Space Siege - test przed premierą - Strona 3
Autorzy Dungeon Siege’a tym razem proponują nam przeniesienie się w przyszłość. Czy znacznie uproszczona mechanika rozgrywki nie odstraszy od Space Siege’a wielu sympatyków gatunku?
Przeczytaj recenzję Space Siege - recenzja gry
Wydaje się, że autorzy gier typu hack'n'slash biorą udział w rosyjskiej ruletce. Jednym firmom udaje się idealnie utrafiać w upodobania klienta, co daje im możliwość dalszego rozwoju (Sacred), inne – pomimo najszczerszych chęci – zmuszone są do ogłoszenia upadłości (Titan Quest). Firma Gas Powered Games do tej pory ze wszystkich konfrontacji wychodziła obronną ręką, co pozwoliło jej na rozwijanie serii Dungeon Siege. Tym razem developer postanowił wybiec nieco w przyszłość, tworząc kolejny „diablopodobny” produkt, a mianowicie Space Siege. Mieliśmy okazję przetestować tryb dla pojedynczego gracza bardzo zaawansowanej już wersji tej gry.
Założyciel firmy Gas Powered Games – Chris Taylor – w wielu wywiadach podkreśla, że w Space Siege największy nacisk położony jest na warstwę fabularną, a sama rozgrywka ma być pozbawiona elementów, które niepotrzebnie irytowałyby gracza. Po klimatycznym intrze do gry faktycznie można obiecywać sobie całkiem sporo. Akcja Space Siege rozgrywa się w XXII wieku, a więc w nieodległej przyszłości. W międzyczasie rasie ludzkiej udało się skolonizować znaczną część kosmosu. Nasza ciekawska i ekspansywna cywilizacja natrafia jednak na zdecydowanie bardziej zaawansowaną technologicznie rasę Kerak. Obcy likwidują wszystkie ziemskie kolonie i ostatecznie organizują wycieczkę do naszego Układu Słonecznego. Inwazja kończy się niemal całkowitym sukcesem – Ziemia zostaje doszczętnie zniszczona. Jedynym okrętem, któremu udaje się przetrwać jest statek kolonizacyjny Armstrong. Najeźdźcy przedostają się na pokład jednostki i mniej więcej w tym momencie rozpoczyna się właściwa zabawa.
Space Siege nie daje niestety możliwości wyboru klasy bohatera ani nawet ustalenia jego tożsamości. W grze wcielamy się w postać inżyniera wojskowego Setha Walkera. Plan zakłada unicestwienie wszystkich stworów znajdujących się na pokładzie okrętu, a w dalszej perspektywie ocalenie resztek ludzkości i odnalezienie nowego domu.
Początkowe sceny gry umiejętnie budują klimat zagrożenia ze strony obcych. Niestety, z czasem zapał do ratowania znajdujących się na pokładzie Armstronga ocalałych Ziemian zaczyna maleć. Kolejne filmy przerywnikowe oraz cut-scenki z udziałem głównych postaci nie są już tak odkrywcze, a zabawa ogranicza się do wypędzania Keraków z kolejnych pokładów okrętu. Można odnieść wrażenie, że producenci mieli świetny pomysł na grę, ale już nie byli zgodni co do dalszego rozwoju wydarzeń. Zabawa nieznacznie rozkręca się w dalszej fazie rozgrywki, gdy daje o sobie znać trzecia siła i... na tym poprzestanę, by nie zdradzić zbyt wiele z fabuły.
Rozczarowały mnie questy powiązane z głównym wątkiem gry. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że jest to produkt z gatunku hack’n’slash i zbytnie zawiłości byłyby tu nie na miejscu. Zadania są jednak przesadnie proste. Zazwyczaj musimy dotrzeć do nowej strefy albo wejść w interakcję z jakimś urządzeniem. Nie trzeba się specjalnie trudzić, a i satysfakcja z wykonanej roboty jest niewielka.