autor: Maciej Makuła
Mass Effect 2 - już graliśmy!
BioWare szykuje nam podręcznikowy przypadek kontynuacji. Jest więcej, lepiej, ładniej – ale przecież chyba tego właśnie oczekujemy po drugiej odsłonie serii Mass Effect.
Przeczytaj recenzję Mass Effect 2 - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Materiały promujące Mass Effect 2 skupiają się na elementach akcji, przez co odnieść można mylne wrażenie, że gra poszła jeszcze bardziej w kierunku strzelaniny. Tak naprawdę jest wierną kontynuatorką formuły poprzedniczki, usprawniając każdą z jej składowych. Podczas naszej wizyty w siedzibie BioWare, zlokalizowanej w Edmonton, mieliśmy okazję troszeczkę pograć w przygotowaną na takie pokazy wersję, dzięki czemu udało nam się własnymi rękami sprawdzić, jak sprawuje się ten niecierpliwie wyczekiwany tytuł.
Mass Effect 2 uruchomiony nam został na konsoli Xbox 360 – czyli „najbardziej macierzystej” platformie tegoż tytułu (część pierwsza przez jakiś czas dostępna była tylko i wyłącznie dla niej). Co należy mieć na uwadze, bowiem to w stosunku do wersji na ten sprzęt rozważamy wszystkie usprawnienia czy w ogóle różnice – a pamiętać należy, że seria obecna jest też na pecetach i niektóre poprawki zostały już wprowadzone przy okazji wypuszczenia pierwszego Mass Effect na komputery osobiste.
Ale do rzeczy – fabularnie Mass Effect 2 rozpoczyna się mniej więcej w miejscu, w którym skończyła się „jedynka”. Ponieważ być może część osób w omawiany tytuł nie grała i zachęcona działaniami marketingowymi zechce to w końcu zrobić – toteż z uwagi na nich nie będę zdradzał szczegółów zakończenia ani całego spisku. Bo jest to gra, która sama w sobie opowiedziała nam satysfakcjonującą historię, odsłaniając przy okazji intrygujący fragment czegoś większego (zasługującego na, powiedzmy, ze dwie kontynuacje – bo trylogia brzmi nieźle).
W każdym razie zarówno uniwersum jak i historia pierwowzoru urzekła mnie, jako sympatyka światów rodem ze Star Treka (czyli takich z wieloma rasami, wyglądającymi naiwnie jak aktor w gumowym kombinezonie) oraz udziału starożytnych, dawno wymarłych cywilizacji, złych i brzydkich przeciwników, galaktycznych konspiracji czy rozbijania się własnym statkiem po różnych planetach. Innymi słowy, jak to ktoś kiedyś ładnie ujął, „śmiałego podążania tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł”.
Sama rozgrywka oparta była na strzelaninie z elementami RPG (w sensie „role-playing”, nie „rocket-propelled”). Strzelanina z kolei oparta była na systemie wypromowanym oraz upowszechnionym przez Gears of War – naszego bohatera obserwowaliśmy zza jego pleców, a kluczem do sukcesu było zmyślne wykorzystanie różnych osłon terenowych, bo pchanie się w ogień wroga metodą „na Jana” z góry skazane zostało na niepowodzenie. W tym „ocieraniu się plecami o ściany” wspierało nas dwóch towarzyszy niedoli – wybieranych na akcję z większej puli, co w zamyśle służyło zwiększeniu walorów taktycznych toczonych potyczek.
Osobiście ta część zabawy cały czas wydawała mi się drewniana i, ponieważ nadal stanowi ona trzon rozgrywki, zmiany w jej sferze powitałem z wielkim entuzjazmem. Nade wszystko – Mass Effect 2 chodzi dużo bardziej płynnie. Tzn. nadal jest to standardowe 30 klatek, ale przynajmniej obecnie jest to wartość stała. „Nowa jakość płynności” przenosi się też na animacje i w konsekwencji sterowanie postacią. Shepard (bo to nadal on/ona jest bohaterem gry) więc z większą gracją i wyraźnie płycej wsadzonym kijem od miotły wykonuje różne manewry.