Aven Colony Recenzja gry
Recenzja gry Aven Colony – przyjemny kosmiczny city builder
Jeśli brakuje Ci planów na wakacje, Aven Colony autorstwa Mothership Entertainment może okazać się propozycją idealną. Odwiedzisz egzotyczne krainy i zadbasz, by cywilizacja człowieka zagościła tam na stałe. Uprzedzamy, lekko nie będzie.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- syndrom jeszcze jednego budynku;
- długie misje o zróżnicowanym stopniu złożoności;
- wysoka grywalność;
- spójny model ekonomiczny;
- ładna oprawa graficzna…
- … która z czasem się nudzi;
- bezpłciowa muzyka;
- kilka błędów technicznych.
Gatunek city builderów może nie dominuje na rynku, ale zawsze znajduje wierną grupę odbiorców. To gry, po które z chęcią sięgają zarówno niedzielni burmistrzowie, pragnący postawić kilka budynków do obiadu, jak i ekonomiczni wyjadacze z kalkulatorami w głowie, którzy zjedli zęby na SimCity, Faraonie i podobnych produkcjach. Obie grupy poczują się jak w domu, obcując z Aven Colony.
Gra wydana przez zasłużony Team17 to klasyczny do bólu symulator budowy kolonii, rzucający nas na nowo odkrytą planetę, tytułowe Aven Prime, gdzie mamy zadbać o to, by malutkie placówki przeobraziły się w samowystarczalne i prosperujące miasta. Wiele świeżości do gatunku nie wnosi, ale jeśli nie oczekujecie innowacji, tylko porządnego gameplayu, to trafiliście pod właściwy adres.
Jak zdobyto odległą galaktykę
Z pamiętnika gubernatora, Ziemia
Całe życie czekałem na taką okazję. Po to zdobywałem te cholerne stopnie i stypendia na studiach. Po to budowałem sieć kontaktów i powiązań. Chciałem coś zmienić, popchnąć ludzkość na nowe tory. Teraz wreszcie nadarza się okazja. Zgłosili się do mnie z propozycją nie do odrzucenia. Mam objąć posadę gubernatora na świeżo zasiedlonej planecie, Aven Prime. Oczywiście zgodziłem się od razu. W chwili gdy piszę te słowa, jestem już spakowany i czekam na transport. Przygotowałem sobie nawet kubańskie cygara. W końcu, co może pójść nie tak...?
Choć Aven Colony jest strategią skupioną na budowaniu miasta i rozwoju infrastruktury, dostajemy zaskakująco spójny tryb fabularny. Historię napisano wprawdzie w oparciu o zgrane patenty z filmów i seriali science fiction – nikt tu prochu nie wymyślił, ale w praktyce to jednak działa i zyskujemy dodatkową motywację, by rozbudowywać nasze osiedla. Dzięki temu nie tylko dbamy o dobro podopiecznych, ale też odkrywamy kolejne tajemnice planety.
A tych trochę wbrew pozorom jest, bowiem w nowym raju znajdujemy pozostałości po cywilizacji, która zamieszkiwała te tereny wieki temu. Nie wiemy, co zmusiło obcych do porzucenia domu. Dodatkowo, nasze poczynania komentuje kilku doradców odpowiadających za ekonomię, eksplorację, sondaże polityczne czy rozwój technologiczny i naukowy.
Większość postaci jest odrobinę nijaka, ale ze dwie z nich wybijają się nieco dzięki ciekawszym odzywkom czy paru sytuacjom stworzonym przez fabułę. Tak czy inaczej, pomagają budować poczucie, że odpowiadamy za coś więcej niż tylko grupę anonimowych cyferek – lepiej lub gorzej tworzą iluzję życia w kolonii, a przy okazji czeka nas kilka całkiem przyjemnych zwrotów akcji.
Całą historię napędza wykonywanie zadań głównych (mamy też pomagające rozwijać miasto zadania poboczne, ale one nie wpływają na opowieść w grze) w poszczególnych misjach. Zazwyczaj są to przyjemne, przemyślane questy, których chętnie się podejmujemy ze względu na rozbudowę naszej placówki – choć czasem warto poczekać chwilę z ekonomiczną szarżą i zapewnić odpowiednie fundamenty kolejnemu przedsięwzięciu, bo możemy się nieźle przejechać na niedoszacowaniu zasobów i spowolnić ogólny rozwój. Niemniej warto je wypełniać w odpowiednim tempie – bo i nagrody są godziwe.
Scenariusze są długie (niektóre przewidziane na grubo ponad 4–5 godzin, a po realizacji wszystkich zadań dalej da się grać) i wciągające, ale równie dobrze można zignorować fabułę i skupić się na trybie sandboksowym, by po prostu rozbudowywać miasto do oporu, choć na tych samych mapach co w kampanii.
Nadchodzi zima
Teoretycznie w każdym scenariuszu schemat rozgrywki wygląda podobnie – ciężko zresztą odkryć Amerykę w tym gatunku, można tylko zadbać o odpowiednie urozmaicenie. I z tego zadania studio Mothership wywiązało się fachowo.
Zapewniamy odpowiednio prosperujące zaplecze do pozyskiwania surowców i żywności, dbamy o poziom zasilania i napływ nowej ludności oraz mnóstwo innych czynników (czystość powietrza, zdrowie, rozrywka... no przecież to ludzie, a nie mrówki, bez paru barów, supermarketu i stadionu się nie obejdzie). Możliwe, że w innej grze podobny schemat znudziłby się po dwóch, trzech mapach, ale tutaj twórcy postarali się o zróżnicowanie warunków na każdym obszarze.
Z pamiętnika gubernatora, Aven Prime, 22.00 czasu lokalnego
Czuję się trochę jak Krzysztof Kolumb z Wyprawy do raju Ridleya Scotta. Wysyłamy ekspedycje i odkrywamy nowe lądy, docieramy tam, gdzie jeszcze stopa człowieka nie postała. Pewnie, nie ma lekko. Wydobycie surowców idzie wolno, z jedzeniem, wodą i powietrzem bywa różnie, ale generalnie – staramy się. Ja i wszyscy wokół. Wprawdzie doszły mnie słuchy o szpiegostwie, a w dodatku zbliża się fala mrozów, ale jakoś sobie z tym poradzimy. Nikt nie powiedział, że życie pioniera będzie usłane różami.
Na pustyni jest ciężko z wodą, kiedy z kolei trafiamy na mroźną północ, sporo się trzeba namęczyć, nim uda się napełnić lodówki, a i terytoria teoretycznie ładne, przyjazne i o umiarkowanym klimacie kryją przed nami parę niespodzianek. W każdym wypadku musimy inaczej podejść do planowania, szczególnie w pierwszych etapach zasiedlania terenu. Dzięki temu nie narzekamy na nudę nawet przy otwarciach, które przecież powinny być banalne.
Na dynamikę gry wpływa też cykl pór roku. Na Aven Prime istnieją tylko dwie, ale długa i sroga zima wystarczy, by dać kolonii w kość, a nam przysporzyć dodatkowych zmartwień i siwych włosów na głowie. Uprawy są gorsze, spada też poziom energii generowanej przez tanie w utrzymaniu panele słoneczne. I wtedy trzeba kombinować za pomocą handlu lub liczyć na posiłki z centrali – ale te zdarzają się niezwykle rzadko i w naprawdę wyjątkowych sytuacjach.
Wściekła zima to zresztą nie koniec atrakcji, jakie przygotował dla nas ekosystem. Jako jednoosobowy sztab kryzysowy musimy radzić sobie z wyciekami trującego gazu, zarodnikami rozsiewającymi paskudztwo czy jednym naprawdę przerośniętym zwierzątkiem. W pewnym momencie trzeba zmierzyć się z wieloma zagrożeniami oraz problemami naraz.
Przy tych wszystkich przeciwnościach losu Aven Colony ze spokojnego city buildera przeobraża się w drapieżnego, ekonomicznego StarCrafta (tyle że uzbrojonego w aktywną pauzę). I wiecie co? To właśnie wtedy gra naprawdę pokazuje pazury. Dzięki takim zmianom tempa rozgrywka zyskuje na atrakcyjności, dynamice i różnorodności. Jeszcze bardziej doceniamy chwile spokoju (złudnego, nie czarujmy się) i nie nudzimy się nawet wówczas, gdy czekamy, aż odpowiedni surowiec osiągnie wymagany poziom, by dało się coś zbudować.
Żeby nie było za łatwo, co kilka sezonów należy wygrać wybory. To one weryfikują, jak dobrze sprawdzamy się w roli gubernatora (a potem kanclerza i prezydenta) i w całkiem naturalny sposób pokazują, co jeszcze wypadałoby poprawić, by zadowolić naszych marudnych podopiecznych. Mechanika w tym przypadku jest prosta i nie musimy się przejmować niczym oprócz dbania o morale i poparcie, co i tak czynimy, by wszystko jakoś działało.
Zasad i zależności do przyswojenia jest więc naprawdę sporo (jak to w tego typu produkcjach bywa), ale dostajemy wyjątkowo przyjemny i przejrzysty samouczek, który łagodnie i stopniowo pokazuje sposoby, jakimi można okiełznać nowy świat.
Ładne to, ale...
Z pamiętnika kanclerza, Aven Prime
Nie na to się pisałem. Tylko uporaliśmy się z zarazą przyniesioną przez te cholerne zarodniki – szpitale ledwie wydoliły – a już zaczęła się fala przestępczości, kradzieży i innych rozbojów. Że niby tych kolonistów rekrutowano jako najlepszych spośród najlepszych? Dobre sobie. Ale to dopiero początek i w sumie spodziewałem się problemów. Nikt natomiast nie uprzedzał mnie, że z martwego krateru wyskoczy cholerny czerw, wielki jak góra i wściekły jak pracownicy zamykanej kopalni. Czerw. Prosto z Diuny Herberta. Gdyby nie wieżyczki, które kazałem postawić, zeżarłby pół miasta. „Ale to przecież zbędny wydatek” – mówili. Z innych kataklizmów – zbliżają się wybory. Gdzie jest ta przeklęta butelka, kiedy jej najbardziej potrzebuję?
Na Aven Colony patrzy się z przyjemnością. Mothership Entertainment wyposażyło swoją grę w całkiem ładną grafikę, zadbało o odpowiednią ilość wielokątów, przyjemne projekty map, kolorową roślinność i efektowne stwory nękające naszą placówkę. Wszystko to utrzymane jest w miłej dla oka kolorystyce. Problem w tym, że po godzinie rozgrywki zdajemy sobie sprawę, iż oprawa jest strasznie, ale to strasznie typowa dla gatunku i pozbawiona charakteru. W pewnym momencie zaczyna nam doskwierać brak czegoś wyrazistego w stylistyce gry.
Jeszcze gorzej ma się rzecz z muzyką. Przez chwilę wydaje się ona składanką ładnych nutek pasujących do sytuacji, ale szybko zaczyna nużyć. Nie zdziwię się, jeśli większość z Was zmontuje własną playlistę, by umilić sobie kolonizację kosmosu i nadać jej taki klimat, jakiego oczekujecie. Sytuację poprawiają trochę przyjemne odgłosy otoczenia i nieźle dobrani lektorzy, ale tego muzycznego tła jednak odrobinę szkoda.
Nie wszystko w Aven Colony działa też jak trzeba. Po rozbudowaniu kolonii do słuszniejszych rozmiarów spada płynność wyświetlania grafiki. Co więcej, na różnych etapach rozgrywki zdarza się, że tekstury pokrywające zabudowania kolonii zwyczajnie znikają. Póki co odczarować ten stan pomagało wczytanie zapisu gry, ale to i tak dość drażniące zjawisko.
Z pamiętnika prezydenta, Aven Prime
Jezu, wygrałem. Narzekali na bezprawie, złe powietrze, zamordystyczną politykę, wieszczyli koniec świata, ale jednak mnie wybrali. Weź tu ich zrozum. Co więcej – mimo kolejnych kataklizmów – miasto dalej stoi. Ja – już ledwo, ledwo. Wypalam wszelki tytoń, jaki wpadnie mi w ręce, a alkohol wydzielają mi w aptekarskich dawkach. To nic, że stanowię tu najwyższą władzę. Pewnie i najbliższe wybory wygram, ale potem – koniec. A przynajmniej urlop. Nie mam do tego zdrowia. Muszę gdzieś polecieć i niczym się nie przejmować. Słyszałem, że na Mar-sarze mają świetne bary utrzymane w teksańskim stylu i jeśli tylko nie przeszkadza ci robactwo, można się tam odnaleźć. Myślę, że sobie poradzę. Kilka przerośniętych karaluchów wydaje się drobną niedogodnością w porównaniu z tym, co przeżyłem na Aven Prime.
Budujemy nowy dom
Mimo powyższych zastrzeżeń Aven Colony to kawał porządnej i wciągającej strategii ekonomicznej. Postawiono na sprawdzone rozwiązania, odrobinę je dopracowano i stworzono coś, co pochłania nas na długie godziny. Spodziewajcie się, że raz i drugi z syndromu jeszcze jednego budynku do wzniesienia wyrwiecie się gdzieś około czwartej nad ranem. I będziecie się zastanawiać, jak do tego doszło. A odpowiedź jest prosta. Aven Prime wygląda jak każda inna planeta, momentami wręcz tradycyjnie do bólu, ale jej zasiedlanie zwyczajnie sprawia frajdę.
O AUTORZE
Już od dłuższego czasu szukałem strategii o lekkim zabarwieniu ekonomicznym, brakowało mi jednak wolnej chwili, a jeszcze częściej – pomysłu, po jaką grę sięgnąć. Byłem otwarty zarówno na coś w stylu Settlersów czy Cywilizacji, jak i SimCity. I wtedy trafiłem na Aven Colony. Z tym city builderem spędziłem dobrze ponad 25 godzin, by przyswoić sobie kampanię, i podejrzewam, że jeszcze trochę na Aven Prime posiedzę.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Aven Colony na PC otrzymaliśmy od wydawcy, firmy Team17.