Star Wars Jedi: Upadły zakon Recenzja gry
Recenzja gry Star Wars Jedi Fallen Order – EA kontratakuje i robi to dobrze
Po niezłym zamieszaniu, jakie narobił świetny pierwszy odcinek serialu The Mandalorian, Star Wars Jedi: Fallen Order kontratakuje w świecie gier. To produkcja, która przynosi nową nadzieję, dla kolejnych gier w uniwersum Gwiezdnych wojen.
- całkiem niezła fabuła, w której coś dla siebie znajdą fani Star Wars w każdym wieku;
- iście filmowa rozgrywka pełna widowiskowych scen i trafnych zapożyczeń z innych produkcji;
- niezwykle urozmaicone przemierzanie poziomów dzięki angażującym elementom platformowym;
- zagadki środowiskowe w grobowcach i sekretne lokacje;
- świetnie zrealizowana, satysfakcjonująca walka mieczem świetlnym oraz używanie Mocy;
- bardzo dyskretne elementy RPG, które jedynie dopełniają rozgrywkę;
- mnóstwo elementów kosmetycznych do personalizacji i wszystkie za darmo – do zdobycia dzięki eksploracji planet.
- sporo technicznych niedoróbek w wersji na konsolę;
- zbyt mało wyrazista muzyka;
- oprawa graficzna nieco odstaje od tych najlepszych.
Kiedy dwa lata temu usłyszeliśmy informację o zamknięciu studia Visceral Games i skasowaniu projektu ze świata Gwiezdnych wojen wzorowanego na Uncharted, wielu graczy odczuło „ogromne zakłócenie Mocy. Jakby z milionów gardeł wydobył się krzyk przerażenia, a potem nastała cisza”. Być może było to jednak przywrócenie równowagi w galaktyce? Akcja prewencyjna, by nie mieć w portfolio dwóch bardzo podobnych gier?
Bo Star Wars Jedi Fallen Order studia Respawn Entertainment to nic innego, jak właśnie Uncharted w uniwersum gwiezdnej sagi. Znalazła się tu również domieszka God of War, Tomb Raidera i paru innych tytułów, ale nie ma mowy o żadnym śmietniku pożyczonych pomysłów. Wszystko razem tworzy idealną mieszankę szalonej przygody, wciągającej, filmowej fabuły oraz satysfakcjonującej walki i eksploracji.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to jedynie do części oprawy graficznej, która nie prezentuje się aż tak wspaniale jak ta na silniku Frostbite w Battlefrontach. Tylko że biorąc pod uwagę doniesienia, ile problemów sprawia on w grach z widokiem TPP, chyba wolę lepszy gameplay kosztem wizualnych wodotrysków. Na konsoli PlayStation 4 doświadczyłem też paru technicznych niedoróbek i to w zasadzie tyle moich zarzutów względem SWJ Fallen Order.
Chociaż może warto jeszcze mieć na uwadze klimat całości, który łączy zarówno mroczne sceny z totalitarnych rządów Imperium, jak i niezwykle baśniowe sekwencje rodem z produkcji dla najmłodszych. Czuć, że autorzy stali nieco w rozkroku, starając się stworzyć historię dla każdego, jednak dzięki temu, że te najbardziej skrajne momenty są od siebie oddalone w czasie, a fabuła mocno wciąga, nie ma w tym jakiegoś szczególnego konfliktu.
ILE GODZIN TRWA TEN SEANS?
Przed premierą sporo kontrowersji wywołała kwestia braku 10-godzinnej wersji próbnej oraz niepokoje o to, jak długa jest gra. W moim przypadku koniec fabuły ujrzałem po około 16 godzinach, testując różne poziomy trudności, jednak z przewagą normalnego. Gdzie tylko widziałem sposobność, zaglądałem też do miejsc ze skrzynkami, co po uporaniu się z wątkiem fabularnym dało mi 78% ukończenia całej gry.
Myślę, że zaliczając tę pozycję na szybko i na najłatwiejszym poziomie trudności, można ją przejść w 10 lub nawet nieco mniej godzin. Wybierając od razu trudny poziom, do finału fabuły powinniśmy dotrzeć średnio w ciągu ponad 20 godzin, nie wliczając w to odkrywania wszystkich sekretów.
Rudy idzie na solo – Gwiezdne wojny – historie
W zasadzie o epickich momentach w fabule nie mogę za wiele napisać, bo akcja jest wartka, dzieje się sporo i wszystko, co przeżywamy na ekranie, stanowi niezwykłą przygodę, której warto dać się ponieść i zaskoczyć nią osobiście. A twórcy zadziwiają nas niejeden raz, bo nawet pojawiający się czasem backtracking związany z powrotem przemierzanymi niedawno ścieżkami na będący naszą bazą statek, wykorzystano jako okazję do zupełnie nowych doświadczeń i atrakcji. Co więcej, rudy nastolatek jako rycerz Jedi, który zupełnie nie przekonywał mnie w zwiastunach, ostatecznie dał się polubić i kibicowałem mu przez całą opowieść.
Cal Kestis, podobnie jak filmowa Rey, zajmuje się kosmicznym złomem, ale nie jako wolny duch, a zwykły robotnik Gildii Złomiarzy, która na planecie Bracca poddaje recyclingowi statki z czasów wojen klonów. Podczas nudnej roboty słucha tamtejszej rockowej muzy, codziennie dojeżdża do pracy brudnym, zatłoczonym pociągiem i jest pod kontrolą żołdaków Imperium. Cal ukrywa też fakt, że był padawanem – niedoszłym rycerzem Jedi, który jakoś przeżył czystkę Rozkazu 66. Kiedy przez przypadek musi użyć mocy i na jego trop wpadają inkwizytorzy, przyjmuje niespodziewaną pomoc załogi statku Stinger-Mantis i decyduje się wesprzeć ją w pewnej misji.
DARTH MAUL – WITAJ W DOMU
Nie jest już żadną tajemnicą, że w Fallen Order zwiedzimy Dathomir, czyli rodzimą planetę Dartha Maula. Eksplorując ją, znajdziemy trochę informacji na temat tajemniczego ludu, z którego wywodził się Maul.
Cal ma odnaleźć holokron z informacjami o pozostałych przy życiu dzieciach obdarzonych Mocą, by dzięki nim odbudować potęgę Zakonu Jedi. Przedmiot został jednak dobrze ukryty, a jego tajemnic strzegą sekrety pradawnej cywilizacji i związane z nimi grobowce. Akcja rusza z kopyta już od pierwszych chwil, a potem tylko nabiera tempa. Sterując Calem, jesteśmy jak rycerz Jedi, Nathan Drake, Indiana Jones i Lara Croft w jednym. Bierzemy udział w bitwie, poznajemy wydarzenia z przeszłości i inne rzeczy, które grzechem byłoby Wam przedwcześnie zdradzać. Fallen Order zaskoczył mnie również tym, jak bardzo cała fabuła płynnie łączy się z rozgrywką.
Tutaj każde machnięcie mieczem, każdy skok nad przepaścią, a nawet samoleczenie wydają się nierozerwalną częścią historii, jakbyśmy brali udział w jednej, długiej cut-scence. Jeśli zabrakło w tym perfekcyjnej finezji rodem z Uncharted 4, to tylko przez nieco zbyt częste pauzy, by podczas medytacji zapisać grę, czy walki z bossami, wymagające z kolei nieco dłuższej przerwy w pędzie naprzód. Czasem to jednak my sami zatrzymujemy się mimochodem, patrząc na żyjący świat gry i szturmowców Imperium, którzy nieporadnie walczą z jakimiś lokalnymi zwierzakami.
POBOCZNIE, ALE I TAK EPICKO
Historia opowiadana w Star Wars Jedi Upadły zakon ma miejsce pomiędzy wydarzeniami pokazanymi w filmowej Zemście Sithów oraz Nowej nadziei i koncentruje się na działaniach inkwizytorów Imperium – w tym przypadku Drugiej i Dziewiątej Siostry.
Te wydarzenia znamy w zasadzie tylko z komiksów i kreskówki Star Wars: Rebelianci, więc i sama gra robi wrażenie kolejnej pobocznej opowieści w stylu Gwiezdnych wojen: Historii. Nie ma w niej wjeżdżającego dywanu złotych napisów ani nawet klasycznego motywu muzycznego Johna Williamsa. Gra rozwija wiedzę o uniwersum zgodnie z obecnym kanonem, ale nie próbuje pakować się w główny nurt sagi.
Poszukiwacze zaginionych grobowców
Rozgrywka, która tak dobrze dopełnia fabułę, oparta została na dwóch głównych filarach: walce i przemierzaniu poziomów połączonym z eksploracją. Generalnie rzadko po prostu biegniemy przed siebie. Ciągle za to mamy do czynienia z wciągającą platformówką TPP. Wspinamy się, ślizgamy po zboczach, skaczemy, pokonujemy przepaście na linach, czasem łączymy to wszystko w złożonych sekwencjach, by dostać się w wybrane miejsce. Cal często musi też używać Mocy, by popchnąć jakiś obiekt czy zatrzymać ruch, ale nie jest przy tym zbyt wszechstronny. W niektórych czynnościach wyręcza go maszyna z duszą, czyli sympatyczny robot BD-1, który nie tylko odblokowuje liczne przejścia, ale i zajmuje się za nas znajdźkami.
SNOOPY-1 CZY TITAN-2?
Sympatyczny robot BD-1 chyba szybko stanie się modną maskotką wśród fanów gadżetów z Gwiezdnych wojen. Twórcom ze studia Respawn naprawdę udało się tchnąć sporo życia i osobowości w tę małą kupkę techniki, a wzorowali się ponoć na piesku Snoopym z kultowych Fistaszków oraz... jednym z tytanów ze swojej sztandarowej produkcji Titanfall 2.
Upadły zakon to prawdziwe zaprzeczenie totalnej swobody w otwartych światach i... całe szczęście. Labirynty kilkupoziomowych wąskich przestrzeni oraz korytarzy, z czasem odkrywających coraz więcej przejść i zakamarków w stylu Metroidvanii (a ostatnio choćby Darksiders 3), są jak powiew świeżości w czasach mody na open-worldy. Krótszy czas z grą wynagradza różnorodna sceneria odwiedzanych planet oraz poukrywane tu i ówdzie sekretne miejsca, dotarcie do których wymaga odrobiny kombinowania.
Nieźle zaprojektowano również zagadki środowiskowe w grobowcach, które nie są ani przegięte, ani proste do bólu, a twórcy za pomocą robota BD-1 udzielają jedynie zdawkowych podpowiedzi. Co więcej – wszystko rozplanowano tak, że praktycznie do samego końca gry odkrywamy jakąś nową mechanikę poruszania się czy pokonywania przeszkód. Zupełnie jak w przypadku walki, choć tam powiązane jest to z drzewkiem rozwoju i samodzielnymi decyzjami o nauce kolejnych sztuczek.
Miecz świetlny z duszą – ciemną duszą
Cal Kestis to Jedi, więc nie korzysta z topornego blastera, tylko z „eleganckiej broni na bardziej cywilizowane czasy”. Jak więc twórcy poradzili sobie z walką na bliski dystans za pomocą miecza świetlnego? W moim odczuciu wzorowo, choć wszystko zależy tu od wybranego poziomu trudności. Na najłatwiejszym można iść do przodu jak przecinak, nie przejmując się paskiem zdrowia czy koniecznością blokowania ciosów lub robienia uników. Na normalnym wystarczy odrobinę bardziej uważać. Wyzwanie zaczyna się na „hardzie” i tutaj trzeba już mocno skupić się przed każdą walką, bo twórcy nie wykonali leniwego manewru podbicia paska zdrowia przeciwników, tylko zmienili takie rzeczy jak np. czas, w którym można zrobić blok czy wyprowadzić kontrę. W walkach na hardzie naprawdę przydaje się skill, a nie dłuższy czas machania mieczem. Nie powiedziałbym jednak, że to wysiłek na miarę Dark Souls.
DRUGA OPINIA
Upadły zakon to gra, która nie oferuje zbyt wiele oryginalnych pomysłów, ale w świetny sposób potrafi połączyć sprawdzone rozwiązania z bardzo dobrych gier. Ostatecznie dostajemy produkt, w którym eksploracja jest przyjemna, głównego bohatera i jego towarzysza da się polubić, a walka sprawia nielichą satysfakcję. No i fakt, że przy zagadkach nie jesteśmy prowadzeni za rączkę zdecydowanie jest plusem. A jeśli dodamy do tego fakt, że całość dzieje się w tak epickim uniwersum… to nie mogło się nie udać. Fabuła jest jednak odrobinę zbyt prosta i dopiero w zakończeniu czujemy prawdziwe emocje, a graficznie gra została odrobinę w tyle… ale ta walka! Naprawdę, choćby dla samej walki warto poświęcić tej grze czas.
Moja ocena: 8/10
Michał Mańka
Inspiracje różnymi tytułami, pokroju właśnie Dark Souls, Bloodborne’a, Sekiro czy God of War, widać w wielu pomniejszych elementach (np. w zapisywaniu stanu gry w punktach odpoczynku czy w odbieraniu straconego zdrowia i doświadczenia po śmierci od przeciwnika, który nas pokonał), niemniej generalnie nie ma się tu poczucia jakieś bezwzględnej kary za każdy najmniejszy błąd. Walka bywa trudna, ale wykonalna – niezależnie, czy dopada nas większa grupa szturmowców Imperium, czy pojedynczy boss. Machanie mieczem świetlnym sprawia sporo frajdy, głównie dzięki niezłym animacjom. Cal potrafi wykonać istny balet śmierci, prześlizgując się na plecach wrogów, ciąć z różnych pozycji i wykończyć akcję soczystym finiszerem.
Do tego dochodzi jeszcze używanie Mocy na wrogach, których można spowolnić, przyciągnąć lub odrzucić od siebie. Sama mechanika nie przewiduje może jakichś niesamowitych, trudnych do wyuczenia combosów, ale łączenie Mocy z różnymi atakami mieczem oraz parowaniem i unikami potrafi dać spektakularne efekty. A o tym, czy prędzej rozwiniemy możliwości miecza, czy Mocy, decydujemy w drzewku rozwoju podzielonym na trzy kategorie.
MIKROPŁATNOŚCI
– Dzień dobry, jestem wielorybem, co mogę sobie tutaj kupić dodatkowo?
– Nic.
W Fallen Order sporo jest elementów kosmetycznych stroju głównego bohatera, malowania robota BD-1 i statku Modliszki oraz aż sześć elementów personalizacji miecza. Nie licząc jednak bonusu za pre-order, wszystkie elementy kosmetyczne odblokowujemy poprzez uważną eksplorację świata gry, a nie dzięki karcie kredytowej.
Szczypta RPG
Drzewko rozwoju jest oczywiście powiązane ze zdobywaniem punktów doświadczenia, jest tu obecna także kosmetyczna zmiana wyglądu różnych elementów czy personalizacja miecza, ale wszystkie te mechaniki RPG zawsze pozostają mocno w cieniu. Wspomagają rozgrywkę, jednak nigdy nie wychodzą na pierwszy plan. Nie ma mowy o żadnym grindzie punktów, celowym spowalnianiu rozgrywki, by coś osiągnąć lub przejść dalej. Star Wars Jedi Fallen Order to przede wszystkim fabularna gra akcji, z klarownymi, uczciwymi zasadami – jak za dawnych, dobrych czasów.
MODLISZKA I DRZEWO POCZĄTKU, CZYLI JAK WYPADA POLSKI DUBBING
Znośnie, choć bardzo nierówno. Generalnie głosy głównych postaci brzmią nieźle – zarówno Cala, jak i Cere czy Dritusa da się słuchać bez problemu. Jedynie inkwizytorka Druga Siostra popada w fazę czytania bajki dla dzieci. Komicznie wypadają również niektóre teksty rzucane przez szturmowców Imperium w trakcie walki.
Największe zastrzeżenia mam jednak do wyboru aktorki grającej Merrin. W oryginale ma ona bardzo specyficzny głos i styl wypowiadania się – u nas niestety zupełnie to zlekceważono bądź też nie udało się znaleźć równie wyjątkowej osoby. Miałem też wrażenie, że niektóre kwestie dialogowe są nieco zbyt wyciszone w stosunku do oryginału.
Zakłócenia mocy w moim droidzie PS-4
Szkoda tylko, że te nawiązania do dawnych czasów (kiedy sukcesem było w ogóle uruchomienie gry) można też odczuć w komforcie rozgrywki – przynajmniej na konsoli PlayStation 4. Testowana przeze mnie wersja miała trochę problemów technicznych, które nasilały się, im więcej otwartego terenu bądź przeciwników było dookoła. Dało się przymknąć oko na parę małych, doczytujących się z opóźnieniem tekstur, ale produkcja ta potrafiła też, niestety, nieźle chrupnąć, a wówczas prędkość wyświetlanych klatek spadała sporo poniżej 30, zaś kilka razy cały obraz zatrzymał się na parę sekund, dając objawy zawieszenia gry.
Na przedpremierowym pokazie grałem na mocnym pececie i tam niczego takiego nie doświadczyłem, ale zwiedzałem głównie początkową planetę Zeffo, na której – o dziwo – eksploracja i walka nie sprawiały kłopotów również na PS4. Patrząc na nie najlepszą przecież jakość oprawy graficznej, trudno winić tu brak mocy konsoli – problemy tkwią raczej w linijkach kodu i miejmy nadzieję, że stosowne łatki szybko to naprawią.
Dynamiczną walkę mieczem nie sposób uchwycić narządziem z konsoli PS4 bez rozmazania. Co innego używanie Mocy - "zawiodłeś mnie po raz pierwszy i ostatni".
Nowa nadzieja dla gier EA?
Pomimo technicznych zgrzytów przy Star Wars Jedi Upadły zakon i tak bawiłem się świetnie – niemal jak za dawnych czasów, grając po raz pierwszy w jakiś kultowy tytuł z uniwersum gwiezdnej sagi. Respawn Entertainment naprawdę może bez wstydu postawić swoją grę obok chociażby Jedi Outcast. Długo czekaliśmy na taki tytuł. Czy Cal Kestis będzie nowym Kyle’em Katarnem? Nie mam pojęcia. W każdym razie początek imienia i nazwiska brzmi podobnie.
Fallen Order łączy wciągający gameplay i niezłą fabułę – może to jakiś znak? Może Moc jest silna w tym rudzielcu, a dla gier Star Wars spod szyldu Electronic Arts zabłysła w końcu nowa nadzieja? Póki co w następnej kolejności poproszę o nową wersję X-Winga lub TIE-Fightera. Mam wrażenie, że grałem w te tytuły zbyt dawno, dawno temu, jakby gdzieś w odległej galaktyce...
O AUTORZE
Tak, jak wspomniałem w recenzji, z Fallen Order spędziłem około 16 godzin, przechodząc fabułę i całą grę na 78% – zostały mi do zebrania różne znajdźki i skrzynki w tych mniej dostępnych miejscach. Bardzo lubię Gwiezdne wojny, wychowałem się na oryginalnej trylogii, którą widziałem niezliczoną ilość razy, ale nie jestem jakimś hardcore’owym fanem tego uniwersum. Grałem w prawie każdą pozycję spod znaku Star Wars, z wyjątkiem RTS-ów. Do dziś przykład niedoścignionej perfekcji stanowi dla mnie X-Wing z 1993 roku. Świetnie bawiłem się też przy Star Wars Racer oraz Dark Forces, Jedi Academy, oryginalnym Battlefroncie 2 i tytułach z serii LEGO.
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy MondayPR, obsługujące w Polsce Electronic Arts.