Codziennie rano budzi mnie przeraźliwy ni to krzyk, ni płacz... Nazywam się La' Patric de Voux Rucinski. Jestem potomkiem okrutnego francuskiego władcy. Wiele lat temu mój praprapradziadek, który miał magiczne moce zamienił bardzo urodziwego, ubogiego młodzieńca w potwora, który ubiegał się o rękę jego pięknej jedynej córki. Obecnie nieszczęsne stworzenie zamieszkuje podziemia mojego pałacu, a mym obowiązkiem jest godne urzymywanie go przy życiu. Karmię go, rozmawiam, pocieszam, staram się jak mogę, by go uszczęśliwić. W godzinach popołudniowych pobieram nauki u mistrza Elfów Wysokich - Elronda, które następnie staram się przekazać mojemu podopiecznemu. Co dnia sprowadzam nawet z najodległejszych krańców świata klilkunastu znachorów, magów, czarnoksiężników, wiedźmy, wróżki, którzy w zamian za obiecaną połowę mego pokażnego majątku starają się odczarować z klątwy Lordareona, mojego przeobrażonego w monstrum przyjaciela, lecz bezskutecznie. Dziś wieczorem niespowdziewanie po latach trudu, znoju i wysiłu udało się mojemu zaufanemu kamerdynerowi rozszyfrować zamek do sejfu mojego przodka-ciemiężcy, który ukrył w nim zapieczętowany list. Napisał tam wyprzedzając swoją epokę, że Lordareona może przywrócić do człowieczeństwa jedynie magiczne pudełko Drakensang, w którym między innymi znajduję się czarna koszulka, w którą trzeba przyodziać potwora, kości które musi połknąć oraz moneta, która stanie się jego talizmanem, a gry pozwolą mu zaklimatyzować się w dzisiejszych czasach. Niestety choć jestem bajecznie bogaty, ta gra jest poza mym zasięgiem. Dlatego zwracam się do ludzi dobrej woli: BŁAGAM... POMÓŻCIE...
Pewnego wieczoru wracałem od starego, dobrego przyjaciela, który był Elfem. Droga do mej chaty prowadziła przez Las Tajemnic. Gdy szedłem księżyc oświetlał mi drogę. Nagle usłyszałem gdzieś w krzakach dziwne szelesty. Zatrzymałem się, hałas ustał. Zaniepokojony ruszyłem dalej. Nagle zobaczyłem zapaloną strzałę, która leciała w moim kierunku. Szybko zrobiłem unik i chwyciłem tarczę zza pleców. Wtem zobaczyłem za sobą zgraje orków z toporami i mieczami. Zerwałem się i zacząłem uciekać. Biegłem ile sił w nogach. Ukryłem się w pobliskiej jaskini i przeczekałem do rana. Z samego świtu ruszyłem do mojej chaty rozglądając się czy nikt mnie nie śledzi.
Zauważyliście że część konto, to juniorzy którzy mają dodany tylko jeden post i tym postem jest właśnie opowiadanie do konkursu?
Mój dzień zaczął się zupełnie zwyczajnie. Wstałem o północy, zjadłem parę szczurów,umyłem się w błocie i ruszyłem do szkoły.Oczywiście przed wejściem do szkoły spotkałem mojego przyjaciela smoka śmierdząco ziejącego. Myślę, że niezbyt dobrze się czuł, bo co trochę kichał ogniem. Jak zwykle w szatni diabeł diabelny robił sobie z nas żarty. Nie było mi do płaczu. Po paru setnych sekundy(kupa czasu) przyszła nauczycielka do orkografii i zabrała wszystkich do jaskini. Zająłem miejsce i przez całe.... rany..... całe 2 minuty musiałem jej słuchac. O teraz jest ciekawe smokowi znowu zachciało sie kichać, aby nikogo nie zranić zaział w górę, okazało się że podpalił stalaktyd, który spadł na głowę nauczycielki. Ta dostała szału i zaczęła wymachiwać maczugą na wszystkie strony,uderzyła minotaura, jemu natomiast przypomniał się labirynt i zaczął biegać wokół kraterów. Diabeł znowu zaczął się śmiać, nie wytrzymałem i popchnąłem go na minotaura, który go stratował.Z pleców diabelnego wystrzeliły kolce, które(niestety) trafiły akurat mnie w czuły punkt.Przewróciłem się prosto na wampira ,który przewrócił się prosto na Zdzisława zombie. Nie wytrzymał, poszedł zjadł nauczycielkę i zemdlał z objedzenia. Podczas, gdy smok wyciągał kolce z hmm no mnie, podłożył ogon minotaurowi, który przekoziołkował i się wywrócił. Diabeł i wampir byli na mnie i śmierdząco ziejącego tacy źli ,że rzucili się na nas i ..............................................aaaaaaaaaaaaaaaaaaa o rany, ale miałem sen, na pewno już nie będę udawał Shreka , potem mam koszmary,że właśnie nim jestem.
Było ciemno, gdy wyszedłem na dwór pod moim domem tłukli się magowie. Władali oni mocami żywiołów, miotali ognistymi kulami, lodowymi soplami i głazami. Jako, że słyszałem jedynie legendy na temat klanów magicznych postanowiłem ich nakręcić na komórkę. Jednemu z nich się to nie spodobało i miotnął mną o dorożkę, która stała na podjeździe. Pobiegłem do domu po miecz ojca, który był rycerzem w armii prezydenta Unii Rasowej. Zrzeszała ona kilka ras, które postanowiły nie eksterminować się nawzajem tylko sobie pomagać w jej skład wchodzili przedstawiciele orków z Zachodniej Europy, pijackie krasnoludy z Syberii i nas ludzi. Gdy chciałem zaatakować magów zamrozili moje oręże po czym je rozkruszyli na małe kawałeczki pomyślałem sobie, że nie dam im rady. Czułem już ogień palący mnie od środka, gdy jeden z magów dostał toporkiem w plecy, był to toporek mojego przyjaciela zwykle o tej godzinie wracał z uniwersytetu. Ranny mag teleportował się w bezpieczne miejsce, lecz drugi nie dawał za wygraną. Pobiegłem z moim przyjacielem orkiem nad rozlewisko było to o tyle niebezpieczne, że o tej godzinie z wody wychodzą topielce. Mieliśmy teraz dwóch przeciwników na karku, ale mag był w identycznej sytuacji. Postanowiliśmy, że ja będę trzymał łukiem topielce na dystans a ork - Thor Sall zajmie się magiem. Thor był bardzo silny, w dzieciństwie jego ojciec konsekwentnie go trenował aby został wspaniałym wojownikiem w obronie Unii, tak więc wykorzystał swoją siłę przeciwko magicznej istocie, zgrabnymi unikami omijał ogniste strzały aż zbliżył się dostatecznie blisko aby zadać śmiertelny cios, perfekcyjnie wbił swój topór w skamieniałe serce maga, który się rozpadł na drobne kawałeczki tworząc jedność z ziemią po której kilka chwil temu stąpał. Gdy wróciłem do domu pokazałem film mojemu ojcu, rozpoznał na nim dwóch od dawna poszukiwanych przestępców z dwóch rywalizujących ze sobą klanów. Pogratulował mi i Thorowi po czym kazał mi zwalić węgiel do piwnicy i rozpalić w hucie aby mógł sobie wykuć nowy miecz.
Obudziły mnie trzaski do drzwi. Dobijał się mój kumpel gnom, dzisiaj miałem mieć ważny egzamin, a on bał się, że mogę zaspać. Po ostatniej nocy, w której toczyłem zażarte boje alkoholowe z orkami nie czułem się dobrze. Te orki to mają łby (hic!). Ubrałem się i popędziłem na uczelnie, po drodze złapałem jeszcze wczorajszy udziec z kretoszczura i ruszyłem na egzamin. Na auli panowało poruszenie, gdyż miał to być ostatni termin, a materiał jak zwykle obszerny. Pilnował nas prowadzący troll. Miał kły wielkości kija do baseball'a, przy tym starając się coś powiedzieć z paszczy leciała mu ślina rozbryzgująca się na wszystko w promieniu metra. Kiedy dostałem test w swoje ręce wiedziałem jedno muszę ściągać i szybko pozbyć się kaca. Korzystając z mojego elfiego wzroku bez trudu spisałem wszystko od największego goblińskiego kujona. Prowadzący chodził wokoło i coś seplenił pod nosem, że jak nie zdamy to chętnie nas zobaczy zawijających kebaby, przy tym chlapiąc śliną do kartach biednych studentów. Po egzaminie przyszedł czas na oglądanie walk drużynowych na arenie, w której brali udział Obrońcy Krzyża i grupa Anonimowych Alkoholików, co okazało się fiaskiem. AA byli tak zalani, że ledwo trzymali się na nogach, a Obrońcy zamiast walczyć urządzili sobie tańce wokoło krzyża. Ruszyłem potem do OrkBaru, gdzie spędziłem całą noc, bawiąc się i pijąc bez umiaru. Rano obudziłem się goły, leżąc przed akademikiem.
Dawno dawno temu iż azaliż wczorajszej mrocznej nocy, odbył się grruuby melanż, ehmm huczna biesiada w karczmie "Pod smokiem, albo lepiej nad". Podczas biesiady krasnale poszły najostrzej, jeden z nich wkradł się do karczmy obok "The elder scrolls" po czym nie zauważenie pod.., pod trzmychnął księżycowy proszek i parę pończoszek. Elfy jak elfy miały na wszystko wy.. wy.. wymagicznone... miały... na wszystko...! Jedynie co jakiś czas popijały sok z gumi-jagód, którym również mnie poczęstowali i jak to ujął Legolas bujaliśmy się na fali. Orkowie jak to orkowie porozsuwane rozporki i dużo chmielu w głowie. Dj Smoku i Mc' Frodo pobujali cała trzodą! Ludzie, orkowie, krasnale,elfy, smoki,psy bez butów, koty w kapciach, userzy, moderatorzy i admini wszyscy tańczyli przy Młocie Lou i potem żadnen nie odszedł od stołu ;)
Pamiętam godziny spędzone przy Allied Assault. I tak epicka misja na Omaha Beach. To były czasy ;)
rano obudził mnie Budzik poszedłem do szkoły była jak zamek pierwsza lekcja polski moja nauczycielka była jak ogry nagle obudziłem się okazało się że przyschnąłem ale nauczycielka nadal była jak ogr
Pewnego dnia gdy się obudziłem musiałem wyprowadzić na pastwisko mojego Krowo-Psa.Gdy wróciłem poszedłem do Szkoły Magii.Spotkałem tam moich znajomych między innymi: Elfa Krasnoluda.Nagle do na dobiegł hałas który ostrzegał przed atakiem potworów.Do szkoły magii wpadł kilku metrowy cyklop i attakował wszystkich.Niestety upowadził nowego ucznia i odszedł do swojej jamy.W powrocie do mojej chaty zaczoł padac ognisty deszcz.Gdy przechodziłem przez zakazy cmentarz 3 okich barbarzyńców.Nagle zaatakowały mnie zombie które były głupie.Gdy udało mi się wrócić do chaty dowiedziałem się ze krasnoludy ukradły moje magicznie pierogi.Gdy je odzyskałem dowiedziałem się ze je otruli .Lecz pomylili mikstury co się skończyło wizyta na tronie.
KONKURS:
Poranek był mglisty i zimny, tak że nawet psu z budy nie chcę się wystawić nosa. Schodząc po skrzypiących schodach w starej karczmie, zauważyłem krasnala Barrego, który polerował kufle. Przechodząc obok niego burkną do mnie " tym razem ma być sześć". Wyszedłem zimno jak cholera, więc przyśpieszyłem kroku i postanowiłem skrócić sobie drogę przez las, aby szybciej dotrzeć do celu. Zza Wielkiego Dębu wyskoczyły dwa Gnomy, jeden z nich, ciut większy od swojego towarzysza wyszczerzył swoje żółte zęby i powiedział "dzisiaj mamy tylko cztery". Jak to k%^&a tylko cztery, pomyślałem. Przecież wpłaciłem całą sumę, odpowiedziałem. Tak to jest już w tej branży, opowiedział ten mniejszy, po czym tak szybko uciekli jak się zjawili. Za co teraz spłacę dług u krasnoluda, czterema baryłkami się nie zadowoli. Może znów spróbować hazardu ?. Nie to głupota, przecież przez hazard mam dług u krasnala. W jednej chwili otoczyli mnie milicjanci z Barrym na czele. Mamy cię, za posiadanie sześciu baryłek pójdziesz na stryczek. Uśmiechnąłem się pod nosem i podpowiedziałem- oczywiście panie władzo, oczywiście.
Jak to bywało od lat, siedziałem w karczmie "Pod upadłym Oxem", gdy w ten drzwi otwarły się z lekkością, jak gdyby zawiasy posmarowane były owczym smalcem.Z dworu powiało chłodem, a wszyscy obecni w karczmie utkwili wzrok w czterech przybyszach, którzy ukazali się za progiem w ciemnościach nocy. Podeszli do dość przejętego karczmarza i zamienili z nim kilka zdań.Poczułem nieprzyjemny dreszcz na plecach i w tymże momencie karczmarz pokazał na mój stolik... brygada ruszyła wartkim krokiem w moją stronę. Wystarczyło jedno me spojrzenie wytrawnego łowcy, by stwierdzić, że niczym nadzwyczajnym się nie wyróżniali.Pierwszy z nich był Wojownikiem ze szczepu Assasynów, czyli wytrawnych morderców, drugi zaś był czarnoksięznikiem z charakterystyczną drewnianą laską co przemawiało za tym iż był z rodu Numernoryjczyków , trzeci bez wątpienia był Taosem i co do tego wątpliwości nie miałem, ponieważ przywieszone u paska miał różnego rodzaju zioła i mikstury, lecz na ostatnim czwartym moje oko zawisnęło o wiele dłużej,doprawdy nie potrafiłem odgadnąć kimże jest ten człowiek...
To była zwyczajna, spokojna sobota. W drodze na poranne zakupy minęłam na ulicy Piotra Fronczewskiego recytującego jakiś monodram kończący się słowami: "z zasadzki zaatakowali cię wrogowie". Jak na zawołanie z zaułka wyskoczyła dziwna grupka z białowłosym mężczyzną na czele. Szukali jakiejś niespodzianki na co opowiedziałam, by transmutowali Wirt's Leg i Tome of Town Portal w Horadric Cube, to będą mieli niespodziankę. Podziękowali i zniknęli, a ja kontynuowałam podróż do centrum handlowego Auberdine. W okolicy centrum spotkałam pewnego rybaka, Gubbera Blumpa, którego opowieści o przyrządzaniu kraba podziałały na mnie niczym klątwa senności. Kiedy się obudziłam był już późny wieczór. W świetle latarni zauważyłam w oddali leżący na ziemi, połyskujący przedmiot. Gdy podeszłam okazało się, że jest to złoty pierścień z wygrawerowaną dedykacją: "Dla mojego dziubaska Sauronka - Twoja na zawsze Mroczna Ciemność". Dziwna aura wokół pierścienia powstrzymała mnie przed jego zabraniem i ruszyłam dalej. Po drodze minęłam klub 'Pod Brykającym Kucykiem' gdzie przed wejściem stał Arcydemon zatrzymany przez ubranego na szaro bramkarza, który tłumaczył coś smokowi o pladze i Sanepidzie. Gdy dotarłam w końcu do domu, zastałam w środku uzbrojonego nieznajomego grzebiącego po wszystkich szufladach. Wytłumaczył, iż jest domokrążcą pracującym dla Złodziei Cienia i sprzedaje 'prawie nieużywane' podręczniki do gry w D&D Forgotten Realms. Wyprosiłam go grzecznie kijem od szczotki +6 przeciw domokrążcom i uporządkowałam szufladziany bałagan. No, najwyższa pora wcisnąć power off i iść spać.
wstałem jak zwykle ze wschodem słońca
i dowiedziałem ze gry online jest bliskie swego istnienia końca
bardzo się zasmuciłem więc w drogę ruszyłem
po drodze wiele miejsc zwiedziłem
spotkałem pewnego orka
co wyciągnął magiczny amulet z worka
i powiedział: włóż na palec amulet i pomysł życzenie
Ja ci gwarantuje jego spełnienie
po tych słowach ulotnił się jak para
ale na szczęście zostawił po sobie jeszcze dolara
Pomyślałem niech gry online nigdy nie będzie miało swego istnienia końca
Gdy to się spełniło to odjechałem na jednorożcu ku zachodzie słońca
Dzisiejszy dzień w szkole, jak zawsze zresztą, był okrutny.
Zaczęło się już na pierwszej lekcji. Pan Imienny oddał nam sprawdziany z wiedzy o smokach.
Moja ocena 2, ocena największej genetycznej pomyłki wszech czasów Chawke 5+.
Potem oczywiście W-F, to było okropne. Naprawdę nie znoszę "zbijaka siekanego", bo jak krasnoludy się rozkręcą, to nie sposób powstrzymać ich topory, tną na lewo i prawo. W ten właśnie sposób moje spodnie z żyrafiej skóry zostały rozcięta na pół. Odebranie piłki, ciach i po spodniach, oraz piłce.
Na tym się nie skończyło, nauka czarów, na zastępstwie mistrz Kowan (nie cierpię tego faceta, wygląda jakby coś ukrywał) kazał nam ukształtować wodę w w jakiś kształt.Nawet było fajnie, tylko, że pół smokowi-pół człowiekowi dosypali siarki na drugie śniadanie i strasznie go paliło gardło, więc wypił całą wodę ze wszystkich misek.
Na koniec nauka zielarstwa z Jedzminem Grulartem. Pomyłka zioła i cały dzień spędziłem na kiblu wysłuchają jaki to szkodliwy dla żołądka jest korzeń sednesu, który dodałem zamiast korzenia smacznesu.
Ogólnie to nie jest łatwo być człowiekiem w międzyrasowej szkole.
Słaby przegląd. :/ nic ciekawego ;p
Jak co każdy piątek byłem u kupla, nie gadaliśmy długo. W pewnym momencie dał mi znak do rozpoczęcia akcji pod pseudonimie „polewaj”, wtedy przypomniały mi się te wszystkie dni poświęcone na tłumaczeniu i przeprosinach mojej żonie że nie będę pić, poszły w drobiazgi. Już kończyliśmy naszą piąta półlitrówkę, kiedy drzwi zostały otwarte przez silny kopniak, w pierwszej chwili pomyślałem ma mnie. Szybko złapałem mojego przyjaciela i powiedziałem z łzami w oczach „proszę nie oddaj mnie bez walki, tej wampirzycy”. Wojeny kurz opadł na podłogę i z ulgą stwierdziłem że jeszcze nie zostałem namierzony. Z wyłamanych drzwi wyszedł Bear Grylls, nasze zdziwienie było większe kiedy koleś wyciągnął z plecaka litrową wódkę i drzewo które rozłożył na środku salonu. Kiedy zaczęliśmy sobie uświadamiać co się dzieje, Bear już smażyć sobie trzecią kiełbaskę, przy rozłożonym namiocie, koło pufy. Postanowiliśmy się zapytać o co chodzi, byliśmy już koło naszego nowego towarzysza, kiedy uświadomiliśmy sobie że ja, ani mój przyjaciel nie umiemy mówimy po angielsku. Została nam tylko improwizacja, gadamy coś do Beara łamanym angielskim, chyba nic nas nie rozumiał, ale był z nami duchem i dał nam tą wódkę. Ale się nie podaliśmy i obaliliśmy i tą flaszkę. W końcu się wkurzyliśmy i zaczęliśmy przeklinać przez następne 15 minut, leciały bluzgi. Nie mając już żadnych obelg odpuściliśmy atak, wtedy za kanapy wyskoczyło 3 osoby, którzy zaczeli nam tłumaczyć że to jest nowy odcinek „Szkoły Przetrwania”, po tytułem „Jak przetrwać w polskim akademiku”. Nic już nas nie zdziwiło więc te krasnale biegające po pokoju nas nie zdziwiły.
bezimienny bohater bez imienia żył
nie znał go ponieważ rodzice zginęli jak mały był
bardzo tym faktem był wkurzony
i nie mógł znaleźć sobie żony
aż do pewnego razu
gdy wyruszył na polowanie i miał zamiar użyć nowego gazu
gazu na smoki
którego nikt nie znał jak świat długi i szeroki
a, że posiadał on oko inosa
wiec gdy szedł na smoka to drżały niebiosa
dzięki niemu mógł rozmawiać ze smokiem i wiedział ze nie zginie
a smok opowiedział mu historie o bohaterze co mieszkał w pewnej krainie
Z matki obcej, krew jego dawne bohatery
A imię jego czterdzieści i cztery
zaprzyjaźnił się ze smokiem i rozstał się ze śmiercionośnym okiem
A to co przytrafiło mi sie jednego dnia...
Szedłem ulicą ciemną w zmroku
Spotkałem typa w lekkim amoku
Stał się on jednak królem podziemia
Szybko mnie porwał do swojego cienia
Wtem zobaczyłem jak ze świat gier cały
Wielki ,olbrzymi, w czarnych barwach usłany
Pełno w nim było stworów z Gothica
Każdy się zjawiał i szybko znikał
Pan ciemności ciągnął mnie ku dole
A ja wiedziałem że zginę w tym padole
Nagle spod nieba anioł się wynurza
I mnie ratuje od ciemności stróża
W ten czas się budzę i wszystko znika
Był to tylko sen a ja grałem w Gothica.
Moja poezja żadna sciągana;)
Znowu muszę wstać, iść do szkoły, przedtem jedząc śniadanie i ubierając się. Całkowite nuuudyy.
Najpierw muszę zjeść płatki śniadaniowe z mlekiem (+ 23 HP) i rozpocząć rozmowę z NPC imieniem Mama, a potem umyć się (+ 47 do współczynnika czystości). Wychodząc z domu założyłem buty (+ 80 do nieprzemakania skarpetek), dziwnie wyglądającą czapkę (+ 30 do szympansiego wyglądu, + 14 do odporności na przeziębienie) i grubą kurtkę (lekki pancerz, + 70 do ciepła). Idąc do szkoły zaszedłem do sklepu po pączka (+ 11 do grubej warstwy tłuszczu, - 58 od głodu).Podszedłem do sklepikarki (Półork, chaotyczny zły, 50 lev.) i kupiłem jedzenie. Wychodząc ze sklepu spotkałem dziwniego człowieka który nagle rzucił się na mnie i ogłuszył wyłączając przy tym tryb SUPER RPG MOD. Po godzinie powoli otworzyłem oczy, i spostrzegłem że leżę na drewnianej pryczy ubrany w jakąś dziwną zbroję, jakby templariusza, a obok mnie stoi ktoś tak samo wyposażony. Pochylając się wytłumaczył mi że jestem teraz w bazie wypadowej templariuszy zakonu Redon i przeprasza że jego człowiek tak gwałtownie mnie zwerbował ale potrzebują natychmiast nowych rekrutów aby pokonać zbuntowanego maga kryjącego się w piwnicach posiadłości znajdującej się obok obozu. Pomógł mi wstać i od razu wręczył mi wielki miecz, a ja ledwo go utrzymując wybiegłem przed siedzibę główną i dołączyłem do oddziału templariuszy który właśnie wyruszał. Przed posiadłością maga, dowódca zwany Herrerim wygłosił fanatyczne przemówienie mające podnieść nas na duchu ale nie za bardzo mu się to udało. Z ataku na posiadłość pamiętam jedynie wdarcie się naszego oddziału do piwnicy, gdzie znajdował się ten ,,zbuntowany'' mag razem z synem i żoną płaczącymi i skrywającymi się za ojcem, który właśnie oddawał jakiemuś demonowi swoją duszę w zamian za bezpieczeństwo swojej rodziny. Demon właśnie wstąpił w ciało maga gdy my wdarliśmy się do piwnicy, i zaatakował Herrerima, który z łatwością odparł atak i zabił spaczonego człowieka. A potem zrobił coś coś czego nigdy nie będzie można mu wybaczyć. Rzucił się z opętanym wzrokiem na małego chłopca i jego mamę wrzeszcząc - Heretycy! Zdrajcy! Plugawcy! - i przebijając swoim wielkim wypolerowanym mieczem dwuręcznym małe, bezbronne dziecko za które ojciec oddał swoją duszę kłamliwemu demonowi.
fajny filmik konkurs:Spałem sobie gdy nagle coś mnie obudziło, zapalilem światło i ujrzałem magiczną kaszke zapomnienia.
Widzialem jej nazwe ponieważ była widoczna nad jej glową.
Porozmawiałem z nią i powiedzialem coś nie tak i zobaczyłem tylko napis Game Over.
Znowu sie obudziłem tym razem powiedziałem wszystko dobrze, i za to zostałem przeniesiony do wioski zamrożonych kurczaków.
Ucieklem z tej wioski.
Na drożce znalazlem pistolet 334m80.
Osiedliłem sie w jaskini.
Przespalem się.
Postanowiłem zaatakować wioske kurczaków.
Walka nie trwala dlugo ten pistolet co go znalazłem był na śline.
Ale miałem jeszcze jednego asa w rękawie, właczyłem cheat na nieśmiertelność.
Wygrałem walkę z kurczakami.
Wzilem jeszcze kod na smoka i ruszylem by dalej bojować.
KONIEC
TAK WYGLĄDA MUJ ZMYŚLONY DZIEŃ pozdro.
KONKURS
Dotyk jej miękich jak jedwab palcy był największą rozkoszą. Jej donośny głos, był rozkoszą dla moich uszu. W końcu otworzyłem oczy, odrazu kierując swój wzrok w jej błękitne jak woda źrenice. Była piękna, ubrana w czarną suknię z dużym dekoltem. Zdawało mi się, że był głęboki jak przepaść. Szarpnęła mnie i kazała wstać. Nie wiedziałem bowiem, że jest już południe. Krzyczała i wrzeszczała, a na mnie działało to jak płachta na byka. Nie miałem wcale zamiaru iść dziś na uniwersytet. Moje zamiary ... hmm znał tylko dobry Bóg. Złapałem ją w pasie i posadziłem sobie na kolanach. Chciała się wyrwać, mówiąc, że mam jeszcze iść na uczelnie. Ja jednak nie puściłem jej i trzymałem swoimi szorstkimi, jak u kowala łapami. W końcu nie opierałą się, i splotła swoje ręce na moim karku. Przytuliła mnie, tak jakby chciała mnie udusić.
Po chwili jednak, przytknęła swoje wargi do moich i zamarliśmy w namiętnym pocałónku.
Droga ku Przeznaczeniu
1.Pewnego dnia budzę się jak co dzień,wychodzę z komnat sypialnych i idę do zbrojowni ubrać się w lekką kolczugę biorę mój miecz i tarczę i schodzę do jadalni.2.Otwieram drzwi i widzę mamę którą coś trapi pytam się co się stało a ona odpowiada mi że Ojciec wyruszył na wojnę toczoną przeciw Orkom i Mrocznym Pomiotom które walczą z Elfami,Ludźmi i Krasnoludami bez zastanowienia wołam swego rumaka błękitną strzałę i ruszam w drogę za Ojcem.3.Po godzinie jazdy widzę dwóch żołnierzy walczących z grupą orków zastała mnie chwila zawahania co zrobić pomóc im czy jechać dalej,zdecydowałem się pomóc dobyłem miecz i razem posiekaliśmy orków.4.Po walce okazuję się że jeden z podróżnych to najpotężniejszy mag Zandalor a drugi z nich to William Turner jeden z najznakomitszych żołnierzy,nagle Zandalor dziwnie na mnie patrzy i pyta czy jestem synem Roberta Marshala,mówię że tak i pytam się czy ojcu nic nie jest mówi żebym zaprowadził ich do swego domu.5.Po powrocie Zandalor prosi moją mamę na osobności,ja w tym czasie podałem Williamowi coś do picia i zadałem pytanie dlaczego mnie szukali mówi że zaraz się tego dowiem,po chwili mag mówi mi że moi przeznaczeniem jest zostać smoczym strażnikiem i gdy tego dokonam wojna się zakończy a zło znowu na kilkaset lat zapadnie pod ziemię,gdy to usłyszałem spadłem z krzesła i turlałem się ze śmiechu że to niby ja mam być Smoczym Strażnikiem.6.Po 3 minutach wstałem a Zandalorowi i Williamowi nie było do śmiechu powiedzieli że musimy wyruszyć do Prastarej twierdzy Smoków w której przeznaczenie się dopełni.Po dniu drogi spotkaliśmy wesołą Bardkę Meery która rozbawiła nas swoimi pieśniami i opowieściami,po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w dalszą drogę,lecz nasza podróż nie trwała zbyt długo ponieważ po godzinie drogi dotarliśmy pod wrota twierdzy.7.Nagle Zandalor powiedział że wyczuwa w twierdzy ślady orków i pomiotów,wtedy zdałem sobie sprawę że mogę zginąć lecz bałem się przy towarzyszach okazać strach,lecz gdy spojrzałem na kompanów powiedzieli mi że nie mam się czego obawiać i razem z nimi wyruszyliśmy w drogę na szczyt twierdzy.Już na parterze spotkaliśmy grupkę przeciwników ruszyliśmy do walki gdy nagle za mną stanął pomiot skrytobójca i obalił mnie na ziemię,już widziałem śmierć w oczach gdy nagle poczułem niespodziewany przypływ mocy chwyciłem miecz i zablokowałem uderzenie towarzysze obrócili się i nie wierzyli własnym oczom.8.Po walce Zandalor powiedział że gdy jestem w twierdzy moje ukryte moce budzą się.9.na 2 piętrze spotkaliśmy kolejną grupę żołnierzy roznieśliśmy ich w pył,w celi był zamknięty wesoły Troll o imieniu Serowy Bodzio,byłem zdziwiony tym że Troll może być wesoły wypuściliśmy go ten z wdzięczności opowiedział nam legendę o krainie chlebowych Elfów którym pomógł bohater o imieniu Bodom666po opowieści Serowego Bodzia chcieliśmy ruszyć dalej ale Serowy zapytał się czy może iść z nami nikt nie miał nic przeciw i tak do naszej ekipy dołączył Troll.10.Po dotarciu do ostatniego piętra spotkaliśmy wielkiego zmutowanego pomiota który rzekł do nas że słyszał o przepowiedni i nie pozwoli się jej dopełnić,zrozumieliśmy że musimy go pokonać żeby zdobyć Smoczy Kamień który wyzwoli moje moce i na znak Zandalora ruszyliśmy do ataku,Zandalor rzucił potężny czar który wróg wytrzymał bez problemu,po chwili wszyscy leżeliśmy pokonani a pomiot zbliżył się do mnie żeby mnie zabić i nagle znowu poczułem przypływ mocy chwyciłem miecz który nagle się zapalił wyskoczyłem w powietrze i zadałem krytyczny cios wrogowi..11.Po walce chwyciłem kamień i nagle zamieniłem się w smoka ale to nie koniec niespodzianki bo w każdej chwili mogłem mieć skrzydła lub ogon bez konieczności zmiany w smoka,Zandalor rzekł do mnie że musimy się śpieszyć pod zamek Tułam bo tam Armia naszego króla ściera się z hordą potworów ale było małe ale do zamku były 3 dni drogi konno więc zamieniłem się w smoka i z towarzyszami na grzbiecie polecieliśmy pod zamek.12.Dotarliśmy na pole bitwy które znajdowało się obok zamku szybko pobiegliśmy do namiotu króla który ucieszył się z tego że przeznaczenie się dopełniło,gdy król i jego ludzie przygotowywali plan walki ja spotkałem swego ojca który powiedział mi że cieszy się z tego że moje przeznaczenie się dopełniło,nie mieliśmy okazji do rozmowy ponieważ następnego dnia mieliśmy stoczyć decydująca bitwę położyłem się spać.13.Wstał świt wszyscy się budzą i szykują do bitwy nade mną stał ojciec z Zandalorem,zapytałem się ich gdzie mój pancerz a oni kazali mi iść z nimi dotarliśmy do namiotu w którym był specjalnie zaprojektowany przez krasnoludy pancerz płytowy z Mitrilu najtwardszego metalu,ubrałem się w moją nową zbroję,po chwili Zandalor mówi ze to nie koniec niespodzianek,w tym momencie do namiotu wszedł mój ojciec z nową bronią i tarczą tak ubrany czekałem na bitwę.14.Nadszedł ten czas,czas próby i odwagi Armia króla starła się z Armią pomiotów,nagle usłyszałem trąbki i walka się rozpoczęła moim zadaniem było wraz z grupą żołnierzy zajść wroga z Flanki dałem sygnał do ataku i ruszyliśmy na wroga bitwa była zacięta,po chwili pojawił się olbrzymi ogr zmierzał w moją stronę,zmieniłem się w smoka i pokonałem go bez problemu po godzinie zażartej walki wróg miał małą przewagę nad nami wtedy wskoczyłem w wrogą armię i sam odciągnąłem część armii wroga nie minęło 20 minut a a dzięki mojemu manewrowi bitwa zakończyła się sukcesem.15.po bitwie wszyscy świętowaliśmy piliśmy rum i tańczyliśmy do samego rana i tak zakończyła się opowieść Droga ku Przeznaczeniu pisma tracer10
Pisząc opowieść czerpałem z takich tytułów część brałem z fabuły a część to bohaterowie
-Dragon Age:origins
-Divinity II Ego Draconis
-Trylogia filmów Piraci z Karaibów
PS.Bodom666 twoja historyjka mi się podobała więc mam nadzieję że nie masz nic przeciwko temu że umieściłem cię w mojej Opowieści.
Konkurs : --> Szedłem do szkoły jak co dnia , dzisiaj spotkałem tajemniczego staruszka.
Mówił mi coś o smoku który ma zaatakować wkrótce wioskę.
Poszedłem dalej nie myśląc o tym co mówił staruszek,
z początku co prawda przeszedły mnie dreszcze,ale i tak
nie myślałem o tym.
Dochodząc do szkoły spotkałem Kirię moją przyjaciółkę z dzieciństwa , ona jest elfem i posiada umiejętności magiczne m.in. potrafi tworzyć wodną falę , blask słońca który oślepia wroga, a więc razem poszliśmy do szkoły.
Będąc na miejscu doczepili się do nas dwaj ważniacy ze szkoły,
odrazu nas porwali do lasu , gdzie nie działa czysta magia.
Oni będąc krasnoludami , nie używali magii tylko
umiejętności bojowych.
Nagle zapadła cisza , powiało chłodem,po czym usłyszeliśmy
ryk smoka , a więc to prawda - pomyślałem.
Szybko z Kirią uciekliśmy z lasu aby przeciwstawić się
bestii , niestety smok był na tyle silny i odporny na magie
że polegliśmy.
Kiria była zraniona,nie mogła użyć żadnej magii nawet tej leczącej.
Zdezorientowany użyłem całej siły i nosząc ją na plecach
pobiegłem do wioski.
Smok jednak nie dawał nam spokoju,chciał Kirię.
Nie miałem wyjścia, musiałem z nim walczyć.
Pomogła mi cała okolica , zgładziliśmy smoka za pomocą magii bojowej i magii czystej.
Inardian uleczył Kirię i nauczył nas walczyć i używać magii , po czym już nastał pokój , i wieczny porządek.
KONKURS :)
Dzień mglisty,porywisty , rozpoczął czas niepewny, skądinąd przewiewny .
Pełen wiary w orki,przyodziane w męskie toporki ,rozpocząłem dzień zuchwale,pełnią wiary i z umiarem.Pierwszy kufel rozpoczęty,drugi skądś tu nader wzięty.A po trzecim dzień wspaniały,noc po kacu ogrom wiary,w me mózgowie gdyż to ono,naprawiło bólu łono.Obudziwszy się,gdy wstałem,ustąpiwszy mamie w kiblu,rozpocząłem dzień bez bimbru.Pierwszy taki dzień wspaniały,łepetyny ogień mały.Wnet poczułem że ja żyję , że ten dzień wciąż ... tępi mą szyję,która parę lat przeżywszy,obczaiła ten dzień mglisty.Bo to właśnie mój dzień chwały,że przeżyłem w pełni wiary,nie dotknąłem alkoholu i zacząłem dzień z wyboru.A wybrawszy się na grzyby,obczaiłem ze trzy żydy,przywitałem smoków parę,orka .. jego mamę.I skądinąd niewiedziawszy,raz stwierdziłem-to był zaszczyt,przecież ja żem smoka spotkał,nie zabiłem,a się nawet z nim napiłem.To ci dzień najciekawszy,z całej księgi mojej prawdy.I raz się rzuciłem tak- hop do karczmy raz po raz,tak do mamy już trafiłem,o tej akcji gawędziłem.Ta zdziwiona leje piwo,raz podaje me paliwo.I wypiwszy,proszę więcej ,mamo nalej,daj mi więcej.A tu jak się okazało,kłamstwo wreszcie zadziałało.Obiecałem-nie wypiję,a tu bajkę powiedziawszy,dowiedziałem się że zaszczyt,spotkać może tu każdego,kto nakłamie za małego.Tak wystarczy mała bajka,żeby dostać kufel "Majka".Jak wychodzi w średniowieczu,małe kłamstwo na zapleczu,ono niczym jak paliwo,daje siłę tak jak wino.Tu zakończę mą historię,gdyż wciąż piję i się mącę. Język cały mi się plączę a pomysłów głowa całą , jednak jedna i zbyt mała.
Pozdrawiam Przemek ;]
konkurs , napisane w troszkę oryginalnej formie , mam nadzieję ,że będzie ok .
Rano ,zanim jeszcze Dominik wstanie,
Big Daddy uszykuje mu pyszne śniadanie.
Następnie wypadałoby pójść do szkoły.
Przyodziewam zbroję ,nie pójdę przecież goły.
Jak zwykle - do szkółki wpadam równo z dzwonkiem.
Tak to bywa, kiedy do niej zmierzam razem z Donkey Kong'iem.
Po wyjściu ze szkoły słyszę krzyki z dala.
Pewnie to znowu ten koleś z Postala.
Mówie mu - ,,Stary ,po co się wydzierasz ?''.
Zaraz przyjdzie CJ z San Andreas i się nie pozbierasz.
Krótka chwila w domu , lecz jeszcze nie czas na wylegiwanie
Pora z Vito Scalettą wypełnić dla rodziny zadanie.
Ledwo zlecenie załatwione ,a tu już Niko Bellic
Ze skromnym pytaniem ,, Masz dyszkę rozmienic?''
Po tym wszystkim trudno jest wieczorową porą
Skakać razem z Ezio nad jakąś stodołą ;)
Dawno dawno temu za sześcioma lasami, sześcioma górami i sześcioma rzekami mieszkałem sobie ja.
Pewnego mglistego poranka obudziłem się zaraz po wschodzie słonca aby przygotować swój nowy pancerz +13 i zdążyć do szkoły palladynów. W szkole okazało się, że straszny potwór, pani od polaka ma zamiar zrobic kartkówkę. Zaraz z gildią poszliśmy do niej przygotowani na ciężki bój. Pani gdy dowiedziała się o ataku gildii uczniów ukryła się w komnacie nauczycielskiej i poprosiła o ochronę grono pedagogiczne, w tym: dyrektora krasnoluda, elfkę, panią od biologii oraz strasznego smoka, pana od w-f'u. Gdy wdarliśmy się do komnaty nauczycielskiej zaczął się bój. Krew mieszała się z potem na czole lecz młodzi wojownicy nie przestawali walczyć. Po pokonaniu wszystkich oprócz pani od polskiego zostało nas tylko kilku. Stanęliśmy wszyscy naprzeciw niej. Po pani było widać, iż jest przestraszona, nie wiedziała co się zaraz może zdarzyć. Staliśmy tak prawie do konca przerwy. Wszystkim robiło się coraz cieplej, z kolegami postanowiliśmy coś zrobic, więc nagle wszyscy w jednej chwili upadli na kolana i zaczeli prosić o przełożenie kartkówki na późniejszy termin. Stara pani od polskiego po 10 minutach błagań zgodziła się. Po przełożeniu kartkówki byłem tak szcześliwy, że aż sie obudziłem.
Ranek rozpoczął się słonecznie. Żeby się nie spóźnić na lekcje magii i nie dostać kolejnej pały, wyszedłem wcześniej niż zwykle. Przy złamanym drzewie spotkałem się z kolegą- GHOTIĄ i ruszyliśmy razem. Nie minęły więcej niż 2 rangersy*, a świat stał się ciemny i mroczny. Z ziemi wyrósł mój odwieczny wróg, Ferrero. Odrażający typ ubierający się w ciuchy Jacykowa. Bez wahania wypowiedziałem słowa: " W REPREZENTACJI BRAZYLII SĄ SAME GWIAZDY I DLATEGO JEST TAM CIEMNO" i rzuciłem na niego czar mojego mistrza Jacka Gmocha. Śmiech jaki teraz powinien ogarnąć Ferrero niestety się nie powiódł, gdyż sparował mój atak i wyczarował ze swojej różdżki latające uzębienie Jacykowa. Na szczęście mój kumpel w ostatniej chwili zdążył nas okryć tarczą antyjacykową. Do lekcji zostało jeszcze 5 rangersów, dlatego zmieniliśmy swoje ubrania na normalne. Wtedy Ferrero nie wytrzymał widoku naszych szmat i zniknął. Biegliśmy do naszej szkoły z prędkością świata, aby się nie spóźnić. Kiedy dotarliśmy do drzwi naszej szkoły, zobaczyliśmy kartkę z wiadomością- "DZISIAJ LEKCJE SĄ ODWOŁANE!".
* 1 rangers = 1 minuta
KONKURS :) [poprawka]
Dzień mglisty,porywisty , rozpoczął czas niepewny, skądinąd przewiewny .
Pełen wiary w orki,przyodziane w męskie toporki ,rozpocząłem dzień zuchwale,pełnią wiary i z umiarem.Pierwszy kufel rozpoczęty,drugi skądś tu nader wzięty.A po trzecim dzień wspaniały,noc po kacu ogrom wiary,w me mózgowie gdyż to ono,naprawiło bólu łono.Obudziwszy się,gdy wstałem,ustąpiwszy mamie w kiblu,rozpocząłem dzień bez bimbru.Pierwszy taki dzień wspaniały,łepetyny ogień mały.Wnet poczułem że ja żyję , że ten dzień wciąż ... tępi mą szyję,która parę lat przeżywszy,obczaiła ten dzień mglisty.Bo to właśnie mój dzień chwały,że przeżyłem w pełni wiary,nie dotknąłem alkoholu i zacząłem dzień z wyboru.A wybrawszy się na grzyby,obczaiłem ze trzy żydy,przywitałem smoków parę,orka .. jego mamę.I skądinąd niewiedziawszy,raz stwierdziłem-to był zaszczyt,przecież ja żem smoka spotkał,nie zabiłem,a się nawet z nim napiłem.I raz się rzuciłem tak- hop do karczmy raz po raz,tak do mamy już trafiłem,o tej akcji gawędziłem,ta zdziwiona leje piwo,raz podaje me paliwo.I wypiwszy,proszę więcej ,mamo nalej,daj mi więcej,a tu jak się okazało,kłamstwo wreszcie zadziałało.Obiecałem-nie wypiję,a tu bajkę powiedziawszy,dowiedziałem się że zaszczyt,spotkać może tu każdego,kto nakłamie za małego.Tak wystarczy mała bajka,żeby dostać kufel "Majka".Jak wychodzi w średniowieczu,małe kłamstwo na zapleczu,ono niczym jak paliwo,daje siłę tak jak wino.Tu zakończę mą historię,gdyż wciąż piję i się mącę,język cały mi się plączę a pomysłów głowa cała , jednak jedna i zbyt mała.
P.S wyjaśnię o co chodzi z dodatkami do zdań ,chodzi tu o znaczniki trzykropkowe mające na celu wtopienie się w wątek i służą one dłuższej przerwie przystankowej na złapanie oddechu ;]
wątek związany z grzybami "żydami"nie ma żadnego związku z religijnością,została jedynie poddana taka nazwa grzyba.Pozdrawiam
Ciężko jest być bohaterem, który kiedyś zbawi świat.
Ludzie dookoła nie doceniają moich wysiłków, ciągle tylko zrób to, zrób tamto, jedno zadanie goni następne, a każdy dzień wygląda jak poprzedni. Rano zwlekam się z łóżka - oczywiście trzeba wstać z samego rana, nawet my bohaterowie nie mamy lekko. Śniadanie jak zwykle czeka na stole, ciepłe, pożywne i obrzydliwe - herosi muszą jadać dobrze - nie smacznie. Potem trzeba się umyć - my bohaterowie niestety musimy dbać o wygląd, nie możemy sobie pozwolić by raz zapomnieć o umyciu zębów. Następnie zabieram cały niezbędny ekwipunek, kilka ksiąg, miecz, zbroję oraz drugie śniadanie, i wyruszam w drogę.
Dziś wtorek i znów udaję się do Zakazanej Świątyni na przeszpiegi. Przemierzam Las Elfów, w którym od wieków nie mieszka już żaden elf, przeprawiam się przez zmienioną w kamień rzekę którą co i rusz przebywa jakiś duży stwór który nigdy cię nie zauważa, ale może nadepnąć cię na śmierć.
Pod Starym Dębem spotykam swojego towarzysza sir Thomasa. Jest on biegły w sztukach magicznych toteż w Zakazanej Świątyni uchodzi za jednego ze sług Czarownicy Jagi i, w przeciwieństwie do mnie, nie musi się kryć gdy ta odprawia swoje rytuały.
Gdy jesteśmy już na miejscu, przemykam się niepostrzeżenie pomiędzy sługami wiedźmy do granitowej sali, której ściany ociekają krwią niewinnych złożonych przez nią w ofierze. Ukrywam się więc na tyle tej sali cierpień w nadziei, że nie zostanę dostrzeżony, inaczej stanę się jedną z jej ofiar. Tym razem jednak szczęście mi nie dopisało.
- Kowalski, chodź do odpowiedzi - mówi Jaga.
Ciężko jest być bohaterem, który kiedyś zbawi świat...
Pewnego dnia gdy wracałem ze szkoły po klasówce z materializacji zaklęć zaczepiło mnie na ulicy dwóch młodych jednak dobrze zbudowanych jegomości. Od razu zrozumiałem o co im chodzi. Zwyczajnie szukali zaczepki. Z początku sam chciałem załatwić tę sprawę ale po zastanowieniu stwierdziłem że nie dam rady kolesiom o głowę ode mnie wyższym z czarnymi napierśnikami z logiem JP (JP=Jestem Pół-elfem). Jeden z nich powiedział do mnie abym dał mu mój magiczny pierścień, ale nie zgodziłem się. Gdy już miało dojść do rękoczynów z bramy po przeciwnej stronie ulicy wyszła grupka orków, które jak wiadomo nie znoszą mieszańców, a w szczególności tych elfich. Wywiązała się z tego niezła jatka, a ja korzystając z okazji dałem nogę. Wieczorem po powrocie do domu w radiu podali że w moim mieście rozpętały się zamieszki spowodowane wrogością rasy orków do elfów. Na szczęście mój dom znajduje się na obrzeżach miasta co wiąże się z małym ryzykiem jakiegokolwiek zagrożenia. Do późnej nocy nie mogłem zasnąć zastanawiając się jak z małej bójki mogą rozpętać się zamieszki.
Ciężka dola bezrobotnego, który jak co miesiąc musi przyjść do UP i pokazać się w "pośredniaku " u pani Kasi - ciekawe czy w innym życiu też byłem na łasce państwa.
Pani Kasia w pośredniaku dziwnie patrzy na mnie i rzecze : "jest robótka " - nagle wyciąga z torebki dziwny błyszczący przedmiot i kładzie na biurku ..." toż to jakaś kula magiczna " pomyślałem wpatrzony w owe cudo i... nagle zakręciło mi się w głowie ,pani Kasia zaczęła dziwnie śmiać się "ha,ha,ha".... i straciłem przytomność . Obudziłem jak mnie ktoś ciągnął po brudnej ,mokrej podłodze za nogę ... byłem w jakiejś jaskini , woda ściekała gdzieś z góry ..fuu... patrzę na tego osobnika, który potrafił moje ponad 100 kilowe cielsko bez problemu ciągać i ...widzę małego,krępego krasnoluda !! "Ej ty ! " krzyczę ," puść mnie już " - ten puszcza mnie i mówi -" no nareszcie " - " wstawaj i bierz te broń co tu leży i chodź na polowanie " - " nie gap się tak tylko rób co mówię " i rzucił mi kolczugę , krótki miecz i sporą tarczę . " gotowy ? " spytał - " to wychodzimy bo właśnie coś tu przed jaskinią się pojawiło " . Nic nie mówiąc , dzierżąc mieczyk w łapie wyszłem przed jaskinię , a za mną krasnolud uzbrojony jeno tylko w topór ... Przed nami rozpościerał się las i sporo było gęstych krzaków ...ale nie słychać było żadnego śpiewu ptaków - taka dziwna cisza ... " ciiii..." szepce krasnolud - " zaraz wyjdzie na nas i patrzaj dobrze" ... "ale co..." zamarłem z przerażeniem gdy z krzaków wysunął się wielki łeb krogulca !!! ... "atakuj z tyłu ja go odciągnę na bok " wrzasnął krasnal i popędził w kierunku stwora . Krogulec odsunął bok zmierzając w stronę krasnala - więc nie namyślając się naprałem z całych sił kłując w jego bok "Ssssssiiiiaaa" syknął krogulec i padł jak strzelony piorunem z mieczem wbitym w boczek " piekna robota " krzyknał krasnal i odrąbał mu głowę - "teraz idź po nagrodę " - " pani Kasia czeka w jaskini "
Oszołomiony weszłem do jaskini i faktycznie - pani Kasia stała i rzecze " dziekuję za piękne polowanie - proszę się zgłosić za miesiąc a może znajdziemy inną robótkę " uśmiechneła się i znów ogarneła mnie nicość ...
Obudziłem się na przystanku ...uff akurat podjechał tramwaj :)
Szkoła. Niczym w orkowych lochach czas spędzony. A następnie - wolność. Wolność, która łagodzi bóle, obrażenia. Powracam do azylu - do schronienia które matka mi ofiarowała. Dobre duchy elfów, pod nadzorem Pani Lasu strzegą jego bram. Żaden parszywy ork się nie prześlizgnie, razem - ze strażnikami domu, wraz z przedmiotem dziwnym, wręcz magicznym. Oko na świat. Oko na świat, w którym marnuję mnóstwo swego czasu, gdzie większą rozrywkę sprawia mi śledzenie innych, niż dawanie powodu do śledzenia mnie. Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, uśmiercam się po kawałku. Hordy orków walczą z elfimi strażnikami - o wolność mą. Gdy ciało nie nadąża, magiczne mikstury napełniają je energią. By stracić czasu jak najwięcej. Nieświadomie zabijam dobre duchy kofeiną, a hordy orków gładzą Panią Lasu i taranują bramy mego azylu, by mnie zgładzić i pochować w łóżku, na oczach własnej matki. Umieram.
Pamiętam ja te czasy, kiedy to rankiem pianie koguta elektrycznego mnie budziło, czyli budzika elektrycznego, nazwa taka czy owaka, któż na to zwraca uwagę. Zasię dobry to był czas dla wszystkich plemion rozrywki komputerowej, albowiem UbiSoft, Electronic Arts a i Activision potrafiły usiąść po ciężkim dniu przy kuflu piwa i wymienić się informacjami na temat zdobytych milionów łasztów pszenicy i zboża wszelakiego, za posługę czynioną przez nich w postaci rozrywki i rozkoszy których to nawet w domu publicznym niejeden nie zaznał. O tak, pamiętam staruńkiego już teraz Rhobara III, lubiłem z nim wypić parę kolejek jęczmiennego... Twardy to był chłop, oj twardy, na rękę z nim iść nie dało rady, czasem jeno jak tęgi marynarz jakowyś przychodził do oberży, aby po ciężkim dniu odpocząć, próbował sił z królem Myrthany, jednak rezultatów to zaiste ciekawych nie miało, bo jak już mówiłem, tęgi był z Rhobara III chłop. Troszkę mi w gardle zaschło, krtań już nie ta co kiedyś, o, dziękuję ci chłopcze, dziękuję za kufel piwa... Ach, od razu lepiej, dodatkowo widzę, że temerskie ważone mi się dostało, dzięki ci, dzięki młody człowieku, rodzi to kolejne wspomnienia, bowiem nie raz i nie dwa zdarzyło mi się z samym Białym Wilkiem czyjeś imieniny świętować. Tak tak, możecie nie dowierzać mości panowie, ale prawdą jest, żem bliski przyjaciel Geralta z Rivii i często mu z opresji wyjść pomagałem... A co do przyjacielskiej pomocy, to rzeknę wam mości zebrani, iż sławną sprawę w mieście Neverwinter zwanym, jam właśnie rozwiązał, tak tak, to ja odkryłem rzezimieszków ukrycie i wśród spichlerzy oraz magazynów wyśledziłem gdzie serce ich legowiska złego się znajduje. Opowiem wam też o wyspie Feshyr zwaną, z której to wiedźmę znam, oj, bliska to była znajomość przed paroma laty ładnymi, jednakowoż teraz i kuśka moja nie skacze jak dawniej, a i róże tej nadobnej niegdyś niewiasty nie tak piękne i krągłe jak dawniej... Że co mości pan tam mówi? Że nudzę i brzydzę? A i prawda to może, któż ma tyle sił duchowych i umysłowych, żeby biadoleń dziada starego wysłuchiwać tyleż czasu... Opuszczam was zatem moi mili słuchacze, bowiem widzę już na świecie się rozpogodziło, więc i czas na mnie w drogę ruszać. A podróż, umilę sobie tymże urządzeniem przywiezionym z dalekiego kraju Japonią zwanym, a zowią to dziwactwo PSP. Żegnam więc mości rycerzy, szlachciców, mieszczan i inszych bogaczy, bowiem autobus zaprzężony w dwa koniki już nadjeżdża, zatem do zaś!
Rano, gdy promienie słońca wkradają się przez okno do mojego pokoju budzi mnie Beliar(zwykle koszmary senne wywoływane jego obecnością nie pozwalają mi zasnąć) i pakuje niezbędne rzeczy takie jak tarcza, topór, kostur, zwoje magiczne z których staram się uczyć, do zasobnika i podróżuje do mrocznych ruin zamku czarownic w ,których stare niedobitki uczą mnie korzystania ze zwojów. Ogólnie wszyscy uczeni to nekromanci ale jedna z nich to istna przeraza która swoim wzrokiem jest w stanie znaleźć każda ściągę tzn pomoc naukową. Po naukach wsiadam na rumaka o czarno-włosej grzywie i podążam z moimi kompanami do oberży pod złotym żubrem aby utopić swoje smutki. Następnie mój rumak sam dowozi mnie do domu, bo wiadomo skrajnie wyczerpany nie dojadę do rezydencji. wchodząc do domu wita mnie ojcostwo, naczelna władza, która podając mi wykwintne jadło wypytuje o stopnie otrzymane w ten zacny dzień. Po obiedzie zasiadam do nauki tych niepotrzebnych magii. Następnie wyruszam w poszukiwaniu Expo by zdobyć wyższy poziom wtajemniczenia w to jakże zacne życie. Wykończony wracam do domu gdzie bogini wody obmywa moje ciało a krasnale wraz z chochlikami kładą mnie do łóżka z którego spoglądam na kwadratowe pudło w którym wyświetlane są obrazy. w Ten dzień nie działo się dużo ,ponieważ nie było dość zgranej ekipy aby wybrać się na Bossa na wysokim poziomie wtajemniczenia.
Co do PT - Super!
30 Wrzesień 2009.
Tego dnia jechałem autem do szkoły, zresztą jak co dzień. Wtedy wydawało mi się to złudzeniem, które później brało kształtu. Zdarza się, że każdy w dzieciństwie miał bohaterów, którymi by chciał być, ja też miałem.
Jadąc wyjątkowo przepisowo, bo w końcu kto łamie przepisy ruchu drogowego. Minąłem radiowóz, niby było to normalne zjawisko... gdyby nie fakt iż osoba siedząca za kierownicą owego samochodu i drugi policjant wydawali mi się bardzo znajomi. Jednak pomyślałem, że widocznie gdzieś ich wcześniej spotkałem, stąd to przykucie mojej uwagi.
Po dotarciu do szkoły odbyłem 8h nudnych zajęć, które wniosły tyle do mojego życia, co wczorajszy Taniec z Gwiazdami. Czyli jak udawać, że się nie śpi. Po ostatnim dzwonku, opuściłem budynek i... na przeciwko szkoły stał ten sam radiowóz, a w nim te dwie osoby.
Jakby nigdy nic, wsiadłem do auta i ruszyłem do domu. Jako, że czas mnie gonił, przyjąłem postawę godną Króla Driftu i pędziłem do domu. Niestety po drodze napotkałem wspominany wcześniej radiowóz. Zostałem zatrzymany.
Gdy jeden z policjantów podszedł do mnie i wtedy go poznałem. "Prawko jazdy, dowód rejestracyjny i ubezpieczanie" zagadnął do mnie. Myślałem, że zacznę płakać ze śmiechu, ponieważ... słowa te wypowiedział Krzysztof Gonciarz trzymając zamiast fotoradaru pałeczkę od PS Move.
Gdy jak zwykle rano wstałem to się obejrzałem i zobaczyłem mą służkę krasnoludkową kobitę nalała mi piwa do kufla. Gdy piwo wypiłem ze smakiem z mej chołupy wyszedłem i do budy się udawałem. Lecz do budy z 200 magicznych metrów zagwizdałem pięć razy i zaklaskałem 8 i przybył mój smok. Lecz smok nie nakarmiony i nie napojony długo nie uleciał. Gdy spadłem na ziemię widziałem wieśniaka i się spytałem czy bryczki nie mo. Bryczka z dwoma końmi +20 staminy wyruszta z powrotem do budy. A w budzie nauka o czarnej magi o rycerstwie i o poetach. Po budzie jam zastał do gospody gdzie panienki elfy alkoholu dawały i jedzenia nie odmawiały. Po 3 godzinkach spędzonych w gospodzie jak wyruszył do chałupy. Magiczne zaklęcia czytać i pisać poezje. Taki mam codzienny ubaw lecz oprócz tego smoka karmie i do wodopoju daje żeby był zdrów. Czasem są inne przygody lecz ja wybrałem normalne życie. KONIEC
Konkurs : bardzo dawno tamu gdy szedłem do szkoły zauważyłem w mieście Asasyna goniącego kogoś. Potem poszłem dalej a potem ktosi mnie walnął w głowe a jak obudziłem się stałem wśrod jakiś stworuw to chyba były gobliny . Byłem ubrany w zbroje a gobliny udawały zwierzęta np . psa , świnie , kure i inne . Dowudca to dziwny szalony to normalnie warjat , troche później dowudca ze mną i resztą wyruszyliszmy na wojnę z Rzymę . Rzymianie byli przebrani za ołuwki a Cesarz za Św Mikołoja . Niestety przegraliszmy ale ja jako jedyny przetrwałem. J zemsiciłem się. KONIEC
JAK BY KTOSI NIE WIEDZIAŁ TO ZEMSICIŁEM SIĘ NA TYM BANDZIORZE CO GONIŁ ASASYN
Pewnego ranka wyszedłem do karczmy napić się piwa. Obsłużył mnie krasnolud który ledwo wystawał za lady . Gdy siedziałem przy barze i gadałem z krasnoludem do karczmy wszedł mroczny elf wyraźnie zdenerwowany. Po chwili zaczęła się awantur. Zaczął wywracać stoły i wrzeszczeć na całe gardło. Gdy jakiś człowiek próbował go uspokoić on wyciągnął miecz i przeciął mu policzek. Krzyknąłem żeby się uspokoił , ale on ruszył w moim kierunku. Wyciągnełem miecz i zaczeliśmy walczyć . Mocnym uderzeniem wybiłem mu miecz z ręk . Powiedziałem mu żeby się wynosił i nie wracał do tej karczmy. On tak szybko uciek że nie zdążyłem jeszcze go postraszyć . Następnie dopiłem piwo i poszedłem do domu .
To jest moje opowiadanie konkursowe. Przegląd jak zwykle świetny i życzę Krzyśkowi powrotu do zdrowia .
Powieść pt. "Tańczący Grzebień Zniszczenia"
Autor: TheZbyszeK
Przebudziwszy po regeneracji obrażeń obniesionych po wczorajszym pojedynku intelektualnym w szkole, wstaję i pierwsze co robię, zasiadam do centrum dowodzenia tzw. komputera. Pierwszorzędnym questem jest rozeznanie po gildi tvgry.pl, nagłym zwrotem akcji okazuje się choroba króla wszechświata – Lorda. Jako najwaleczniejszy z walecznych magów, lecę na moim zaczarowanym kawałku sera, prosto do miejsca, które wskazał mi mój zmysł, mianowicie do „obozu konkurencji”. Tamtejsi magowie skrywali przerażający sekret, tańczący grzebień zniszczenia, stworzyli go do zniszczenia konkurencyjnych gildi i przejęcia władzy nad planetą. B zdobyć szacunek króla(a tak naprawdę full godla i expa) obmyślam plan zniszczenia Tańczącego Grzebienia Zniszczenia, z pomocą przybywa mi mój przyjaciel, krasnolud Mateusz. Zaproponował użycie swojej mocy „aura łupierzu”, która powinna w znacznym stopniu osłabić przeciwnika, Grzebień stawia opór, lecz po całodniowej walce został pokonany. Z Grzebienia wypada 4k golda i antidotum, razem z Mateuszem pędzimy do tvgry.pl i przekazujemy je królowi, który natychmiast wyzdrowiał i minute później nagrał przegląd tygodnia. W nagrodę otrzymałem piękną, cycatą księżniczkę, już dochodzi o otwarcia podarunku i nagle wszystko znikło. Za to zło odpowiedzialna jest zła wiedźma nazywana mamą, zbudziła dzielnego maga okrzykiem bojowym + 2 do szybszego wstawania do szkoły.
Koniec.
Konkurs!!
Zbudziwszy się ze straszliwego snu, wstałem z mego łoża. Ledwo trzymając się na nogach poszedłem przemyć twarz. Wizje koszmaru ciągle mnie napadały, ich moc była tak straszliwa, że o mało nie straciłem przytomności. Dzisiejszy poranek był nadzwyczaj pochmurny, złowieszczy, a do tego ten dziwny znak... jakby zwiastował moją zgubę.... Znak tworzyła luka między chmurami, nie przypominała niczego znajomego ale po chwili wpatrywania się w dziwne zjawisko przed oczami przemknęła mi moja wizja – znów krótkie omdlenie. Z transu wyrwało mnie ryczenie mego niedźwiedzia.
Był dziś dzień następny po niedzieli - trzeba wyruszać w straszliwą podróż, z której się nie wraca..., a tak na serio musze iść do szkoły.
Osiodławszy mego wierzchowca, wyruszyłem na podbój... nowej szkoły.
Znak na niebie dawał o sobie znać, w połowie drogi mój czworonożny przyjaciel przebił sobie prawą łapę, a zapasowego bandaża nie wziąłem - byłem uziemiony. Napisałem na kartce pergaminu wiadomość i przyczepiłem go do szyi mojego małego zwierzaka – bez którego nigdzie się nie ruszam. Po paru minutach przyjechała straż wiejska i odholowała mój środek transportu do lekarznika. Dość szybko dotarłem do celu mej podróży - oczywiście się spóźniłem.
Wiadomość, którą otrzymałem od towarzyszy pióra przeszyła mi serce, rzecz straszliwsza niż atak smoka na jedyny we wsi wychodek, miał nadejść za 2 godziny.
Sprawdzian z Matematyki nadchodził, a ja nie mogłem na niczym się skupić. Wolałem zabijać już kretoszczury i ścierwojady w chlewie mojej ciotki... niżeli mam chodzić do tej przeklętej akademii...czarnej magii.
Obudziwszy się i narzuciwszy na siebie opończę i futro ze szczurzych skórek, albowiem pogoda na zewnątrznie była nie zbyt przystępna wyszedłem na zewnątrz, gdzie uderzyło mi w nozdrza zimne, rześkie powietrze poranka. Od razu rzuciła mi się w oczy szubienica, na której wisiał delikwent powieszony wczoraj za kradzież, a że miejsce straceń stało na placu przy którym mieszkałem nie sposób było przeoczyć szafotu. Jednak nie stracony zwrócił moją uwagę, lecz odbijający się w świetle poranka przedmiot, więc podszedłem i zobaczyłem, że był to pierścień z wygrawerowanym smokiem, jednak jak większość pierścieni miał skrytkę, w której spoczywał złożony skarwek papieru, na którym przeczytałem "Znalazca niehc się uda do Ostagaru i odnajdzie tam miecz komandora Sheparda". Nie spuiesząc zwłoki wróciłem do domu i przebrawszy się w kolczugę zwołałem moją kompanię, a także udałem się do kowalaz pytaniem czy naprawił mój miecz, jednak nie udało mu się to. Musiałem otworzyć księgę "Deadrasing 2" i wykonałem jedną z opisanych tam bronii. Wyjechaliśmy nie szczędząć zwłoki i wieczorem byliśmy w Ostagarze, jednak byliśmy zbyt strudzeni i odłożyliśmy poszukiwania na jutro. W nocy obudził nas przeraźliwy skowyt , więc z przerażeniem dobyliśmy bronii. Zauważyłem wachtowego z rozpłatanym gardłem i ducha, który powiedział idźcie stąd i nie wracajcie t, gdyż spadnie na was klątwa. Spakowawszy się uciekliśmy pospiesznie do miasta, gdzie poszliśmy do tawerny aby się trochę uspokoić przy szklanicy miodu.
Gdy obudziłem się i wstałem z hamaka spojrzałem na słońce i wyszedłem z chaty poszedłem tam gdzie czekał na mnie rydwan który zawiózł mnie do jamy smoka.
Jadąc po drodze spotkałem mojego przyjaciela któremu zaoferowałem aby pojechał ze mną i pokonał smoka.
Przyjaciel zgodził się i wyruszyliśmy.
Kiedy dotarliśmy do jamy napotkaliśmy tajemne przejście gdzie znajduje się zbroja nieśmiertelności.
Założywszy tą zbroje wystraszył nas druid który powiedział:Jeśli chcecie przejść musicie mi pokazać swoje amulety.
Gdy pokazaliśmy swoje amulety druid powiedział: Tylko jeden z was morze przejść.
Kiedy mój przyjaciel został przed wejściem musiałem zmierzyć się ze smokiem sam.
Idąc ciemnymi korytarzami jaskini znalazłem krasnoluda który podarował mi miecz przeznaczenia.
Gdy podziękowałem krasnoludowi nagle spadła skała oddzielająca nas od siebie.
Odwróciwszy się za siebie spotkałem pięć kościotrupów w zbroi i toporami.
Użyłem zaklęcia hipnozy abym mógł przejść nie naruszony.
Wreszcie kiedy napotkałem się na smoka zaatakował mnie ognistym ziewem.
Używając zaklęcia lodu zamroziłem smoka głowę i wbiłem miecz prosto w serce.
Zabicie smoka oznaczało uratowanie wioski przed spaleniem.
Kiedy wróciłem do swojej chaty położyłem się na hamaku i poszedłem się wyspać aby na następny dzień mieć siłę na inne przygody.
Pewnego ranka obudził się trochę za późno chłopak o imieniu Filip. Gdy wyszedł po porannej toalecie zobaczył, że zresztą jak zawsze nie zdąży zjeść śniadania, więc bez zbędnych ceregieli zabrał plecak i poszedł do szkoły. Idąc na przystanek tramwajowy bez większego zdziwienia minął dwóch elfickich policjantów na jednorożcach wypisujących mandat bramowemu pijaczkowi spożywającemu alkohol w miejscu publicznym. Po wejściu do tramwaju usłyszał wołanie dwóch krasnoludzkich kontrolerów biletów gdzie niegdzie znanych, jako kanarzy. Bez chwili zwątpienia sięgnął do plecaka po swój bilet miesięczny, który defakto był semestralny i pokazał go kontrolerowi. Chowając go do plecaka wypił leżący w nim sok, z gumijagód. Odłożył pustą butelkę do plecaka i zobaczył tam szpinak, lecz zdecydował zostawić sobie go na później. Wychodząc z tramwaju ujrzał wiszącego w oknie machającego mu szarego czarodzieja z fajką w ustach wypełnioną najpewniej fajkowym zielem. Chłopak z uśmiechem na ustach odmachał staruszkowi, i ruszył dalej w stronę szkoły. Przesiedział pierwsze trzy bardzo nudne lekcje aż doszło do spotkania z panią profesor na lekcji języka polskiego. Wchodząc do Sali przypomniał sobie o 15 zdaniach, które miał napisać wzdrygnął się, po czym obudził się odkryty w swoim łóżku. To tylko sen pomyślał i obiecał sobie, że nie zapomni o 15 zdaniach na lekcje polskiego.
1. Lord nie będę pisał żebyś zdrowiał po pewnie jakieś dupolizy już to napisały
2. rozwala mnie jak ktoś wchodzi na forum danego filmiku(choć by tego) i pisze "nie będzie pierwszego","pierwszy","oglądam","świetny przegląd"
3. w BioShock'u przeładowanie snajperki jest tak gówniane zrobione że nie mogę na to patrzeć.(zaraz ktoś napisze "to nie patrz")
5. co z tego że w nowym Bioshock'u będą ogromne lokacje skoro będzie można je tylko oglądać (przecież nie będzie to sandbox i tak naprawdę gra będzie liniowa tak jak poprzednie cześć) "budynki będą się przemieszczać[...] mogą też na siebie wpadać" - co z tego jeśli takie akcje będą oskryptowane a nie losowo generowane w grze?
6. nie podoba mi się głos gościa z link parku,nie pasuje do wojennego klimatu MoH.
7. edycja kolekcjonerska tego Drakensanga jest tak do dupy że ręce opadają,same papiery,świeczka i 2 gry....
a teraz się goncie bo i tak nikt tego nie przeczyta,bo nikt nie czyta długich komentarzy.
To nie był dzień taki jak inne, nie był dniem, w którym chciało się wędrować lub spędzić w karczmie. Był to dzień wizyty w Katedrze Magów, dzień który był wyczekiwany przez wszystkich znajdujących się w tej mieścinie. W katedrze roiło się od osobników różnych ras i różnego pochodzenia. Krzątali się wszędzie, krasnoludzi trochę spici, elfy uganiały się za dziewiojami, ludzie czytali nerwowo zwoje. Każdy spędzał tutaj czas inaczej, lecz atmosfera się zmieniała gdy w pobliżu był jeden ze Starszych. Atmosfera ciszy, skupienia oraz gorączkowego spoglądania na słońce i odgadywania aktualnego czasu. A dzisiaj był czas, kiedy Starsi testowali znajdujących się tutaj osobników celem znalezienia osób kompetentnych w różnych czynnościach. Dzisiaj jest czas ostatecznych testów, jeśli mi się uda to czeka mnie życie pełne bogactw i wiedzy. Tak, każdy z nas tego pragnął. Czekając i patrząc na tych nieudaczników, którzy wychodzili jeden po drugim ze spuszczoną głową, jakby szedł na walkę z czarnym smokiem, niecierpliwiłem się coraz bardziej. Widziałem tutaj wiele rzeczy. Elfa, który stracił długowieczność, gnoma który nagle skurczył się jeszcze bardziej, nawet krasnoluda płaczącego w kącie. W końcu mnie wywołano, gdzieś z końca Hallu Gwiazd. Starałem się iść w stronę Starszego pewnym krokiem, nie zdradzając tego, że czuję się jakbym miał spojrzeć w oczy meduzy. Starszy wpuścił mnie do sali bez mrugnięcia okiem. Wchodząc zastanawiałem się nad tym, dlaczego w starożytnym języku Elfów nazywa się to Sesja.
Przegląd wyjątkowo ciekawy . Nie wiedziałem że edycja kolekcjonerska dodatku do Drakensanga jest aż tak fajna . ! Trzeba się ostro zastanowić nad kupnem ! ;D . Coś dużo tych wydatków pod koniec roku xD
Przesiaduję w pracy, w weekend, już nie wiem czy to ja zwariowałem czy tylko inni uważają, że tak jest. Siedząc tak przy stanowisku i wykonując standardowe czynności usłyszałem dzwonek do biura. Spojrzałem w stronę drzwi dostrzegłem stojącego w nich faceta. Mówiąc konkretnie za szybą zobaczyłem gustownie ubranego barda w skurzanych butach i całkiem eleganckim reprezentacyjnym fałdowanym ubiorze wierzchnim z otwartym rękawem, zapinany pod szyją na guziczki. „Kto go wpuścił do budynku, jak przeszedł ochronę?” – pomyślałem. Nikogo w biurze oprócz mnie nie było, więc otworzyłem drzwi i powiedziałem coś w rodzaju „W czym mogę pomóc?”, po czym stałem w oczekiwaniu na reakcję. Ten długo nie czekając wyjął zmięty kawałek pergaminu, rozwinął go i zaczął czytać. „Szlachetny panie! Mam zaszczyt powiadomić i zaprosić na uroczystą wieczerzę, gdzie trunek będzie lał się gęsto a dziewczęta będą zabawiać Cię swym towarzystwem. Gdzie muzyka będzie rozkoszować Twoje uszy niczym dobry miód podniebienie, a ja wraz z innymi minstrelami dopilnujemy aby Twój czas jak i innych gości był wart naszego towarzystwa” Szlachetny pan Konstanty jak mniemam? Zapraszam na pański wieczór kawalerski zorganizowany przez jakże świetnie znaną jaśnie panu kompanię! Moje zdziwienie przemieniło się w salwę śmiechu i zdałem sobie sprawę, że facet musiał pomylić drzwi. Widząc jak się śmieję zrozumiał swoje położenie, nieco się zmieszał i zaczął zmieniać wyraz twarzy, ze zdziwienia by za chwilę zmienić kolor na purpurowy. „Dobrze, że mi żony nie przyprowadziłeś, a tak poważniej to nie te drzwi minstrelu” - odrzekłem robiąc naprawdę paskudny i złośliwy uśmiech. Po czym zamknąłem drzwi zostawiając za nimi niespodziewanego gościa.
Pewnego razu poszedłem na spacer z myślą że to będzie niesamowity dzień.
Miałem racje spotkałem piękną dziewczynę, chciałem z nią porozmawiać lecz, powiedziałem choć jedno słowo pobiegła przed siebię. Zacząłem za nią biedz, lecz znikła przy wielkim dziwnym drzewie. Podszedłem do tego drzewa i zorientowałem się że jestem gdzie indziej.
Była to wielka dziwna szkoła. Zaraz jak się zjawiłem biegła do mnie strasz z broń i pytali się o nazwisko. Przedstawiłem się i wtedy pojawiła sie ta dziewczyna okazało się że była najlepszą nauczycielką w szkole, mówiła że zna moje nazwisko lecz nie mogła sobie przypomnieć. Byłem zdziwiony że bardzo mi ufała pokazała mi całą szkołę i na koniec zaoferowała nauke.
Nie pamiętając wczorajszego dnia powoli wstałem z łóżka, jeśli tak można było nazwać snopek starego siana obklejonego krasnoludzkimi gównami. Lekkie podniesienie głowy sprawiało mi ogromny ból, a okropny smród unoszący się dookoła wypalał moje nozdrza. Potarcie oczu i przyjrzenie się pomieszczeniu, w którym się znajdowałem odświeżyło moją pamięć. Uczyłem się do egzaminu, a moją myśl potwierdziły leżące wszędzie książki. Stare elfickie przekleństwo wdarło się na moję usta. Prędko zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i udałem się w stronę wyjścia. Przy drzwiach usłyszałem referat na temat mojego zachowania i gówniarstwa. Słowa te wydobywały się z ust mojej matki. Nie czekając dłużej udałem się do akademii, w której studiowałem czarną magię. Nienawidziłem tego miejsca, jednak byłem już coraz bliżej. W oddali majaczyła szpiczasta wieża pracowni alchemicznej. Z trudem otworzyłem wielkie, żelazne wrota. Krasnoludzki nauczyciel spojrzał na mnie zimnym wzrokiem i nakazał iść na koniec korytarza. Stanąłem przed drzwiami na których widniała tabliczka "Egzaminy końcowe". I w tym momencie zauważyłem, że nie pamiętam nic z wczorajszego uczenia.
Przegląd tygodnia najbardziej przykuł moją uwagę częścią o Arcani. Ciekaw jednak jestem jak to z nią będzie. Wybije serię z powrotem czy może pogrąży ją jeszcze bardziej? To się okaże.
Postanowiłem również spróbować swoich sił w konkursie.
O to moje krótkie opowiadanko:
Usłyszałem dzwon potężny i w net wyskoczyłem ze swego łoża. Rozejrzałem się nerwowo i począłem przygotowania. Zarzuciłem niezgrabnie koszulę i naciągnąłem portki. Miałem pomysł genialny, jednak po chwili zapomniałem cóż mi chodziło po głowie. Z pustką w głowie ruszyłem przed siebie wprost do łazienki. Obmyłem swe brudne włosy i zająłem się skutecznie cuchnącymi zębiskami. Kiedy higienę zakończyłem, wcześniej zapomniana myśl powróciła do mej głowy. "Spakować swój tobołek!" - pomyślałem i swój pomysł w czyn obróciłem. Spakowałem księgi przeróżne - od tych, które czegoś mnie nauczą do tych, które na siebie zarobić pozwolą, a mianowicie książki zbereźne, za które każdy głupiec chętnie sypnie złotem. Kiedy tobołek mój był gotowy pozostało tylko jedno. Przygotować odpowiedni ekwipunek, który w bojach mi pomoże. Bezzwłocznie ruszyłem do swego pokoju, gdzie stałe me łoże i zacząłem dobierać rzeczy odpowiednie. Wsunąłem swe drewniane ostrze rysikiem zakończone do pochwy zwanej również piórnikiem. Byłem już gotowy, stanąłem przed drzwiami swego domu, położyłem dłoń na klamce, jednak zwątpiłem, kiedy o smokach, trollach i innych niebezpieczeństwach pomyślałem. Zwątpienia me jednak rozwiały się w mik, kiedy z sąsiedniego pokoju rozległ się ryk - "Do szkoły matole!".
Po trzech godzinach spędzionych przed komputerem jak zwykle mósiałem iść po śmietane do biedronki.W trakcie drogi na skrzyzowaniu koło kościoła kłócili się ludzie .Z tego co udało mi się usłyszeć, jakiś rycerz jadący konno wymósił pierszeństwo babie nadjeżdżającej z na przeciwka.I wtedy jej napakowany odziany w dres chłopak wyzwał go na pojedynek.Skończył bez jednej dłoni.Przy kasie w biedronce stało trzech elfów i jeden ork.Denerwował mnie krasnoludzi ochroniarz, który cały cas się na mnie gapił. Elfy brały zioła i przyprawy kuchenne a ork tanie i niedobre piwo VIP.Gdy wyciągną on sakwę ze złotem niewiadomo skąd wyskoczył podstępny hobbit i ją mu ukradł.Natychmisat rzucił się do ucieczki, ale automatyczne dzrzi nie otworzyły sie i zaliczył kontakt czołowy z drzwiami a potem z podłogą .Nie mogłem dłużej czekac bo miałem dostarczyć śmietaane na obiad więc nie zobaczyłem konca zdarzenia.Wracajac do domu myślalem co z nim zrobią ale moja uwagę przykuły wiszące na słupach plakaty cyrku.Główną atrakcją miały być tresowane lodowe smoki z syberii i pokaz magii maga z Kazachstanu.Po powrocie do domu znowu na długie godziny zanużyłem sie w świat gier.
W 3 klasie liceum do mojej klasy dołączył nowy uczeń, który miał długie blond włosy spięte w kucyk. Pewnego dnia zauważyłem, że zostawił on swój plecak w szkolę przy ławce, pochwyciłem go i wybiegłem przed szkołę, żeby go złapać zanim wyjdzie i mu go oddać. Niestety już sobie poszedł i nie zdążyłem go wręczyć właścicielowi. Pomyślałem, że może to być coś ważnego więc zajrzałem do środka. W środku - ku mojemu zdziwieniu - były dwa noże, jeden z nich był srebrny, na dnie plecaka leżał też zegarek na rękę, na którego tarczy był rysunek twarzy wilka. Ze zdziwieniem na twarzy pomyślałem, że oddam wszystkie rzeczy mojej wychowawczyni, żeby go przechowała do następnego dnia. Zapukałem do pokoju nauczycielskiego i usłyszałem, że ktoś podchodzi aby mi je otworzyć. Nagle zegarek zaczął wibrować jak Pad od Xboxa 360 gdy grałem w Bioshocka i zbliżał się do mnie Big Daddy. Zrozumiałem co trzymam w ręku - zestaw współczesnego wiedźmina. Zorientowałem się też, że oddanie tego sprzętu któremuś z belfrów nie będzie dobrym pomysłem. Pobiegłem do domu i przyjrzałem się dokładniej zawartości plecaka. Znalazłem w nim dziwny, biały napój we fiolce, który pachniał tak kusząco, że wypiłem go duszkiem. Nie wiem co sie stało, ale obudził mnie następnego dnia mój tata mówiąc mi, że czas wyruszyć do szkoły. Bardzo chciałem porozmawiać ze współczesnym wiedźminem, jednak więcej nie pojawił się w szkole. Od tamtej pory nosze zegarek na ręku i noże w kieszeniach, a nauczycieli przy których mój zegarek wibruje omijam szerokim łukiem.
Więc mój zacny dzień zaczął się gdy niespodziewanie obudziłem się w jaskini mojego jakże wspaniałego smoczyska który zwie się „Arkadios”. Aczkolwiek nie byłem zdziwiony gdyż jak co roku gobliny z lasu Sherwood wywożą mnie z mojej jakże przytulnej chaty w dziwne miejsca . Więc jak na chłopa ze wsi przystało odpuściłem im ten królewsko śmieszny żart. Lecz nie miałem czasu nawet zjeść smażone pijawki w tradycyjnym sosie ze śluzu ślimaka ponieważ nasz straganiarz przywiózł nowe „jagnięcym futerkiem eliksiry zdrowia pokryte” które zaiste były mi potrzebne ponieważ po ostatniej walce z orkami palec mój od stopy zraniony został. Także z pośpiechem osiodłałem mego smoka i poleciałem hen daleko do miasta Kalindor by kupić owy przedmiot. Po kupnie zastałem zacną dziewicę co jak wiecie w Polsce rzadko się zdarza, przywitałem się, pocałowałem w rękę i odszedłem do najbliższej karczmy „Pod toporem” a tam czekał na mnie mój zacny nektar bogów. Azaliż myślałem że po wypiciu kufla będzie świecić słońce lecz jednak był wieczór. Tak właśnie przechadzając się w ciszy i spokoju między domami wpatrywałem się w świecące jak psu jajca gwiazdy gdy nagle napadła na mnie zgraja wyrostków którzy chcieli danine w wysokości 12 sztuk złota. Wtem głóśno zagwizdałem i zjawił się mój ognisty potwór, ryknął głośno a łotrzyki uciekły z piskiem do lasu. Tak więc skończył się jeden dzień z mojego życia teraz czekało na mnie moje łoże i ulubiona księga „krzyżacy”.
Gdy wstałem znalazłem sie na cmentarzu smoków. Który miał dziwny korytarzpod ziemie, z czystej ciekawości weszłem do niego korytarz był cały pozłacany i w ścianach miał pełno kamieni szlachetnych. Po dojściu na dół widziałem wszędzie krasnoludy jak wydobywały kości smoków i przerabiali je w różne świecące kamienie. Jeden z krasnoludów podszedł do mnie i powiedział ,,o już jesteś'' jak bym był umuwiony z nim na cherbatke. Jestem Eteriel a ty będziesz od teraz dla mnie pracował powiedział krasnolód.Tak wiem wiem niemusisz sie przedstawiać ty jestes Aragorn niemusisz sie przedstawiać.
Krasnolud nie dał dojść mi do słowa.Choć za mną Aragornie!!Weszliśmy do dziwnego pomieszczenia gdzie było pełno zmutowanych zwierzą magicznych takich jak jednorożec napakowany jak pudzian stojący na dwóch kopytach,wilkołak z sześcioma rękami i wiele więcej.Możesz sobie wybrać swojego chowańca Aragornie. Bez żadnych pytań wybrałem sobie małego smoczka. Teraz ten zwierzak będzie ci pomagał w zleceniach które ci dam. A oto pierwsze zlecenie zabij armie wampirów. Całą armie ja nie dam rady!! jestem zwyczajnym chłopakiem a to pewnie sen !! To nie dzieje sie naprawde!! I eteriel widząc muj zapał pstryknoł palcami i znalazłem sie w domu.
To wydarzyło się na zwykłej cotygodniowej strzelance airsoftowej z kumplami. Jak zwykle- las, replika AK-104, rosyjski maskłat w kamuflażu "Berezka" i jedenastu innych kumpli. Pierwsza tura, razem z moim dobrym kolegą "Wawrzunem" prowadzę zwiad. Nagle trafiliśmy do jakiejś nieznanej nam części lasu- kompletnie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.Idąc do przodu i badając nowe terytoria natrafiliśmy na jakieś starodawne ruiny, które nie były nie wiadomo jak okazałe, ale miały w sobie schody pod ziemię. Miałem wrażenie, że lepiej będzie powiadomić resztę o odkryciu, niestety mój towarzysz przekonał mnie, żeby najpierw wejść razem z nim do "piwnicy". Penetrując niemałe podziemia znaleźliśmy wyższe od nas, elipsowate lustro z przepięknymi, srebrnymi zdobieniami."Wawrzun" chciał je dotknąć, ale chwyciłem jego rękę i zapytałem czy grał Elfem Dalijskim w Dragon Age: Początek. Powiedział mi, że tak i zawahał się. Nagle w lustrze pojawiła się przepiękna, czarnowłosa, skąpo ubrana kobieta, o praktycznie białej cerze i szarych oczach. Wyciągnęła do nas rękę. Poczułem, że nie mam kontroli nad własną, która zbliża się do lustra.Nie chciałem na to pozwolić, więc lewą ręką chwyciłem kamień z ziemi i rzuciłem w kierunku lustra, które po wykonaniu tej czynności pękło. Poczułem się wolny, a z przedmiotu zaczęły dochodzić demoniczne wrzaski. Uciekliśmy na powierzchnię i udaliśmy się do obozu. Opowiedzieliśmy naszą historię innym i zostaliśmy wyśmiani, a potem, gdy próbowaliśmy jeszcze raz dojść do tajemniczych ruin, nie mogliśmy ich odnaleźć.
Gdy rano wstałem , pieczone mięso wszamałem , zbroje ubrałem i miecz zabrałem . Wyszedłem w magiczny świat , zobaczyłem niebezpieczeństwo , które czaiło się na mnie wiec co mogłem zrobić ? Miecz wyciagnolem , tarcze założyłem , górskiego trola zabiłem i piwa w karczmie u Orlana sie napiłem .
Krok po kroku szedłem ulicom ciemną i wąską a zarazem bardzo obskurną . W mojej teczce zamknięte były papiery i projekty nowego BioShocka , trzymałem teczkę z całych sił by mi nie wypadała. W pewnym momencie poczułem kroki , przystanąłem kroki się zatrzymały ruszyłem słyszałem je dalej . Po kilku minutach zebrałem się i odwróciłem... Zobaczyłem Della miał z 3 metry wysokości patrzył na mnie swoimi wielkimi oczyma jego okulary prawie spadały mu z nosa . Zabrzmiał głos oddaj teczkę a po chwili jego ręka podniosła się i jakby czekał na to kiedy mu ją dam . Myśli rozpełzały się po mojej głowie czy uciekać czy zostać ? Obróciłem się i szybkim skokiem zacząłem swój sprint ku blokowi za mną rozległ się śmiech . Wpadałem do bloku i zobaczyłem ponownie Della stał na schodach i czekał na mnie . Po raz kolejny wybiegłem z bloku i pobiegłem na most który był kilka kroków odemnie . Wyrzuciłem teczkę do wody ... Obudziłem się zdyszany i popatrzałem na półkę a tam stał BioShock nowy jeszcze w foli . Dzisiaj noc była nie spokojna pioruny uderzały to jeden do drugi . Rozbłysło światło i dalej nie było już nic . 2012 Coming Soon !
Dwieście sześćdziesiąty piąty!
Gdy jak to w czarodziejskim świecie siedziałem na tronie z kamieni zobaczyłem żabę, czyli moją służkę. Zapytała mnie czy nie pójdziemy do karczmy bo ma urodziny. Wtedy ja powiedziałem wszystkiego najgorszego! Ona się śmiała i wszyscy w karczmie. Wtedy przyszedł nieznajomy i poprosił o demo Medal of Honor (2010). Nikt Nie miał dema więc poprosił o kubek szlamu. Strasznie się upił i zapomniał o tym demie MoH. Ale wtedy przyszła moja żona i przyniosła laptopa na którym miała demo MoH. Wtedy nieznajomemu przypomniało się po co przyszedł. Ze złości usuną jej Save'y do BioShock 2. Ona pękałą ze złości i żuciła w niego kuflem ze szlamu. Ale nie trafiła
w niego lecz w barmana. krzyknąłem niskim głosem, poczym w karczmie zrobiła się cisza. Zachciało mi sie...do ubikacji. Gdy się już wypróżniłem, obudziłem się. Okazało się że to był tylko piękny sen. :)
Nie tak dawno w oddalonym o 464 km Lipienku żył syn pewnego właściciela ziemskiego. Chłopak nie wydawał się być inny od wszystkich, jednym dziwnym szczegółem jaki go wyróżniał były długie i szpiczaste uszy które skutecznie maskował. Pewnego dnia jego życie się zupełnie zmieniło. Odwiedził go starzec, miał długą białą brodę i tak jak on był długouchy. Wręczył chłopcu sztylet i znikł z podmuchem wiatru. Na sztylecie napisane było: "twoje przeznaczenie to my", po przeczytaniu tych słów przeniósł się do lasu. Nie był to zwykły las, chłopak czuł się tam wciąż obserwowany. Po przejściu kilkunastu metrów doszedł do wioski pełnej długouchych mieszkańców. Były to elfy, odrazy zdał sobie sprawę że on jest jednym z nich. Poczuł się jak w domu. Elfy natychmiast złożyły mu pokłon i zaprowadziły na tron. Mówiły w języku który słyszał pierwszy raz lecz go rozumiał, był tam też starzec za sprawą którego znalazł się w tym lesie. Wytłumaczył że jest potomkiem króla elfów który zginął podczas wojny ze smokami, a on by przeżyć został ukryty w świecie ludzi. Teraz gdy wojna została zażegnana i ród królewski jest bezpieczny wrócił na tron prawowity władca, młody elf przyjął imię Noldo co znaczy "obdarzony wiedzą". Jest on najmłodszym władcą w dziejach elfów i podobno rządzi do dziś.
Super przegląd ;]
Widzę, że Marcin sobie radzi bez Krzyśka, no ale szkoda, że go tam nie ma...
Gothic 4 bardzo fajna gierka trzeba będzie uzbierać pieniądze i pograć sobie w nią kiedyś ;)
Hmm... Bardzo dużo tych historyjek Wszystkim życzę powodzenia!
Wstałem z rana jak zwykle kurwa na kacu, łep mnie łupie rzyć sie nie chce! Obracam sie kurwa i sie obróciłem. Wstałem i wyjebałem w żyrandol i zajebałem fikołka o papucie jebane!(jebać papucie kurwa!) Gdy po pitnastu minutach doszłem do drzwi, przypomniałem sobie że kot mi zdechł i leży za łóżkiem i cza go wyjebać to sie wkurwiłem, no to znowu kurwa wracam i znowu wyjebałem sie przez papucie (jebać pierdolone papucie) i wyjebałem w żyrandol! Gdy już wziąłem zdechłego kota (jeszcze skurwiel zdążył mnie podrapać) to wyjebałem dziada przez okno i szłem znowu do dzwi i znowu kurwa wyjebałem w żyrandol i wywinąłem bejkflipa na papuciach (jebanych papuciach) i gdy doszłem do drzwi ujrzałem mój jebany przedpokuj ( jebany upierdolony przedpokuj, jak wyrosło mi drzewo w panelach? to nie mam pojęcia!)! I odechciało mi sie czegoś więc myśle se, wbije na kompa wejde na tv.gry.pl i napisze opowiadanie koniec, me życie jest strasznie monotonne kurwa!
"Trochę finezji"?
"Finezji srezji!" :D
O poranku wstałem po swym elfickim tyłku się podrapałem. Na zegar magiczny spojrzałem -O kurczę zaspałem. Ekwipunek pakować zacząłem- pióro, i magiczne zwoje. Po drodze paru orków spotkałem po mordzie od nich dostałem, specjalną moc odpaliłem i do szkoły magii szybko zwaliłem. Tam zgred mój już stary siedział na stołku krzycząć na każdego z uczniów
-Ty matołku! Tyś nauki w tej szkole nie godzien ! Kto cie wogólę narodził!
A gdy zobaczył, że do sali się wkradam natychmiast natychmiast zaczął do mnie gadać:
- Ty także nauki nie godzien!
Ja zmieszany mruknąłem mimochodem, że mój powóz na przystanek się spóźnił, a zegary pokazywały dwie godziny różne
On na to, że kłamca jeszcze ze mnie butny i za to wyrzuci mnie z tej Magii budy,że Mistrz Gildii rychło mnie wydali jak innch małych,spóźniających się wandali. Ja przeprosiłem poprawę postanowiłem on na to, że dobrze, ostatnią szansę mi daję, ale że i tak według niego jestem głupim wandalem. Wszystko dobrze się skończyło a z Magii Szkoły nic mnie nie wyrzuciło.
Zdrówka życzę Lordzie
Szkoda że takich wypracowań w szkole nie zadają
Konkurs: dokładnie 14 zdań.
Szedłem ciemną, mokrą ulicą o północy z rewolwerem w ręku. Głucha cisza pozwalała mi słyszeć szybkie bicie mojego serca. Na każdym kroku widziałem barwnie zakrwawionych zombie, które leżały bezwładnie na ziemi. Nagle spostrzegłem małą dziewczynkę tulącą się w swoje kolana, usłyszałem skowyt psa, jakby wyrywali mu nogi, jedna po drugiej. Przeszły po mnie ciarki, nie tylko dlatego ponieważ słyszałem te odgłosy ale też gdy spostrzegłem że owa dziewczynka odwraca swoją głowę w moją stronę. Miała zakrwawione usta i dziko się uśmiechała, nagle powstała ja szybko podniosłem swą broń, lecz nie mogłem strzelić, coś mnie powstrzymywało. Dziewczynka ze śmiechem wyjęła coś ze swojej sakiewki, to był nóż. Po chwili padła martwa, lecz nie z mojej winy. Wtedy wreszcie domyśliłem się że to była siostrzyczka ! Następnie z budynku znajdującego się za ciałem siostrzyczki, wyszedł nie kto inny niż Big Daddy. Tatusiek był większy od tych których głowy wcześniej nabijałem na pal i podpalałem, był po prostu ogromny ! Zombie zaczęły ożywać, jak to zombie, krzycząc głośno "Mózgi!" zaczęły zbliżać się do mnie, wyjąłem nóż, zabiłem je ponownie. Big Daddy jednak nie patyczkował się ze mną, jednym uderzeniem w bok rozerwał mnie na pół, tak tu trafiłem. Sam, obłąkany i wiecznie głodny krwii moich nowych ofiar.
Konkurs: Wstałem wcześnie rano, w nogi powiewało chłodem, może dlatego że nie mam skarpetek a mieszkam w Skandynawi, może. Leniwym krokiem ruszyłem do swej spiżarni mijając syna bawiącego się głową sąsiada-złodzieja (taka kara za kradzież jabłka). Lecz ku mojemu zdziwieniu w spiżarni pustka! Więc człowiek ubiera się i leci do KFC. Wsiadam na miotłe, oczywiście, żona znów nie dolała paliwa! No nic, chyba dolecę. Wchodzę do KFC, mijam znajomego elfa MCHammera (ma małe kompleksy), oraz smoka grającego na bandżo, co mnie trochę zdziwiło. Podchodzę do lady i zarzucam tekstem: Poproszę dwie głowy smoka, żuka w sosie ziołowo-koperkowo-czekoladowym i kole, małą. Barmanka się odwróciła i okazało się że to moja teściowa! -"No witaj ty spasiony ogrze, co tam chciałeś, kochanienki? Chyba mnie nie poznała, uciekłem krzycząc.
Ni stąd, ni zowąd, pojawiłem się w koszmarnym Bagnie Chojraków. Miasto opanowane było przez potężnego Pumpkina. Poplecznicy lorda - dyniampiry - zamieniali coraz to więcej ludzkich stworzeń w potworne kreatury zwane dyniogłowami. Było naprawdę niebezpiecznie, ale na moje szczęście po pogrzebaniu w gaciach okazało się, że mam przy sobie półtoraręczny miecz. Skierowałem się w kierunku dyniowego władcy, znajdującego się w ogromnej szklarni i strzeżonego przez olbrzymie trolle. Nie bojąc się o własne życie, a wręcz kipiąc odwagą, zaatakowałem jednego ze strażników i przebiłem go moim mieczem, by po chwili dowiedzieć się, że żelazo uśmierca trolle. Kilka chwil później zabiłem resztę obrońców Pumpkina i wszedłem pewnym krokiem do siedliska władczego monstrum, by zaraz stanąć z nim oko w oko. Pan Dynia uśmiechał się do mnie z ironią i wzgardą, wpatrując się w mnie swoimi wielkimi oczyskami w odcieniu glonów, po czym naskoczył na mnie szybciej niż ja zdołałem zareagować. Z ręki szybkim ruchem wyrwał mi moją jedyną broń, unieruchamiając moje wiotkie ciało swoim otyłym cielskiem i obnażając przede mną swoje obrzydliwe pomarańczowe kły. Myśląc, że to mój koniec, zamknąłem szczelnie powieki, lecz gdy ostateczny cios nie nastąpił otworzyłem się i zacząłem wpatrywać się tępym wzrokiem w ekran z wyświetloną grą "Medievil" , czując zapach dyniowego ciasta, upieczonego przez mamę.
Rano się obudziłem
I bardzo zdziwiłem
Gdyż gdzieś mój miecz zgubiłem
A, że się wczoraj upiłem
To cały dzień gdzieś błądziłem
Więc myślałem cały dzień gdzie mój miecz zostawiłem
Aż w końcu coś wymyśliłem
Że skoro się upiłem
To na pewno się z kimś biłem
I przypomniałem sobie gdzie wczoraj byłem i z kim walczyłem
Mym przeciwnikiem był smok
Którego przydomek brzmiał Mrok
A gdy go zabiłem
To miecz w jego ciele zostawiłem
I tak go zgubiłem
Gdy ostatniego wieczoru miałem wyruszyć jak zawsze zapolować z przyjaciółmi co prawda innej rasy bo elfami na kilka ścierwojadów, tuż przed wyjściem napotkaliśmy druida
który prosił abyśmy pomogli mu pozbyć się wilków które atakowały jego pokojowe przysposobione wilki i co za tym idzie uniemożliwiały wieść spokojne życie.
Nie zastanawialiśmy się zbyt długo i czym prędzej poszliśmy na miejsce uporać się z problemem druida. Jak już doszliśmy do miejsca potyczki dzisiejszego wieczoru zrozumieliśmy, że to w gruncie rzeczy nie będzie takie proste bo za tą całą sprawą stała miejscowa czarownica, która chciała się pozbyć druidów i zdobyć kamień ogniskujący którego strzegli.
Rozprawiliśmy się z wilkami bardzo szybko ale na wiedźmę potrzebowaliśmy innej broni, wysłałem mojego przyjaciela do klasztoru po Miltena aby to On się rozprawił z wiedźmą.
Milten jak to Milten użył kuli ognia i ognistego deszczu czym bardzo osłabił wiedźmę i teleportował ją do innej pobliskiej krainy.
Druid bardzo podekscytowany a zarazem zniesmaczony tym, że wiedźma użyła tak nikczemnego sposobu i zaczarowała wilki aby się pozbyli Jego i przyjaciół nic innego nie mógł zrobić jak poprosić Nas i Miltena abyśmy udali się do Xardasa na krótką pogawędkę i dowiedzieć się jak zapobiec kolejnym atakom.
Xardas jako mag władający czarną magią i Milten stworzyli barierę nad Lasem Druidów i zapewnili ochronę osobą będącym w środku jak i kamieniowi ogniskującemu.
Nie pozostało nam nic innego jak tylko wrócić do swoich dziennych spraw i polować dalej na ścierwojady tak sobie pomyśleliśmy, lecz los miał co do Nas inne plany.
druid zaproponował Nam pracę na bardzo korzystnych warunkach. Była to praca ze smokami a konkretnie latanie na tzw. patrole po okolicznych wyspach i sprawdzanie czy wiedźma nie planuje kolejnych podstępów.
Bardzo poważnie się zastanawialiśmy nad tą propozycją a najlepiej takie sprawy załatwia się przy gorzałce stwierdziliśmy.
Udaliśmy się więc do knajpy ' Pod zdechłą Harpią ' aby przedyskutować sprawy z Diego który pracował już z Druidami i wie czego się spodziewać. Narada trwała aż do świtu ale doszliśmy razem z przyjaciółmi elfami do wniosku, że lepiej zostaniemy przy swoim hobby i będziemy dalej polować na ścierwojady
bo okazało się, elfy mają lęk wysokości co może być trochę nie zrozumiałe, przecież są małe a z lotu ptaka wszystko wydaje się małe więc to by pasowało, ale cóż.
Nie pozostało Nam nic innego jak odmówić druidowi propozycji pracy. Druid był zawiedziony ale zarazem szczęśliwy, że pozostaniemy przy tym co naprawdę kochamy i nie będziemy robić czegoś wbrew własnej woli.
Gdy byliśmy na odwiedzinach u druidów spotkaliśmy tam Białowłosego ale co się działo dalej tego dowiecie się w kolejnym rozdziale mojego pamiętnika...
mam bardzo ważne pytanie. jjestem cholernie zagoŻałym fanem GERAS OF WAR. przeszedłem dzisiaj pierwszą część, ale ostatnio obiło mi sie o uszy że dróga część serii macrusa fenixa i oddziału delta wyszła tylko na konsole. czy to prawda? z góry dziekuje i pozdrawiam P.S. licze na GERAS OF WAR2 wersju na pc-ta:)
Raz o poranku obudzilem sie w martwy ponury poranek. Po wszystkich porannych obowiązkach do drzwi pukał jakiś nie znajomy. Otworzyłem nie chętni ale po otwarciu mozna bylo sie usmiac spotkałem pijanego krasnoluda wracającego z karczmy na przeciwko. Przeprosił mnie bo pomylił domy i mnie ze swoją żoną. Kiedy odchodził wpadł na strażnika miasta co dla niego dobre nie było bo strażnik zauważył że krasnolud jest pijany wiec odwiuzł go na izbe wytrzeźwień. Zdziwiłem sie że o 11.11 rano ktoś jest pijany. O jakieś 13.30 wyszłem do ogrodu gdzie sie okaruje wszystkie moje resliny zjadly wilczeszczury. sam nie dałem rady pozbyć sie szkodników wiec weswałem fachowca. Dopiero po godzinie przyjechał. Był to elf uzył na szczurach uspokojenia. Zajeło mu to pół dnia i kazał jeszcze zapłacic 300 zł. Naszczeńscie zostało mi jeszcze troche czasu na wyjście do karczmy naprzeciwko. I co sie okazuje straż miejska wynosi tego samego krasnoluda i to chyba bardziej pijanego niż rano. W karczmie zamuwiłem herbate z miodem. O jakieś 22.00 wruciłem do domu. Przebrałem sie i położyłem sie spac ale był problem. Problem wył taki że było wlamanie i ukradli mi łużko wiec musiałem iść spać na kanape.
Gdzie DOM STARCÓW gzie VON ZAY???!!!
Jak zawsze dobry materiał pozdro dla całej ekipy:)
Rano obudziłem się i po zjedzeniu kilku jaj ścierwojada poszedłem do szkoły magów. Najpierw na magię ognia, potem na alchemię, a na końcu na nekromancję. Podczas powrotu do zamku natknąłem się na straszliwego warga. Na szczęście uratował mnie wielki ogr. Później spotkałem Nariko i zaprosiłem ją na bal elfów. Gdy dotarłem do twierdzy otworzyłem księgę zaklęć i zacząłem przygotowania do próby ognia. Następnie otworzyłem portal, aby dowiedzieć się, co zaszło na świecie. Gnolle wygrały z krasnoludami w quiddicha 3:2. Orkowie postanowili wycofać wojska z Varrantu. Gdy słońca już zaszły weszłem do komnaty tajemnic i zasnąłem w sarkofagu.
Pewnego dnia obudziłem się w karczmie u starego konia .Popędziwszy do chaty przypomniało mi się że wczoraj wypiłem małego browara może dwa a może trzy.W drodze ujrzałem druida della,poprosił mnie bym pojechał do krainy złego króla lordareona.Zgodziwszy się ,zapakowałem swój ekwipunek w którym były miedzy innymi róg jednorożca,tęczowa szata i strzelnicze majtki. Pojechałem tam portalem pomylenia,no i niestety przed sobą ujrzałem lorda vadera.Wyciągnąłem swoje strzelnicze majtki i lord vader położył się natychmiast.Nagle ujrzałem krainę złego króla,lordareon wyciągnął swoje straszne kontrolery move i zaczął we mnie strzelać.Swoim rogiem jednorożca przywołałem maxa payne on rozprawił się z lordareonem ,gdy wróciełem dostałem od druida drakensanga 2 i wróciłem do domu właczyłem kompa ,ubrałem bluzkę ,wywiesiłem mapę i zaczołęm grać. Pozdrowienia dla całej ekipy tvgry.pl. Najbardziej dla krzyśka żeby wyzdrowiał
Oo Lord jest chory to sory ze cie tam w jakims komentarzu oskarzylem o lenistwo, zdrowiej szybko :) A co do konkursu to mi sie niechce wymyslac historyjki moze kiedy indziej :P
Dachy domów okryła pomarańczowa poświata - nastał ranek. Ludzie powoli budzili się do życia. Puste dotąd ulice miasta poczęło wypełniać dziesiątki przechodniów spieszących się do pracy, szkoły. Na pozór wszyscy byli tacy sami, jednak wiele ich od siebie różniło - jednych zdobiła długa, srebrna broda, innych ogromna maczuga dzierżona w potężnych dłoniach. Zewsząd można było usłyszeć najróżniejsze dialekty - od elfiego szeptu aż do basowych tonów trollów. Co dziwniejsze, wszyscy zdawali się nawzajem rozumieć.
Tuż za zakrętem starzy druidzi pogrążali się w pogawędce o najnowszych doniesieniach z rynku eliksirów. Zdawali się wcale nie zwracać uwagi na trzech, dobrze zbudowanych centaurów, którzy właśnie wkroczyli do głównej części miasteczka. Żaden z nich nie przejął się łukami, jakie stwory dzierżyły w dłoniach. Wszystko to zdawało się być całkowicie spokojne. Bez politiki i bez pośpiechu.
Słońce przedarło się przez zasłonę w małym, ciemnym pokoju. Nie minęła chwila, gdy budzik wybił godzinę 7.00 rano. Przetarłem ze zmęczenia oczy - no tak. Trzeba wstawać.
Jechałem kiepską Lopską wozostradą, za przejazd którą przyszło mi zapłacić 12 boratyńców – zdzierstwo! Na bogów! – ile jeszcze wody upłynie w Ślewi zanim doczekamy się takich wozostrad, jakie mają Cymeni czy Tariasu? – pomyślałem. Na dodatek jeszcze ci wieśniacy na moim wozie – banda parszywych hobgoblinów wykrzykujących co sił w ich jeszcze bardziej parszywych płucach, tekst jakieś zbereźnej piosenki… I pomyśleć, że ja, Arcymistrz Prehistoryków z siedziby Gildii Magów
w Naniupoz, zamiast siedzieć sobie spokojne i rozmyślać w zaciszu gabinetu o pucharach lejkowatych i amforach kulistych, będę musiał znosić tą rozwrzeszczaną zgraję do następnej pełni księżyca! Żeby tylko na stanowisku było spokojnie: żadnych strażników, zombiaków i tym podobnych, nie mam ochoty na problemy… Z zamyślenia wyrwał mnie znak wozostradowy – skręciłem gwałtownie
w prawo i zahamowałem.
- To tutaj, wysiadamy! – zakrzyknąłem. Wyciągać z wozu specjalistyczny sprzęt eksploracyjno - badawczy do powierzchni płaskich!
- Panie my nie wiedzieć, o co chodzić – odważył się wydukać szef parszywej kompanii!
- No nie – nie dość, że ohydna aparycja, to jeszcze skończony kretynizm – to pomyślałem,
a powiedziałem głośno: to znaczy ŁOPATY, panowie – rozpoczynamy wykopaliska!!!
Wstaję rano, budzą mnie promienie słońca,
to nowy dzień, to nowa przygoda bez końca.
Mam nową misje, muszę się przygotować,
nazbierać ziół, eliksirów nagotować.
Miecze, sztylety i topory spakować,
moi wrogowie będą uciekać i żałować.
Jeszcze tuzin amuletów wkładam na siebie,
w razie wypadku to moje zabezpieczenie.
I już jestem zwarty i gotowy,
wsiadam na konia, mój koń ma dwie głowy.
Załatwiam przeciwników, kończę zadanie,
biorę tyle łupów ile unieść jestem w stanie.
Wracam do domu, kładę się spać,
bo rano do nowego questa trzeba się dać.
Chociaż życie woja nie jest usłane rożnami,
to ja nie narzekam.Na razie. Niech MOC będzie z wami!
W ciemności coś się czaiło. Mrok zdawał się lepić do ciała, kąsać go niewidzialnymi zębami, zaczepiać i tarmosić czarnymi pazurami. I wtedy jeszcze dosłyszał ten szelest. Włosy zjeżyły mu się na karku, gdy usłyszał ciche zgrzytanie. Jakby zęby rozgrzewane przed straszliwym dziełem, co to smok?
Próbował przewiercić ciemność wzrokiem, ale nie potrafił dostrzec nic. Czuł w nozdrzach potworny fetor bestii zaczajonej gdzieś w mroku.
Sam, z nim, nie miał wyjścia, nie było już dla niego nadziei. Coś musiał jednak zrobić, więc bez głębszego zastanawiania się skoczył w miejsce w którym mógł ukrywać się potwór. W locie na oślep poczuł jak coś rozrywa mu skórę na ręce. Krzyknął po czym spojrzał za siebie, w ledwie dostrzegalnym miejscu leżała potłuczona butelka po piwie, to ona go skaleczyła.
To nie był potwór tylko sterta śmieci i przewrażliwiona wyobraźnia. W ciemną noc, na śmietniku, łatwo się na coś niechcący natchnąć.
Zwłaszcza po kilku mocnych po wyjściu z tawerny, eh ta dzisiejsza młodzież ; )...
Obudziłem się mglistym porankiem. W powietrzu wyczułem że coś się dziś wydarzy lecz nie przejąłem się tym. Usiadłem do stołu nałożyłem trochę udźca i zacząłem jeść. Po znakomitej strawie przypomniałem sobie że miałem wybrać się z Leidesem (moim przyjacielem elfem) do magicznego sanktuarium Faranesa (mistrz magii). Założyłem zbroje była już przygotowana przez mojego giermka. Wyjąłem ze stojaka broń: miecz,łuk i kilka strzał. Wyszedłem z mojego dworu i byłem uradowany ponieważ czarownik przy wyjściu poczęstował mnie miksturą. Nigdy go wcześniej nie widziałem, dziwny typ. Po przejściu przez miasto doszedłem do domu mojego przyjaciela. Zauważyłem otwarte drzwi, wszedłem do środka trzymając za rękojeść miecza. Zauważyłem ciało mojego przyjaciela,martwe i zimne. Byłem przerażony był to straszny widok. Postanowiłem go pomścić. Wiedziałem że to rola czarodzieja ponieważ ciało było dotknięte bardzo czarną magią czułem ja z daleka. Wyszedłem tylnym wyjściem i zauważyłem plecy czarodzieja. Pomyślałem że już widziałem tę szatę i postanowiłem go śledzić. Doszedłem za nim do bardzo ponurego miejsca zwanego Zakątkiem Śmierci Borena . Słyszałem że najgorsi bandyci ukrywają się w tym miejscu. Czarodziej obrócił się w moją stronę zauważyłem jego twarz. Skojarzyłem że to on rano dał mi miksturę. Nie zauważył mnie i wszedł do knajpy. Pomyślałem że sprawdzę co to za mikstura którą mi podarował. Otworzyłem fiolkę wyciągnołem delarescum(miksture sprawdzającą) wkropiłem kilka kropel i zrobiła się czarna. To znaczyło że to trucizna. Wiedziałem że to on zabił Leidesa i chciał mnie otruć. Wyciągnąłem miecz załatwiłem dwóch strażników knajpy i wbiegłem do środka. Załatwiłem wszystkich oprócz czarodzieja. Zadałem mu pytanie dlaczego?? On odpowiedział dla mojego pana i wbił sobie sztylet w krtań. Byłem zdziwiony i nie wiedziałem kto to jest ten pan??? Wróciłem do dworku i zaprzysięgłem sobie że dowiem się kto i dlaczego.
Znowu wylądowałem w kozie, bo znowu odważyłem się mieć swoje zdanie na temat przymierza ras. Nie sądzę żeby ta penitencjara jakkolwiek zmieniła moje podejście do nie-ludzi, zwłaszcza, że w owej kozie trzyma mnie profesor Krzyżanowski. Sraczkowato umaszczony, nawiedzony polonista-faun.
Do 21 grudnia 2012 wszyscy trzęśli gaciami z powodu końca świata. Do 5 minut po północy dobre 70% społeczeństwa trzęsło gaciami z powodu pozaciąganych kredytów, wydanych oszczędności i seksu bez zabezpieczenia. Kwadrans później zaczęła schodzić się hołota. Krasnale wylazły z kopalni, elfy zaczęły wystawiać swoje spiczaste uszy spod ściółki, trytony, syreny oraz reszta owoców morza wypłynęły ze ścieków. Półtora roku w stanie wojny zajęło znalezienie prowizorycznej formy komunikacji. Kolejne dwa następne lata wystarczyły wam do wytępienia tych najoporniejszych, zamknięcia w rezerwatach najsłabszych, a tych, którzy mogą wam się jeszcze do czegoś przydać, wcielenie do Demokratycznego Uniwersalnego Państwa Arlusji. Reprezentantem ludzkości wybraliście prezydenta największego kraju na starym kontynencie. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na dane zagadnienie, z powodu nieprzygotowania, które zgłaszałem jeszcze na lekcji. Lektury nie przeczytałem z powodu wizyty u lekarza.
Adam Miller 3d
Z góry przepraszam jeśli tekst jest zbyt długi, lecz zachęcam do jego czytania jurorów.
...Po długiej i ciężkiej nocy spędzonej w chacie wiedźmy, która czuwała tuż przy moim boku do samego rana wstałem. Obudziwszy się poczułem lekki swąd spalenizny z gara przy którym czarownica szykowała swoje wywary. Po ubraniu się i założeniu mojego skórzanego plecaka w którym trzymam wszystkie rzeczy z wypraw wyruszyłem wraz z moim ogarem na bagna na codzienny zwiad. Po powrocie do chaty musiałem natychmiast wyruszyć do najpaskudniejszego i najokropniejszego miejsca w całym królestwie SZKOŁY miejscowi nazywali go ''lochami zmarłych uczonych''.
Tuż przed wyjściem wiedźma podarowała mi sakiewkę złotych monet na prowiant podczas pobytu. Podczas podróży natknąłem się na przydrożnego handlarza u którego zakupiłem czipsy i tymbarka udzielił mi on parę dobrych rad jak powinienem się zachowywać przed wielkimi uczonymi. Po przybyciu do tej nory przywitałem się z moim starym znajomym Kamykiem z którym miałem się tam spotkać. Na szczęście przybyłem na czas i równo z moim nadejściem wybiły dzwony więc musiałem udać się do wyznaczonej komnaty, razem z uczniami przywitaliśmy naszego mędrca Marcina. Po długich 6-godzinnych męczarniach udałem się do domu Kamyka i zaczęliśmy rozmawiać o pentagramach na których widniały takie liczby jak 3+ lub 4- po ich rozszyfrowaniu udałem się do domu. Tam znalazłem Przegląd Tygodnia, który nosił nazwę ''Marszem w Obłoki'' po przejrzeniu go udałem się na swój spoczynek by jutro powtórzyć ten dzień jak co dzień.
Fragment książki ''Konkurs na tvgry.pl''
Super przegląd tygodnia , opowiadania mi się nie chcę coś pisać , ale pewnie jak zawsze i tak bym nie wygrał :)
Rano wstałem spakowałem ekwipunek. Poszłem do Helmera spytałem masz dla mnie jakieś zadanie ?
Powiedział żeby zabić jakieś wielkie gady co się zalęgły w jego ogródku. Poszłem gady zabiłem ale ranny też byłem zpłaciłmi sto złotych poszłem do uzdrwicielki a ona rany mi wyleczyła i poszłem spać.
Musiała stracić na chwilę przytomność. Stanęła niepewnie na rozstajach. Jedna droga, wśród kolein, druga wiodąca do ciepłego domu. Stanęła po środku wyboru, a pustka w głowie nęciła do właściwej decyzji. Bez żadnego wahania ruszyła we właściwym kierunku. Wtedy zobaczył Go wplecionego w słup rozstaju. Mrok wśród mroku, dziecię ciemności z piekielnych czeluści wywleczone na świat.
Bestia, obnażając straszliwe kły spłynęła na ziemię. Spojrzenie demona spotkało się z rozszerzonymi oczyma człowieka. Ta rozłożyła ręce w bezcelowym mesjanicznym geście, pogodzona z nieuniknionym. Myśli błądziły gdzieś w stronę tego, czego już nigdy nie uczyni.
Potwór podszedł bezszelestnie, skąpiąc jej widoku straszliwych kłów.
- Pani pozwoli - odezwał się powoli demon - odprowadzę panienkę do domu, na rozstajach o tej porze bywa niebezpiecznie, mój wygląd odstrasza potencjalnych wrogów. I bez takiego strachu mam tylko 5 level i raczej nie będę próbował pani pożreć, wszakże mam przyjemność z 69 prawda?
- Tttt..tak - wydukała, po czym chwyciła bestie pod pachę i ruszyła z ulgą do domu.
Konkurs:
Rano wstaje. Nie wiem po co...
Coś mnie budzi dziwną mocą.
Patrzę, przy mnie Trolle stoją
Stoją... Ale z jakąś zbroją !
Pytam grzecznie najstarszego:
Czego chcecie Tu Kolego ?
Po co zbroja szczerozłota ?
Po co cała Trolli flota ?
Oni tylko mnie wyśmiali
I się teleportowali.
Nie wiem o co im chodziło
Ale trochę mnie wkurzyło
Potem, gdy się obudziłem
Zrozumiałem... Tylko śniłem...
Konkurs:
Wstalem, otworzylem oczy i wciaz zaspany rozejrzalem sie po pokoju.
Cos wisialo w powietrzu, telewizor wciaz gral, obudzilem sie na kanapie, zdziwilo mnie
to poniewarz wczoraj polozylem sie na lozku dokladnie to pamietam.
Bardzo bolala mnie glowa, na biurku lezal stos kartek, popatrzylem na zegar...
w pol do siodmej. Zapakowalem ksiazki i zeszyty do plecaka, gdy pakowalem zeszyt do
biologi ze srodka wypdala strona, spojrzalem na nia. Pare setek znakow ukladalo sie w
bezsesowny belkot, gdy obrocilem kartke do gory nogami, zaowazylem ze gdyby przyjrzec sie
kartce uwazniej odwocone litery ukladaly sie w slowo "Gotyk". Zastanawialem sie co to za kartka,
z kad pochodzi, czemu akurat w zeszycie do biologi ? Popatrzylem ostatni raz na kartke, wlozylem zeszyt do plecaka poczym zamknalem go, zgasilem telewizor, dalem psu jedzenie
do miski, ubralem sie a nastepnie o 7:30 opuscilem mieszkanie i udalem sie do metra.
Pociag Lini 2 przyjechal po paru minutach, wsiadlem do niego w pociagu zauwazylem, ze
jakis chlopak przetrzepuje kieszenie, nerwowo zaglada do plecaka i rozglada sie pod siedzeniami.
Zapytalem go co sie stalo, a on powiedzial, ze zgobil komorke i ze jest ona nieduza, czarna,
ma klapke i naklejke z mieczem. Dzien szkolny minal dosyc szybko, w dodatku nie
dostalismy nic na zadanie domowe. Na stacji metra usiadlem na krzesle czekajac na pociag,
rozgladalem sie tu i uwdzie. W pewnej chwili dostrzeglem telefon komorkowy lezacy pod krzeslem. Pasowal idealnie do opisu chlopaka ktorego spotkalem rano, ogladnalem sie w okol.
Obok mnie przechodzil wlasnie ten chlopak, podbieglem do niego i wreczylem komorke a on
mimo moich protestow wreczyl mi 20€. Ucieszylem sie poniewarz potrzebowalem ubrania na silownie, a chcialem osiagnac nowy, wyzszy poziom w akrobatyce.
P.s. przepraszam za brak znakow polsko jezycznych ale nie mam polskich ustawien.
Rano wstałem ekwipunek zebrałem i poszłem do Gerforda czy ma dla mnie jakieś zadanie. I zaczeliśmy rozmowę: Gerford: W mym ogrodzie zalęgły się wilcze jaszczusry są ogromne. Ja: Zabiję gady w twoim ogrodzie. Gerford: dobra zapłacę 300 złotych monet. Ja: Może być. poszłem zabiłem wilcze szczury. Gerford był pijany pomylił się i dał mi 500 złotych monet no ale darowanemu końowi nie zagląda się w zęby. Po walce ze wilczymi szczurami poszłem do uzdrowiczela Halmara uleczył mnię z ran poszłem do domu przeczytałem księgę zawierającą 387 stron po przeczytaniu 28 stron i poszłem spać KONIEC.
Budzę się rano, lecz nie sam z siebie, bo leśne skrzaty z pobliskiej szkoły już dzielnie wykrzykują "wagary"! Kim są i czego chcą stworzenia, przed którymi skrzaty ostrzegają pobliskich mieszkańców, jest dla mnie tajemnicą. Osobiście zajmuję się ochroną, ale nie robie tego za nic, więc nijak mnie interesują te monstra. Jak codzień zakładam zbroje i ruszam w swą misję, w ktorej stojąc u bram wejsciowych do popularnego sprzedawcy, bede go chronilprzed łotrzykami. Sprytne to bestie i potrafią wiele, ale mój pracodawca - mag "Empik" - słono płaci, by nic nie zniknęło z jego pułek. Starzec jest na tyle potężny, że ułatwił mi życie zawieszając magiczne runy nad swoim terenem i dzięki nim mogę obserwować wszystko z jednego miejsca. Jego umiejetnosci w dziedznie magii granic nie znają i z czasem rzucił na mnie zaklęcie, które wyostrzyło mój słuch na tyle, że słysze "pikanie" w głowie jak tylko jakiś zbir próbuje coś zwędzić. Łotrzyki dzień w dzień przychodzą do sklepu i już sam nie wiem, czy to ta kraina w której żyje jest tak uboga? 8 godzin każdego dnia - tyle moja misja trwa. Dzisiaj dałem radę ująć kilku delikwentów, a szef obiecał premie w postaci dodatkowego złota. To zawsze miła wiadomość dla każdego bohatera do wynajęcia. Nadszedł czas zrzucić swoją zbroję i wmieszać się w tłum po pracy. Wychodząc od maga zawsze zastaje mnie mrok, więc jedyną opcją na wysłuchanie nowinek z krainy jest odwiedzenie pobliskiej oberży. W środku zastaje wiecznie uśmiechniętych, sączących złocisty trunek i nieogolonych krasnali, ktorzy są kolejnym dowodem na to jak ta kraina mnie potrafi przerazić. Krótkie streszczenie wydarzeń z ich przepitych ust kończy mój dzień, a jutro powtórka...
Brawo chłopaki, że jako jeden już z nielicznych serwisów organizujecie konkurs, w którym trzeba się wysilić i pokazać, w którym trzeba się spełnić, a nie tylko wysłać (najlepiej) kilkanaście SMSów, czekając próżno na wygraną.
KONKURS
Esmeralda była kotką czarownicy,
Lecz żadną nie było to gratką,
Esy-floresy i pętle na niebie
Mąciły jej w łebku nierzadko.
Aż pewnej nocy dzikiej,
Gdy blady księżyc świecił,
Niedobrze kotce się zrobiło,
Puściła miotły kij i... leci...
Dokąd? Teorię mam dziwaczną,
W tym właśnie miejscu się zaczyna:
Prędkości stale nabierając,
Kocica wpadła do... mojego komina!
To nie są żarty przyjacielu,
Gdy z łóżka zerwie hałas dziki.
Jak młot kowalski serce wali,
Nerwowe słychać krzyki.
A gdy mruczenie i przeciągłe "miaau"
Słyszysz w zaciszu domu mego,
Nie zgadłbyś nigdy, że to właśnie ona,
Bo nic w niej nie ma niezwykłego.
Tylko spojrzenie dręczy mnie
Jej dwojga oczu przenikliwych,
Takie, co sprawia, że wciąż drżę,
Trzęsę się, zwijam, zimno mi
I czuję czarów moc prawdziwych!
Jestem człowiekiem,bardzo dziwnym bo wyglądam jak elf a czuje sie krasnoludem.Wędrowałem sobie po karczmie gdy zobaczyłem elfa,który nazywał się Marcin zaproponował mi kto pierwszy wipije piwo.Mieliśmy już zacznac kiedy nagle wleciał smok przez okno i zjadł Marcina.Kiedy skończył trawć spojrzał na mnie i powiedział "Wygrałeś".Zrobiliśmy żółwika i polecieliśmy na obiad.Tydzień później Marcin wrucił z brzucha smoka ale którą częścią ciała to nie powiem ......
Z pamiętnika schizofrenika.
Idę ulicą sam, jedynie księżyc rozświetla ciasne uliczki, aż tttu nagle gruby ork wypełza zza blokkka.
Gruby, ojjj grrruby
I.. i zaczyna tańczyć te szakirowate waka - waka.
To ja do baru wskakuję. Bar ciemny, w kilku miejscach lampą rozjaśniony, allle [c]mówię[/c]krzyczę: "RATUNKU! rATUNKU! Ogr tam tańczy waka waka!"
Każdy patrzy jak na debila, to była moja k. chwila..!
No ttto wychodzę z tego baru wystraszony, a tttu co?!
elfy z krasnoludami ttttańczą! jak ttto możliwe, przecieeżż oni się nie lubią!!
biegnę czczym prędzej ku deppo, tttffu, mieszszkaniu memu, już nie daleko, nie daleko
słyszę ich kkroki za moimi plecamii!! ratunku! ratuknku ludziee!!! biegnęęę!!
i nagle czuję ten kaftan oplatający rręękkoma mymi me ciało!!
tyle się ddzdziało.
teraz znów jestem w psychiatryku.
Moja opowiesc jest z pozoru krotka i nie chodzi oto ze spotkalem krasnoludka , nie bedzie tu elfow i innych stworzonek wszysytko jest realne i na dłon wylorzone . Historia zdarzyla sie kilka lat temu spokojnie jechalem rowerem do celu , celem byl zamek malutki zameczek w nim byla ksiezniczka i niewielki czlowieczek , - czy naprawde tam byli ? tego nie wiedzialem bo nigdy do ów fortecy nie dojechalem . Nie dojechalem , ale dlaczego ? ktoś mnie atakuje ? moze smok w jajokineskopowych klapkach mnie przesladuje ? chcialem brnąć przed siebie lecz cos mnie powstrzymuje , czemu tak sie stalo ? tego nie wyjasnilem , gdy juz zagadke rozwikłać mialem wtedy sie obudzilem :D
Kiedy wstałem, niebo było mgliste i od razu wiedziałem że coś się stanie... ale jeszcze nie wiedziałem co ... Dopóki nie stanąłem w drzwiach najstraszniejszego miejsca na ziemi ... Szkole !!
przypomniałem sobie o kartkówce z Matematyki której uczy Prażyna Tytlos - najniebezpieczniejszy troll na świecie. Po lekcji stała się jeszcze straszniejsza rzecz Taciej Raczykowski wyzwał mnie na walkę na śmierć i życie walczyłem ja rycerz w swojej srebrzystej zbroi (bluza i jeansy) lecz poległem... no i wróciłem do domu.
Budzę się myślę sobie co robić. Więc zadzwoniłem po znajomych i powiedziałem o pomyśle na imprezkę. Zgodzili się wszyscy. Tematyka Fantazy. Miałem przyjemność przywitać Lorada Vethera, Harrego Pottera, Tomb Reider, itp. Lecz na końcu przyszedł ... mój kolega w gigantycznej pieluszce, smoczkiem i w kapciach. Wytłumaczył się że przebierając synka wpadł na ten pomysł. ^^ zmyśliłem prawie wszystko zacząłem od czwartego. Ale szczerość to podstawa. :D Tak mnie uczono.
(...) Więc kolejny dzień, wstaję jak co dzień rano i wychodzę na dwór. Jak zwykle, nigdy nic nowego się nie dzieje, biorę jak zwykle swój wóz i ruszam do pracy. Jadąc polną drogą, poganiając co chwilę moje konie mechaniczne, mijam ten sam stary dom obok cmentarza... W końcu dojeżdżam do miejsca pracy, po czym wyskakuję z wozu. Witam się ze znajomymi a w szczególności z jedną miłą dziewczyną ^^ . Idę na swoje stanowisko, które mieści się pod wielką skałą. W powietrzu co chwilę przelatują smoki i inne cuda techniki. Moja praca polega na naprawianiu różnych narzędzi codziennego użytku. Powrót do domu nie jest już taki prosty, muszę rozwieść naprawiony sprzęt do klientów. Jadąc przez bagna muszę uważać na wielkie pijawki, które atakują wszystko co się porusza, zawsze mam przy sobie miecz do obrony. Ostatnio mnie jedna napadła, owinęła mnie swoją wielką macką i z trudem się uwolniłem, wybijając jej oko kamieniem. W końcu ostatni klient, dojeżdżam do jego domu, niski człowieczek ze szpiczastymi uszami w podartej szacie. Nie chce zapłacić, sięgam po miecz, nagle czuję uderzenie w tył głowy, tracę przytomność... Budzę się w ciemnościach, szukam krzemieni aby zapalić lampę.. W końcu coś nacisnąłem, zrobiło się jasno, patrzę przed siebie i widzę komputer???? Sen???
Nazywam się Talar. Mój dzień powszedni wygląda mniej więcej tak. Wstaję ze swego łoża, obmywam twarz, przywdziewam zbroję chwytam za runiczny miecz i ruszam do walki. Schodzę do głębokich podziemi gdzie przesiadują wszystkie trolle, orki, pomioty, gobliny a także smoki zbroczone krwią dawnych bogów. Oczywiście przed wyruszeniem do boju wstępuję po moich wiernych towarzyszy broni. Adamosa, Podstawina, Szimiara, Karazina, Tejamosa i Lolitte. Uzbrojeni po zęby ruszamy, ku chwale swej Ojczyzny, by choć trochę przesunąć barierę utrzymywaną przez krwiożercze istoty.
Walczymy niczym Tytani zostawiając za sobą tysiące trupów, ubitych bestii! Zdobywając kolejne fortele i zamki oblężnicze przesuwamy linię obronną tych stworzeń w głąb tuneli stworzonych przez naszych ojców. Po całym dniu rzezi i krwawej jatki wracam do swej chaty obmywając twarz i wchodząc na wygodne łoże usłane sianem! Tak wygląda mój dzień powszedni pełen śmierci i nienawiści, lecz dzięki temu podziemia są bezpieczne i te przerażające istoty nie wychodzą na powierzchnię.Bo jam jest Strażnikiem Umarłych a nasz ród zawsze poświęcał się dla dobra świata.
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
...dziś obudziwszy się w oberży wstałem nie budząc reszty. Jak co parę dni śnią mi się koszmary, ale tego nie mógł przebić żaden inny, ponieważ ujrzałem obraz Wielkiej Matki bez makijażu. Po ocknięciu się zszedłem na dół i zacząłem szukać Musli, lecz moje starania bycia cicho poszły na próżno. Usłyszałem stąpającego ciężkimi krokami karczmarza i wierzcie mi to nie jest ktoś kogo chciałbym teraz ujrzeć, mówili do niego Ojciec. Karczmarz był goranem bardzo silną rasą trolla i mimo iż należy do łagodnego gatunku nie cierpi gdy ktoś podkrada jego ulubione jedzenie.
Gdy zrozumiałem w jakiej jestem sytuacji natychmiast schowałem się pod stołem, na szczęście nie zszedł ze względu na mnie, lecz by pójść na swój magiczny szczerozłoty tron z wielkim napisem WC (wyjaśnię co on znaczy nieco później). No więc, gdy on załatwiał (z naciskiem na załatwiał) swoje sprawy ja w tym czasie udałem się do góry po mój skórzany plecak, trzymam w nim wszystkie notatki i księgi z moich wypraw. Po spakowaniu swoich manatków udałem się na pobliskie bagna by tam z mój ogar oznaczył teren by nie dopuścić do wyjścia ludzi bagien czyli meneli i żuli bo te są najpaskudniejsze. Po powrocie ruszyłem w podróż do klasztoru osadzonego na pobliskich krasnoludzkich górach by tam zgłębiać wiedzę od zmarłych mędrców lecz nie mogłem tam ruszyć bez zabezpieczenia przed rabusiami którzy co jakiś czas przychodzą do klasztoru by tam okraść dzieci z 1b, więc wziąłem ze sobą scyzoryk i masło orzechowe gdyby zgłodnieli. Podczas mojej wędrówki spotkałem handlarza, który sprzedał mi eliksir energetyczny, więc droga była łatwiejsza do pokonania. W klasztorze spotkałem się z moim mędrcem Marcinem oraz z innymi i gdy już trwający 5 godzin z okienkiem koszmar się skończył udałem się do oberży by tam obejrzeć filmiki na tvgry.pl i dodać jakiś komentarz bym nie stał się wyrzutkiem wśród ludu. Na koniec tej krótkiej opowieści miałem wam jeszcze powiedzieć o znaczeniu słowa WC po rozszyfrowaniu tych znaków zrozumiałem, że to są inicjały jego teściowej Waldemara Cobyniewstałzrana...
I PAMIĘTAJCIE TO JESZCZE NIE KONIEC.....
Z pozdrowieniami eske
Konkurs :
praca nr 1.
Budzi mnie delikatny zapach lawendy, a snopy światła wpadające przez szczeliny w żaluzjach. W głowie mam mgłę przez , którą prawie nie dostrzegany jest wczorajszy dzień. Pociągam mocno nosem a do moich nozdrzy wślizguje się znów ta woń nie znana mi do tej pory. Pod pościelą czuję ciepło bijące od... Od źródła niesamowitego zapachu lawendy, obok mnie śpi filigranowa elfka. Odgarniam jej włosy z policzka, jej skóra meni się leciutko w promieniach porannego słońca. Jest śliczna, mam niepohamowaną ochotę zanurzyć swoje dłonie w zakamrkach jej ciała. Wpatruję się w nią oczarowany, nie wiedząc zupełnie skąd wzięła się w moim łózku. Moją medytację przerywa chałas dochodzący z kuchni. Wyślizguję sie z pościeli i cicho zmierzam do siedliska chałasu. Okazuje się, ze banda gnomów demoluje moją kuchnię przy okazji wyjadając wszystko z mojej lodówki. Nagle nie wiem skąd czuję przy nodze chłód, okazało się, że zmaterializował się przy mnie magiczny miecz. Wyciągam go z pochwy, a gnomy na sam jego widok przerażone uciekają w różnych kierunkach.
Na karku czuję ciepły oddech a w powietrzu unosi się mgiełka lawendy. Odwracam się, a przede mną stoi elfka, pochyla się lekko ku mnie i składa na moich ustach pocałunek. Wszystko zaczyna się kręcić i wirować, a my z mojego mieszkania przenosimy się do świata magii.
Postanowiłem dodać lepszy komentarz :P tym razem zdarzył się na prawdę :D Na obozie Harcerskim Grałem w rpg-a, mój kolega był mistrzem gry.Gramy gramy nagle inny druch wchodzi do namiotu i też chce grać. Mistrz gry go niezbyt lubi. Więc wybiera elf łucznika. Idzie go karczmy o donośnej nazwie "jagódka". Zrobił dość dziwny ruch przez moich znajomych i wszystkie karczmarki klepie po pupie:D. Nagle odwraca się Krasnolud i mówi: "Nie lubię elfów ale mogę zrobić dla ciebie wyjątek".I się zaczeła zabawa, Wszyscy w namiocie w śmiech. Lecz krasnolud po 3 GODZINACH sprzedał jego ciuchy i łuk. Kupiłem je ja i nagle podchodzi do mnie nagi elf i mówi "miałem dzisiaj zły dzień możesz oddać mój łuk i ciuchy".to nas wszystkich rozbroiło. Ale ja nie chciałem oddać przedmiotów. Zaczeły się wyścigi, lecz mnie złapał bo przegrałem w 3 po 3 ;( i zabrał przedmioty. KONIEC
Jak zwykle to bywa w niedzielne poranki, zwaliłem się ze stosu nadgniłej słomy na klepisko. Wczorajsza „stodoła party” była nad wyraz udana. Przebiegający prosiak podciął mnie i wpadłem centralnie w stertę świeżego gnoju. Plując i przeklinając podniosłem się z ziemi. Wytarłem twarz i nagle oślepiło mnie jasne światło. Przy bardzo mocno „upierniczonym” stole(Durczok by tego nie pochwalił…) siedział staruszek w dziwnej kiecce. Pomyślałem: „- Transwestyta!” a on odparł: „Wcale nie!”. – Jaaak to taak, czytasssz mi w głowiee?, - Owszem – odparł, - Lecz nie po to tu jestem, przybyłem aby pokonać Cię w piwnym pojedynku, gdyż przemierzyłem cały wszechświat i nie znalazłem nikogo, kto by mnie pokonał!. Wytrzeźwiałem od razu, „A co mi tam” – pomyślałem i rzekłem: - Dobra, ale ty stawiasz. I tak się zaczęło, piliśmy przez cały dzień i 2 noce(chyba), ale w końcu padł pod stół(bardziej upierniczony, stół – nie staruszek!). Rankiem wylałem mu na twarz świeży obornik, co od razu go ocuciło, to były czary! Zawstydzony dał mi prezencie kufel z którego się nie wylewa! Ucieszony sprosiłem kumpli i chlaliśmy przez 4 dni. Niestety jakiś gnojek podpieprzył mi kufel i wyruszyłem na jego poszukiwania – ale to już inna historia………………
Równonoc była iście epicka
Gdy piękna elfka niebieskooka
Na ciężkim trakcie do Wymicka
Otworzyła chybko oberży wrota
Kilka figlarnych padło uśmieszków
Kilka uwag ciut niestosownych
A że dziewoja bez zbędnych ciuszków
To kroków kilka zrobiliśmy wymownych
Lecz coż to - dziewoja niebieskooka
cała była w łuskach smokach
I gdy tylko podwoje karczmy otworzyła
Skrzydła rozpostarła i w smoka się zmieniła
I prędko w stronę Gór Smoczych się oddaliła
A morał tej bajki jest krótki i niektórym znany
Gdy dziewoja smokiem - ty malutki krasnalu koszem zostaniesz obdarowany
Jest to wiersz wolny więc proszę traktować jeden wers jako jedno zdanie :>
Konkurs:
Pewnego spokojnego ranka budzę się z dziwnym kołataniem serca.
Po porannych czynnościach wybrałem się do szkoły, czując po kościach że ten dzień będzie inny niż wszystkie dni do tej pory.
Idąc ciemnym lasem poczułem za sobą czyjąś obecność.
Z wielkim strachem obejrzałem się, i zobaczyłem jajo.
Wziąłem je ze sobą i poszedłem dalej, ale spokój nie trwał zbyt długo.
Zostałem pogoniony prze kilkoro trolli, elfów i przez dwa olbrzymie orki.
Nabuzowany adrenaliną biegłem przed siebie, gdy spostrzegłem że stworki odpuściły złapałem dwa głębokie oddechy i spostrzegłem ze przebiegłem las, zobaczyłem wioskę i udałem się do niej.
Gdy dotarłem do tej osady okazało się ze jest to wioska smerfów ale nie byle jakich, są wysocy na 2,5m i potężnie zbudowani.
Przywitali mnie nie zwracali na mnie uwagi, jeden z nich zaprowadził mnie do ich wodza "Papa".
Opowiedziałem mu co się stało i pokazałem jajo.
Wtedy nie opisanie się ucieszył i powiedział "Chłopcze jesteś potężnym herosem, to jajo to wojownik wiatru jesteś wybrańcem naszego boga wiatru Boćka który opiekuje się nami".
Wtedy totalnie mnie zamurowało, nie wiedziałem co mam powiedzieć Papa wziął mnie ze sobą i zaprowadził do piwnicy z pięknym uzbrojeniem.
Wódz zaprowadził mnie na ubocze wioski zostawiając mnie z jajem i z mieczem.
Powiedział "Przez tydzień będziesz atakowany przez różne potwory. Ja za tydzień wrócę."-
I odszedł.
Jak powiedział tydzień broniłem się przed różnościami np.Koopa Troopa, trolle, śmierdzące minotaury a na końcu walka z bossem jakim był Gargamel.
Rano przybył Papa budząc mnie mówił "Wstawaj! zaraz będzie". Objawił się nam wielki czarny Bociek i powiedział krótko "Ach te nowe pokolenie! Jesteście co raz mniejsi ale cóż. Oto zbroja Big Dady jest potężna i oto twój bury scyzoryk nie wygląda na groźnego ale uwierz ma moc.
Eroklesix już czas wykluj się. A ty chłopcze idź wraz z swym partnerem na wschód". I zniknął,
idąc przez las spodziewałem się ataków, ale się tak nie stało jak to bywa w takich bajkach.
dotarłem do małego zamku, nie zwlekając wpadłem do środka i zmasakrowałem wszystko co się ruszało. Król tego zamku zaproponował mi jego niewolnice za życie swoje.
Spojrzałem na niewolnice i od razu poznałem że to niemka. Powiedziałem "Niewolnico uciekaj od króla jesteś wolna! A tobie królu daruję życie ale masz być grzeczny bo naśle na Ciebie Boćka"
Wychodząc z zamku usłyszałem głoś boga "Misja zakończona" Eroklesix odleciał.
Ja zasnąłem przy ognisku.
Gdy się obudziłem było ciemno rozejrzałem się i poszedłem w nie znanym mi kierunku, wróciłem do realnego świata więc pobiegłem do domu.
Mama moja miło mnie przywitała "Gdzieś Ty ku*** tyle był?! Masz szlaban na Drakensang do odwołania!"
Leżąc w łóżku myślałem o krainie i stwierdziłem że będzie to moja tajemnica i nikt się nie dowie gdzie tyle byłem w końcu każdy ma swoje 5 minut!
Koniec!
Zdrowia życzę! ;)
Dzień jak co dzień. Gram na komputerze w GTA. Nagle wciąga mnie do monitora, i przenosi w świat grand theft auto. Budzę się w samochodzie obok głównego bohaterem. Policja ściga nas po mieście. Nico Bellic każe strzelać mi z karabinu w policję, ale ja mówię, że nie chce. Jednak strzelam, zgubiliśmy policję. Pojechaliśmy do jego domu gdzie dał mi 100 000 zł. Nagle znowu siedzę przed komputerem ale nie widzę monitora tylko górę pieniędzy.
Konkurs: Niespodziewanie obudziłem się pełnogwieździstą nocą. Dlaczego tak się stało - nie wiem, ale poczułem potrzebe i czym prędzej popędziłem do toalety. Nie małe zaskoczenie tam mnie spotkało, gdyż przywitał mnie Krasnolud, zaciągając spodnie. Rzekł "No chłopie, ale żeś mnie przestraszył; myślałem, że jakiś napad... Co tak z otwartą gębą stoisz?!". Otrząsłem się troszkę. Spojrzałem na zegarek, była druga w nocy. "Co u diabła robi o tej porze krasnolud w moim domku? Przecież wyginęły stulecia temu!" Bez żadnego ostrzeżenia krasnal zaczął napażać mnie po twarzy. Nie potrafiłem go powstrzymać, tym bardziej, że ból głowy był nie do zniesienia. Przeniosłem się w świat raju, gdzie leżałem w pięknym łożu z cudowną elfką, ale ta historia nie miałaby końca, bo dalej siedzi obok mnie.
Piąty dzień, piątego tygodnia, 2010 roku... Wieczór ze zmęczenia z powodu zbyt długiego siedzenia przy komputerze mam ochotę położyć się spać. Poszedłem do łazienki myjąc zęby zauważyłem jakiś dziwny śluz który kolor miał zielony. Postanowiłem nie rozmyślać nad tym co to jest. Jak już się umyłem Poszedłem napić się mleka ale mleka nie było. Tylko trochę rozlanego na podłodze. Byłem tak zmęczony że nawet nie chciało mi się myśleć. Położyłem się spać. Nagle usłyszałem jak skrzypi podłoga... ktoś wchodził do mojego pokoju. Powoli się odwróciłem i... AAA!!!! Jakiś potwór zombie na mnie się drze ... zielona twarz obwiła skora z rąk i kapiąca krew z pyska. Skuliłem się i nagle światło się zapala... patrzę a tu moje siostra z zieloną maseczką i zbyt długimi rękawami szlafrokiem a krew z pyska to mleko rozlane które postawiłem ta gdzie nie wolno jak już poszła to znów położyłem się spać. Ale czy moja siostra wróciła od koleżanki ....
KONKURS
ja skim walczę żeby coś było do obiadu pomaga kiki żona daje obiady a kiki kości jak zjadłem obiad to posłem spać a jak stałem to chce oberzeć co jest na tvgry.pl a żona mi nie pozwoli oglądać bo mówi ze tam są gady a później zabrali mi brykę ale nie wiem kto chyba smok zabrał to idę na polowania na wilki a jak idę do domu ze żona gada z smokiem a dała kolację a była noc posłem spać żona zabrała mi miecz dała smokowi a rano nie widzę kiki ani miecz to było coś strasznego
Konkurs:
I nastał długo oczekiwany przeze mnie dzień. Każdy chłopak w wieku 25 lat musi przejść egzamin z polowania na smoka, każdy który wejdzie do groty i wróci żywy z głową smoka na tacy zostaje oficjalnie naznaczony orderem Huntera. Staje się łowcą, wybiera jedną z kilku kobiet i dokładnie miesiąc później poślubia ją. Egzamin pokazuje czy jestem godzin założyć rodzinę. Jestem wnukiem najsłynniejszego łowcy smoków, każdy oczekuję że zdam egzamin śpiewająco, jednak nie jest on taki prosty ponieważ średnio jeden z trzech którzy poddawani są takiej próbie wychodzą z groty żywi a jeden na dziesięciu przynosi głowę smoka.
Wchodzę do groty, odnalezienie smoka nie sprawiło mi trudności, tej umiejętności uczył mnie dziadek od kiedy skończyłem 12 lat. Wyciągnąłem swoją niesamowitą katanę i pobiegłem w kierunku oponenta, zadałem mu szybkie ciosy w łapy i szybko uskoczyłem. Smok przewrócił się, schowany miedzy skałami czekałem na odpowiedni moment, kiedy smok wzbił skrzydła w górę szybko wyskoczyłem i rzuciłem się na przeciwnika, kilka mocnych uderzeń w ogromne brzuszysko i kilku metrowa szyja opadła na ziemie. Wtedy ja podbiegłem i ugodziłem przeciwnika w szyje. Pół godziny później wyszedłem z głową smoka na plecach, ludzie wiwatowali na moją część. Cała nauka dziadka przez wiele lat sprawiła że pokonałem smoka w bardzo krótkim czasie. Wieczorem ogromna uroczystość, czyli to na co czekałem, wybór przyszłej żony i odznaczenie orderem Huntera. Piękna niebieskooka blondynka od samego początku na mnie zerkała, była najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, wybrałem ją. Teraz sam Rycerz utytułuje mnie, przecież jestem bohaterem, dorosłym mężczyzna.
Dzień jak co dzień.. Zbudziły mnie poranne promienie słońca które zazwyczaj o tej samej porze rozświetlają mój pokój. Dom mam bardzo duży lecz bardzo niski, bo sufit sięga tylko półtora metra. Hobbici nie są zbyt wysocy więc większy dom nie jest im do niczego potrzebny. Wracając do opowiastki o moim dniu. Wstaję rano, po czym idę do łazienki stając na taborku aby dosięgnąć do kurka z ciepłą wodą, a następnie obmywam swoją twarz.. Później idę na dalej aby zjeść jakieś śniadanie. Zazwyczaj jest to sałatka ze świerszczy bądź żuków. Następnie idę do szkoły gdzie spędzam ćwierć doby. Szkoła nie jest zbyt ciekawa więc nie będę opowiadał co i jak. Po ciężkim dniu wracam do domu i udaję się na spoczynek.
Był ranek, słońce dopiero zaczynało otulać ziemie Argocji Donar jak to miał w swoim zwyczaju wypijał kufel piwa po ciężkiej walce.Pewnie zastanawiacie się o jaką walkę chodzi, ja jako jej dzielny uczestnik postaram się wam przybliżyć wcześniejsze wydarzenia.Pamiętam doskonale gdy podczas jednej biesiady Donar krzyknął "Panowie, będę polował na smoki", pomyślałem że to po prostu kolejny z jego "genialnych" pomysłów lecz wtedy przypomniałem sobie stare Argockie porzekadło "Słowo krasnoluda, jest wytrzymalsze jak ich zbroje".I jak powiedział tak zrobił, zaczął poszerzać swoją wiedzę na temat smoków oraz technik ich zabijania, ktoś mógłby rzec że to nie jest to możliwe, że człowiek a właściwie krasnolud który nie jest adeptem Złotego Brzasku, może zabić smoka.Lecz Donar miał w sobie coś jeszcze poza siłą i krasnoludzką "niewyparzoną gębą", posiadał mnie swego przyjaciela i druha Aragana.Wreszcie dotarła do nas wiadomość, która po części nas ucieszyła a po części zmroziła nam krew, Kręgowij jedna z najstraszliwszych bestii północy była widziana nad Wzgórzami Damalcejskimi, zacząłem mieć wątpliwości, do dziś mam problemy ze snem po usłyszeniu opowieści o Kręgowiju i gwardii królewskiej.Swoje konkluzje na ten temat zostawiłem dla siebie, aby nie potrzebnie nie martwić Donara, lecz myśl że za chwile mogę stracić życię nie dawała mi spokoju.Wreszcie dotarliśmy na miejsce, zapach siarki wypełniał nasze płuca, poruszaliśmy się bardzo powoli aby nie potrzebnie nie kusić losu.Mgła była tak gęsta że można ją było ciąć toporem, cały czas rozmyślałem na temat śmierci, która może mnie za chwilę spotkać, lecz przez moje roztargnienie straciłem z oczu mojego druha.Nagle będąc sam pośród mgły usłyszałem ciche ryknięcie, serce zaczęło mi być ze zdwojoną prędkością, zaczęły oblewać mnie zimne poty a na domiar złego zostałem sparaliżowany przez strach.Nie wiedziałem co mam robić, byłem już pewny że zginę gdy nagle usłyszałem drugi dźwięk "Haha, mam go !!!", zupełnie nie wiedziałem co o tym myśleć przez moją głowę przechodziły absurdalne myśli "Czyżby smok przemówił ?" "Czy to głos zza światów", lecz gdy w oddali zobaczyłem sylwetkę krasnoluda, poczułem mieszankę euforii, strachu oraz ulgi, co w moim przypadku zaowocowało omdlenieniem."O widzę że już się obudziłeś", rzekł do mnie Donar, po czym pokazał mi zęby kręgowija, "To jest nasza przyszłość przyjacielu, ale to dopiero początek naszej kariery", wtedy Donar rozpoczął swój monolog o tym chwalebnym zwycięstwie, mówił także że za pieniądze z nagrody wreszcie osiądziemy gdzieś na stałe, lecz ja już wtedy wiedziałem że to dopiero początek.
Pewnego chmurzastego* dnia młodzieniec o imieniu Paweł odpoczywał na werandzie.Był on jednak niespokojny, więc dla poprawy humoru postanowił ugasić pragnienie coca-colą z pobliskiego sklepu.
Z pozoru droga była taka sama jak zawsze, może trochę bardziej ponura. Dochodząc do celu poczuł silną woń chmielu. Dopiero po otwarciu drzwi zorientował się że trafił do karczmy przy której wisiał szyld z nazwą "Karczma pod dziką kurą". Nie wiedział co się dzieje jednak postanowił na chwilę zagościć. Od razu dosiadł się do dyskutujących ze sobą rycerzy i krasnoludów, po czym dostał swój kufel z "płynnym złotem". Brodaty mężczyzna wytykał uzbrojonemu wojownikowi ich słabości, gdy nagle gościnnie siedzący tam młodzieniec wstał i powiedział:
- Jeśli jesteś taki mężny, mały człowieku, stań do walki.
- Ludzie to doprawdy żałosna rasa...- burkną brodacz z pogardą. Po tych słowach
w karczmie zaczęły się burdy przy których każdy popijał ze swojego kufla.
Bójka przerodziła się w poważny konflikt zbrojny, urażeni ludzie wyzwali do wojny rasę krasnoludów. Dalszy ciąg wydarzeń nie jest jednak znany gdyż,prowokator wojny, młodzieniec Paweł nie znał umiaru w piciu co skończyło się porannym bólem głowy i suszeniem w ustach. Gdy chłopiec obudził się na werandzie przy domu nie pamiętał co robił minionego wieczoru, jednak przez susze w ustach postanowił pójść do sklepu po coca-cole.
*- dla potrzeb języka literackiego, utworzyłem neologizm poetycki.
Opowieść pisana jest wyłącznie w 3osobie, wykorzystane są też dialogi.
Co do przeglądu tygodnia to zapowiada się masa zabawy.
Nowy Bioshock wzbudza pewne nadzieje, po 2 duża część ludzi miała mieszane uczucia. Nie udało się przebić legendy pierwszej części. Przydałoby się aby Infinite znów pokazało klasę i powalczyło z innymi fps'ami, chociażby z Rage. Trzeba jeszcze poczekać, ale pokazywanie 10 minutowego gameplay'a 2 lata przed premierą może odbić się czkawką, nie powinni tak od razu pokazywać wszystkich atutów. Oczywiście hype kręci się już w dzień zapowiedzi gier, ale jakieś kąski przed premierą to na pewno podniesie zainteresowanie grą. Nie zamierzam się odrazu palić na grę, chociaż podobał mi się gameplay oraz 1 i 2 część, mam na to 2 lata.
Medal of honor to jedna z tych gier która staje się na pewien sposób kultową a potem tworzy się z niej złotą kurę która jest tylko po to aby przynosić zyski. Seria MoH zapoczątkowała trend na gry osadzone w czasie II WŚ. Teraz ona sama poleciała na trend wojny nowoczesnej którą zapoczątkował na dobre CoD:MW, który sam był przez 3 części w czasach 2WŚ.
Arcania: Gothic 4 według mnie stawia na graczy nieobeznanych z serią, nie odłącza się ona on zatwardziałych fanów i oni też będą dopieszczenie. Po obejrzeniu samego into uśmiechnąłem się gdy usłyszałem "Lord Hagen". Seria na szczęście nie będzie miała tyle bugów
( o czym przekonamy się w premierę(o ile zagram oczywiście) ) ale gra na tym trochę zubożała. Szkoda jest treningów które były charakterystyczne dla serii. Osobiście uważam że gra jest upraszczana, chociażby mini mapą, dlatego że autorzy chcą trafić w rynek amerykański.
Fajny przegląd.Dużo wypracowań, jury mają dużo do czytania.
Praca na konkurs
Moja Historia:
Czas akcji: pewien ranek przed pójściem do szkoły
Widzę ciemność, ciemność i tylko ciemność; otchłań mnie wzywa, mokra, ciemna otchłań.
Nie chcę, po prostu nie chcę, ale muszę.
Budzę się, wstaję; nie mam czasu zastanowić się nad sensem mego bytu.
Ruszam przed siebie, odpowiednio przygotowany z przekonaniem, że zdarzy się coś kuriozalnego.
Jestem na powierzchni, jest ciemno; z dala wyłania się drzewo.
Jest czarne, pozbawione liści; przy nim widzę dziewczynkę, niewyraźnie, ale widzę.
Obserwuję ją z dala, jednocześnie przybliżając się do niej.
Dziewczynka podnosi dziecko, płaczące dziecko; ruszam biegiem w ich stronę chcąc ją powstrzymać.
Dziewczynka odwraca się w moją stronę; jej czerwone, świecące się oczy powoli rozjaśniają całą ciemność.
Zauważam, że dookoła mnie jest pusta przestrzeń, a wokół niej ogrodzenie; tylko to czarne drzewo stoi na środku.
Dziewczynka rzuca dziecko gdzieś daleko, poza ogrodzenie, gdzie panuje ciemność.
Rusza w moją stronę; coraz szybciej; uciekam, boję się odwrócić, boję się jej.
Nagle słyszę krzyk, to krzyczy dziewczynka; zostaje unicestwiona przez jaki dziwny promień.
Słyszę słowa: "Jesteś wolny...".
Nagle budzę się, okazuje się, że to był tylko (?) dziwny sen; wstaję i przygotowuję się, mając nadzieję, że dostałem jeszcze jedną szansę.
Proszę bardzo, jest 15 zdań ;]
Chciałem napisać fajne opowiadanko ale jako że gra może mi nie przypaść do gustu do zostawię ją dla was :D Nie będę komuś odbierał zwycięstwa.
TEXT KONKURSOWY:
Dziś rankiem obudził mnie ścierwojad, gdakał niemiłosiernie. Gdy już wstałem wypiłem napój zdrowia i ruszyłem do Hogward'u. W Hogwardzie na pierwszej lekcji był sprawdzian umiejętności magicznych.
Następnie udałem się na przechadzkę do biblioteki ponieważ słyszałem że szkoła zakupiła nowe księgi zaklęć.
Po całym dniu ostrych wrażeń teleportowałem się do tawerny "Pod Upitym piratem".
Gdzie zakupiłem napój nietrzeźwości, był wyborny.
Na sam już koniec zasnąłem w miejskim szalecie.
Życie w miejskiej dżungli nie jest łatwe dla kogoś pozbawionego talentów, siły magicznej potocznie nazywanej Fachem. To z jakim Fachem się narodzisz, wyznaczy Ci ścieżkę, którą będziesz musiał podążać do końca swych dni. Tak również było z Seatanem, dzieckiem z wyjątkowo czystym sercem, jak na świat przepełniony nienawiścią. Seatan urodził się bez jakichkolwiek perspektyw na życie w dobrobytu i spełnieniu, ponieważ był pozbawiony macy magicznej. Dla takich osób było przeznaczonych kilka nieciekawych ról w społeczeństwie, poza jedną, która dawała możliwość uczęszczania do szkoły, w której dany człowiek może posiąść ogromną wiedze. Właśnie taką drogę obrał w swoim życiu Seatan, chciał dzięki temu posiąść możliwość uczciwego życia. Przez cały czas pobierania nauk, uczenia się starożytnych języków, Seatan marzył o wielkiej przygodzie, oraz posiadaniu jakiegokolwiek talentu, który by wyróżniał. W czasie kończenia swojej nauki, Seatan był korepetytorem wielu bogatych i wpływowych osób, lecz tylko z jednym zdołał się zaprzyjaźnić, był to Artemis. Był on synem dobrze prosperującego dworzanina, który marzył o wielkiej potędze, więc po zakończeniu nauk, zaczął posyłać swego syna na wszelkiego rodzaju wyprawy. Na niektóre z tych podróży, Artemis zabierał ze sobą Seatana, w celu tłumaczenia zwojów czy manuskryptów. Podczas jednej z owych wypraw, natrafili oni na tajemniczy zwój, który nie pozwalał się dotknąć nikomu poza Szatanem. Nie wiedząc co zrobić z owym znaleziskiem, otworzył go i zaczął czytać, tak aby każdy z podróżników mógł go usłyszeć. Podczas czytania, Seatan czół jak jakaś niezwykła moc przepływa prze jego dłonie, czół że zaraz wydarzy się coś niezwykłego, nie tylko dla niego, jak również jego towarzyszy. Kiedy skończył recytować owy tekst, którego do końca nie rozumiał, wydarzyło się coś całkowicie nieoczekiwanego, ukazała się przed nim postać, postać boga, którego czcił w swoim sercu, jako jedyny na świece. Owa postać przedstawiła mu dwie drogi do wyboru, jedną prowadzącą do ogromnej władzy poprzez magię, oraz drugą prowadzącą do upragnionej miłości, której jeszcze nigdy nie zaznał, Seatan stanął na rozwidleniu dróg.
Wstaje rano z myślą "Kurcze znów ta szkoła". Po krótkim czasie narzekania pomyślałem. Paweł, pomyśl inaczej, gdy wrócisz z szkoły będziesz miał czas na kolejne eksploracje świata Gothic 4.
Tak.. wracam do domu właśnie z tą myślą, lecz coś zakłóciło ten piękny moment. Tak to tylko głupie demko ,10 Questów heh... to chyba żart, Nawet niema tej "Wolnści" niewidzialne ściany. No nic
jeszcze chwila narzekania i spoglądam na zegarek. Co!!?? już 19.00 !!?? no nic . Odpalam X-klocka
patrze nowe demko tak to Arcania w wersji na xbox!!. Chwila podniecenia trwała minutę może dwie
. Po krótkim czasie gdy emocje opadły , postanowiłem je czym prędzej pobrać . Coo !!??
tak dzisiaj skończył się okres konta Gold. Nie mogę pobrać dema . No trudno pomyślałem może ps3 , heh nie ! Arcania na ps3 została przesunięta na 2011 rok !
spoglądam na zegarek. 20.15 ide pod prysznic myślę o wszystkim na raz. Zaczynam być coraz bardziej zdenerwowany faktem że Spellbound spaprało sprawę . No nic kładę się spać,następnego dnia będzie lepiej.
Wybraniec
Dzisiejszego ranka obudziła mnie burza z piorunami. Jak co dzień szykowałem się do szkoły, nie zdając sobie sprawy z tego, że dzisiejszy dzień będzie jednak wyjątkowy. Gdy stałem na przystanku cały przemoknięty od deszczu uderzył piorun, który rozjaśnił ciemne niebo nade mną. W tym samym momencie objawiła mi się postać w czerni, o bladej skórze i oczach czerwonych jak krew. Postać ta wyciągnęła w moim kierunku rękę z podniesionym palcem i rzekła gardłowym głosem, który wbił się w moją głowę jak miecz:
„Ty, jesteś tym wybranym,
Przez mędrców wskazanym,
Ty jesteś ostoją tego świata,
Ostoją wyczekiwaną przez lata,
Więc idź i uświadom ludzi,
Niech ich umysł się obudzi,
Ty wskażesz im magii drogę,
I zniszczysz rządzącą światem trwogę!"
Postać zniknęła z następnym rozbłyskiem wyładowania jednak ja dalej stałem w deszczu, a czas jakby nagle zwolnił, wszystko wydało mi się inne, cały świat uległ zmianie. Nagle czar prysł, wróciłem do szarej rzeczywistości. Nie… nie był to ten sam świat, co przed chwilą, a może to był tylko sen? Spóźniłem się do szkoły, usiadłem w ławce, szybko otworzyłem zeszyt i ujrzałem słowa napisane pięknym kaligraficznym pismem: „To nie był sen! Uwierz, a wszystko zrozumiesz!” Postanowiłem uwierzyć, nieważne, co inni pomyślą, wstałem i krzyknąłem: „Magia istnieje!”. Wtedy rozległ się huk… wszystkie okna i drzwi otworzyły się, a obok mnie pojawiła się znana mi już postać w czerni, która zaraz potem zniknęła, a razem z nią ja. Był to początek zmian, jakie zaszły w świecie, rozpoczęła się nowa era, w której zetrą się ze sobą magia i nauka, rozum i intuicja, pytania oraz odpowiedzi. To był tylko test, pokaz prawdziwej magii, więc moja rola się jeszcze nie skończyła, powrócę kiedyś, aby cały świat poznał prawdę. Zrozumiałem, magia istnieje tylko wtedy, gdy się w nią wierzy, tylko wtedy ma moc, tylko wtedy człowiek ją dostrzega, a niedługo każdy wiedzieć o tym będzie, że magia jest wszędzie...
Promienie słoneczne padające na moją twarz zbudziły mnie – tak bym zaczął gdybym chciał być mało oryginalny.
Wstałem z kacowym epikiem po przedwoczrajszowej imprezowej smerfozie.
A wszystko zaczęło się od zwykłowego kumplowego spacerniaku na zwykłowe zwidkowe grzybiaki. Wracając do naszego domkowego piernika niosąc pełen koszykowy wiklin grzybiaków w lasowym bobrze znapadowały nas smerfnawe niebieski i zaniosły do swojakowej pieczarnej ciemnicy. W środku pieczarnej ciemnicy dzieciowały bawiaki, pieskały szczekacze i ptakowały ćwierki. Gdy ujrzała nas Smerfetkowa Pannica od razu zapytała:
- Co uchowujecie w koszykowym wiklinku?
- Uciechowe smakołyki – odpowiedzieliśmy - grzybkowe zwidaki, mocową zieleń, wodnisty ogień i proszkowany białek.
Na tę powiastkę wiostkowa całość przyjęła nas jak bohaterowych wielków i zorganizowała imprezową smerfozę na której wcinano zapiekankowe grzybki, bakano się mocową zielenią, wodnisty ogień strumienił się lanymi i wcierano pod pachwą gołoć białkowy proszek. Na początku imprezowa smerfoza była zdrętfowana, lecz po 7 minutach i 24 sekundach wiostkowa całość rozbakała się na dobre. Nagle do kątowego okręgu pośrodku skraju pieczarnej ciemnicy wbiegła klatka z Gargamelem, który wyklatkował otwarcie i wsadził klatke w dwujednorożca, który niewiadomo skąd się tu zeznaleził. Wygargamelowany uciech wyskoczył z pieczarnej ciemnicy i pobiegł w lasowy bóbr, a imprezowa smerfoza dalejowała trwalej w najlepsze. I takowo wstałem z kacowym epikiem z kiblem w głowie po przedwczorajszowej imprezowej smerfozie.
Kolejny dzień pełen krzyków potworów, demonów, i innych paskud padających od zetknięcia z moim "Długim Srebrnym Dwuręcznym Świetlistym Mieczem Śmiertelnych Niebios +69" i kolejny zasłużony odpoczynek. Spokojne trzaskanie ogniska układa mnie do zasłużonego odpoczynku w obozie. Otwieram oczy, i powoli wstaję - mój instynkt łowcy smoków wyczuwa rzucone przez wprawnego maga Zaklęcie Bólu Gardła Ognistej Zdrady. Gdy zregenerowałem już siły przy posiłku (Płatki z Mlekiem Smoczycy Świtu +12 HP), uświadomiłem sobie, że quest "Idź do Akademii Nauki Łowcy i wykonaj test Pradawnej Mowy Dzikich Ludów Zachodu (niemiecki =_='' )" wygasł i zakończył się niepowodzeniem z powodu złowrogier choroby. Wpadłem w bojową furię. Znowu w ciężkim, porannym powietrzu rozległ się chrzęst żelaza i przytłumione, bolesne wrzaski rozpaczy, przerywany tylko okrzykami LVL UP i ulepszaniem skilli. Kwadrans później było po wszystkim. Porządkując jak co dzień zacną moją kolekcję itemków, zajrzałem do Magicznego Zwoju Wiedzy Gry-OnLine. Nie mogłem uwierzyć, iż Wielkiego Mistrza Zakonu TVgry opętały tajemne moce Chaosu. Ogarnął mnie wielki smutek, przytłumiony jednak perspektywą płynącego wielkimi strugami expa po wykonaniu tegoż questa. Zaopatrzyłem się jeszcze należycie w Karczmie pod Osiedlowymi Delikatesami i wyruszyłem w epicką przygodę. I znów po ostrzu mojego oręża popłynęła odrażająca krew najróżniejszych stworzeń. Wydałem też ostatnią sztukę złota u pewnej wiedźmy, i zapuszczałem się w najdalsze zakątki Pośródziemia by uzyskać Eliksir Niebiańskiego Tygrysa Łuski Błyskawicy. Potem podałem wywar Krzysiowi, i wszyscy do poranka zostaliśmy w karczmie "Pod Starym Noobem", pijąc beczki krasnoludzkiego piwa i bawiąc się z chędogimi NPC-Elfkami.
Wstaję z łóżka zakładam zbroję i idę do szkoły dla utalentowanych w posługiwaniu się ostrzem. Gdy wychodzę z dom udaję się do stajni po mojego wiernego rumaka, jak wychodzę ze stajni wsiadam na konia i wyruszam do szkoły. Po drodze spotykam elfickiego posłańca Arego który pracuje dla mojego sąsiada, który jest bardzo zamożnym człowiekiem. Jak już dotarłem do szkoły, mój nauczyciel przywitał mnie i powiedział czego mnie dzisiaj nauczy. Ostatnio wygrałem turniej rycerski więc mój nauczyciel jeszcze bardziej podniósł poprzeczkę w treningu. Po całym dniu treningu wsiadam na rumaka i wracam do domu. Gdy dotarłem do domu odprowadziłem do stajni mojego konia, nakarmiłem go i wyszedłem. Wchodzę do domu zdejmuję cały ekwipunek i idę się wykąpać w jeziorze. Jak się wykąpę wracam do domu, gdy już dojdę do domu kładę się na łóżku i przeglądam pare księg. Za jakiś czas mój brat który jest największym czarodziejem naszej krainy przybył do domu. Jednym gestem ręki podpalił pare desek w kominku żeby było ciepło i przytulnie. Po paru chwilach położył się na łóżku i poszedł spać. Po chwili zamknąłem oczy i zasnąłem z myślą o kolejnym dniu.
Tak sobie czytałem te prace i jak na razie najlepsza wydaje się być: Wojaka0074.
KONKURS
Ranek przywitał mnie świstem tnących powietrze stron (z książki która z impetem i z jakąż to precyzją trafiła mnie boleśnie w twarz) podpartym dosadnym cytatem: "A bodajeś zdechł, obku**ieńcu!".
- Widzę, że masz tą żyłkę artysty-satyryka: skacowany rzucasz i książką i cytatem z niej, ale oczywiście masz do tego pełne prawo Grim - to była wyjątkowa ciężka noc.
- Ty przynajmniej zdołałeś coś wyrwać w tym klubie zanim zaczęli się tam kotłować jak pod krzyżem przed pałacem. Masz co jeść, a ja dzięki temu że zostawiłeś mnie tam sponiewieranego przy barze, tylko kilka potłuczonych żeber.
Uśmiechnąłem się tylko i jednym ruchem ręki odsłoniłem swą wczorajszą zdobycz - niewysoką blondynkę o zgrabnych kształtach, embrionalnie skuloną na łóżku u mego boku.
- Ależ częstuj się mój drogi przyjacielu; starczy dla nas obu. Tylko gryź nogi tym razem, i to gdzieś z tyłu, żeby można jej było później wmówić że to ślady po ukąszeniach komarów.
Szeroki uśmiech, który pojawił się na twarzy Grima, odsłonił spragnione świeżej krwi kły. Humor poprawił mu się na tyle, że zapomniał o kacu i pogruchotanych kościach. Nim się wgryzł się w białą łydkę naszej "żywicielki", z szyderczym uśmiechem wycedził zgryźliwą uwagę co do jej stanu zaniedbania: - A cóż to, waćpanna nieogolona?
- Zostaw mi trochę, ja idę wziąć prysznic. Tobie też bym to radził zrobić po posiłku: jest dość późno, ty śmierdzisz niesamowicie, a trzeba otworzyć antykwariat - przecież musimy coś robić żeby nasi zabobonni sąsiedzi nie zaczęli nabierać podejrzeń.
- I kolejny piękny dzień spędzony na obsłudze: jak nie nadętych nowobogackich, co udają że mają styl i klasę; to starych, pomarszczonych ludzi co przyłażą tłustymi paluchami "powspominać" świeżo nawoskowane meble i ponarzekać, że dziś to już takich nie robią. Poniżej wszelkiej, wampirzej godności.
- Odbijemy to sobie wieczorem - posiłkiem ze świeżej krwi bogoli z tej nowej dzielnicy.
KONKURS: Rano obudził mnie mój domowy smok próbując spalić mi stopy , lecz nic mi się nie stało , ponieważ miałem skarpetki +1 do odporności na ogień. Następnie poleciałem na swojej miotle do szkoły gdzie uczyłem się jak posługiwać się mieczem świetlnym. Po szkole porozumiałem się z tatą telepatycznie i spytałem się czy mogę zostać na boisku i pograć w qiudicha. Po złapaniu znicza przeze mnie postanowiłem wrócić do domu. Niestety po drodze do domu napadli mnie rabusie przed którymi uciekłem. Gdy wróciłem do domu zjadłem malutką pizze (ok. 50cm średnicy). Potem nauczyłem się paru zaklęć z mojej gigantycznej księgi i próbując wyważyć lekarstwo na pryszcze wyważyłem truciznę na sraczkę. Kolejne 5 godzin spędziłem na kiblu. Następnie poszedłem spać.
KONIEC
KONKURS: Idąc do szkoły pomyślałem, że wpadnę na chwilę do znajomego krasnoluda. Wszedłęm do jego mieszkania, śmierdziało tam piwem i starymi skarpetami. "Czego chcesz śmierdzielu", usłyszałem
z pokoju obok. Wszedłem, zobaczyłem tam leżącego krasnoluda z "zimnym" Lechem w ręku. "Ach, to ty" powiedział do mnie krasnolud, po czym wytłumaczył że miał na myśli tego przebrzydłego goblina menela spod czwórki. Udałem się szybko do szkoły, nadszedł czas na lekcję historii prowadzoną przez ogromnego, tłustego trolla. Miał on zwyczaj pożerać tych, ktrórzy nie potrafili mu odpowiedzieć, a ja miałem tak ogromne szczęście że jego wybór padł dziś na mnie.
Niestety, pomyliłem się. Szybko wyjąłem miecz i zacząłem walkę, najpierw odało mi się odciąć bestii rękę. Następnie, po chwili walki odciąłem jedno z uszu. Miałem szczęście, skończyło się tylko na dwói.
Wstałem rano zabrałem swój backpack z skrzynki wyszedłem z kwadratowego domu który składał się z 200 pikseli i słuchałem Dźwięku bez Dźwięku szedłem do depo po kwadratach...yyy sorka to nie tibia jak mówiłem Wstałem rano zabrałem swój plecak zapakowałem racje podróżne na 2 dni wyszedłem z domu słyszałem jak ptaki krzyczały jak pająki śpiewały a motyle się zjadały Poszedłem do szkoły gdzie biegały małe głupie gnomy które wszystko zjadały nie mogłem doczekać się stowarzyszenia elfów którzy grali w gry RPG a ja tam miałem dołączyć podszedł do mnie ork który powiedział mi choć na solo ale ja w tym czasie wyjąłem parówkę i go zarąbałem awansowałem na 2 lvl i wziąłem sobie topur pokryty majonezemmm Koniec.
BioShock: Infinite to gra na którą czekam najbardziej z wymienionych. Zapewne klimat będzie już mniej mroczny, gra będzie bardziej oskryptowana, ale gameplay wygląda soczyście. W Gothica nigdy nie grałem, ale demo Arcanii nie przypadło mi do gustu. Zdrówka Krzysiowi życzę, a teraz czas na konkurs...
Obudziłem się, irytujący dźwięk rozdzierał moje uszy, nie byłem pewien, kiedy straciłem przytomność. Starałem się zlokalizować źródło tego okropnego hałasu, który wyrwał mnie z objęć Morfeusza. Jak się okazało, to tylko kolejny domokrążca, próbujący wcisnąć potencjalnemu nabywcy każde tałatajstwo, jakie ma w swoim inwentarzu. Niech go piekło pochłonie- pomyślałem, gdy zatrzaskiwałem drzwi. Z każdą minutą wspomnienia wypełniały luki w mojej pamięci. Sen zmorzył mnie, kiedy studiowałem zwoje matematyczne i wertowałem kolejne stronice nauk przyrodniczych. Do chaty wróciła moja żywicielka i od razu zleciła mi zadanie. 'Ruszaj i zdobądź dla mnie sześć gargulczych jaj i jedno wiadro mleka z łaciatych bestii'- rzekła, podając mi kilka monet. Nałożyłem odzienie, ale wiedziałem, że uzbrojenia wziąć ze sobą nie mogę. Ruszałem bowiem do świata lichwiarzy, złodziei, morderców, gdzie broń nie była mile widziana. Po drodze mijałem karawany, powozy zamożnych ludzi, na sam widok tych ludzi robiło mi się niedobrze. Na szczęście podróż nie trwała długo, liczyłem jedynie na to, że znajdę niezbędne towary i powrócę po nagrodę. Sprawa niestety nie była taka prosta, większość stoisk z artykułami zdatnymi do jedzenia świeciła pustką, więc straciłem na poszukiwania prawie trzy kwadranse. Przepełniła mnie pewność, że nie znajdę tego, czego szukam, dlatego czym prędzej ruszyłem do kolejnej kupieckiej wioski. To byłem dopiero początek mojej przygody, czekała mnie długa podróż.
Co dzień rano budzi mie jakiś chałas to dwa ząbi ,których muszę zabic pantoflem.iore mój kałach i ide do szkoły na pacyfiku. Na lekci Hitler tumaczy coś bes sensu jak zbic wrószke.Wychodzoc spotykam smoka którego zabijam garczkiem ołowiowym. Zadanie jak zwykle z motykom na dziki i zwiększać doswiaczenie o jeden poziom. Na koniec dnia do rzeki i na słome nyny.
KONKURS: Jak zwykle ogarnięty straszliwą nudą siedziałem przy laptopie, ale zauważyć, że ślizga się po stoliku.
Szeroki uśmiech pojawił się na mej twarzy bo leżał pod nim piątak, niby nic, ale piwo lub dwa piechotą nie chodzą.
Nagle coś skoczyło mi przed twarzą, gwizdnęło monetę i zatrzasnęło za sobą drzwi szafki.
Spojrzałem uważnie do szklanki stojącej obok, choć nie mieszkam z nikim kto chciałby mnie otruć dosypując czegoś do herbaty.
Potencjalny morderca wśród moich domowników wolałby raczej spalić mnie żywcem by oszczędzić sobie kłopotów związanych z ukrywaniem zwłok.
Nie myśląc jednak o tym zbyt długo, podszedłem do szafki z której dochodziły stuki i ciche piski.
Sam nie wiedząc właściwie czemu, zapukałem lekko w drzwi.
Odgłosy ze środka nagle ucichły, po czym słychać było ciche człapanie, drzwi uchyliły się lekko.
Patrzyły na mnie, przez małe "denka", maleńkie oczy stworzenia które zdawało składać się tylko z brody, nagle zatrzasnęło drzwi.
Odwróciłem się i usiadłem przy stoliku, chciałem zamknąć laptopa przypuszczając, że stwór był wytworem zmęczenia spowodowanego przez całonocną komputerową sesje.
Laptopa jednak nie było, na stoliku leżał piątak i kartka.
"Widząc z jaką radością patrzysz na równowartość kilku piw, nie mógłbym z lekkim sercem ci jej odebrać. Uwolnię cię również od diabelnej machiny, która przyprawia cię o bezsenność i mam nadzieję, że będziesz miał się dobrze."
Skoczyłem do szafki, ale gdy zobaczyłem, że nic w niej nie ma, uderzyłem ze złością w... budzik.
Poranne słońce raziło mnie w oczy, a towarzysz codziennej niedoli - laptop leżał na stoliku.
Tej nocy miałem niespokojny sen, obudziłem się cały spocony i czułem w powietrzu coś dziwnego, jakby zaraz miało się coś wydarzyć. Ubrałem się i umyłem, po czym poszedłem do kuchni szykować sobie śniadanie i zauważyłem dziwną rzecz, w chlebaku były bułki, nigdy tak nie było.
To był jakiś znak, żeby uważać na każdym kroku, więc poszedłem do szkoły ostrożniej niż zwykle, niczym kot, ale tylko do chwili, gdy usłyszałem dźwięk taki, jaki dobiega spod kopyt idącego konia, po tym dziwnym zjawisku zacząłem się niespokojnie rozglądać. Po pewnej chwili zauważyłem potężne i muskularne stworzenie przypominające skrzyżowanie pudziana z ogierem, przyglądające mi się ostrożnie zza drzewa. To zaczęło za mną biec, gdy zorientowało się, że wiem o jego obecności, więc ja w nogi , kiedy biegłem cały otaczający mnie świat zmieniał się w bajkową i przecudowną krainę pełną mistycznych stworzeń takich jak gryfy czy enty. Chciałem się skryć w karczmie „Pod Zdechłym Szczurem” ,w rzeczywistości w tym miejscu jest Biedronka, ale karczma była zamknięta, dlatego pomyślałem, jak nigdy, żeby z tym czymś porozmawiać. Zatrzymałem się i to podeszło do mnie, zachowywało się tak jak by było przyjacielem, a nie wrogiem, i powiedziało mi wszystko o sobie, i swoich celach. Z jego wypowiedzi wywnioskowałem, że nazywa się Samogon i jest przywódca centaurów, przyszedł po mnie bym uratował jego krainę Żytkę wódnią przed zniszczeniem przez okrutnego jednoskrzydłego pegaza imieniem Jajognat. Zgodziłem się pomóc Samogonowi, lecz pod warunkiem gdy już mu pomogę to będę mógł wrócić do swojego świata, zgodził się i zabrał mnie do kryjówki centaurów. Myślałem, że będziemy tam omawiać plan ataku, ale on powiedział ze musze pokonać sam całą armię potężnie uzbrojonych i żądnych krwi elfich gnomów ,lecz ich „armia” liczyła tylko jakieś 1500 zbrojnych, a centaurów było trzy razy tyle. Zapytałem dlaczego sami ich nie zaatakują, wtem Samogon mi odpowiedział, że choć wyglądają na silnych i odważnych są strachliwi, i nie chcą zabijać swoich pobratymców, wtedy wymyśliłem plan działanie, taki żeby „wilk był syty i owca cała”. Powiedziałem wszystkim centaurom, żeby poszły za mną jak za przywódcą, wyglądały na zdecydowane i bardzo, bardzo groźne, przygotowania trwały całą noc, cel był taki by wystraszyć przeciwnika liczebnością i stanowczością. Następnego dnia wczesnym rankiem wyruszyliśmy na bój tak jak ustalaliśmy w nocy i do którego byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Bitwy praktycznie nie było ustąpili od razu gdy nas zobaczyli, a schwytanie ich przywódcy było tylko formalnością, kiedy już Jajognat został wygnany z ojczystej krainy wszystko wróciło do normy i czasy pokoju uczczono wielkim przyjęciem którego głównym bohaterem byłem ja.
Po pokonaniu Jajognata miałem zamiar wrócić już do swojego świata, ale Samogon na odchodne powiedział mi, gdy będę chciał ich odwiedzić to wystarczy, że wejdę do piekarnika i powiem „emiT fo reviR ehT gnasnekarD” i przejście się otworzy, ale tylko w godz. 12:00-18:00.
Nie mogłam sobie przypomnieć jak się tam znalazłam, ale na pewno nie był to sen gdyż wszystko wokół było zbyt realne, a w szczególności ONA. Brudne skołtunione, ciemne włosy opadały jej na woskowatą twarz i spływały na ramiona, a nieprzytomnym spojrzeniem patrzyła gdzieś przed siebie, jakby w ogóle mnie nie widziała. Nagle poruszyła spękanymi wargami, najpierw bezdźwięcznie, a potem dało się słyszeć potępieńczy jęk. Do tej pory stałam nieruchomo, ale na ten dźwięk mimowolnie się wzdrygnęłam, o dziwo ONA zrobiła to samo. Może było jej zimno, w końcu miała na sobie tylko coś co przypominało worek pokutny. W nagłym przebłysku geniuszu wyciągnęłam przed siebie prawą rękę, ONA wyciągnęła lewą i nasze dłonie spotkały się; dotknęłam gładkiej, zimnej powierzchni lustra.
Szłam brukowaną ulicą uważając aby nie wejść do rynsztoku, a wiatr swoimi lodowatymi podmuchami mroził mi krew w żyłach; nieliczne mijane przeze mnie drzewa stały nagie, szare wyciągając swoje rozczapierzone konary do nieba zasnutego stalowymi chmurami. W oddali widziałam już wysoki budynek nad którego drzwiami wisiała tabliczka której napis głosił „Wiedza jest kluczem do potęgi”, pod spodem ktoś koślawo dopisał „Niewiedza jest kluczem do szczęścia”. Oprócz mnie do tej ponurej, jak jej sława, szkoły kierowali swe kroki inni uczniowie, wszyscy w jednakowych, szarych mundurkach i z jednakowym wyrazem twarzy skazańca prowadzonego na szafot. Po chwili razem z innymi byłam w środku, a drzwi zamknęły się za nami z donośnym hukiem.
Siedziałam w domu przy stole, na którym rozłożyła się dorodna żaba. Pamiętam tylko, że kiedy na lekcji biologii spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi, mądrymi oczami ochota na zbadanie jej budowy wewnętrznej uleciała bezpowrotnie, a jej miejsce zastąpiło pragnienie obrony wszystkich uciśnionych, jak widać zaczęłam od tego płaza. Jakimś cudem udało mi się uciec z nim ze szkoły i wrócić do domu, jak można się było spodziewać matka nie była z tego powodu zadowolona. Gdzieś z oddali dochodziły do mnie jej krzyki , wrzeszczała, że co ja sobie wyobrażam, że mogą mnie wywalić ze szkoły i jak w takim razie wyobrażam sobie swoją przyszłość. A ja bardzo dokładnie wiedziałam kim będę w przyszłości; będę bohaterem, obrońcą uciśnionych.
Dokładnie 15 zdań
Dawno , dawno temu , w pewnej krainie , nazywanej - przez tamtejszych osadników - "Polską" , toczyło się spokojne , dosyć sympatyczne życie . Tak też było ze mną , mieszkańcem tego cudownego , sporego kawałka ziemi . Pewnego dnia otworzyłem oczy , spojrzałem w sufit i pomyślałem co w ten fantastyczny poranek będę robił . Pomyślałem od razu o sąsiadach , którzy na pewno potrzebują jakiejś pomocy . Wstałem , odziałem się w skórzaną zbroję - otrzymaną w niedalekiej przeszłości od przyjaznego zbrojmistrza -, w hełm ze stali , miecza wykutego przez samego krasnoludzkiego kowala specjalnie dla mnie i otworzyłem drzwi. Krew , wszędzie pełno leżących martwych ciał , lub jeszcze nie dobitków obalonych o swe domy , sprzęty , znajdujących sztywno na ziemi . Przecieram oczy końcówką rękawa , nie dowierzam , łzy same spływają mi po policzkach , ale nie do końca wiem co tak naprawdę czuję . Złość ? napewno , jestem wściekły na siebie , że nie mogłem im pomóc , smutek ? owszem , wszyscy tutejsi ludzie byli mi bardzo bliscy , byliśmy jak jedna wielka rodzina. Zemsta ? o tak , chwytam pobliski topór i zmierzam ku najbliższej , tak zwanej - "Dzielnicy orków" - , przechodzę przez czerwone ulice , mając tylko jeden cel przed sobą , tylko jedno zadanie : Oko za oko , ząb za ząb . Spogładam przed siebię , i widzę ich , odrażających , zielonych , łysych , stworzeń - nie , nie można nazwać ich stworzeniami , stworzenia mają choćby nawet najmniejsze serca , a oni ich nie mają . Zauważyli mnie , czas spowolnił , jakby ktoś wcisnął "pauzę" ,usłyszałem w swoim sercu drobniutki , męski głos : zabij , zabij wszystkich . Nie mogłem się sprzeciwić temu głosowi , ruszyłem prosto na nich , było ich na oko pół tuźina . Dobiegł do mnie pierwszy z nich , mocny cios , mocny cios , szybki cios , padł na ziemię , kolejny tak samo , następni ruszyli we trójkę . Poczułęm że moje ciało , samo obkręciło się wokół własnej osi , z wyciągnietym przed siebie toporem , dla orków skończyło się to śmiertelnie . Został tylko jeszcze ich przywódca ,"Kor-sharrok" nazywany tak przez swoich sługusów , staje przede mną , zbliża krawędź swojego ostrza do mej szyi , wykonuje zamach i ... Otwieram ponownie oczy , spoglądam wokół z przymrużonymi oczami , widżę klawiaturę , biurko , mój własny pokój , a więc musiałem znowu usnąć przed komputerem grając po nocach , dobrze że to był tylko sen . A może nie ?
„Ten którego myszki nie wolno dotknąć” zbliżał się nieubłaganie, niczym od niechcenia poprawił swój łuk na plecach oraz rozpuścił włosy, by w porywie delikatnego zefirka zaczęły falować.
Pogromca troli forumowych, kamper nad kamperami, znowu wyruszył na polowanie. Tak przynajmniej sugerowała niepokojąca obecność łuku na jego plecach.
Wiedziałem że nam, zwykłym śmiertelnikom nic nie grozi, jednak odruchowo moja dłoń zacisnęła się mocniej na włóczni. Kilku z moich 300 uciekło w popłochu.
A on jak nigdy nic szedł spokojnie ulicą kierując się do budynku CD-Projektu... panie świec nad ich duszami...
Nie lubię takich dni... nie lubię dni kiedy razem z moimi ludźmi idźiemy obalić jakiegoś tyrana a jakby nigdy nic na ulicy pojawia się „ten którego myszki nie wolno dotknąć” na polowaniu. Nie lubię jak cholera kiedy słynny Dell wychodzi zapolować na sensacje.
Dzień jak co dzień. Wstając rzuciłem kilka spelli,aby być w stanie ukończyć dzisiejszy test- katorgę. Wychodząc ze swej komnaty zauważyłem dwóch templariuszy. Jeden z nich ćpał lyrium, a drugi próbował unieszkodliwić Piotrka- wioskowego idiotę, wykrzykującego "BUY FABLE III, BUY FABLE III". Krąg maginów był dzisiaj wyjątkowo zapełniony. Prawdopodobnie z powodu przybycia jednego z legendarnych Wiedźminów należący do Zakonu Płonącej Róży, który szukał Szarego Strażnika,aby pomóc mu w walce z Plagą. Przyjrzałem mu się i nie wydawał się zbytnio potężny. Idąc dalej musiałem przejść przez Wrota. Baldur znowu zaspał, i przez dobre 15 minut próbowałem go ocucić. Dzisiaj był bardziej upity niż zwykle, to pewnie przez ten wczorajszy melanż u Sheparda. Za wrotami czekał na mnie Bezimienny, dziwny koleś, mówi, że nie ma imienia... Podczas pokonywania schodów musiałem wysłuchiwać jego narzekań o tym,że nic nie pamięta i musi ciągle zdobywać umiejętności od nowa. Nie mogłem już znosić jego obecności i chciałem w końcu mu przywalić, lecz przeszkodził mi w tym Cloud, wyszedł z za rogu i dostał cios przeznaczony dla Bezimiennego. Miałem teraz dwóch idiotów do pozbycia się. Postanowiłem szybko zmyć się stamtąd wykrzykując fałszywe przeprosiny, po chwili dotarłem na miejsce i otworzyłem drzwi za którymi był już Irving i dwóch templariusze. Dotarło do mnie,że wejście do Pustki nie jest byle jakim kłestem...
Konkurs:
Szybki bieg w strugach deszczu z przystanku do biurowca z niezłym finiszem za minutę dziewiąta. Paskudny smak kawy z automatu czyni cuda i już po chwili pozwala wyostrzyć wzrok na stosie faktur na biurku. Skąd ich tyle przybyło – chyba się rozmnażają w nocy. Ze wstrętem biorę pierwszą z wierzchu i wrzucam do systemu, potem następną i kolejną. Nie rozkręciłem się na dobre gdy do pokoju wparował szef. Od razu widać że wściekły, więc w pokoju robi się ciszej, tylko stukot klawiszy jakby przyspieszył. Podchodzi do mnie – niedobrze – i rzuca przez zęby – te cholerne elfy nie płacą od miesiąca faktur. Nie pamiętam żebyśmy mieli takiego kontrahenta, więc milczę i przyspieszam wprowadzanie dokumentów. Jutro przyjeżdża delegacja krasnoludów – ciągnie szef – więc trzeba przygotować dla nich prezentację. O czym on mówi – zachodzę w głowę – jacyś ruscy? A po południu - ciągnie gniewnym tonem szef – trolle rozpoczynają audyt więc przygotujesz dla nich materiały, a jak nie wyrobisz się w czasie to nie wracaj do domu tylko zdrzemnij się gdzieś w kącie pod biurkiem.
Świat zawirował mi w oczach. Obudziłem się, sięgnąłem w prawo i poczułem ulgę zaciskając dłoń na chłodnej głowni mego miecza. Usłyszałem radosne głosy towarzyszy, mara zaczęła blednąć a ja powoli wracałem do rzeczywistości. Co za koszmary mogą się przyśnić gdy człowiek nie umiarkuje w miodzie syconym.
! Mroczna Legenda O Zielonym Wojowniku !
Pewnego Dnia, Gdy przejeżdżałem Autobusem Przez Magiczny Kraj Silnych Barbarzyńców, i nie zbyt pięknych Barbarzynek <Chodzi o Niemcy>, razem z Moją Wesołą Kompanią,Zauwazyłem Przed nami coś O Świetlistych Kolorach. Poczułem Magie, wiedziałem że to coś, nie jest "Friendly"!. Ostrzegłem Wszystkich Aby Byli Gotowi ! Krzynełem:
- Healer, Szykuj Leczenie !
- Tak Jest ! - głosno odpowiedział -
- Archer, Trująca Strzała !
- Dobrze, ALE GDZIE JEST MÓJ ŁUK !?
- Kto Ma Łuk Archera !? Może Rybak ?
- Mialem...
- CO ZROBIŁEŚ !?
- Wendke - Złowieszczy Śmiech - :D Złowiem Małże i Dostane 300 Orenów.
Później okazało się że, te Magiczne Świetliste Coś to byli Zielony Wojownicy w Zbrojach z Byrlyna. Byli nastawieni pokojowo, lecz nieznali naszego języka, dobrze że mieliśmy Shamana który znał ten język. Okazało się że bariera naszego niebiańskiego autobusu zrobionego z łuski gremlinam który został makabrycznie zniszczony przez stado lemurów podczas okresu godowego jest za słaba, musieliśmy wrócic na skrzydlatych Bestiach, którymi kierował Sam Różowy Wilk. Wróciliśmy do Do MierynXa Cali, Lecz z 855 Orenami w Plecy...
Do Opowiadania Dodaje Obraz z Mej Pamięci.
Konkurs:
Po powrocie z nieudanego polowania w pobliskiej mrocznej puszczy, wróciłem do
mojej warowni i pierwsze co zrobiłem to zasiadłem pzy mym magicznym ekranie, który wygrałem w kości od pewnego maga.
Niestety, gdy tylko głębiej oddałem się tej używce, magiczny obraz zniknął a ja zostałem brutalnie wyrwany z wirtualnego świata.
Rozsierdzony pomyślałem, iż zapewne w pobliskiej manufakturze many magowie popili się i przestali pracować czego skutkiem jest brak magicznej mocy potrzebnej do działania wielu niezbędnych do życia rzeczy.
Po chwili jednak odebrałem mocny telepatyczny impuls, który przekazał mi wiadomość od burmistrza by się z nim skontaktować. Niespokojny ruszyłem do ratusza w którym zarządca miasta wyznaczył mi bardzo ważne zadania (z bardzo dużą nagrodą) - sprawienia by
manufaktura many dalej pracowała gdyż karczmarze nie mogą bez niej szybko podgrzewać jedzenia. Jak się okazało magowie wcale się nie popili tylko zostali wymordowani przez amiszów i teraz trzeba odbić budynek z ich rąk.
Po spakowaniu kilku niezbędnych rzeczy wyruszyłem w drogę. Po 3 dniach drogi dotarłem do zrujnowanego celu misji - dach był całkowicie zwęglony (tak samo jak ciała pracowników) a po generatorach many zostały tylko rury i fundamenty. Nagle usłyszałem dochodzący z piwnicy odgłos
jedzenia przez co cichaczem zszedłem przez właz, wyciągnąwszy wcześniej moje krwawe ostrze +2. Ku mej wściekłości w piwncy ujżałem 2 skaveny zajadające się tym co zostało z jednego maga - ruszyłem do ataku, jednak moja broń nie oferowała żadnych bonusów do walki z chaosem.
Jednego udało mi się zabić, jednak szybko zostałem ogłuszony i wsadzony do więzienia gdzie czekam na swoją kolejkę do obiadu. Dodam, że to ja jestem tym obiadem. Widzę przez kraty jak skaveny pożerają jakigoś ludzkiego niewolnika, nie zadając sobie trudu zabicia i przyrządzenia go przedtem.
Jestem następny w kolejce, koczy mi się czas, nie mogę już pisać, idą po mnie - jeżeli ktoś to kiedyś znajdzie to z tego co udało mi się podsłuchać kryjówka skavenów jest w okolicy zamku.. AAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!........
Konkurs:
Przenikając z cicha po ciemnych nieoświetlonych komnatach, niezauważenie przysiadłem za największym filarem.
Wyglądając z zań upewniłem się że nikt nie idzie, w myśli tliła się tylko jedna myśl „zaraz u niej będę , jeszcze tylko przejdę ten korytarz …”.
Drzwi jej komnaty lekko zaskrzypiały pod naciskiem ręki, w ten udało mi się wedrzeć do środka bez zbędnego hałasu.
Pierwsza myśl „gdzie jesteś luba ?” zaprzątała umysł utrudniając skupienie na wyszukaniu miejsca gdzie się ukryła.
„Zawsze tak robiła, ale i zawsze ją odnajdywałem w zakamarkach jej wielkiej komnaty” – nie tym razem.
Pewnie nie dane będzie mi dziś ją ujrzeć, w końcu jutro wielki dzień – nasze zaślubiny – „…może przesądów się lęka…”.
Ehh, tu nagle coś z pod sklepienia runęło na mnie z wielkim grzmotem o sile tak wielkiej że prawie straciłem przytomność.
Leżąc na boku lekko zamroczony otworzyłem oczy, zobaczyłem postać jak przez zaparowane szkło.
Ruszyła na mnie przykuwając do zimnej podłogi komnaty, zbliżyła się – tak teraz ją widzę – moja luba blond elfica.
Pochyliła się po czym zaczęła soczyście lizać mnie po twarzy (?), towarzyszył temu nieprzyjemny zapach – „kochana czy ty w ogóle myjesz zęby”.
Przetarłem twarz prawą wolną ręką, oczą moim ukazał się mój pokój sypialny, pod sobą czułem łoże na którym leżałem, nad sobą natomiast czułem i widziałem Golden’a Retriever’a.
Tak to mój czteronożny przyjaciel (jak co rano zwykle), w bardzo wylewny sposób oznajmił mi, że pierwsze kogut już dawno skończył piać.
No tak poranny patrol po zamiejskich kniejach.
Khm, teraz jedynie w myślach do następnego spotkania pozostanie Ona.
Mam tylko cichą nadzieję, że tym razem podczas patrolu nie natkniemy się na głodnego niedźwiedzia.
Powinny być jakieś dodatkowe nagrody w konkursie bo i na drugiej stronie widzę kilka niezgorszych kawałków (może jurorzy nie doczytali...)