Ten darmowy klon Diablo mnie wciągnął, ale mikrotransakcje ma z piekła rodem
Sięgając po Undecember, postanowiłem wyzbyć się wszelkich nadziei i uprzedzeń. Nieczęsto gra otrzymuje ode mnie czystą kartę. Miałem ochotę na hack’n’slasha! Każda godzina utwierdzała mnie jednak w przekonaniu, że ta karta jest tylko kalką.
Nie powinienem tego robić, ale nic to. Powiem. Otóż gra koreańskiego studia Needs Games zatytułowana Undecember jest nawiedzona. By nie powiedzieć – opętana. Przez kogo? Z racji przynależności do gatunku hack’n’slash chciałoby się rzec, że przez demona. Takiego czerwonego i rogatego. No wiecie. W tym przypadku sprawa jest jednak poważniejsza. Nad grą unoszą się duchy. Duch Lost Arka, duch Diablo Immortal, duch Path of Exile... Oj, długo by wymieniać. Cały ten dom strachów można nazwać widmem naszych czasów – szablonowej, „nowoszkolnej” rąbanki.
Jako że listopad za pasem i wielkimi krokami zbliża się Święto Zmarłych (lub jak kto woli – Halloween), za pozwoleniem naczelnego chciałbym wcielić się w guślarza i się z owymi widziadłami rozprawić. Zaczynajmy tedy dziady!
Duch sztampy
Pewna doza niepokoju kryje się już w samym tytule gry. Undecember to bowiem nic innego jak dawne określenie trzynastego miesiąca następującego po grudniu. Brzmi jak anomalia? Zła wróżba? Otóż to. Pomysł ten koreańscy deweloperzy wdrożyli w swojej produkcji, powołując do życia Traum – świat stworzony przez dwunastkę bogów, a co więcej – zagrożony przez, no właśnie, trzynaste (nikczemne) bóstwo. Nie trzeba chyba dodawać, że należące do licznego grona growych złoli. W efekcie tego stanu rzeczy doszło do zakrojonej na szeroką skalę jatki, z której nie ostało się żadne boskie jestestwo, niezależnie od stronnictwa odwiecznego konfliktu. Lata później ludzie, używając boskich run, będących w zamierzchłych czasach narzędziem w rękach „tych dobrych”, doprowadzają zarówno do odrodzenia się wspomnianej dwunastki, jak i przyzwania wygnanego dawno temu uzurpatora... Konsekwencją tego jest przebudzenie uśpionego zła. Zagrożenie dla świata. Powołanie wybrańca. Tu zaczyna się nasza przygoda, a kończy moje zainteresowanie fabułą.
Oczywiście z dziennikarskiego obowiązku śledziłem ją, chcąc być wiernym narzuconemu samemu sobie, pełnemu dobrej woli, podejściu (pamiętacie – czysta karta), jednak po pewnym „plot twiście”, wrzucającym bogu ducha winnego gracza do lochów, zwątpiłem. Fabuła jest zaledwie pretekstowa, a jej główny cel stanowi umocowanie w świecie gry wspomnianych wcześniej run. Niemniej za to właśnie należy się tej pozycji plus – nieczęsto w dziełach tego typu mechaniki rozwoju są w jakikolwiek sposób powiązane ze światem przedstawionym.
Duch zaglądania przez ramię
Zjawa, z którą mamy tutaj do czynienia, prowadzi za sobą cały orszak upiorów, mniejszych bądź większych. Największym z nich, którego obecność odczuwamy nieustannie, jest unoszący się nad grą duch Path of Exile. Chciałoby się rzec, że ta produkcja jest jego inkarnacją lub, nomen omen, duchowym spadkobiercą, ale byłoby to lekkim nadużyciem, gdyż to po prostu zwykłe kopiarstwo. Niech będzie to zatem odpowiedzią dla wszystkich zastanawiających się, czy Undecember tylko udaje hack’n’slasha, jak to było w przypadku Lost Arka, czy faktycznie nim jest. To czystej wody sieczenie i rąbanie.
Na pierwszy plan wysuwa się tu przede wszystkim system rozwoju. O ile sama heksagonalna tablica, na której gracz umieszcza zdobywane w trakcie zabawy runy, jest pewnym novum, pomysłem ciekawym i dającym spore możliwości kombinowania, o tyle idea ich łączenia i jej wykonanie okazują się już wszystkim tym, co znamy z PoE. Umiejętności aktywne są reprezentowane przez runy podzielone na trzy kolorystyczne grupy, właściwe jednej z trzech obranych przez nas ścieżek – wojownika, maga i łowcy. Wzmacniamy je poprzez umieszczenie w ich sąsiedztwie run wspomagających, które zmieniają lub potęgują ich działanie. Tak utworzona mozaika kamieni służy za arsenał możliwości radzenia sobie z hordami adwersarzy.
Ciekawe rozwiązanie stanowi łączenie kamieni runicznych w potężne kombosy aktywujące jednocześnie dwie umiejętności. Moją gehenną był natomiast fakt, że runy nie rozwijają się wraz z bohaterem – musimy to robić ręcznie przy pomocy różnorakich kamieni u specjalnego rzemieślnika w mieście, co jest zarówno żmudne, jak i nudne.
A skoro przy esencjach jesteśmy – te niezliczone przedmioty, przywodzące na myśl orby z PoE (a może to są orby z PoE?), służą do tutejszego craftingu i nadawania znajdowanemu wyposażeniu nowych właściwości oraz ich ulepszania. Kto choć otarł się o dzieło studia Grinding Gear Games, odnajdzie się w tym wszystkim bez problemu, bo to po prostu ta sama mechanika.
Czy duch Path of Exile może prześladować tę grę jeszcze mocniej? Otóż może. Proszę bardzo: kolejny system rozwoju zaimplementowany w Undecember – zodiaki, czyli drzewka pasywnych umiejętności. Szkoda się nad nim rozpisywać, gdyż jest on wszystkim tym, co widzieliśmy w PoE czy później w Grim Dawn, warto jednak wspomnieć, że twórcy, chcąc dodać nieco od siebie i zamaskować jawną kalkę, dołożyli do tej mechaniki solidną porcję liniowości. Poszczególne konstelacje odblokowywane są bowiem w określonej z góry kolejności. No cóż. Brawa za chęci.
RozpierDuch
Undecember to pełnoprawny hack’n’slash ze wszystkimi tego zaletami i przywarami. Jako że jestem graczem singlowym, komponent MMO i tym razem niespecjalnie mnie do siebie przekonał. Na szczęście, w odróżnieniu do Lost Arka, żywych graczy spotkać możemy wyłącznie w mieście bądź w przygotowanych do tego celu instalacjach (rajdy, tryb przypominający tower defense z kolejnymi falami wrogów czy w końcu areny PvP). Przyjaznych dusz w wersji przedpremierowej było na tyle mało, iż czteroosobową drużynę udało mi się zebrać jedynie raz... Niechaj przemówią zatem wrażenia z rozgrywki solo.
Rząd dusz nieustannie krążących wokół singlowego gameplayu Undecember to rzecz jasna dziesiątki oponentów, których przychodzi nam posyłać na tamten świat. Narzędzia, jakimi operujemy, stanowią klasyczny wachlarz umiejętności napędzanych maną bądź cooldownem – standard. Jeśli zagrywaliście się w którykolwiek ze wspomnianych wcześniej tytułów, nie zaskoczy Was nic (z Lost Arka i jego wydmuszkowych zdolności Undecember na szczęście nie czerpie zbyt wiele). Starcia są dynamiczne, efektowne i satysfakcjonujące. Przeciwnicy liczni, zróżnicowani. Lokacje? Generowane proceduralnie, raczej korytarzowe niż otwarte. Wszystko, czego można by oczekiwać w 2022 roku od gry spod znaku „siecz i rąb”. Niestety, nic ponadto. <br>
Nie otrzymujemy tu zbyt wiele aktywności okołogameplayowych. Gdy się dobrze zastanowić – wręcz zaskakująco mało. Niewiele jest eksploracji i nagród z nią związanych, questy poboczne to standardowa klikanina, podczas pokonywania kolejnych obszarów zaskoczyć nas może co najwyżej strzeżona przez widmowe zastępy skrzynia bądź miniboss.
Nie inaczej rzecz ma się z wyposażeniem, które przychodzi nam kolekcjonować w tonach. Trzymamy się pewnych i wytyczonych lata temu przez Diablo 2 ścieżek. Nie omieszkam jednak wytknąć twórcom źródła mojej nieustającej irytacji w tej, jakże ważnej dla gry tego typu, materii.
Przede wszystkim – z racji bezklasowego systemu rozwoju w truchłach pokonanych kreatur znaleźć można coś dobrego dla każdego. Tak więc nasz tobołek wypełnia masa sprzętu nadającego się jedynie do utylizacji tudzież spieniężenia. Mało tego. Graficy nie wysilili się szczególnie w kwestii wizualizacji poszczególnych elementów wyposażenia, które niezależnie od docelowego przeznaczenia wyglądają bardzo podobnie, więc (szczególnie na początku) trudno na pierwszy rzut oka określić, jakie łupy powinny zwrócić naszą uwagę. Tarcza dla maga to według tutejszych standardów nic złego.
Duch Instagrama
Kolejnym upiorem nawiedzającym debiutancki projekt Needs Games jest znany m.in. instagramowej społeczności problem estetycznej homogenizacji. Wizualia gier hack’n’slash wydawanych w ostatnich latach to, podobnie jak niezliczone modelki wspomnianego serwisu, istna parada sobowtórów. Począwszy od PoE, przez Wolcena: Lords of Mayhem czy Last Epoch, a kończąc na Undecember, które do owego grona dołącza. W omawianym przypadku nie ograniczono się jednak tylko do podobnej stylistyki, kolorystyki czy klimatu. Niektóre lokacje są niemal żywcem wyjęte ze wspomnianych wyżej tytułów (np. miasto Myrr to idealny wręcz falsyfikat Forest Encampment z Path of Exile, która to miejscówka była z kolei inspirowana dokami Kurast z Diablo 2).
Jedna z gwiazd i marketingowych dźwigni Undecember – tablica, na której umieszczamy runy umiejętności.
W ogólnym rozrachunku szata graficzna wydaje się dość przeciętna i trudno traktować sieciowy charakter gry jako wymówkę – Lost Ark pokazał, że można. Niezbyt ciekawie prezentuje się też interfejs tej pozycji, ze szczególnym naciskiem na brzydkie czcionki.
W zamian za wizualny niedosyt otrzymujemy produkcję bardzo stabilną, nawet gdy na ekranie rozpętamy piekło, wykorzystując estetycznie i efektownie wyglądające umiejętności aktywne.
Oprawa audio z kolei lśni i daje stronie artystycznej tego tytułu nadzieję na odkupienie, mimo kilku dziwacznych rozwiązań, takich jak duduk, instrument niemal nierozerwalnie związany z klimatem pustynnym, użyty w lokacji leśnej. Do tego mocne bębny i perkusje potęgujące konsternację tego zabiegu.
Duch rączki (wyciągniętej po forsę)
To wyjątkowo złośliwe widziadło unoszące się nad coraz większą liczbą gier, napastliwym wzrokiem spogląda szczególnie w kierunku gatunku hack’n’slash. Zupełnie niegroźne w przypadku Path of Exile, zabójcze w Diablo Immortal i niepokojąco bliskie Diablo IV, staje się również nieodłącznym towarzyszem Undecember.
W tym momencie, co tu dużo mówić, gra wydaje się mocno odchylona w kierunku P2W, nurza się wręcz w różnorakich walutach, skrzynkach, game passach i skórkach. Za prawdziwe pieniądze możemy tu kupić praktycznie wszystko – od esencji po runy. Czy musimy? Ja w trakcie kilkunastu godzin spędzonych z tą pozycją i czterech aktów, które przemierzyłem, nie odnotowałem takiej konieczności, choć kląłem pod nosem na okrojoną liczbę miejsc na stole alchemicznym czy kurczący się z godziny na godzinę zasób podręcznej kiesy na ekwipunek. Rzecz jasna, w obydwu przytoczonych przypadkach pomocna okazuje się wirtualna waluta.
Więcej przykładów? Podczas całej mojej przygody z grą nie udało mi się wydropić niczego, co pozwoliłoby rozwinąć runę z poziomu zwykłej do magicznej. Za pieniądze takie esencje craftingowe dostępne są od ręki.
Duszek mobilności
Implementacja w grze funkcji cross-platformowych nie pozostawia złudzeń – jeśli równamy, to w dół, a więc do poziomu rozgrywki na platformach mobilnych. Na szczęście w przypadku Undecember duch gier mobilnych nie przeraża tak jak w konkurencyjnych dziełach.
O ile dla Diablo Immortal strój pełnowymiarowej produkcji pecetowej uszyty został naprędce, rozłaził się, pruł w szwach, czasami wręcz komicznie odsłaniając mobilny rdzeń tej pozycji, o tyle Undecember wydaje się odziane w sposób niewzbudzający podejrzeń, choć pod pięknymi szatami kryje się wiele rozwiązań typowych dla rozgrywki przeznaczonej na mniejsze ekrany.
Poza wspomnianą wyżej monetyzacją i sięganiem nam do kieszeni gra stosuje wszystkie znane ludzkości sztuczki rynku mobilnego. Wywołanie początkowej euforii mnogością powitalnych prezentów, częstowanie codzienną porcją nagród frekwencyjnych i czasowych, mechanizm przepustek sezonowych, nieustający strumień powiadomień o nagrodach za kolejne osiągnięcia, tytuły czy wpisy w dzienniku. Gracz jest bombardowany darami z każdej strony, otoczony siecią narkotycznych bodźców, by na samym końcu uznać, że te kilka złotych zostawionych w item shopie to nic wielkiego.
Co do samej rozgrywki – mobilna spuścizna objawia się tu przede wszystkim w automatyzacji gameplayu. Automatyczne prowadzenie gracza do celów misji, do kupców czy rzemieślników, automatyczne zbieranie lootu. Standard? A co powiecie na mechanikę automatycznego używania potionów albo automatycznego... ataku. Tak, w grze możemy (choć nie musimy) wybrać opcję używania umiejętności przypisanej do prawego przycisku myszy w sposób bezwiedny. Ja oczywiście z owego udogodnienia zrezygnowałem, choć w sumie nic do niego nie mam. Natomiast automatyzmy w pożytkowaniu rozmaitych mikstur przyjąłem z otwartymi rękoma, tym bardziej że warunki i progi (np. poziomu zdrowia) ich używania możemy w pełni regulować i dostosowywać do własnych potrzeb i stylu gry.
Hulaj dusza, piekła nie ma
Cóż mogę Wam rzec, dobre duszyczki? Jak poprowadzić ku szczęściu, odkupieniu, gdy sam swych decyzji pewny nie jestem? Z jednej strony, w Undecember bawiłem się całkiem nieźle. Te niespełna dwadzieścia godzin spędzonych z wersją demo oraz kilka przy okazji oficjalnej premiery minęło mi nie wiadomo kiedy. Z drugiej – szpony mikrotransakcji, w jakie tytuł ten chce pochwycić gracza, skutecznie mnie od niego odrzucają, a wszechobecne naśladownictwo zniechęca do zagłębienia się w ten świat.
Undecember to niezgorzej zaprojektowana machina, której tryby wciągnęły mnie niezwykle umiejętnie. Jeśli to grzech, kilka powyższych zdań niech będzie moim rachunkiem sumienia. Piekielne ognie raczej mnie nie dosięgną. Ducha Pana Grozy w grze nie zastałem.