Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 31 lipca 2001, 10:34

autor: Bolesław Wójtowicz

Alone in the Dark: Koszmar powraca - recenzja gry

Seria Alone in the Dark stoi zdecydowanie ponad konkurencją pod względem wyrazistości kreowanego przez grafików i pisarzy świata gry. Mroczny klimat wyraźnie wskazuje, że programiści byli tylko wykonawcami nadrzędnej artystycznej koncepcji...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Czy widzisz coś więcej niż swój strach? Od momentu, kiedy Edward Carnby oraz Aline Cedrac po raz pierwszy postawili stopę na Wyspie Cieni, nieustannie toczą walkę z siłami zła, które starają się uniemożliwić im odnalezienie trzech starożytnych indiańskich tabliczek, kryjących sekretny klucz do nieznanej, niewyobrażalnie złowieszczej potęgi. Strach czyha w każdym zaułku. Widzisz go?

Niech będzie dobry ten wieczór, moi kochani! Witam wszystkich was serdecznie w najnowszym odcinku programu zatytułowanego... No, jak? Wszyscy razem! “Bo-ha-te-ro-wie naszych czasów”! Tak jest!

Rozsiądźcie się więc wygodnie i posłuchajcie rozmowy z kolejnym bohaterem naszych czasów. Kto jest nim dzisiaj? Zanim odpowiem na to pytanie, poczekajcie moi mili chwileczkę, gdyż najpierw kilka słów tytułem wstępu:

STRACH! To słowo będzie stanowiło klucz do zrozumienia dzisiejszego spotkania. Strach... Co powoduje, że lubimy się bać? Co kieruje człowiekiem, że mimo gęsiej skórki i stojących włosów na głowie spędza, z wyrazem przerażenia na twarzy, godziny przed ekranem monitora? Ciekawość? Potrzeba dawki adrenaliny ciepłem rozlewającej się po naszym krwioobiegu? Kto wie?

I o ile można zrozumieć zwykłego widza, który bezpiecznie rozwalony w fotelu z puszką piwa pod ręką ogląda na ekranie potwory wyłażące z krypty, o tyle zadziwiające czasami jest postępowanie ludzi, którzy sami wchodzą w paszczę niebezpieczeństwu, którzy mają odwagę, by wejść w mrok... i z niego wyjść, cało i zdrowo. Jednym z takich ludzi jest nasz dzisiejszy gość! Oto on, powitajmy go serdecznie oklaskami!

- Witam, proszę niech pan siada. Może zechce się pan przedstawić naszym widzom, gdyż większości z nich pańska osoba nie jest zapewne znana.

- Nazywam się Carnby, Edward Carnby.

- Bardzo mi miło gościć pana, panie Carnby, w programie “Bohaterowie naszych czasów”. Niech pan nam opowie parę słów o sobie (ha, ha, ale mi się zrymowało).

- Ten bohater to niby ja? To chyba jakieś nieporozumienie, nie jestem żadnym pie...(piiip) bohaterem.

- Dobrze, dobrze, nie kłóćmy się już na początku o tytuły. Słuchamy więc: kim pan jest, mister Carnby...?

- Urodziłem się przed trzydziestu trzema laty w Richmond, w stanie Wirginia. Niestety, nie znałem swoich rodziców, gdyż wychowanie zapewnił mi sierociniec Świętego Andrzeja. Skąd więc moje imię i nazwisko? To bardzo długa historia i nie miejsce tu by ją opowiadać. Powiem tylko, że tradycją sierocińca stało się nadawanie imienia i nazwiska “Edward Carnby” dzieciom urodzonym, tak jak ja, 29 lutego. To długa tradycja, sięgająca XIX wieku. I jakimś dziwnym trafem każdy Carnby wyróżniał się czymś szczególnym i w swoim życiu przeżył wiele zadziwiających przygód. O niektórych było nawet dość głośno... W każdym bądź razie ja spędziłem w tym sierocińcu piętnaście lat, długich lat. Później włóczyłem się trochę po Europie oraz Chinach, by do Stanów wrócić na początku lat dziewięćdziesiątych. Widzi pan, ot zwykłe życie zwykłego człowieka. Gdzie tu bohater?

- Myślę, że jeszcze do tego dojdziemy. Czym pan się zajmuje obecnie, panie Carnby?

- Hm, trochę trudno odpowiedzieć mi na to pytanie. Powiedzmy, że specjalizuję się w zjawiskach nadprzyrodzonych i paranormalnych.

- Przyzna pan, że to bardzo enigmatyczna odpowiedź. Mnie obiło się coś o uszy o FBI, o tajnym Biurze 713...

- To plotki, takie biuro nie istnieje. Mój przyjaciel prowadził prywatną agencję detektywistyczną i wciągnął mnie do tej roboty. Podobno mam pewne uzdolnienia do wyjaśniania rzeczy, w które nikt inny nie może lub nie chce uwierzyć. Podobno...

- Czy ten tajemniczy przyjaciel o którym pan wspomniał to Charles Fiske?

- Rzeczywiście sporo pan wie... Tak, to Charles.

- Ten sam Charles Fiske, którego nazwisko już nierozerwalnie będzie się wiązało z Wyspą Cieni? Może zechce nam pan opowiedzieć, co wydarzyło się na tej wyspie?

- Dużo pan ode mnie wymaga... Ale może ma pan rację, może nadszedł już wreszcie czas, by ta historia ujrzała światło dzienne. Przynajmniej jej część. Zresztą i tak już niedługo...

- Stop. To niech pozostanie na razie niespodzianką dla naszych widzów. Opowiemy o tym na zakończenie naszej rozmowy.

- W porządku, niech i tak będzie.

- Słuchamy więc...

- Wyspa Cieni... Straszne miejsce. Jeszcze dziś słysząc tę nazwę dostaję gęsiej skórki. Wszystko zaczęło się od śmierci, śmierci mojego najlepszego przyjaciela. Charles dostał zlecenie, którego szczegółów nikomu nie chciał zdradzić. Powiedział, że wyjeżdża na kilka dni na tę przeklętą wyspę i wyjaśni wszystko po swoim powrocie. Ale już nie wrócił... W każdym bądź razie nie wrócił żywy. Po dłuższym czasie udało mi się odkryć, kto zlecił mojemu przyjacielowi to ostatnie zadanie. Był nim niejaki Frederick Johnson. Skontaktowałem się z nim i zaproponowałem, że podejmę się dokończenia tej sprawy i przy okazji rozwiążę zagadkę śmierci Fiske’go. Zgodził się i opowiedział mi o trzech starożytnych, indiańskich tabliczkach, mających rzekomo nadprzyrodzone moce. Miałem je, podobnie jak wcześniej mój nieżyjący przyjaciel, odnaleźć...

- I tu pojawia się pani...

- Może mi pan nie przerywać? Dziękuję... Do pomocy, jeśli to można tak nazwać, Johnson przydzielił mi specjalistkę od dawno zapomnianych języków indiańskich, Aline Cedrac. Jej zadaniem było, kiedy już znajdziemy tabliczki, odczytanie inskrypcji jakimi są one rzekomo pokryte. Tyle i tylko tyle. Ale która kobieta, ograniczy się jedynie do tego, co jej nakazano? Co było robić? Chociaż przeważnie wolę pracować sam, tym razem musiałem się zgodzić. Lot na wyspę początkowo przebiegał spokojnie. Gawędziliśmy sobie towarzysko z Aline i już prawie udało mi się wyciągnąć od niej, co tak naprawdę ciągnie ją na Wyspę Cieni, kiedy... Nie wiem, co to było. Do tej pory się zastanawiam jaka siła spowodowała, że o mały włos nasza podróż zakończyłaby się, zanim na dobre zaczęła, a ja i Aline spoczęlibyśmy w szczątkach hydroplanu na plaży.

- W jaki więc sposób udało się wam uratować z tej katastrofy?

- Dosłownie w ostatniej chwili zdołaliśmy wyskoczyć na spadochronach. Niestety, każde z nas wylądowało w innym miejscu tej wyspy, nie mając pojęcia gdzie się znajduje. Chociaż nie, Aline wiedziała gdzie jest, ale nie miała pomysłu na to, jak dostać się do mnie...

- Nie rozumiem, to gdzie ona była?

- Na dachu pałacu, który był naszym celem. Natomiast ja, niemiłosiernie poobijany wylądowałem w zaroślach, niedaleko ogrodzenia.

- Udało się wam jakoś ze sobą skontaktować?

- Tak, na szczęście oboje wyposażeni byliśmy w nadajniki radiowe za pomocą których mogliśmy jako tako porozumiewać się. Przydały się również latarki.

- Wspomniał pan o pałacu. Do kogo on należał?

- Właścicielami tej, mającej już lata świetności za sobą budowli, była rodzina Mortonów. To dziwni ludzie, od dawna podejrzewani o jakieś związki z siłami nadprzyrodzonymi, o kultywowanie tajemniczych wierzeń, o eksperymenty paranaukowe. Chociaż dzisiaj ich imperium finansowe legło w gruzach, wciąż do naszej agencji docierały słuchy, zwłaszcza od rybaków, którzy niebacznie zapuścili się na wody okalające wyspę, o mrożących krew w żyłach odgłosach dobiegających z plaży i okolic domu oraz o dziwnych postaciach pojawiających się od czasu do czasu w świetle księżyca. Przeważnie ludzie przyjmowali to jako bełkot zalanego rumem rybaka, ale my już od dawna mieliśmy zamiar sprawdzić te opowieści. Pewnie dlatego Charles tak ochoczo przyjął propozycje Johnsona, gdyż mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Ale stało się inaczej...

- Tak więc wylądował pan w pobliżu domu...

- Była noc i to ta z tych najgorszych. Lało jak z cebra, wiatr wył pomiędzy gałęziami, a co jakiś czas niebo rozświetlały błyskawice. Ciągle, w chwilach kiedy robiło się na ułamek sekundy jasno, wydawało mi się, że coś czai się w mroku. I pewnie tak było, tylko zło jeszcze się nie ujawniało. Zarośla wokół ogrodzenia zadawały się tworzyć naturalną barierę, przez którą trudno było się przedostać, szczególnie niepożądanym gościom. Takim jak ja....

- Ale panu się udało... Jak by pan opisał domostwo Mortonów?

- Wspomniałem już, że ta budowla miała lata świetności za sobą. I to od dość dawna. Przynajmniej z zewnątrz sprawiała takie wrażenie. Zrujnowany mur okalający dom, zaniedbane dziedzińce porośnięte trawą i zasypane resztkami zniszczonych rzeźb, których marne pozostałości tkwiły na cokołach. Przyszło mi się do domu wspinać setkami schodów z wyszczerbionymi stopniami i przechodzić pod kamiennymi łukami z których w każdej chwili mogło coś spaść na moją głowę. Kompletna ruina.

- Ale jakoś udało się panu dotrzeć do środka domu?

- “Jakoś” to dobre określenie.

- Dobrze pan poznał pałac?

- Bardziej niż miałem na to ochotę. Kiedy Aline marnowała czas na dachu, ja w tym czasie musiałem przedzierać się przez zalane wodą kanały, które tylko na pozór wyglądały na niezamieszkałe, zwiedzać lochy piwniczne, a kiedy wreszcie znalazłem się w domu... Rozświetlone światłem mojej latarki zagracone korytarze, pokryte zniszczoną draperią ściany na których cienie tworzyły przerażające obrazy, puste na pozór pokoje, których ponury mrok rozjaśniały lampy naftowe, skrzypiące straszliwie podłogi przykryte wytartymi dywanami pełnymi plam krwi. Niezbyt ciekawe miejsce. Ale jeśli nawet dodam, że musiałem się również zapuszczać w różnego rodzaju lochy, jaskinie, grobowce, starożytne cmentarze i inne, nie mniej przerażające miejsca, to i tak nie odda to całości obrazu grozy, jaką jest przesiąknięta ta wyspa. I to wszystko po to, by na koniec, odkryć, że...

- A właśnie, co w tym czasie robiła pana współtowarzyszka podróży?

- A kto ją tam wie... Prawdopodobnie też nie było jej lekko, chociaż jak sama później przyznała, większość walki ze złem spadła na mnie. Ona zaś częściej niż broni zmuszona była używać umiejętności logicznego myślenia by unikać zastawionych przez siły zła pułapek. I muszę przyznać, że ta dziewczyna potrafi to robić. Nie powiem, ja również musiałem rozwiązać kilka nieźle zagmatwanych zagadek, ale głównie używałem palca odpowiedzialnego za naciskanie spustu.

- Wspomniał pan o walce i o broni. Rozumiem, że nie byli państwo zupełnie bezbronni?

- Początkowo mieliśmy standardowe wyposażenie, czyli ja swój lekko, specjalnie dla mnie, zmodyfikowany rewolwer, a Aline podręczną trzydziestkęósemkę.

- Przyzna pan, że to niewiele...

- Gdyby mnie pan słuchał, zauważyłby, że użyłem określenia “początkowo”. Później, w najróżniejszych czasami miejscach, znajdowaliśmy porzucone przez Mortonów różne dziwne momentami urządzenia, które, jak po chwili przekonywaliśmy się, znakomicie nadawały się do walki. Taką na przykład trójlufową strzelbą można naprawdę wiele zdziałać. A co dopiero, gdy ktoś taki jak ja dostanie do ręki wyrzutnik granatów lub rakiet, albo działko plazmowe. Szczytem techniki w tej dziedzinie jest “Photoelectric Pulsar”, który rzeczywiście potrafi cuda. Ci Mortonowie mieli pod tym względem głowę na karku. Szkoda, że...

- Od początku naszej rozmowy pojawia się gdzieś w tle określenie “zło”. To bardzo ogólne. Może zechce pan widzom naszego programu opisać, jak objawiało się zło na Wyspie Cieni?

- Niestety to będzie dość trudne, gdyż nawet jeśli powiem, że musiałem zmierzyć się z Ophtalmicidem czy Photosaurusem, to i tak niewiele będziecie państwo wiedzieli. Trudno słowami opisać coś, czego nie potrafi stworzyć nawet ludzka wyobraźnia. Potwory o kształtach pająków czy też skorpionów, wszystkie monstrualnych rozmiarów, olbrzymie krwiożercze psy, powstające z krypt zombie, maszkary atakujące z wody lub bagien to niestety nie wszystkie okropności z którymi dane było mi walczyć. O niektórych wolę nie wspominać, gdyż do tej pory zdarza mi się budzić w nocy z krzykiem, gdy zawładną moim snem. Podobnie reaguje Aline. Cóż, jesteśmy tylko ludźmi...

- Tak, potrafię to sobie wyobrazić...

- Nie, nie potrafi pan, nikt nie potrafi. Proszę zamknąć oczy: idziesz korytarzem, którego czarny jak sadza mrok ledwo co rozjaśnia twoja latarka. Pod stopami skrzypią deski podłogi. Słyszysz bicie swojego serca. W lufie strzelby tkwi ostatni nabój. Masz ciągle wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Czujesz jak nagle robi się wokół zimno i z oddali dobiega skowyt. Z oddali? A skąd, to jest tuż za twoimi plecami. Odwracasz się nerwowo wstrzymując oddech, omiatasz latarką ściany ściskając spoconą dłonią strzelbę. Nic... Oddychasz z ulgą i ruszasz przed siebie. Atak! Uderzenie jedno za drugim, nie wiadomo skąd. Odruchowo oddajesz strzał... Tym razem się udało. Ale co będzie za chwilę, za następnym zakrętem korytarza? Nie masz amunicji... A kto wie, co tam na ciebie czeka? I tak właśnie wyglądała nasza droga przez mękę.

- Rety, to rzeczywiście musiało być straszne. Bał się pan?

- Musi pan zadawać tak idiotyczne pytania? Oczywiście, że się bałem. Strach, to właśnie to uczucie, które towarzyszyło nieustannie zarówno mnie jak i Aline podczas rozwiązywania zagadki Wyspy Cieni.

- Teraz rozumiecie państwo dlaczego wspomniałem na początku naszego programu o strachu? Myślę, że nadszedł czas, by zdradzić również naszą drugą niespodziankę, którą przygotowaliśmy na dzisiejszy wieczór. Cały czas pilnowałem byśmy wraz z panem Carnby nie zdradzili państwu, jak skończyła się ta historia. O, widzę zawiedzione miny... Zupełnie niepotrzebnie. Ci spośród państwa, których zainteresowała przygoda Edwarda i Aline na Wyspie Cieni, będą mogli przeżyć ją wraz z dwójką naszych bohaterów. Jak? Od czegóż są zdobycze najnowszej techniki? Może pan, Carnby, zechce wyjaśnić naszym widzom o czym mówię?

- Ludzie to mają za długie języki i sprzedajne dusze. Jakiś czas temu mój raport z tego dochodzenia wpadł w niepowołane ręce. Do tej pory nie wiem jakim cudem jego posiadaczami stali się ludzie z firmy DarkWorks” zajmującej się na co dzień produkcją gier komputerowych, a ci spryciarze całą historię wykorzystali jako scenariusz do nowej gry. Na szczęście nie zapomnieli o prawach autorskich i zatrudnili mnie u siebie jako konsultanta.

- Ja ze swojej strony dodam, że firma “DarkWorks” znana jest miłośnikom gier ze znanej serii “Alone in the Dark”. Pierwszy, i chyba jak na razie najlepszy, tytuł z tej serii ukazał się już na początku lat dziewięćdziesiątych. Obecny będzie nosił numer “4”. A co jest charakterystyczne, to fakt, że bohaterem każdej z tych gier jest postać, która nazywa się... Kto zgadnie? Tak jest, Edward Carnby!

- Niech pan się tak nie ekscytuje, bo to nie jest zdrowe w pana wieku. Przecież wcześniej już wspomniałem, że przygody niektórych moich poprzedników o tym samym imieniu i nazwisku, były dość szeroko znane.

- Dobrze, już dobrze. Niech więc nam pan opowie coś więcej o “Alone in the Dark – The New Nightmare”.

- Mam tu taką krótką ściągę, którą przygotowali mi producenci. Jest to gra typu “action-adventure” (cokolwiek to znaczy) z elementami horroru, z tym, że więcej jest w niej elementów akcji niż przygody. Postać naszego bohatera (jak ja nie lubię tego słowa) oglądamy w trzeciej osobie, a sterowanie nim odbywa się za pomocą klawiatury.

- Brzmi to ciekawie, a jak wygląda na ekranie monitora?

- Muszę przyznać jedno. Panom z “DarkWorks” udało się w sposób wręcz idealny oddać ten nastrój grozy jakim charakteryzowała się nasza wędrówka po domostwie Mortonów. Używając ciemnych barw, w genialny wręcz sposób operując światłem, okraszając to wszystko ciekawą, mroczną muzyką oraz rewelacyjnymi efektami dźwiękowymi spowodowali, że znów poczułem się jakbym tam był. Przyznam, że nie spodziewałem się, że zrobią tę grę aż tak dobrze. Może nie jestem w tej dziedzinie specjalistą, ale mnie się ta gra podobała. I to nie dlatego, że przedstawia moją historię.

- Właśnie, czy w grze występuje tylko pan, czy pojawia się też Aline?

- Kolejne głupie pytanie. Oczywiście, że jest też Aline. Już na początku rozgrywki, po świetnym, znakomicie wprowadzającym intro, gracz może wybrać, z którą postacią będzie wędrował po wyspie. Zresztą, aby tak naprawdę poznać całą historię, należy skończyć grę każdą z nich.

- Powiedział pan, że gra ma bardzo dobry scenariusz, świetną grafikę i muzykę, znakomitą ścieżkę dźwiękową, mnóstwo kapitalnych przerywników filmowych. Gra bez wad?

- Nie, aż tak dobrze nie jest. Kilkakrotnie zwracałem uwagę autorom na pewne niedoróbki, ale powiedzieli, że gra już musi się ukazać, a potem będą ją łatać. Może mają rację, gdyż takie drobiazgi jak brak ruchu moich warg podczas mówienia czy też niewielkie przekłamania w wyświetlaniu grafiki nie uprzykrzają rozrywki. Właściwie tego się nie zauważa, gdy nerwowo rozglądamy się wokół siebie w obawie przed tym co czai się w mroku. Ja wiem, pewnie będą tacy, którzy powiedzą: sterowanie postacią nie jest zbyt wygodne i wymaga czasu, by się do tej metody przyzwyczaić albo, że zastosowana rozdzielczość, czyli 640x480 (mogli mi chociaż napisać, czego?!) mogła być cokolwiek większa. Co do sterowania, fakt, nie jest ono zbyt wygodne, ale można się szybko nauczyć, natomiast rozdzielczość, jeśli już ktoś tak bardzo chce, można zmieniać za pomocą dodatkowych programów dostępnych w sieci. Dla chcącego, nic trudnego.

- Przyznam, że przygotowując się do tej rozmowy, odwiedziłem firmę “Infogrames”, wydawcę gry, gdzie sporo dowiedziałem się o panu i miałem okazję trochę pograć w czwartą część “Alone in the Dark”. Mnie się bardzo podobała..

- Mam nadzieję, że również spodoba się innym graczom na całym świecie.

- Świecie?

- Oczywiście. Wiem, że na przykład gra ukazała się w Polsce, a wydała ją tam firma “Play-It”. Gdzie jeszcze, czas pokaże.

- Czyli co, zachęcamy do jej zakupu?

- Jeśli ktoś jest ciekaw, co wydarzyło się na Wyspie Cieni...

- Nasz czas w dzisiejszym programie niestety dobiega końca i musimy się już żegnać. Mam nadzieję, że z przyjemnością spędzili państwo czas przed ekranami monitorów. Przypomnę na zakończenie, że naszym dzisiejszym gościem był badacz zjawisk paranormalnych i niewytłumaczalnych, jeden z dwójki bohaterów zdarzeń mających miejsce na Wyspie Cieni, które stały się kanwą scenariusza gry komputerowej pod tytułem “Alone in the Dark – The New Nightmare”, Edward Carnby. Kończąc, zapraszam wszystkich na kolejne spotkanie w cyklu “Bohaterowie naszych czasów”. Dobranoc państwu.

Bolesław „Void” Wójtowicz

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.