Darkest Dungeon Recenzja gry
Recenzja gry Darkest Dungeon – wciągającego jak diabli RPG nie dla mięczaków
Nadeszła najtrudniejsza gra ostatnich miesięcy. Darkest Dungeon to hardkorowe RPG, które albo się kocha... albo nienawidzi.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- głębia rozgrywki;
- mroczny, gotycki klimat;
- wyrazista, oryginalna oprawa graficzna;
- świetny narrator;
- wyjątkowo wysoki poziom trudności;
- imponująca zawartość, w tym tryb New Game+.
- niekiedy topornie działająca myszka;
- losowość czasem powoduje, że mamy poczucie niesprawiedliwości;
- wprowadzenie mogłoby lepiej tłumaczyć niuanse rozgrywki;
- trochę drobnych błędów na starcie (po tylu miesiącach testów...).
Niecałe dwa lata – tyle zajęło deweloperom z kanadyjskiego studia Red Hook spełnienie obietnicy ogłoszonej za pośrednictwem Kickstartera. Pokazali wtedy szerokiej publiczności jedno z najmroczniejszych RPG ostatnich lat – Darkest Dungeon. Tytuł trafił następnie do steamowego programu dla gier we wczesnym dostępie i przez wiele miesięcy był konsekwentnie rozwijany i stale poprawiany, jak na porządne early access przystało. Autorzy dodawali nowe postacie, przedmioty i mapy, a także wprowadzali kolejne zasady obowiązujące w rozgrywce. Dzięki temu mieliśmy poczucie, że sprawy idą w dobrym kierunku, zapowiedziana więc ostatecznie premiera przyciągnęła uwagę całych zastępów fanów gier RPG. Z drugiej strony w trakcie fazy wczesnego dostępu pojawiły się krytyczne opinie na temat gry, a większość z nich sprowadzała się do stwierdzenia, że tytuł jest po prostu zbyt trudny, za bardzo losowy i nad wyraz niesprawiedliwy. Postanowiliśmy sprawdzić, jak to jest faktycznie, przygotujcie się więc na ponurą wyprawę do złowrogiego lochu.
Narracja to klucz do mrocznej opowieści
To dzięki pracy dwóch osób Darkest Dungeon robi tak niesamowite i porażające wrażenie, a w ponury świat gry można dość łatwo wsiąknąć. Wayne June wcielił się w stale towarzyszącego nam narratora. Jego komentarze, wygłaszane niskim, posępnym głosem, łatwo zapadają w pamięć i doskonale wpisują się w gęsty jak smoła klimat rozgrywki, zwłaszcza gdy celnie przedstawiają aktualną sytuację (np. „Even the cold stone seems bent on preventing passage” – po natrafieniu na przeszkodę). Pod względem genialnego wykorzystania roli narratora Darkest Dungeon stoi tuż obok takich tytułów jak Bastion czy Transistor. Za kapitalny styl graficzny odpowiada zaś Chris Bourassa, fan gier fabularnych i Thiefa 2.
Witajcie w miasteczku Hamlet – miejscu, gdzie diabeł wcale nie mówi dobranoc, tylko wyskakuje zza rogu i morduje całą Waszą drużynę. To właśnie do tej ponurej i podupadającej mieściny docieramy zaraz na samym początku przygody – istnieniu wspomnianej miejscowości, przywodzącej nazwą na myśl Szekspirowskiego bohatera, stale zagrażają potwory, demony i wszelkiego rodzaju plugastwo. Naszym zadaniem staje się więc skompletowanie ekipy – równie dzielnych, co gotowych marnie zginąć śmiałków, którzy odważą się wyprawić do skażonych regionów, gdzie zmierzą się z diabelskimi pomiotami. W tytule recenzji znajduje się termin „RPG”, trzeba jednak doprecyzować, że w przypadku Darkest Dungeon mamy do czynienia ze specyficzną odmianą tego gatunku. Jest to dungeon crawler doprawiony wieloma elementami znanymi z gier typu roguelike. W produkcjach tego rodzaju historia zazwyczaj pełni rolę drugorzędną względem mechaniki rozgrywki. W Darkest Dungeon jest tak i zarazem tak nie jest. A to dlatego, że opowieść, którą poznajemy w tle (m.in. za pośrednictwem genialnego narratora), choć nie wpływa na rozgrywkę, dobrze uzasadnia to, co robimy, a do tego przedstawiona jest w tak przekonujący sposób, iż śledzimy ją z niebywałą przyjemnością. Jeśli w ogóle można w ten sposób powiedzieć o tak mrocznej i przygnębiającej historii.
No dobrze, Darkest Dungeon ma zdecydowanie mroczny klimat – ale jaki dokładnie? Zacznijmy od mocnego stwierdzenia – uważam, że autorzy ze studia Red Hook przygotowali jedną z najpiękniejszych, choć zarazem najbardziej niepokojących, gier RPG ostatnich lat. Malowane ręcznie grafiki wykończono z dużą pieczołowitością, a wielość różnych szkiców symbolizujących np. ataki czy obronę powoduje, że oprawa – choć w zasadzie statyczna – wcale się nie nudzi. Sam klimat zaś to ciekawy miks mrocznej gotyckiej opowieści z silnymi inspiracjami twórczością H. P. Lovecrafta. Na drodze stają nam m.in. mackowate demony z innego wymiaru, obślizgli ryboludzie czy trujące, agresywne grzybostwory. W odróżnieniu od realiów, w których zwykle osadzał swoje historie wspomniany mistrz horroru, w przypadku Darkest Dungeon mamy do czynienia z bardziej klasycznym dark fantasy, a więc rzeczywistością rodem z XVI/XVII wieku, zahaczającą momentami o estetykę opowieści i filmów spod znaku płaszcza i szpady.
Samo mięcho, czyli flaki na wierzchu
Jądrem (ciemności, rzecz jasna) samego Darkest Dungeon jest oczywiście właściwa rozgrywka. A ta opiera się w zasadzie na raptem kilku podstawach. Oto centralną rolę w trakcie całej zabawy pełni miasteczko Hamlet. Jest ono swego rodzaju centrum, hubem dla naszych bohaterów. To tam rekrutujemy nowe postacie, leczymy je i wzmacniamy, a następnie wysyłamy na niebezpieczne wyprawy, ryzykując ich życiem i zdrowiem psychicznym. Trzon mechaniki stanowi zasada permanentnej śmierci – jeśli zginie nam któryś ze śmiałków, to nie możemy tego faktu cofnąć. Element ten, żywcem wyjęty z „rogalików”, doskonale współgra z posępnym klimatem poznawanej przy okazji opowieści.
Zwiedzane w Darkest Dungeon lochy rzadko kiedy mają postać liniową. Często musimy więc dojść do końca ślepego korytarza (bo tam może czaić się cel wyprawy), a potem zawrócić. W połączeniu z ograniczonymi zasobami (jedzenia, oświetlenia etc.) i rosnącym przerażeniem naszej ekipy planowanie podróży po lochach okazuje się wyjątkowo ważnym elementem gry, a tak często krytykowany w różnych tytułach backtracking (czyli cofanie się po własnych śladach – najczęściej dowód lenistwa deweloperów) w Darkest Dungeon staje się po prostu częścią mechaniki.
Same wyprawy sprowadzają się do przeczesywania posępnych lokacji – np. zatęchłych ruin czy wilgotnych nadbrzeży. Na każdy wypad zabieramy czterech śmiałków, odpowiednią ilość zapasów, a następnie, zwiedzając kolejne korytarze czy pokoje, staramy się zrealizować cel misji – a to pokonać wszystkich wrogów, a to zebrać wskazane przedmioty czy zabić danego bossa. I tutaj dochodzimy do elementu, za który wielu Darkest Dungeon pokocha... a wielu znienawidzi. Mowa o wyjątkowo wysokim poziomie trudności. W przemierzaniu kolejnych lochów przeszkadzają bowiem przeciwnicy, a turowe starcia z nimi należą do najbardziej wciągająco-irytujących walk, jakie zdarzyło mi się toczyć w ostatnich latach. Przeszkodę stanowią zresztą nie tylko paskudne maszkary, ale również stan zdrowia (w tym i psychicznego) naszych bohaterów. Każda napotkana grupa przeciwników zwiększa ryzyko wzrostu stresu, a ten może doprowadzić nie tylko do szaleństwa, ale wręcz do zawału serca śmiałka znajdującego się w stanie tak wielkiego przerażenia. Stres w Darkest Dungeon ma to do siebie, że nie mija bez dodatkowej pomocy – po powrocie z eskapady trzeba zestrachanego bohatera wysłać do karczmy czy klasztoru, aby w spokoju wypoczął. Nie możemy jednak wtedy korzystać z jego usług, co – pomijając stałe zgony w ekipie – dodatkowo komplikuje zebranie grupy na następną wyprawę.
Mówiąc o mechanice gry, chciałbym podkreślić trzy elementy – po pierwsze: jest ona stosunkowo prosta do zrozumienia (choć niestety wprowadzenie, którego można nawet... nie zaliczyć i przegrać, nie objaśnia jej idealnie), ale za to trudna do okiełznania. Po drugie: nieskomplikowana mechanika walki (starcia są turowe, postacie dysponują jedną akcją, a urozmaicenie stanowi tylko kwestia ich miejsca w linii) została znacząco wzbogacona za pomocą dziesięciu diametralnie różnych person, z których możemy konstruować nasze drużyny. Jakby tego było mało, każdy z bohaterów nie tylko awansuje na kolejne poziomy czy rozwija swoje uzbrojenie i indywidualne umiejętności, ale także zyskuje pozytywne i negatywne cechy. A tych jest całe mnóstwo i w ogromnym stopniu wpływają na skuteczność danego herosa (np. z pewnymi traumami postać poradzi sobie w lochach, ale będzie bezużyteczna w zatoce). Po trzecie wreszcie: najważniejszym elementem zabawy jest masa powiązań między bohaterami – rozgrywka w Darkest Dungeon często polega na konstruowaniu drużyny marzeń, której członkowie działają jak jeden mąż, uzupełniając się nawzajem i zmiatając z powierzchni ziemi kolejne grupy stworów. W każdym razie do czasu, kiedy trafią na zbyt trudnego przeciwnika, zginą lub dopadnie ich stres, a my na nowo będziemy musieli kombinować, układając kolejne zestawienia postaci.
To nie jest gra dla mięczaków
Od dawna trwa debata na temat trudności gier komputerowych. Wiele osób zwraca uwagę na fakt, że współczesne tytuły są o wiele prostsze od starszych przedstawicieli klasyki. Inni odpowiadają na to, że są po prostu lepiej zaprojektowane. Do tego dochodzi powszechność internetu, ułatwiająca szybkie znalezienie odpowiedzi na nurtujące nas podczas zabawy pytania. Darkest Dungeon to gra, która całą tę debatę po prostu odwraca do góry nogami – trudność to w zasadzie drugie imię i istota tego tytułu. Jeśli więc łatwo się irytujecie lub nie macie zacięcia do beznadziejnych przypadków, to trzymacie się z daleka od Najciemniejszego lochu.
Podstawą zabawy w Darkest Dungeon jest bowiem wieczny brak: pieniędzy na odpowiednie przeszkolenie naszych wojaków; żywności, gdy akurat zachce się im kolejny raz jeść w trakcie wyprawy (a ma to wyjątkowo przykre konsekwencje); czy zwyczajnie pierwszego ruchu w danej turze, który uratowałby nam całą kompanię przed żałosną śmiercią. To uczucie ciągłego niedoboru jest po prostu typowe dla całej rozgrywki. Wspaniale współgra też z przygnębiającą oprawą audiowizualną i spowijającym całość klimatem nieuniknionej zagłady. Nie pozostaje nic innego, tylko się wzdrygnąć.
Czytaj poradniki!
Darkest Dungeon to pierwsza od dłuższego czasu gra, która spowodowała, że regularnie szukałem informacji o niej w internecie. A to dlatego, że zwyczajnie trzeba przygotowywać się do każdej (!) wyprawy, zaś zanim zapamiętamy wszystkie niuanse i zależności, minie wiele godzin zabawy. Regiony, do których się wybieramy, mają swoją specyfikę – np. w Ruinach przyda się woda święcona, a w Norowisku dodatkowe bandaże. Podobnie jest z bossami i silniejszymi przeciwnikami – w przypadku każdego z nich warto się wcześniej przygotować, biorąc np. drużynę zadającą obrażenia za pomocą krwawienia (pomaga na opancerzonych wrogów) albo odwrotnie – na krwawienie odporną. I nie ma zmiłuj – nie chcemy przecież stracić naszych najlepszych wojaków (choć i tak ich stracimy...).
Wyjścia są zatem dwa – albo sami będziemy poznawać specyfikę miejsc, znajdowanych przedmiotów i spotykanych maszkar, albo skorzystamy z poradnikowego wsparcia. Wyjątkowo dobrze przygotowana została oficjalna Wiki Darkest Dungeon, ale na początek bardziej przydadzą się skompresowane wskazówki, zawarte np. w naszym poradniku, nad którym nieustannie pracujemy.
Sprawiedliwa niesprawiedliwość, czyli i tak zginiesz
Darkest Dungeon to gra, w której porażka stanowi element składowy rozgrywki. A nawet nie porażka, a całe setki porażek – pod tym względem tytuł przypomina serię Dark Souls (coś jest widocznie w tych grach ze słowem „dark” w tytule...). Różnica jednak jest taka, że o ile w cyklu studia From Software to głównie od gracza zależy, czy polegnie lub nie, tak w Darkest Dungeon zadecydować o tym potrafi kilka pechowych rzutów. W zasadzie, rozpoczynając starcie z grupą przeciwników, ciężko ocenić, jak się ono zakończy – możemy łatwo wygrać po trzech rundach i równie dobrze stracić członka drużyny, a „zyskać” masę stresu. Darkest Dungeon to zatem gra polegająca na minimalizowaniu nieuniknionych strat. Nie chodzi o unikanie porażek, bo tych będzie wiele, ale o zmniejszenie ich zakresu.
Broniąc tego trudnego systemu, muszę się jednak zgodzić, że jego losowość potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. Były takie wieczory, że po serii porażek po prostu wstawałem od komputera z poczuciem głębokiej niesprawiedliwości. I chociaż czasem jeszcze tego samego dnia odpalałem Darkest Dungeon na nowo, to zapomnieć o tych negatywnych wrażeniach nie sposób. Wydaje mi się, że w niektórych aspektach, balansując na cienkiej linii między rozgrywką trudną a irytującą, twórcy kilka razy lekko przekroczyli granicę. Niewiele rzeczy potrafi zdenerwować tak bardzo jak sytuacja, gdy tuż po noclegu nasi podopieczni znowu domagają się posiłku, czego akurat nie jesteśmy w stanie im zapewnić – w efekcie spokojna i kontrolowana dotąd wyprawa przeistacza się we frustrującą rzeź. W tym konkretnym przypadku po prostu nigdy nie wiemy, czy nasi herosi po kilku „zwykłych” wypadach nagle nie zaczną rzucać się na jedzenie z prawdziwie wilczą żarłocznością. Ktoś pewnie powie, że to element gry – i zgodzę się z nim, lepiej jednak zawczasu uprzedzić wszystkich potencjalnych śmiałków: to nie jest pozycja dla mięczaków lub osób niecierpiących losowości.
Wspomnieć muszę też o nieco drażniącym działaniu myszki – w mieście czasem trzeba obklikać po parę razy portrety postaci, by zobaczyć ich szczegóły. Nie uniknięto też wpadek przy okazji polskiego tłumaczenia (np. pojawiające się placeholdery w miejscu tekstu), aczkolwiek te zostaną pewnie szybko poprawione. I tak należy być wdzięcznym za wyposażenie gry w rodzimą wersję językową – trzeba bowiem podkreślić, że z racji klimatu występujące tu słownictwo bywa dość wyszukane, więc nawet gracze z niezłą znajomością angielskiego mogliby nie zawsze zrozumieć wszystkie wypowiedzi narratora, a to byłaby wielka szkoda.
Opinia Arasza
Produkcja studia Red Hook to wyjątkowo ciekawy przypadek. Założenia Darkest Dungeon są bardzo proste – wysyłamy czteroosobową drużynę do lokacji, bijemy potwory, zbieramy fanty i wracamy. Nie stoi za tym wielka filozofia ani rozbudowana fabuła. Jednak diabeł tkwi w szczegółach, a to one się w Darkest Dungeon najbardziej liczą. Pod prostą mechaniką kryje się bardzo rozbudowana gra. Znajdziemy tu elementy RPG, „rogalika”, strategii oraz gry eksploracyjnej. Niby nic odkrywczego, ale magikom ze studia Red Hook udało się połączyć te elementy w bardzo sprawny sposób.
Poziom trudności jest naprawdę wysoki, a gra nie wybacza błędów. Chwila nieuwagi albo niekorzystny rzut kośćmi jest w stanie zmienić komfortową sytuację w katastrofę. Im trudniejsza lokacja tym bardziej trzeba uważać. Dlatego właśnie Darkest Dungeon jest bardzo satysfakcjonujący, kiedy uda nam się szczęśliwie doprowadzić całą drużynę do miasta.
Wisienką na torcie jest oczywiście oprawa. Odpowiadający za styl graficzny Chris Bourassa stworzył unikatowe, przypominające mroczny komiks wizualia. Natomiast narrator, który przemawia głosem Wayne’a June’a doskonale buduje depresyjny klimat rozgrywki. Najważniejsze jest jednak to, że rozgrywka wciąga niesamowicie, a gracz chce brnąć dalej w najmroczniejsze lochy.
Ocena: 9/10.
Na koniec kwestia grindu, czyli mozolnego powtarzania tych samych czynności. Część osób jeszcze za czasów wczesnego dostępu krytykowała grę nie tylko za dużą losowość, ale również właśnie za grind. Trudno się w tej drugiej kwestii z nimi nie zgodzić – przynajmniej częściowo. Faktycznie, stale powtarzamy te same czynności (przygotowania, wyprawa, walka, rozwijanie budynków, rekrutowanie bohaterów, „farmienie” złota i przedmiotów etc.), ale głębia rozgrywki i jej gęsty klimat powodują, że nie odczuwa się tego jako czegoś negatywnego. Każda eskapada jest nieco inna – za sprawą losowości, każda może skończyć się tragicznie, stale więc zaciskamy palce na myszce, licząc na „krytyka”, który wyciągnie naszą drużynę z opałów.
Opinia Łosia
Darkest Dungeon to dla mnie najlepszy przykład słuszności idei crowdfundingu i wczesnego dostępu, bez których tytuł tego typu nie mógłby powstać, bo nie wpisuje się w korporacyjne tabelki „marki, na której można zarobić”. Ot, gra bez graficznych wodotrysków, bez większej reklamy i marketingu, a mimo to będąca na ustach wielu już od pierwszych dni obecności w usłudze Steam Early Access. Powodów jest kilka. Pierwszy i najbardziej oczywisty to prześliczna, niezwykle klimatyczna, ręcznie rysowana oprawa graficzna, pozbawiona niemal całkowicie animacji. To dosłownie fascynujące, jak statyczne obrazy mogą budować wrażenie immersji i dynamiki walki. Choć trzeba przyznać, że duża w tym zasługa i drugiego elementu definiującego Darkest Dungeon, jakim jest niezwykły narrator. Zarówno ton jego głosu, jak i wypowiadane kwestie sprawiają, że gracz czuje się, jakby słuchał prawdziwej, mrocznej opowieści o heroicznej walce dobra z siłami ciemności.
Warstwa audiowizualna to jednak tylko coś, co nas przyciąga na początku, a dalej jest jeszcze lepiej, bo przekonujemy się, że kryje się pod nią przemyślana mechanika gry, na którą składają się elementy RPG, roguelike’a, a także bardzo, ale to bardzo taktycznej walki. Prawdziwa zabawa to eksploracja lochów, rozwijanie własnej twierdzy, a także zwerbowanych herosów, konfigurowanie czteroosobowych drużyn wysyłanych do podziemi, dobieranie różnych klas bohaterów oraz kombinowanie z jak najefektywniejszym użyciem ich umiejętności. Balans całości i mnogość przeróżnych konfiguracji gwarantują satysfakcjonujące godziny główkowania i testowania pomysłów na idealny zespół. Prawdziwą wisienką na torcie jest zaś system stresu bohaterów i chorób psychicznych, wprowadzający kolejny aspekt, który musimy brać pod uwagę podczas starć.
Dla niektórych największym minusem tej pozycji będzie zapewne to, że bazuje ona na tzw. rzucie kostką, ale im dłużej gramy, tym bardziej oczywiste staje się, że wpływ ten nie jest aż tak wielki, jak może się wydawać na początku. Darkest Dungeon jest po prostu trudną grą, która nie wybacza błędów i wypraw do lochów na przysłowiowe „hurra”.
Ocena: 9/10.
Podsumowanie
„Ta gra jest za trudna” – nie powiedział nigdy żaden fan hardkorowych roguelike’ów. Darkest Dungeon to kawał solidnego RPG z ciekawymi dodatkami z dungeon crawlerów i „rogalików”, choć z zastrzeżeniem, że nie dla każdego. Ja bawię się doskonale (i na razie przestawać nie zamierzam), a chwilowa irytacja szybko ustępuje potrzebie odwiedzenia po raz kolejny posępnego miasteczka Hamlet. Bo Najciemniejszy loch to produkcja ogromna, posiadająca nie tylko dodany z okazji premiery tytułowy Darkest Dungeon, ale także tryb New Game+ czy masę wyjątkowo trudnych do zaliczenia osiągnięć. I naprawdę zazdroszczę temu, kto wymaksuje tę ponurą grę – będzie miał z tego mnóstwo frajdy i satysfakcji.