialu w wyscigu szczurow bo za 2000 moze sobie w weekendy poc piwko na dzialce i mu to wystarcza. Moim zdaniem za 2000 mozna zyc jak ma sie mieszkanie swoje, bez kredytow, bez placenia komus za wynajem. I tu sedno - punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia ale to wie chyba kazdy.
Alex-dorosly facet o umysle pietnastolatka.Jak widac czasami gry potrafia zrobic sieczke z mozgu.
Za 3000zł spokojnie można w Polsce wyżyć, nawet za mniej - i to rodzina z co najmniej dwójką dzieci. Może nie w jakimś dużym mieście, ale w mniejszym jak najbardziej. Chyba, że ktoś wydaje na pierdoły, albo jest niezorganizowanym gamoniem, to może się mu się wydawać, że za taką sumę rodziny się nie da utrzymać. Mój wujek ma 5 dzieci, mieszkają na swoim, razem z żoną na pewno nie mają 3000zł miesięcznie. To nie jest odosobniony przypadek, bo znam rodziny co mają mniej dzieci, ale też mniej zarabiają. Sami moi rodzice swego czasu zarabiali najniższą krajową, ale wychowali mnie i brata. Takich rodzin jest na pęczki, trzeba tylko być ogarniętym. Sam mieszkałem z dziewczyną w pokoju i mieliśmy niecałe 1500zł na miesiąc jak nie mniej, jak ona dostała pracę, to przeprowadziliśmy się do kawalerki i za 2500zł na dwie osoby dało się spokojnie wyżyć (z 7 lat temu). Oczywiście będąc samemu, nie ma się szans by za kwotę 1500zł przeżyć opłacając niewolnicze rachunki, ale za 2500zł samemu już można żyć w wynajętym mieszkaniu na dużym luzie. Ale lepiej zawsze z drugą osobą, zawsze są to mniejsze koszty.
Z tym 2000 na mc... da się, jeśli się pochodzi z Polski Z. Tam skąd pochodzę, jeśli miesięczny dochód rodziny osiąga około 4k zł, to jest ona raczej "średnio sytuowana".
Moi rodzice nie zarabiali więcej. Dwójka nauczycieli. Wszystkiego dorabiali się bardzo powoli, ale jakoś udało im się wybudować uroczy dom na zadupiu, na którego jakość i wyposażenie prawdopodobnie nigdy nie będę mógł sobie pozwolić w większym mieście (jeśli tam ostatecznie tam zdecyduję się znaleźć swoją ostateczną pracę). Nie głodowaliśmy, czasem bywało biedniej, ale umieli żyć oszczędnie i lubili kupować sobie ładne rzeczy, dobrej jakości. Wiele nie oszczędzili, ale mając świadomość, ile zostało we mnie zainwestowane, pomagam teraz z nawiązką.
2000 w stolicy zaś brzmi już dla mnie straszno...
Ciągle utrzymuję bliski kontakt ze wszystkimi znajomymi z liceum, mimo że nas nieco rozpędziło po świecie. I mam znajomych, którzy pozakładali rodziny na zadupiu, gdzie zjeść można jedynie barszcz Sosnowskiego lub psa sąsiada. Kolega zarabia 2000 na rękę, jego żona mniej. Jest zajebistym ojcem, odkąd urodziło mu się dziecko, poświęca mu prawie cały czas. Buduje się już trzeci rok, wprowadzi się przyszłą wiosną. Znowu - wszystko przychodzi mu bardzo powoli i mozolnie, ale jakoś to leci. Finansowo, w stosunku do innych mieszkańców tej pipidówy, jest zwyczajnym średniakiem i dobrze mu tam, gdzie jest.
Jeśli o mnie idzie, to też bym chciał zarabiać 10 000 i nic nie robić :D. W końcu podobno większość ludzi na łożu śmierci żałuje głównie tego, że za dużo czasu spędzało w pracy ;).
Jeśli idzie o wyścig szczurów, to w mojej branży jest on ewidentny, ale musiałem pewnego dnia postawić grubą kreskę, żeby nie zacząć żyć pracą i tylko pracą. Płacą dobrze i zasadniczo preferują "elastyczny czas pracy", tzn. "nie zmuszamy cię, ale jeśli masz coś do zrobienia w niedzielę, to nie obrazimy się, jeśli spędzisz ją w robocie". Ewentualnie: "możesz przyjść sobie o 10-ej, ale zostań do nocy i upewnij się, że zrobisz wszystko, co masz do zrobienia". W praktyce odbija się to tak, że moi koledzy przyłażą do roboty późno, pół dnia spędzają na niczym - grunt, żeby szef ich widział, a następnie narzekają na to, że praca zjada im cały czas i że nie mogą o 20.00 wrócić do dzieci. Ja nie jestem zwolennikiem kultu pracy, ale kultu efektywności :). Nienawidzę obijać się w tych starych, śmierdzących murach.
Dlatego ja zrobiłem sobie sztywny grafik pracy... miałem ten komfort, że w końcu się zgodzili - i tak jestem tam o 7.00 rano, jak nie ma jeszcze nikogo. Zamiast przeznaczać czas na długie lanczyki, robię na pełnych obrotach i koło 15.00-16.00 pakuję manatki. Początkowo było to oburzające, bo jak to - jeszcze jest jasno, a ten idzie do domu, ale po jakimś czasie się przyzwyczaili.
Jeśli ktoś 8 godzin pracuje, 8 śpi, i 8 ma dla siebie, a w tych 8 ma dojazdy, jedzenie, sprawy fizjologiczne, przygotowania do pracy itc. to tak naprawdę nie ma życia jest zwykłym robotem.
Mam fajną pracę w miłym towarzystwie. W te 8 godzin zdążę wypić 2 kawy, zjeść ciasto i posiedzieć w internecie. Nie uważam że jestem zwykłym robotem. Można napisać że jeżeli ktoś gra w gry 15h dziennie to też jest zwykłym robotem. Tylko że praca w przeciwieństwie do gier rozwija i dodatkowo daję satysfakcję. Mniej więcej wiem o co Ci chodziło i uważam że 7h dziennie na pracę w zupełności by wystarczyło (nie wiem czy tak nie wprowadzili w Kopenhadze).
--->Cyniczny Rewolwerowiec - nie wiem skąd masz takie pomysły że ktoś opłaca mi cokolwiek. Ja z żoną mam rozdzielność majątkową, jedyna pomoc mojej małżonki była taka, że mogła w pierwszej fazie finansować moje działania. W ogóle moim zdaniem najzdrowsze dla małżeństwa jest to, aby każdy z małżonków miał swoje konta i swoje pieniądze, wtedy jest czysta sytuacja, każdy finansuje swoje własne fantazje. Generalnie to ja płacę za wszystko, żona płaci tylko za to, za co ma ochotę (czytaj wydaje na siebie)
--->Mutant Krainy Oz - napisałem, że z mojego punktu widzenia, aczkolwiek to już niech każdy wybierze sobie sam, w dobie internetu i telefonów to większość pracy czy ustaleń można wykonać zdalnie.
--->Andre Linoge - jeśli napisałem w poście powyżej coś co jest dla ciebie dziwne, to napisz co, większość naszego społeczeństwa Polskiego pracuje najciężej w całej EU. Raczej trzeba optymalizować czas pracy, tylko że w Polskim społeczeństwie optymalizacja = dalszy wyzysk. Jeśli ktoś ma pracę zadaniową i zrobi coś w 4 godziny, zamiast 8, to często dokłada mu się coś na pozostałe 4 godziny, zamiast dać mu wolne. U mnie w firmie pracuje się tylko na zadaniach, więc mimo trybu lecącej komety, że ogon spraw niezałatwionych ciągle się zwiększa, to jeśli ktoś to co miał zrobić zgodnie z harmonogramem zrobił, to ma wolne. Pracy znajdzie się zawsze w nadmiarze. Jakby człowiek chciał to mógłby pracować i po 24 godzin na dobę i też by było za mało, tylko po co ?
--->Minas Morgul - właśnie napisałeś to, do czego inni jeszcze nie doszli. Mamy 100 lat życia, a na łożu śmierci dojdzie w końcu do człowieka że zamiast żyć, tak naprawdę tylko zasuwał i nie ma absolutnie żadnej gwarancji że jego dzieci nie roztrwonią jego imperium na drobne. Najlepszym przykładem z ostatnich dni był Pan Kulczy który tyrał jak wół i mimo olbrzymiego majątku był to tytan pracy, tak przynajmniej opowiadają o nim ludzie z jego najbliższego otoczenia. Podziwiam też posłów i ministrów, ogólnie ludzi władzy. Tyle ile pracuje np. Premier Kopacz, czy z Pani Szydło, itc. tyle normalny człowiek nie jest w stanie pracować. Jak ktoś zobaczy ich oświadczenia majątkowe do dochodzi do wniosku, że oni po prostu są społecznikami, ale cóż to ich wybór. Ja życzę Tobie abyś jak najszybciej dostał jakieś fajne granty, wynalazł coś ciekawego, a potem do końca życia żył z opatentowanych rozwiązań.
--->jarekao - niby mówisz prawdę, granie w gry nawet hobbistyczne, to też swojego rodzaju praca, jest tylko mała różnica, można grać sobie w dowolną grę i w każdym momencie przestać i za chwilę wybrać sobie dowolne zajęcie np. leżenie pod drzewem z książką w ręku.
Odpadnięcie z wyścigu szczurów to najlepsze co może się każdemu przytrafić, większość naszych spełnionych biznesmenów to zmęczeniu ludzie z całkowicie poplątanym życiem osobistym.
20 +1 Ja to nawet wychowałem się w rodzinie gdzie Ojciec i Matka zarabiali po 1,5k, a oprócz mnie mieli jeszcze moją siostrę i brata na utrzymaniu. Jakoś nie narzekałem, choć internetu nie miałem (na wiosce jednak to była wówczas rzadkość) dopiero jak brat poszedł do pracy
W sumie to taka sytuacja miała swoje plusy, wiele rzeczy mi się nawet nie śniło. Teraz gdy wszystko mam, już nie mam o czym marzyć ;]
[94] Zdajesz sobie sprawę, że w fabryce mebli nic nie zrobisz zdalnie, chleba nie upieczesz zdalnie, mechanik nie naprawi auta zdalnie, samochód nie pojedzie, magazynier nie pokieruje wózka a murarz nie może kierować kielnią przez smartfona, nawet głupie śmieci nie wyjadą same. Cała fizyczna robota musi być wykonana fizycznie, większość osób wciąż pracuje, i pracować będzie, w sposób na który nie ma alternatywy, robotnik musi być obecny i pracować.
Mutant --> Po co tlumaczysz, to i tak nic nie da - przeciez Alex w swoim oderwaniu od rzeczywistosci juz sie zbliza do Marii Antoniny:) Ludzie nie maja chleba? To niech jedza ciastka!
z magazynierami to bym nie był taki pewien, co będzie za czas jakiś, ze śmieciarzami i kierowcami tirów też :P
wiadomo, zostaną tylko informatycy, stąd takie a nie inne podejście na GOL-u
Ja aktualnie jestem na zasiłku dla bezrobotnych - 664,90zł. W czerwcu upadła firma w której pracowałem 8 lat, od 21 roku życia. I czuje się świetnie. Uwolniłem się od wszystkiego co mnie męczyło i poczułem się wolny. Nigdy więcej się tak nie uwiążę, zwłaszcza, że wikt i opierunek mam raczej zapewniony. I oprócz poszukiwania nowej pracy, planuję podróż do Japonii i na rowerze do Paryża. A praca ma być miła, choćbym rok szukał. Kasa kasą, ale nie o to chodzi.
--->Mutant z Krainy OZ - przecież napisałem powyżej że czeka nas pełna automatyzacja i mechanizacja, prędzej czy później czynnik fizyczny będzie eliminowany, zresztą jest eliminowany już od 50 lat, ale głównie na pierwotnej produkcji. Z roku na rok ubywa ludzi potrzebnych do pracy przy czysto fizycznej lub przy pracy o niskim wykwalifikowaniu. Miejsc pracy ubywa, przybywa ludzi, długość życia się wydłuża, model obecnej formy pracy w pewien sposób dobiegnie końca.
A.l.e.x - ale to napisz, skąd i jakie pieniadze ma ten przeciętny polak odłożyć, zgodnie z zasadą o której piszesz, że pieniadz robi pieniadz. Owszem robi - tylko skad ten pieniadz wziąć, jeżeli ponad połowa polaków po 20 latach kapital... (ugryzłem się w język) od wyrwania się spod komuszych macek ZSRR zarabia zaledwie 1766 netto?
To ile ma odłożyć? Tą końcówkę 66zł? :D
Serio by pieniadz zaczął robić pieniądz trzeba dysponować odpowiednim kapitałem. Osiągnięcie zwrotu chociażby 10% w skali roku wcale nie jest łatwe (ale uważam, że przy odpowiedniej dywersyfikacji jest do zrobienia). By godnie żyć z kapitału a nie z pracy własnych rąk trzeba było dysponować około 1mln złotych i dosyć sprytnie śledzić rynek by ten kapitał umiejętnie inwestować.
1mln zł przy pensji 2k miesięcznie to ok 50 lat pracy. A w międzyczasie trzeba kupić dom, samochód, wyżywić siebie i najprawdopodobniej dzieci etc.
Dlatego pytam, skad przeciętny polak zarabiający przeciętne pieniażki ma wziąć kasę?
Może być na własnym przykładzie - serio z chęcią przeczytam historię od zera do milionera :) Tylko skoczę po chipsy.
szaka --> No przeciez juz napisal, wystarczy sobie tylko znalezc bogata zone, ktora "sfinansuje dzialania w pierwszej fazie", a pozniej to juz proste, "pieniadz robi pieniadz".
Ale w jakiej grze on to zrobil?simsach czy second life?
Albo tradycyjnie, pierwszy milion trzeba ukraść.
Ba, niedawno ktoś ukradł osiem.
Cainoor
Ścieżka którą opisałeś w [73] ma sens, ale podążanie nią wymaga też sporego udziału innych czynników niż sama pracowitość. Oczywiście jak będziesz najszybszym szczurem w stadzie (najwięcej czasu poświęconego pracy, najwięcej szkoleń, certyfikatów, itd.) to na pewno wybijesz się ponad większość i masz szansę osiągnąć więcej niż oni. Problem w tym, że ma na to wpływ w dużej mierze "szczęście" związane z odpowiednimi okolicznościami. Znam wiele firm, gdzie startując jako szeregowy truteń taką ciężką pracą i podążaniem tą ścieżką dojdziesz max. do stanowiska kierowniczego średniego szczebla. W pewnym momencie staniesz na drabinie, bo wszystkie szczebelki wyżej są już zajęte, niekiedy przez ludzi w wieku ok. 40 lat, którzy sami na nich najprawdopodobniej spędzą resztę swoich dni.
InGen
Warszawa. U mnie to wyglada tak: 3300 na konto i odchody: 1200 kredyt mieszkaniowy, 400 paliwo. Czynsz, woda, prad usredniajac 400, telefon/net 100. Nieprzewidziane wydatki licze 300. "od 1 do 1" zostaje okolo 900. Udaje mi się odłożyć 200-400 miesiecznie. Szalenstwo ;)
I to z kredytem na głowie. Gdybyś chciał wynajmować jakąś norkę to min. +300 zł więcej niż za ratę byś płacił, a chcąc wynająć coś co standardem przypomina mieszkanie, to +600 zł.
Chcialbym zobaczyc kogos mieszkajacego w Warszawie kto nie dostal mieszkania od rodzicow i nie wynajmuje pokoju u kogoś za 500 tylko ma kredyt mieszkaniowy na glowie i nie bierze udzialu w wyscigu szczurow bo za 2000 moze sobie w weekendy poc piwko na dzialce i mu to wystarcza. Moim zdaniem za 2000 mozna zyc jak ma sie mieszkanie swoje, bez kredytow, bez placenia komus za wynajem. I tu sedno - punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia ale to wie chyba kazdy.
Imho bardzo dobre podsumowanie. Z moich kolegów i koleżanek pracujących w Wawie, na pracę w charakterze "spełniania swoich ambicji", bez wyścigu szczurów, mogą sobie pozwolić tylko osoby, które albo mieszkają jeszcze z rodzicami, albo dostały od nich lub w spadku mieszkanie.
A.l.e.X
Raczej trzeba optymalizować czas pracy, tylko że w Polskim społeczeństwie optymalizacja = dalszy wyzysk. Jeśli ktoś ma pracę zadaniową i zrobi coś w 4 godziny, zamiast 8, to często dokłada mu się coś na pozostałe 4 godziny, zamiast dać mu wolne. U mnie w firmie pracuje się tylko na zadaniach, więc mimo trybu lecącej komety, że ogon spraw niezałatwionych ciągle się zwiększa, to jeśli ktoś to co miał zrobić zgodnie z harmonogramem zrobił, to ma wolne. Pracy znajdzie się zawsze w nadmiarze. Jakby człowiek chciał to mógłby pracować i po 24 godzin na dobę i też by było za mało, tylko po co ?
U mnie w firmie jest dokładnie taka sama sytuacja. Zawsze roboty będzie zbyt dużo. Oficjalnie systemu zadaniowego nie ma, ale naciski na siedzenie po godzinach (bez oficjalnego wykazywania nadgodzin) oczywiście są. Jeśli wyrobisz się z czymś szybciej niż tego oczekiwano, następnym razem na to samo dostaniesz mniej czasu. Główny problem tkwi jednak w tym, że wraz ze wzrostem ilości i często zakresu obowiązków, rzadko idzie wzrost wynagrodzenia dla pracownika. U mnie w firmie sytuację jeszcze ostatnimi czasy komplikuje to, że jak ktoś ma tej sytuacji dość, zmienia robotę (często za pensję o 50-100% wyższą niż obecna), to zwykle jego obowiązki rozkładane są na innych pracowników, zwiększając ich obciążenie, oczywiście dalej bez zmiany wynagrodzenia. Osobiście tylko czekam aż to poleci jak domek z kart w końcu. :)
frer- to sie idzie po podwyzke :) Ja jakbym nie poszedl to bym dalej robil za ta sama stawke pewnie, a tak to poszedlem, przedstawilem argumenty, przedstawilem co chce i o dziwo wszystko dostalem :) Choc teraz zas bym poszedl bo juz sie przyzwyczailem :)
bo za pracę w systemie zadaniowym powinno iść wynagrodzenie za wykonanie określonego zadania. Nigdy w życiu nie widziałem systemu zadaniowego gdzie płacono za godzinę - przecież jedno drugie wyklucza.
Wiarołomca --> Masz rację. Ja poruszyłem kwestie finansowe z moim bezpośrednim przełożonym akurat przy okazji zdobycia pewnego papieru, dość istotnego w mojej branży. Usłyszałem, że oczywiście wystąpi o podwyżkę do dyrektora (który tak naprawdę ją przyznaje), ale niczego nie obiecuje. Sprawa ucichła póki co.
Niestety tu wchodzą w grę pewne problemy systemowe. Ogólnie firma mało płaci, a bardzo rzadko analizuje przypadek po przypadku każdego pracownika. Podwyżek się unika, bo jakby je dać jednemu, to zaraz reszta wyciągnie łapki. Takie myślenie jest bardzo krótkowzroczne, ale póki co skutkuje i w tabelkach koszty nie rosną (a że odchodzą przez to ludzie którzy generowali najlepsze przychody, to już nie ma znaczenia). Gdybym odszedł z roboty (co pewnie będę musiał zrobić w nie tak dalekiej perspektywie), to albo działka którą się zajmuję padnie, albo będą musieli zatrudnić nowego człowieka z zewnątrz, oczywiście oferując mu stawkę, której mi nie chcą dać. Taka jest już filozofia zarządzania w Polsce. ;)
Gdybym odszedł z roboty (co pewnie będę musiał zrobić w nie tak dalekiej perspektywie), to albo działka którą się zajmuję padnie, albo będą musieli zatrudnić nowego człowieka z zewnątrz, oczywiście oferując mu stawkę, której mi nie chcą dać.
To jest bardzo błędne założenie ludzi, którym wydaje się, że są niezastąpieni. W rzeczywistości nie ma takich ludzi i radzę to zrozumieć wszystkim którzy mają o sobie zbyt wysokie mniemanie.
davis --> Ogólnie sam się z Tobą zgadzam w tym zakresie. Ja nie twierdzę, że firma miałaby paść z powodu mojego ewentualnego odejścia i sam nie uważam się za osobę niezastąpioną. Zastąpić mnie da się nawet łatwo, ale wymaga to albo ściągnięcia kogoś z zewnątrz za większą kasę niż tą którą mi obecnie firma płaci, albo przerzucenie na moją działkę innego pracownika który będzie potrzebował min. 1-2 lata aby się wdrożyć, po czym pewnie sam będzie chciał uciec, bo z odpowiednimi umiejętnościami dostanie więcej kasy u konkurencji.
We fragmencie który zacytowałeś nie chciałem się przedstawiać jako człowiek niezastąpiony. Raczej chciałem zasugerować, że pracodawcy często nie potrafią zrozumieć, że utrata pracownika może czasami być o wiele bardziej kosztowna niż działania związane z jego zatrzymaniem.
z magazynierami to bym nie był taki pewien, co będzie za czas jakiś, ze śmieciarzami i kierowcami tirów też :P
Już teraz są zakłady, w których elektryczne paleciaki jeżdżą same, po z góry wyznaczonych ścieżkach, są zsynchronizowane z taśmą produkcyjną i odbiorczą, ale mimo wszystko to jest promil a i tak maszyna nie wykonuje całej pracy. Automatyzacja pracy postępuje, ale jest to tak wolne, że za naszego pokolenia nagle pracy na rzecz robotów nie stracimy. A są dziedziny, w których to nigdy może nie nastąpić.
Zastąpienie kierowców jest realne, ale tylko na trasach szybkiego ruchu, w mieście ciężarówka sama nie pojedzie, sama też się nie rozładuje ani nie załaduje.
Nigdy nie będziemy żyli w utopii, w której maszyny pracują na rzecz ludzi, którzy nic nie robią, tylko tyją przed telewizorem i komputerem.
Mutant z Krainy OZ - u mnie w robocie na produkcji zakupili jakis czas temu regal wysokiego skladowania mecaluxa za ponad 1mln pln....zeby bylo szybciej, lepiej.....a co sie okazalo ? Co chwile sie to dzuiadostwo pierdzieli, co chcile trzeba resetowac, nie mowiac juz o tym ile razy serwis byl u nas :) Mysle ze czlowiek na wozku by byl o wiele tanszy i mniej awaryjny niz ta wspaniala maszyna za ponad milion :)
Milion za psujacy sie szmelc, a jak dlugo musialby wozkowy jeździć by ten milion poszedl na jego wyplaty i eksploatacje wozka? Skoro tempo pracy nie wzroslo to i tutaj nie ma zyskow.
--->szaka24 - oczywiście że się nie wyklucza, masz stałą umowę o pracę z określonym wynagrodzeniem i zadania do wykonania w danym miesiącu, jak się uwiniesz wcześniej to masz wolne, chyba że chcesz ciągnąc inne miesiące, generalnie u mnie harmonogram pracy jest na cały rok, a pracy jest na min. 2-3 lata do przodu więc każdy może się dostosować.
--->frer - niestety, niektórzy nie rozumieją ile kosztuje wyszkolenie pracownika i przygotowania go do pracy. Kosztuje i czasu i pieniędzy. Oczywiście nikogo nie można zatrzymać na siłę, na pewno lepiej jest zatrudnić dla pracownika obłożonego pracą osobę do pomocy, niż badań granicę wytrzymałości. Każdy prędzej czy później odejdzie jeśli atmosfera w pracy jest zła, a przede wszystkim najgorszy jest brak docenienia. Polska mentalność menadżerów jest rodem z plantacji bananów, jeśli pracownik wykona coś szybciej i lepiej, to zamiast go docenić to dokłada mu się zadań, bo można. Są jednak porządne firmy mające kodeksy postępowania, wykluczają już na poziomie własnej firmy patologię i nieuzasadniony wyzysk.
A.l.e.X
generalnie u mnie harmonogram pracy jest na cały rok, a pracy jest na min. 2-3 lata do przodu więc każdy może się dostosować.
Ja mogę tego tylko pozazdrościć. U mnie zwykle praca jest na 2-3 miesiące do przodu, choć wiadomo, że będą wpadały kolejne roboty. Tylko u mnie w firmie i z tym jest problem, że o ile pojedynczy pracownicy sami swój "harmonogram" prac mają, to na szczeblu kierowniczym nikt się nim nie przejmuje. Bywa tak, że mam dokładnie zaplanowane co będę robił cały miesiąc albo dwa do przodu (multitasking to imho ściema i kończy się i tak zawsze na kolejkowaniu poszczególnych zadań w zależności od ich priorytetu), przychodzi do mnie kierownik i mówi, że "na wczoraj" trzeba zrobić coś innego i wszystko szlag trafia.
niestety, niektórzy nie rozumieją ile kosztuje wyszkolenie pracownika i przygotowania go do pracy. Kosztuje i czasu i pieniędzy.
To nawet nie chodzi o pieniądze, ale głównie o czas. Jak czegoś nie będziesz robił choć masz sprzęt, oprogramowanie, itd. ale brak ci wyszkolonej kadry, to szybko wypadniesz z rynku. Tym bardziej w branży, gdzie również w jakimś stopniu liczy się "marka" i rozpoznawalność osoby która daną rzecz robi.
Jeśli chodzi o kasę, to dla mnie głupotą jest np. wydawanie kilkudziesięciu tysięcy euro na specjalistyczne oprogramowanie, a jednocześnie skąpi się kilku tysięcy zł na szkolenie pracownika czy kilkuset zł na podwyżkę jak człowiek już sam się nauczy tego czego firma potrzebuje.
Każdy prędzej czy później odejdzie jeśli atmosfera w pracy jest zła, a przede wszystkim najgorszy jest brak docenienia. Polska mentalność menadżerów jest rodem z plantacji bananów, jeśli pracownik wykona coś szybciej i lepiej, to zamiast go docenić to dokłada mu się zadań, bo można.
Kiedyś czytałem na ten temat bardzo ciekawy temat, gdzie wprost stwierdzono, że wiele firm w Polsce jest zarządzanych jak folwark w dawnych czasach. Jest Pan i są chłopi.
Poruszyłeś też bardzo istotną kwestię docenienia pracownika. W wielu wypadkach np. niskie płace działają bardzo demotywująco nie tyle z powodu dużych oczekiwań finansowych pracowników, ale dlatego, że jest to pewien sposób "wyceny" czy "oceny" wartości pracownika.
Mutant z Krainy OZ - to tylko jeden z absurdow, ktore sie tam dzieja :) kadra zarzadzajaca jak widac chyba dopiero sie uczy i im to nie za bardzo wychodzi :) na szczescie nie moj dzial, nie moje klocki , nie musze sie w tym babrac , u mnie mniej wiecej jakos to funkcjonuje :)
frer - u mnie np brygadzisci sie smieja z ludzi na produkcji, bo....sa normy, ludzie sie wyrabiaja, to debile zamiast rozkladac robote tak zeby ciagle robic tyle samo....odwalaja maniane i robia ponad , a tak zeby ich czasem nie zwolnili :) a pozniej placz ze normy wysrubowane, ze nie maja czasu isc do kibla, a sami sobie to robia :) jak dla mnie mega beka :) i co najlepsze, nikt nawet o podwyzke do kierownika nie pojdzie, jaka dostal stawke, za taka caly czas robi coraz wiecej :) a wszystko przez to, ze boja sie ze ich zwolnia, jako ze wszystko zalezy od zamowien, ktorych raz jest masa, a raz mniej :) i pozniej jak zatrudniaja ludzi nowych( bo starzy pracownicy njuz nie chca wracac ) to po chwili sie zwalniaja bo za taka kase jaka im daja na poczatek( minimalna + 30% premi, po pol roku albo po roku dostaja 2200 , a po kolejnym roku 2500+ oczywiscie 30% premii) zapierdzielac nie beda :)
Wiarołomca --> Większość polaków myśli, że jak nie będą zapieprzać tak, że im pot po jajach cieknie, to znaczy, że się opieprzają. Częściowo może to i strach przed zwolnieniem, ale częściowo też naiwne myślenie, że jak człowiek będzie się starał i dawał z siebie wszystko, to ktoś to zauważy i doceni. Tak nie jest i mi zajęło parę lat zrozumienie tego prostego faktu. Zauważ, że często takie podejście mają osoby dopiero rozpoczynające karierę, a doświadczeni pracownicy "wiedzą lepiej". I dlatego pracodawcy wiedzą, że najlepiej doić młodych. :)
U nas ostatnio gość poszedł po podwyżkę, to dostał taką, że zakończył swoją kadencję w firmie. No bo przecież jest taki przemiał ludzi, że można wziąć nowego.
A tamten był jednym z lepszych. A wiecie jaka jest stawka u nas dla nowych, na maszynowni? 6,70zł. Paranoja, wiem. Ale są ludzie którzy przychodzą i pot im się po tyłku leje tak zapierdzielają za ten marny pieniądz. Żenujące, a zarazem przykre.
/ korek bez dwóch zdań należy Ci się order cebulaka.
--->cswthomas93pl - nie mogą tyle płacić minimalna stawka za godzinę pracy to ok. 11 PLN brutto, dokładnie 8.0385 PLN netto, wynika to z faktu pensji minimalne 1750/160 godzin. Oczywiście mogą to obejść umową zlecenie, lub inną formą umowy śmieciowej, ale nikt nie powinien się godzin na pracę w kwocie innej niż minimalna.
--->frer - to niestety jest ten wyzysk o jakim pisałem, ale to domena głównie młodych menadżerów, ktoś kto zjadł zęby na zarządzaniu nigdy nie wykańcza swojego miejsca pracy, a najszybsza droga do upadku firmy to powolne opuszczanie przez firmę wykwalifikowanych pracowników.
Czy theme powiekszania e-penisa sie juz skonczyl i mozna sie wypowiedziec, czy musze jeszcze poczekac?
I to z kredytem na głowie. Gdybyś chciał wynajmować jakąś norkę to min. +300 zł więcej niż za ratę byś płacił, a chcąc wynająć coś co standardem przypomina mieszkanie, to +600 zł."
Przecież to najem jest ZAWSZE tańszy, pamiętajcie! (copyright by GOL community)
Mitologia tego, że wynajęcie jest tańsze od kredytu to dla mnie szok lekki. Wynajem czegoś co wygląda jak mieszkanie to granice 1600-1700pln. Kredyt na mieszkanie ~40m2 to granice 1100-1200zł. Jasne, że z kredytem bierzesz ślub na XX lat a a wynajmu można zrezygnować dużo prościej. Tyle, że żyjąc z kredytem płacisz w końcu za swoje po części a wynajmując pchasz kasę w portfel kogoś innego i nie masz z tego nic oprócz miejsca do spania, bzykania i oglądania TV. Ja nie mógłbym mieszkać u kogoś bo to wszystko dookoła nie jest moje, sztuczne uczucie posiadania czegoś pryskające w momencie jak WŁAŚCICIEL mieszkania przychodzi na oględziny. Fuj.
Najpierw zlecenie, potem umowa o pracę. Nie wiem co i jak, ale widziałem wiele kwitków i jest tak jak napisałem.
IGG
zapominasz chyba, że przy kredycie też pchasz kasę w portfel kogoś innego (czyt. banku)
Malaga ---> Tak, ale pchasz tylko w odsetki. Raty pracują dla ciebie. Po np 20 latach pchania kasy dla kogoś innego na wynajem, zostajesz z niczym. Po 20 latach spłaty kredytu, zostajesz z własnym mieszkaniem, w które nie pchasz nic (poza opłatami) - a dodatkowo dysponujesz majątkiem o okazałej wartości.
NicK
good luck ładować się w kredyt na 20+ lat i życie w stresie jak obetną pensję albo wywalą na zbity pysk :)
jedyna opcja kredytu to tylko przy wkładzie własnym min 50%. Żal patrzeć na ludzi co zaciągają kredyt na 350-400tys. pln i perspektywę bycia niewolnikiem banku przez najbliższe ćwierćwiecze :) no, ale to przeciez Polska... tutaj musisz czuć że mieszkanie jest Twoje choćbyś miał się zajechać na śmierć i ostatnią ratę spłacić przed emeryturą :D
edit. zresztą o kredytach mieszkaniowych było na tym forum od groma tematów, nie ma sensu ciągnąć tego w wątku do tego nie przeznaczonym :)
@126
Zakładając oczywiście że przez te DWADZIEŚCIA LAT nie stracisz nogi, ręki, oka, czy zwyczajnie pracy, bo wtedy nie będziesz miał ani rat, ani odsetek, ani mieszkania. A 20 lat to jest ogrom czasu by coś się spierdoliło.
O 20-letnim ciągłym, codziennym stresie "oby mieć na ratę" nie wspomnę. Dla pracodawcy gość biorący kredyt na 20+ lat to prawie jak darmowy niewolnik, bo MUSI pracować.
Śmiejcie się czy nie, ale A.l.e.X ma w wielu sprawach rację - coraz głośniej mówi się o pensji minimalnej, którą miałby w przyszłości otrzymywać każdy (pracujący czy nie) obywatel. Jest nas coraz więcej, coraz więcej pracy spychamy i będziemy spychać na maszyny, w pewnym momencie jak starczy pracy dla 10% ludzkości to będzie dobrze. Pomijając powszechną robotyzację - prawdziwym przełomem mogą się okazać tanie i powszechne drukarki 3D. Swoją drogą gdybyśmy nie byli pchani w każdą dziurę przez korporacje to już w tej chwili wielu z nas nie musiałoby pracować, ale ludzie wolą o tym nie myśleć.
Bogaci mają coraz więcej, biedni coraz bardziej przesrane, to wszystko musi w końcu pizdnąć. Zresztą wystarczy spojrzeć na USA - przecież jeszcze kilkadziesiąt lat temu w tym kraju żyło się sto razy lepiej, niż obecnie, praca przy produkcji np. samochodów pozwalała na kupno domu, utrzymanie rodziny i jeszcze kilku muscle carów. Moje pokolenie może się zesrać a i tak 90% z nas nigdy nie dorobi się nawet własnego mieszkania, ba, nawet samochodu z salonu. A przecież jesteśmy coraz bogatsi :)
Co do pracy - to też pełna zgoda z A.l.e.X - chcecie czy nie, ale 40h tygodniowo to jest pieprzone niewolnictwo, doba ma 24 godziny, jeżeli ktoś 8 pracuje, 8 śpi to zostaje mu 8 na życie. Z czego dojazdy do pracy to w większym mieście 1-2 godziny, zostaje 6. Wstajemy do roboty też wcześniej, trzeba coś zjeść, ogarnąć się, 5. Jasne są weekendy, święta, czasami nawet urlopy (jak masz szczęście życia w socjalistycznej Europie), ale to wielkie gówno - 2 godziny dziennie to wcale nie jest mało, chociaż na razie bym nie rzucał aż tak radykalnych haseł i wolę uznać, że powinniśmy pracować chociaż o połowię mniej, czyli te 4 godziny dziennie - swoją drogą w mojej branży (IT) z tych 8h co się siedzi w pracy pełna wydajność to nie więcej, niż te 4-5h. Jak się spojrzy na co drugą pracę to tak jest w rzeczywistości - ludzie i tak połowę czasu zbijają bąki, moim faworytem są pracownicy US w Olsztynie, którzy potrafią od 9 rano ustawiać się w kolejce do maszynki wydającej numerki, siedzi ich tam chyba z kilkanaście osób, nikt nic nie robi, sami sobie biorą numerki żeby przypadkiem kogoś nie wywalili, w razie kontroli każdy miał 150 pentetów dziennie - czy to nie genialne? Pewnie za pół roku się okaże, że jest tyle pracy, że trzeba kolejnych urzędasów zatrudnić... Napisałbym, że takie rzeczy tylko u nas, ale nie, jest jeszcze Grecja, Włochy, Hiszpania, a jak się dobrze przyjrzymy to cały świat w ten sposób funkcjonuje.
I nope, to nie jest prowo, jak ktoś jeszcze nie czai, że daje się ruchać robiąc po 160h miesięcznie to jest mi bardzo przykro. Mi się w tej chwili udało zredukować pracę do ok. 100h miesięcznie (zdalnie) za satysfakcjonującą mnie kasę, niestety 2 miesiące w roku rąbię ok. 200h miesięcznie (7 dni w tygodniu bez przerw), ale za dodatkowe 15k miesięcznie.
Nie zapomnę jak pracując na pełnym etacie za jakiś marny hajs z kilkoma znajomymi nie mieliśmy po roku grosza przy dupie a CEO zgarnął ponad 20 baniek z naszej pracy. Od tamtej pory staram się pracować dla innych tylko na zasadzie "to twoja firma a nie moja" i "to tylko okres przejściowy".
Co do zarabiania 20k i więcej - IT + głowa na karku, nie trzeba studiów, niczego, 20k w samej Polsce i w polskich firmach nie jest aż tak osiągalne jak np. 10-15k, ale wciąż w zasięgu.
Przykładowa oferta za ok. 20k, żeby nie było, nie widzę nigdzie w wymaganiach "ojciec dyrektor":
https://nofluffjobs.com/job/Senior/Scala/Expert/backend/HCore/UGBV8DWA
Nawet polskie startupy oferują podobne widły:
https://nofluffjobs.com/job/JavaScript/Software/Developer/fullstack/UXPin/IWYMZTGH
Jakby ktoś chciał zadać pytanie ile trzeba mieć lat doświadczenia to przewrotnie powiem, że sporo ofert z zakresu 10-20k dotyczy technologii, które mają mniej, niż 2 lata (vide frameworki MVC w JS).
NicK, ja już za wynajmowane mieszkania w Warszawie pchnąłem chyba z 80 000 zł przez ostatnie 3 lata i wiesz co? Nie żałuję, mam wszystko w dupie, chcę lecieć do Włoch na 3 miesiące to wsiadam w samolot i mnie nie ma. Nie ściga mnie bank, nie martwię się czy mi rura w chałupie nie przecieka, że wszystko stracę jak zachoruję czy trafię do szpitala na kilka miesięcy a zamiast płacić jakąś durną ratę - wynajmuję chatę gdzieś na drugim końcu świata. Rozumiem Twój tok rozumowania, ale świat nie jest tylko biały i czarny - wynajmowanie mieszkania to przede wszystkim ogromny komfort jeśli chodzi o np. mobilność czy ogólnie poczucie wolności. Niestety jak koledzy wyżej piszą, że zasuwają na etacie i czują wiatr we włosach i wolność jak nigdy bo jedzą ciasto ze współpracownikami i surfują po necie - to niestety nie do końca zrozumieją o czym mówię, kredyty powstały właśnie dla takich ludzi :)
tl;dr nie wypruwajcie sobie flaków dla innych, nie każdy może pracować w IT czy być lekarzem, ale też nie każdy może mieć pieniądze. Polecam na początek powyższe, ewentualnie własny biznes.
I life pro tip:
Mając 18 lat pojechałem do Danii na farmę, zostawało na rękę koło 10 000 (i to ponad 5 lat temu) miesięcznie za 150h lajtowej pracy, jak i po co można robić 240h w Polsce za 2000 zł? Ja bym wolał jechać na 2 miesiące na saksy a potem mieć 10 miesięcy wakacji... Nie wiem jak teraz stawki, ale wtedy w rolnictwie mniej, niż 110 DKK nie dało się zarobić (61 zł/h netto po dzisiejszym kursie). Nie chcę brzydko pisać, ale jak trzeba mieć nasrane, żeby przy otwartych granicach yebać jak murzyn za takie ochłapy? :/ I nie piszcie, że nie każdy ma możliwość sratatata, bo już jak ja wyjeżdżałem to były portale z pracą jak dla debili a pracodawcy przyjeżdżali z wizytami do Polski i sami zachęcali ludzi, żeby u nich pracowali. I z tego co wiem do tej pory nawet w krajach z ogromnym bezrobociem vide Hiszpania ciągle brakuje rąk do (prostej) pracy... Przy tych wypłatach które wypisujecie w tym temacie to nawet UK na minimalu to ziemia obiecana i raj, naprawdę nie czaję :/ Toż mój 16-sto letni brat któremu też załatwiłem robotę na saksach prawie dekadę temu wyciągał więcej w 4 dni, niż Wy w 6 tygodni... WTF.
1565zł przy 240 godzinach pracy
Przecież przy tylu godzinach to nawet Lidl / Biedronka płaci (dużo!) lepiej, idę spać, bo serio nie ogarniam, jak ma być dobrze jak ludzie się na takie coś godzą.
ale nikt nie powinien się godzin na pracę w kwocie innej niż minimalna.
Nieraz jest tak, że jak się nie zgodzi robić za pół darmo, to nic nie będzie robił i nic nie zarobi. Ludzie bez wykształcenia, z karierą ciągle na gównianych umowach, nie mają żadnych perspektyw. Nie mają ich często z własnych błędów z przeszłości, ale ciągle jest wielu ludzi, którzy po prostu muszą tyrać jak niewolnik za psie pieniądze, bo nie mają alternatywy.
nie mogą tyle płacić minimalna stawka za godzinę pracy to ok. 11 PLN brutto, dokładnie 8.0385 PLN netto, wynika to z faktu pensji minimalne 1750/160 godzin. Oczywiście mogą to obejść umową zlecenie, lub inną formą umowy śmieciowej, ale nikt nie powinien się godzin na pracę w kwocie innej niż minimalna.
da sie nie boj zaby.Sprzataczka u nas w firmie 6 zl brutto !
InGen
Ja nie mógłbym mieszkać u kogoś bo to wszystko dookoła nie jest moje, sztuczne uczucie posiadania czegoś pryskające w momencie jak WŁAŚCICIEL mieszkania przychodzi na oględziny. Fuj.
Ogólnie jestem zwolennikiem najmu, głównie z uwagi na zachowanie mobilności (i rozważanie emigracji w najbliższych latach). Przy najmie już przeżyłem comiesięczne wizyty właściciela po czynsz i w celu "rzucenia okiem na stan mieszkania". Jak i również sytuację, gdzie pewnego pięknego dnia usłyszałem, że mam miesiąc na wyprowadzkę, bo właściciel potrzebuje mieszkanie dla siebie czy swojej rodziny. W Polsce najmując mieszkanie nigdy nie będziesz się czuł jak na "swoim". Kredyt może jest pętlą na szyję na 30 lat, ale jak ktoś chce się już ustabilizować, to niestety jest to jedyne rozsądne wyjście. Dziś jeszcze brakuje alternatyw. Teoretycznie wynajem instytucjonalny mógłby taką być, ale nie jest jeszcze wystarczająco rozwinięty w Polsce. Problemem jest też kwestia mieszkania na starość. Mając własne, będąc na emeryturze, płaciłoby się tylko czynsz administracyjny i opłaty. W wynajętym trzeba będzie dalej płacić cały czynsz, który na pewno będzie wyższy od emerytury.
Malaga
good luck ładować się w kredyt na 20+ lat i życie w stresie jak obetną pensję albo wywalą na zbity pysk :)
Tylko czy właściciel wynajętego mieszkania będzie wyrozumiały, że ktoś stracił pracę i odpuści mu płacenie czynszu? Nie. Jeśli wynajmujesz i nie masz siatki bezpieczeństwa w postaci możliwości powrotu do rodziców, itd., to wcale nie jesteś w lepszej sytuacji niż gość z kredytem na 30 lat.
no, ale to przeciez Polska... tutaj musisz czuć że mieszkanie jest Twoje choćbyś miał się zajechać na śmierć i ostatnią ratę spłacić przed emeryturą :D
Tu jest Polska i tu na emeryturze godnie nie będziesz żyć. Najmując do końca życia masz trzy możliwe scenariusze:
- pracować do końca życia bez względu na wiek emerytalny;
- na emeryturę przenieść się pod most - ale biorąc pod uwagę, że inwestycji infrastrukturalnych będzie coraz mniej, a emerytów coraz więcej, mostów dla wszystkich może zabraknąć;
- po przejściu na emeryturę strzelić sobie w łeb.
Cyniczny Rewolwerowiec
O 20-letnim ciągłym, codziennym stresie "oby mieć na ratę" nie wspomnę. Dla pracodawcy gość biorący kredyt na 20+ lat to prawie jak darmowy niewolnik, bo MUSI pracować.
Każdy MUSI też gdzieś mieszkać. Mi się dobrze najmuje, bo jak podwinie mi się noga, to nawet gdybym nie znalazł czy nie mógł podjąć pracy zanim nie skończą mi się oszczędności, to wracam "do mamusi" i jest ok. Gdybym nie miał takiej alternatywy, to też bym musiał pracować i byłbym prawie jak darmowy niewolnik.
Co do relacji stawek wynajmu vs raty za kredy..
Jak rozumiem mowimy o aktualnej sytuacji tzn ultra niskich stop procentowych? (w UK 0.5% od bodajze 7 lat)
Radzilbym sprawdzic jak te relacje wygladaly jeszcze kilka lat temu, przy stopach 5% czy 6%. Oczywiscie mozna tez zalozyc ze stopy pozostana takie same przez najblizsze 10 lat i nic sie nie zmieni, a jakby jednak wzrosly to zawsze mozna sprobowac twierdzic ze "jak bralem to nic nie mowili ze wzrosna wiec nie bede wiecej placil i basta" vide frankowcy i probowac przezucic koszty na kogos innego
Stopy MOGA pozostac niskie przez najblizsze 10 lat ale to bedzie tez oznaczalo pelzajaca inflacje, niski wzrost PKB, plac, ciagle ciecia budzetowe i rosnaca banke na rynku nieruchomosci
Kaktusak
Stopy MOGA pozostac niskie przez najblizsze 10 lat ale to bedzie tez oznaczalo pelzajaca inflacje, niski wzrost PKB, plac, ciagle ciecia budzetowe i rosnaca banke na rynku nieruchomosci
Dlatego kredyt trzeba brać ostrożnie, a nie na 100% zdolności, najczęściej naciągniętej maksymalnie jak się da. Będę adwokatem diabła i wspomnę tylko, że płacąc za najem też na stały czynsz nie ma co liczyć. Właściciel przy przedłużeniu umowy zawsze może zawołać więcej. Wszystko będzie zależało od aktualnej sytuacji rynkowej, co jest tak samo przewidywalne jak stopy procentowe.
Malaga ---> good luck ładować się w kredyt na 20+ lat i życie w stresie jak obetną pensję albo wywalą na zbity pysk :)
Jasne, a jak obetną pensję, to wynajmujący na ładne oczy opuści cenę do 50 PLN na miesiąc, albo i za darmo w domku przetrzyma. Gdzie tu logika?
Cyniczny Rewolwerowiec ---> Zakładając oczywiście że przez te DWADZIEŚCIA LAT nie stracisz nogi, ręki, oka, czy zwyczajnie pracy, bo wtedy nie będziesz miał ani rat, ani odsetek, ani mieszkania. A 20 lat to jest ogrom czasu by coś się spierdoliło.
No jasne, a jak wynajmujesz mieszkanie, to nogi i ręki stracić nie można, więc jesteś bezpieczny ;)
-----
1. W przypadku nieszczęśliwego zdarzenia, mieszkanie z kredytem można sprzedać i odzyskać znaczną część zainwestowanej kwoty. Mieszkanie wynajmowane tracisz i już.
2. Po 20 czy 30 latach (po spłaceniu kredytu) mieszkanie jest Twoje i zostaje w rodzinie. Nie jest to tylko inwestycja w siebie, ale następne pokolenia.
To tyle - a jak kogoś to nie przekonuje, to niech dalej za friko napycha obcym ludziom kabze.
Jasne, a jak obetną pensję, to wynajmujący na ładne oczy opuści cenę do 50 PLN na miesiąc, albo i za darmo w domku przetrzyma. Gdzie tu logika?
Tyle, że jak wynajmujesz i tracisz robotę to zrywasz umowę i nie jesteś związany, idziesz spać chociażby do rodziców, brata, siostry, wujka, szwagra, kuzyna czy kuźwa noclegowymi albo rozbijasz namiot pod lasem i szukasz nowej roboty. Dasz radę tam wegetować nawet i rok. A jak bierzesz kredyt to banku nie interesuje skąd weźmiesz pieniądze, musisz bulić te 800 zł miesięcznie bo jak nie to komornik ci ostatnie gacie z dupy ściągnie. Widzisz różnice?
Belert - żona kolegi z pracy. 5.50zł/h - jako ochroniarz bankowy z pozwoleniem na broń i wszystkimi kursami. Ełk. Praca na zasadzie podwykonawstwa, czas nieokreślony - jednego tygodnia pracuje 40h, następnego 5h.
Co lepsze pracy kobieta szukała 3 lata, a sam proces rekrutacji trwał prawie rok.
KoRReq --->
1. Jak nie jesteś w stanie po iluś tam latach spłacać kredytu, to mieszkanie sprzedajesz razem z kredytem. Część kasy idzie na spłatę kredytu, a reszta zostaje dla ciebie. Idziesz mieszkać do rodziców, albo rozbijasz namiot pod lasem i szukasz nowej roboty, ale w kieszeni masz odzyskaną część kasy. Nadwyżka 'wartość mieszkania' - 'pozostała do spłaty część kredytu' pozostaje u ciebie w kieszeni. Mało tego - wartość mieszkań w długim okresie czasu rośnie. Podam prosty przykład: 10 lat temu kupiłem mieszkanie za 600 000 PLN. Część tej kwoty pokryłem z kredytu. Obecnie to mieszkanie jest warte ok 1 000 000 PLN. Nadal nie widzisz różnicy?
2. A jak nic się nie stanie złego, nadal masz pracę - to po tych 20-30 latach stajesz się właścicielem sporego majątku, którym dowolnie możesz dysponować. Po twojej śmierci dzieci mają gdzie mieszkać i nie muszą wynajmować mieszkania, czy brać kredytu.
W obydwu przypadkach biorąc kredyt, możesz tylko zyskać. Nadal nie widzisz różnicy? Ale to nie moja sprawa. Każdy sobie sam układa życie.
Jedyny przypadek, w którym rozpatrywałbym wynajmowanie mieszkania to taki, gdzie koszt wynajęcia mieszkania jest ZNACZĄCO a nawet RAŻĄCO niższy od raty kredytu.
b212 ---> Piszesz o bardzo rzadkich sytuacjach, która charakteryzuje ludzi młodych i nieustatkowanych. Kwota 80 000 PLN to 1/3 wartości kawalerki w Warszawie. Tym bardziej jest to dla mnie niezrozumiałe. Ale skoro masz fantazję, to płać. W końcu nie ma nic cenniejszego w życiu, niż samozadowolenie.
co do mieszkań na kredyt. Krótko i na temat:
kredyt opłaca się brać jeżeli cena nieruchomości rośnie lub rynek rokuje na wzrosty.
kredytu nie opłaca się brać i lepiej wynajmować jeżeli cena nieruchomości jest stabilna i raczej rokuje na spadki w przyszłości.
W Polsce ceny nieruchomości będą spadać. Do tego nie wiem skąd macie takie zawyżone ceny wynajmu - ten rynek jest wręcz przesycony i jest masa mieszkań do wynajmu w bardzo dobrych cenach. Już aktualnie jest ponad 100k mieszkań więcej niż gospodarstw domowych a cały czas się buduje i przed nami jeden niż demograficzny goniący drugi.
Biorąc kredyt w Polsce na mieszkanie - kupimy mieszkanie aktualnie warte 400k za 800k, które po spłace kredytu będzie warte 200k. Ja temat kupna mieszkania w PL odpuściłem - strata pieniędzy.
szaka24 ---> Banialuki waść prawisz, albo przepisujesz jakieś bzdury, głoszone przez związek zawodowy wynajmujących mieszkania ;)
Ale wszystko już napisałem powyżej i nie chce mi się powtarzać.
Wiadomo, że ten co wtopił masę kapitału w kredyty będzie to zachwalał i zaklinał rzeczywistość
A jak ma się do tego wtapianie kasy w czyjąś kieszeń gdy na koniec nie masz z tego NIC?
Tyle, że jak wynajmujesz i tracisz robotę to zrywasz umowę i nie jesteś związany, idziesz spać chociażby do rodziców, brata, siostry, wujka, szwagra, kuzyna czy kuźwa noclegowymi albo rozbijasz namiot pod lasem i szukasz nowej roboty. Dasz radę tam wegetować nawet i rok.
W życiu o wegetację na misce rodziny lub znajomych chodzi?
PS. banki dają kredyty z ubezpieczeniem od utraty pracy. 6 miesięcy bez spłacania kredytu. 6 miesięcy na znalezienie nowej roboty. No ale jak wolisz przez rok wegetować nie mając z tego NIC i robiąc z siebie ofiarę losu to proszę bardzo :)
ale co by nie mówić, to od wynajmuj łatwiej się uwolnić niż od kredytu w razie kryzysowej sytuacji.
Nie zmienia to jednak faktu, że sam wolałbym własnie kredyt i stawianie czegoś swojego niż wynajmować i pchać swoje pieniądze w kieszeń właściciela, nie mając w zasadzie nic poza miejscem do spania, równie dobrze można mieszkać w hotelu.
A jak ma się do tego wtapianie kasy w czyjąś kieszeń gdy na koniec nie masz z tego NIC?
Jak to nic? Masz dach nad głową w trakcie trwania wynajmu.
Tak jak w trakcie opłacania abonamentu możesz korzystać z komórki/internetu/telewizji, etc.
NicK
Po 20 czy 30 latach (po spłaceniu kredytu) mieszkanie jest Twoje i zostaje w rodzinie. Nie jest to tylko inwestycja w siebie, ale następne pokolenia.
Niestety większość ludzi nie rozumie, że to właśnie jest jeden ze sposobów budowania majątku w skali całego społeczeństwa. Nie jestem zwolennikiem własności za wszelką cenę, ale właśnie fakt, że kolejne pokolenia będą mogły korzystać z majątku pozostawionego im przez obecne pokolenie, sprawia, że będą one miały łatwiej. Dziś wielu ludzi szarpie się z kredytami i często z zazdrościom patrzy na ludzi, którzy mieszkania dostali od rodziców lub w spadku po dziadkach. Kupując dziś mieszkanie na kredyt, jest przynajmniej szansa, że nasze dzieci czy wnuki też będą miały taki lepszy start.
Jedyny przypadek, w którym rozpatrywałbym wynajmowanie mieszkania to taki, gdzie koszt wynajęcia mieszkania jest ZNACZĄCO a nawet RAŻĄCO niższy od raty kredytu.
Moim zdaniem ważniejsze jest, gdy chce się zachować mobilność na rynku pracy. Wiem, że wielu kredyciarzy (sam takich znam) twierdzi, że kredyt to nie problem i zawsze mieszkanie można sprzedać czy wynająć i ruszyć za pracą. Z kilku osób które tak twierdziły w moim otoczeniu, nikt po zakupie mieszkania już się nie przeprowadził, chyba że po zmianie mieszkania na większe, ale w obrębie tej samej okolicy.
Tylko nawet gdy człowiek chce pozostać mobilny, najem ma sens rzeczywiście w momencie, gdy jest niższy od raty kredytu. Gdy mamy do czynienia z chorą sytuacją jak teraz np. w Wawie, że rata kredytu jest jakieś 30% niższa, wielu ludzi woli rezygnację z mobilności na rzecz kredytu. Imho wcale nie jest to dobre rozwiązanie, ale przez jakiś czas sam to rozważałem.
KoRReq
A jak bierzesz kredyt to banku nie interesuje skąd weźmiesz pieniądze, musisz bulić te 800 zł miesięcznie bo jak nie to komornik ci ostatnie gacie z dupy ściągnie. Widzisz różnice?
Ja nie widzę. Jak ktoś żyje od pierwszego do pierwszego i nie ma ŻADNYCH oszczędności stanowiących poduszkę finansową na wypadek, gdyby podwinęła mu się noga, to nie wina kredytu, tylko ograniczonej wyobraźni.
szaka24
W Polsce ceny nieruchomości będą spadać. Do tego nie wiem skąd macie takie zawyżone ceny wynajmu - ten rynek jest wręcz przesycony i jest masa mieszkań do wynajmu w bardzo dobrych cenach. Już aktualnie jest ponad 100k mieszkań więcej niż gospodarstw domowych a cały czas się buduje i przed nami jeden niż demograficzny goniący drugi.
Takie ceny są w największych miastach, a szczególnie Wawie. Owszem, niż demograficzny w połączeniu z postępującą emigracją znacząco wpłyną na rynek nieruchomości, ale za jakieś 20-30 lat. W przypadku najmu, póki nie ma dużej konkurencji, a mieszkania na wynajem oferują tylko prywatni ciułacze, którzy albo je dostali w spadku albo sami kupili z myślą, że najemca im spłaci kredyt, ceny będą zawyżone i najem będzie tylko z przymusu. Najmować będą tylko ludzie młodzi, na czas studiów, początków kariery zawodowej, a w większości przypadków do czasu podjęcia decyzji o emigracji.
hinson ---> szkoda że w tak młodym wieku straciłeś ambicje
frer - ale ja mówię głównie o stolicy. Ursus (tam akurat mieszka mój brat) jest wręcz obsrany ogłoszeniami o wynajmie - niektore pamiętają poprzedni rok.
Proszę, ceny wynajmu w stolicy od 900-1000zł:
otodom.pl/wynajem/mieszkanie/warszawa/?search%5Bfilter_float_price%3Afrom%5D=600&search%5Bfilter_float_price%3Ato%5D=1000&search%5Bdescription%5D=1&search%5Bdist%5D=0
Każdy ma swoje aspiracje, ja pracuje też po 8 godzin dziennie, ale jesli mam okazje zbierac nadgodziny to po porostu to robie, kasy nigdy za wiele, poza tym ja nie chodze i nie chwale sie swoimi zarobkami, starcza mi na utrzymanie domu, rodziny i jeszcze mi zostaje, każdy orze jak może
@149
W tym linku czesc to pokoje do wynajecia, a jak cale mieszkania to na jakims zadupiu albo klitka.
Zeby takie porownanie mialo jakis sens trzeba porownywac ceny wynajmu do raty kredytu. W mojej okolicy ceny wynajmu zaczynaja sie od 110% wartosci mojego kredytu a koncza na 150%.
NicK
różnica polega na tym, że jak nie możesz spłacać kredytu z jakiegoś powodu to bank przejmuje mieszkanie i nie masz ani mieszkania ani pieniędzy w nie włożonych (banialuki że mieszkanie można sprzedać w tydzień po zamieszczeniu ogłoszenia można włożyć między bajki...czasem mieszkania stoją miesiącami, bo chętnych nie ma)
szaka24 --> Tak jak r_ADM napisał, większość to pokoje. Reszta to albo rubieże cywilizacji albo będzie nora. Owszem, można znaleźć tańsze mieszkanie nawet w bardziej peryferyjnych dzielnicach niż Ursus, czy w którejś z podwarszawskich miejscowości, tylko kosztem dojazdów, niekiedy znacznie przekraczających 1 godzinę w jedną stronę. Ba, mam kolegę, który wstaje o 3 w nocy, żeby zdążyć na 7 rano do pracy, bo mieszka poza Warszawą. Da się? Da się. Tylko po co...
Malaga --> Chętnych nie ma zazwyczaj dlatego, że właściciele najczęściej wołają nie stawkę rynkową ale "życzeniową". Sam znam przypadki, gdzie np. mieszkanie w wielkiej płycie z lat 70-tych, koło lotniska, bez windy na ostatnim piętrze 5 piętrowego bloku, bez miejsc do parkowania pod blokiem, właściciele chcą sprzedać w cenie nowego wykończonego mieszkania o tym samym metrażu w przyzwoitej lokalizacji. Sprzedają chyba już od 3 lat, ale z ceny zejść nie chcą, bo w ich mniemaniu jest ono tyle warte (a czynsz pompują co miesiąc, tylko czekać jak ich katastrem rząd dojedzie). :)
" Mając własne, będąc na emeryturze, płaciłoby się tylko czynsz administracyjny i opłaty. W wynajętym trzeba będzie dalej płacić cały czynsz, który na pewno będzie wyższy od emerytury."
przecież jest eutanazja, nie?
W ogóle to jest wspaniała logika - zakładając najem w cenie kredytu problemem jest fakt, że jak mi się noga powinie, to przy kredycie nie mam nic, a zaletą jest fakt, że - jak mi się noga powinie, to przy najmie... też nie mam nic :D
Niektórzy to chyba najem pokoju za 300 zł w studenckim mieszkaniu mylą z kredytem na mieszkanie za 1200 zł. Wtedy to faktycznie, trzykrotna oszczędność mimo wszystko.
Ewentualnie patrzą na problem tylko z perspektywy kogoś, kto: albo może wydać dowolnie dużo kasy na najem czegoś klasy premium i nigdy nie zamierza odkładać na własne mieszkanie (wpompowanie kwoty x w najem + kwoty x w mieszkanie w przyszłości to jak wpompowanie kwoty 2x w kredyt), albo nie stać go na kredyt, więc i na najem czegoś, co nie jest kawalerką 25m2 albo starym, zaniedbanym lokum pod miastem. Ale są przecież stany pośrednie.
Przy polskich cenach najmu to przecież jedynym argumentem przeciwko kredytowi jest obecnie mobilność
ja rozpatrywałem kupno mieszkania pod wynajem - inwestycyjnie. Nie opłaca się bo ceny nieruchomości spadają i spadać będą. Jak wejdzie katastralny to w ogóle będzie tragedia.
Kupno mieszkania dla siebie to inna sprawa - ale moim zdaniem też dyskusyjna.
W tym linku czesc to pokoje do wynajecia, a jak cale mieszkania to na jakims zadupiu albo klitka.
Albo kawalerka... bez kuchni :o
ale bogaci z IT jedzą na mieście, to po co im kuchnia?
czajnik elektryczny i kubek z kawą można postawić byle gdzie.
Herr Pietrus
Przy polskich cenach najmu to przecież jedynym argumentem przeciwko kredytowi jest obecnie mobilność
Jak się podsumuje wszystkie argumenty, to do tego się sprowadza. Tylko tak na dobrą sprawę ta mobilność ma jakąkolwiek wartość do kilku lat po studiach aby znaleźć swoje miejsce i tylko w tym okresie najem ma sens. Później albo człowiek się ustatkuje, ale skorzysta z mobilności w skali międznarodowej. Przynajmniej wśród większości moich znajomych tak się to kończy. ;)
Dr_Wycior
czyżby z Siedlec dojeżdżali?
O ile wiem podobna odległość.
--->NicK - jeśli kupiłeś w 2005 roku mieszkanie za 600K to przy tamtych cenach średnia dla warszawy ok. 3000 to wychodzi że te mieszkanie i tak miało olbrzymi potencjał wzrostu. Jeśli było w strefie AAA+ to wiadomo że jego cena będzie rosnąć głównie ze względu na lokalizacje w 2005 najdroższe mieszkania w Polsce wyceniane były na ok. 7000/m2 - czyli za 600K miałeś 85m2 w topowej kamienicy (perle danego miasta), albo kupiłeś 200m2 mieszkanie które jest niesprzedawalne. Cena jest zawsze rzeczą umowną, wartość nieruchomości to wartość faktyczna transakcyjna, a nie z kalkulatora. Jeśli był to pierwszy przypadek to generalnie wzrost ceny z 7K/m2 obecnie wynosi często nawet 20-25K/m2 i realna jest sprzedaż za 15-18K/m2 - czyli zarobiłeś co najmniej 100% w 10 lat, jeśli jest to drugi przypadek to niestety masz mieszkanie, praktycznie niesprzedawalne, bo z zerowym zainteresowaniem. Ludzie posiadający kilka nieruchomości (powiedzmy zamożni), mają piękne domy, mieszkania kupują tylko jak miejsca pobyty czasowego na wypoczynek więc cena jest mniej istotnym kryterium niż lokalizacja, prestiżowa lokalizacja. Duże, drogie mieszkania dla osób które szukają pierwszego lub jedynego mieszkania są poza ich zasięgiem.
Reasumując, wszystko to czynnik indywidualny, jedni się wzbogacą inni stracą, tendencja na rynku obecnie jest mniej więcej taka że ludzie z trudem odzyskują kapitał ulokowany w nieruchomościach niekomercyjnych, najczęściej sprzedają mieszkania po cenie zakupu + koszt wykończenia / czyli zysku w tym nie ma, lub jest niewielki, jednakże prawdą jest że na pewno nie stracili, bo to technicznie jest praktycznie niemożliwe.
--->szaka24 - podatek katastralny w Polsce nie wejdzie, a na pewno nie w formie jak występuje u innych. Inną kwestią jest to że ceny nieruchomości od wejścia do EU będą stale rosnąć ponieważ ceny nieruchomości zależą od kondycji gospodarki oraz przede wszystkim kosztów wytworzenia gdzie jednym z czynników wpływających na cenę jest wynagrodzenie za pracę. Tendencji spadkowej nie będzie, będzie stały powolny wzrost do czasu wyrównania pensji i cen nieruchomości w całej EU. Tutaj nie trzeba mieć szklanej kuli, to jest po prostu oczywiste. Nawet jeśli będzie silna nadpodaż to korekta cen dotknie tylko lokalizacje które będą w strefach C i poniżej, ale też do wielkości wartości odtworzenia.
A.l.e.X
przy tamtych cenach średnia dla warszawy ok. 3000 to wychodzi że te mieszkanie i tak miało olbrzymi potencjał wzrostu.
Akurat sytuacja z tamtych czasów raczej się już nie powtórzy. Sam znam historie ludzi, którzy kupowali mieszkania za niecałe 200k zł przy 3,5k zł/m2, a później sprzedawali po 400-500k zł. Znam nawet absurdalny przykład, gdzie w jednym bloku kolega kupił właśnie po ok. 3,5k zł/m2 na początku budowy, a pod jej koniec schodziły już po 7k zł/m2. Ale te wzrosty cen były wynikiem względnie niskiej podaży, dużego popytu wywołanego przez ludzi z wyżu lat 80-tych i częściowo wejścia kapitału spekulacyjnego na rynek Polski po naszym wejściu do UE.
Inną kwestią jest to że ceny nieruchomości od wejścia do EU będą stale rosnąć ponieważ ceny nieruchomości zależą od kondycji gospodarki oraz przede wszystkim kosztów wytworzenia gdzie jednym z czynników wpływających na cenę jest wynagrodzenie za pracę. Tendencji spadkowej nie będzie, będzie stały powolny wzrost do czasu wyrównania pensji i cen nieruchomości w całej EU
Oczywiście ceny zależą od kondycji gospodarki w pewnym, choć nie bezpośrednim stopniu. Problem w tym, że nasza gospodarka już się wcale tak super dynamicznie nie rozwija, a w perspektywie kilkunastu lat może ten rozwód zdławić kiepska sytuacja demograficzna i postępująca emigracja. Spektakularnych spadków cen nie mamy co oczekiwać, ale prawdopodobnym scenariuszem jest, że wzrostów cen też nie, a w perspektywie czasu inflacja doprowadzi do spadku rzeczywistej wartości wielu nieruchomości. Już nawet niektóre portale branżowe zapowiadają, że tylko nieliczne duże aglomeracje mają szansę utrzymać ceny i zanotować pewny wzrost.