Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Dwarves Recenzja gry

Recenzja gry 6 grudnia 2016, 12:00

Recenzja gry The Dwarves – liche krasnoludzkie rzemiosło

Bacznie obserwujemy studio King Art Games, odkąd Jakub Różalski wybrał je na twórców gry Iron Harvest. The Dwarves można uznać za sprawdzian przed egzaminem z gatunku RTS. Niestety wyszło średnio…

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

PLUSY:
  1. fani krasnoludów (rasy) i Krasnoludów (książki) powinni być zadowoleni;
  2. quasi-paragrafowe podróżowanie po mapie świata i eksplorowanie lokacji jest klimatyczne i potrafi wciągnąć;
  3. ciekawie zrealizowana narracja, całkiem nieźle napisane i zagrane dialogi;
  4. walka, gdy akurat nie kłuje w oczy babolami, daje jako taką satysfakcję;
  5. przyzwoita oprawa audiowizualna, z ładnymi cut-scenkami i muzyką Blind Guardian.
MINUSY:
  1. niedorobione walki – chaotyczne, nieczytelne, z marną fizyką, kulejącą SI i toną błędów;
  2. sztampowa, pozbawiona znaczących wyborów opowieść na mniej niż 10 godzin;
  3. szablonowy świat fantasy, w którym nie ma prawie nic do roboty;
  4. prymitywna warstwa RPG;
  5. niewygodne sterowanie, którego na dodatek nie da się konfigurować;
  6. niestabilność programu (okazjonalne crashe).

Jako miłośnik literatury fantasy współczuję Niemcom. Podczas gdy polscy gracze mogą chwalić się przed całym światem twórczością Andrzeja Sapkowskiego i jej znakomitymi adaptacjami studia CD Projekt RED, tak nasi zachodni sąsiedzi dopiero niedawno dostali coś podobnego… O ile za podobne uznamy książkę, która sprawia wrażenie zwykłego naśladownictwa Tolkiena (mowa o Krasnoludach pióra Markusa Heitza), i powstałą na jej podstawie produkcję, która wygląda jak Dragon Age: Początek z niezwykle skromnym budżetem (The Dwarves właśnie). Studio King Art Games stworzyło RPG-a z potencjałem – niestety, w większości zmarnownym. To za mało, by z zapałem rekomendować taką pozycję komukolwiek.

Dwarf Age: Początek?

Skąd skojarzenia z pierwszą odsłoną serii Dragon Age? Po pierwsze, zarys fabuły. Gdyby nie fakt, że literacki pierwowzór powstał kilka lat wcześniej, mógłbym być podejrzliwy, poznając opowieść o młodym krasnoludzkim kowalu, któremu zrządzeniem losu przypada zadanie zjednoczenia swoich współplemieńców, ludzi oraz elfów do walki z wielkim złem, tutaj objawiającym się pod postacią czarnoksiężnika zawiadującego armią orków, nieumarłych i mrocznych elfów (lokalnie zwanych elframi). Oczywiście jest to fabularny schemat znany w fantasy od wieków, ale również powszechny motyw, który łączy heroiczny patos, dozę mrocznej brutalności oraz nutę rubasznego humoru, nasuwając na myśl dzieło BioWare.

Nie dajcie się zwieść barwności screenów z The Dwarves – Girdlegard to czasami ponure i okrutne miejsce.

Druga rzecz, która budzi luźne skojarzenia z Dragon Age: Origins, to mechanika. The Dwarves również mieni się taktycznym RPG, w którym prowadzimy czteroosobową drużynę śmiałków do boju. Kluczem do sukcesu jest planowanie działań przy użyciu aktywnej pauzy i korzystanie ze specjalnych zdolności bohaterów. Jednak tutaj podobieństwa się kończą, bo w dziele King Art Games obok walk wiele czasu spędzamy na podróżach po świecie zrealizowanych na modłę paragrafówek.

Paragrafami po mapie

Ten właśnie podróżniczy aspekt gry omówię w pierwszej kolejności, zanim przejdę do znęcania się nad systemem walki. W eksploracji świata Girdlegardu tkwi największa siła The Dwarves. Przesuwanie pionka po mapie, na której rozpięto dość gęstą siatkę szlaków, potrafi wciągnąć i ma w sobie oldskulowy urok klasycznych przygód fantasy. W trakcie wyprawy regularnie zachodzą wydarzenia, do których musimy się ustosunkować – mogą to być np. interakcje między członkami drużyny, próby pokonania przeszkód terenowych czy spotkania z tajemniczymi nieznajomymi. Zabawa staje się tym bardziej angażująca, gdy przekonujemy się, że zła decyzja może być śmiertelna w skutkach.

Niestety, czar pryska, kiedy odkrywamy, że świat tylko pozornie wypełniony jest atrakcjami. Dopóki trzymamy się ścieżki wiodącej do głównego celu, często doświadczamy interesujących przygód, ale przemierzanie obrzeżnych dróg dostarcza znikomych wrażeń. Brakuje losowych spotkań, w większości wiosek i miast czeka na nas nie więcej niż jedna aktywność (zwykle wizyta w sklepie), a liczbę wątków pobocznych można policzyć na palcach dwóch rąk (jeśli nie jednej). Na domiar złego opowieść jest liniowa, a podejmowane sporadycznie wybory nie mają żadnego przełożenia ani na przebieg, ani nawet na finał opowieści. Co gorsza, ów finał wprawni gracze są w stanie zobaczyć w mniej niż 10 godzin, a ci najbardziej dociekliwi w nie więcej niż 15.

Intensywna sztampa

Od czasu do czasu gra raczy nas sekcjami eksploracyjnymi, które przywodzą nieco na myśl przygodówki. Zdarzają się też proste wyzwania logiczne.

Recenzja gry The Dwarves – liche krasnoludzkie rzemiosło - ilustracja #2

The Dwarves jest oparte na książce Krasnoludy – otwierającym pięciotomowy cykl niemieckim bestsellerze, który został napisany przez Markusa Heitza w 2003 roku, a na polski rynek trafił parę lat później. Gra stanowi stosunkowo wierne (choć skrócone) przełożenie fabuły powieści na medium cyfrowe.

Jednak bardzo krótka kampania ma też swoje zalety. Abstrahując od wynikającego z tego krótszego użerania się z mechaniką gry (do której przejdę za chwilę), oznacza to bardziej zwartą i emocjonującą kompozycję fabuły. Jakkolwiek próżno szukać czegoś bardzo odkrywczego i zajmującego, czy to w świecie przedstawionym, czy w przebiegu wydarzeń, to dzięki licznym zwrotom akcji opowiastkę śledzi się całkiem przyjemnie. Jest to również zasługa bardzo ładnych cut-scenek, w których czuć rękę specjalistów od przygodówek (a w tym gatunku specjalizowało się do tej pory studio King Art Games), a także przyzwoicie nagranych dialogów i ciekawego modelu narracji opartego na wypowiedziach bohaterów przeplatanych opisami czytanymi przez narratorkę.

Po stronie mniej czarujących elementów warstwy fabularnej zapisałbym też postacie. Dotyczy to zwłaszcza głównego bohatera, Tungdila – pozbawionego charakteru krasnoluda o gołębim sercu, którego bardziej niż do topora, piwa i złota ciągnie do książek. Trochę lepiej wypada jego kilkunastu towarzyszy należących w większości do tej samej rasy (tak, tytuł gry nie jest przypadkowy), ale reprezentujących ją bardziej „godnie”. W drużynie mamy też wyniosłą czarodziejkę z golemem i błaznującą trupę aktorską. Poszczególne postacie da się polubić (lub wprost przeciwnie), choć jest ich zbyt wiele i tym samym gra nie poświęca każdej z nich dostatecznie dużo uwagi, abyśmy mogli nawiązać z nimi głębszą więź emocjonalną.

Girdlegard mógłby jawić się ciekawszym i głębszym światem, gdyby twórcy zatroszczyli się o jakiś glosariusz czy leksykon.

Sromotny odwrót z pola walki

Rychły koniec przygody cieszy szczególnie, gdy uwzględnimy prostotę – by nie rzec: prostackość – RPG-owej mechaniki gry. Cały rozwój postaci sprowadza się do wyboru jednej z dwóch umiejętności co dwa poziomy (przy czym ewolucja bohatera kończy się na poziomie 10). Także zarządzanie ekwipunkiem sprowadzono do minimum – zdobywamy co najwyżej mikstury i amulety, w które można wyposażać drużynę na czas walki (w liczbie jeden przedmiot na postać). Krótko mówiąc, bieda z nędzą. Po prawdzie możemy próbować uzasadnić takie rozwiązanie, wskazując, że w drużynie może znajdować się nawet dwanaście postaci naraz… ale na tle innych gier RPG jest to mało przekonujące usprawiedliwienie.

No dobrze, a co jest nie tak z tym systemem walki? Kuleją już same jego założenia. Nie dajcie się zwieść hasłom reklamowym – The Dwarves nawet nie stało obok taktycznych gier RPG. Dostajemy tu raczej krzyżówkę wspomnianego Dragon Age: Origins z hack’n’slashem, w której bezładną łupaninę z udziałem dziesiątek wrogów co rusz pauzujemy, by użyć jednej z zaledwie trzech specjalnych zdolności bohaterów albo jednego przedmiotu. I to tyle – zapomnijcie o doborze odpowiedniej formacji drużyny czy ustalaniu postawy każdej postaci (np. agresywnej czy defensywnej).

Bodaj największym rozczarowaniem jest szumnie zapowiadane wykorzystywanie fizyki w walce. Owszem, częstym efektem ataków jest spychanie, powalanie czy roztrącanie grup przeciwników, ale trzeba wielkiego samozaparcia, by zepchnąć byle goblina w przepaść ziejącą dwa metry obok. Ciała wrogów wykazują mniejszą bezwładność pod wpływem potężnych ataków, niż powinny. Zresztą fizyka potrafi prowadzić też do kuriozalnych sytuacji, takich jak wzajemne powalanie się bohaterów ruszających do walki w zwartej grupie albo ich wywracanie się na przeszkodach. Na szczęście zdarza się to dość rzadko.

Mój przyjaciel krasnolud

Taktyczny posmak miało zapewnić też wybieranie do każdej walki czterech postaci spośród większej puli, ale konkretne cele do realizacji poznajemy dopiero po rozpoczęciu starcia, więc i ten element nie działa jak należy.

Starcia dałoby się toczyć z przyjemnością nawet bez taktycznej głębi, gdyby nie koszmarne wręcz niedopracowanie tego elementu rozgrywki. Najgorsza jest chyba nieczytelność pola walki – przy oddalonej kamerze sylwetki wrogów często zlewają się z otoczeniem, a postaci nie można w żaden sposób podświetlić. Życia nie ułatwia też fakt, że kursorem czasem trudno namierzyć postać (mimo najechania na jej sylwetkę), a szwankującej kamery nie da się przesuwać. Ponadto częste pauzowanie jest potrzebne nie tylko po to, by precyzyjnie wymierzać ataki (starając się nie trafić sojuszników), ale przede wszystkim z powodu nieudolnej SI naszej drużyny.

Bohaterowie mogą zablokować się na byle przeszkodzie, a pozostawieni sami sobie na parę sekund potrafią zamrzeć w bezruchu, nawet jeśli walka wre kilka kroków dalej. Wrogowie wcale nie są lepsi – atakują kupą bez jakiejkolwiek taktyki, polegając na odradzaniu się w nieskończoność (lub do momentu osiągnięcia przez gracza określonych celów), i zupełnie nie przeszkadza im fakt, że znaleźli się np. w chmurze trującego gazu. No i jest jeszcze tona błędów. Jedyna grywalna postać z bronią dystansową strzela w zwarciu, duże mikstury lecznicze w ogóle nie działają, a specjalny atak raz chybi, innym razem nie „zaskoczy” (ale pochłonie punkty akcji), a wreszcie zablokuje się na skutek zawieszenia zegaru odmierzającego ponowne przygotowanie zdolności.

Najbardziej chaotyczne są walki z bossami - pokonanie takiego przeciwnika od razu kończy bitwę, więc pchamy się ku niemu na oślep, ignorując tłum szeregowych potworów.

Na całe szczęście walki nie są dominującym elementem rozgrywki w The Dwarves, a dzięki zróżnicowanym scenariuszom bitewnym i solidnemu poziomowi trudności da się czerpać jako taką satysfakcję z odnoszenia zwycięstw (o ile w danym starciu natężenie błędów nie jest za wysokie). Garść patchów może znacząco poprawić sytuację, ale żeby starcia były tak fajne, jak się zapowiadały, trzeba byłoby chyba na nowo przepisać kod gry…

Błogosławieństwo Ślepego Strażnika

Recenzja gry The Dwarves – liche krasnoludzkie rzemiosło - ilustracja #1

Co The Dwarves mówi nam o kondycji studia King Art Games, które stworzyć ma Iron Harvest – wyczekiwanego RTS-a w uniwersum 1920+ Jakuba Różalskiego? Niestety, jakość gry nie napawa otuchą. Deweloperowi trudno odmówić pomysłowości, ale działanie mechaniki i dopracowanie warstwy technicznej momentami woła o pomstę do nieba. Miejmy nadzieję, że do 2018 roku twórcy podniosą swoje kwalifikacje.

Na koniec zostało do powiedzenia jeszcze kilka ciepłych słów o warstwie audiowizualnej i słodko-gorzkich o stronie technicznej gry. Ta pierwsza stoi na przyzwoitym poziomie – ani nie zachwyca, ani nie odpycha. Bardzo ładna jest trójwymiarowa mapa świata i część animacji (zwłaszcza we wspomnianych wcześniej cut-scenkach), za to otoczeniu i modelom postaci trochę brakuje do doskonałości. Muzykę trudno określić inaczej niż jako poprawną, choć jej wartość podnosi umieszczenie w ścieżce dźwiękowej promocyjnego utworu autorstwa Blind Guardian (zespół zalicza zresztą mały gościnny występ w jednym z zadań w grze).

Narzekać nie muszę też na optymalizację. Komputer wyposażony w Core i5-4570 (3,2 GHz), 8 GB RAM-u i GeForce’a GTX 1060 gwarantował mi grubo ponad 60 klatek na sekundę przy najwyższych ustawieniach graficznych i rozdzielczości 1080p (choć w kilku sytuacjach płynność spadała do ok. 40 FPS). Ustawienia są zresztą kolejnym mankamentem, bo deweloper dostarczył bardzo mało opcji konfiguracji – nie da się nawet modyfikować sterowania (a przydałoby się, bo domyślne obłożenie przycisków jest mało wygodne). Jeszcze jeden problem stanowi fakt, że gra lubi od czasu do czasu wysypać się do systemu.

Polska wersja językowa The Dwarves stoi na całkiem niezłym poziomie, choć tłumacze nie ustrzegli się błędów - zarówno językowych, jak i technicznych (czasem wyświetla się tylko ostatnie zdanie z dłuższego bloku tekstu).

Pomyślności przy żelaznych żniwach!

Podsumowując, The Dwarves nie jest złą grą, ale, jak wspomniałem we wstępie, trudno mi ją polecić komukolwiek. Jeśli szukacie taktycznej walki w sosie fantasy, już lepiej wybierzcie równie świeże Tyranny albo którąś odsłonę serii Dragon Age. Równie (jeśli nie bardziej) wyrazisty klimat oldskulowej przygody w świecie fantasy, ale z bogatszymi opcjami odgrywania roli hardego krasnoluda, znajdziecie w niedocenionym Baldur’s Gate: Siege of Dragonspear. A prawdziwą radość z pomiatania hordami potworów po polu walki da Wam dowolny hack’and’slash. Albo Warhammer: The End Times - Vermintide.

Przyznaję, The Dwarves łączy w sobie parę oryginalnych rozwiązań i potrafi bawić, ale jest to często śmiech przez łzy – radość z przeżywania przygód prędzej czy później niweczy zepsuta walka albo świadomość, że w wirtualnym świecie jest bardzo mało do roboty. I nawet jeśli narracja czy postacie przypadkiem miałyby Was zauroczyć, wynagradzając wszystkie mechaniczne bolączki, w końcu i tak rozczarujecie się tym, jak szybko przygoda dobiega końca. Możecie zaryzykować wyprawę z Krasnoludami, jeśli skończyły Wam się naprawdę dobre gry RPG… ale poczekajcie chociaż, aż cena spadnie, a deweloper porządnie załata swoje dzieło. W tej chwili jest sto lepszych sposobów na zainwestowanie 100 zł (z hakiem) niż kupowanie The Dwarves.

O AUTORZE

Z The Dwarves spędziłem ok. 13 godzin, kończąc wątek główny i zahaczając przy okazji o tyle zadań pobocznych, na ile trafiłem (czyli, jak mówiłem, bardzo niewiele). Kręciłem się też trochę po świecie i kombinowałem, próbując różnych dróg docierania do celów.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry The Dwarves otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego wydawcy, firmy cdp.pl.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Danteveli_ Ekspert 1 grudnia 2016

(PC) Współczesna niemiecka literatura fantasy jest mi kompletnie obca. Dlatego gdy usłyszałem, że powieść The Dwarves doczeka się gry wideo, w głowie nie zapaliła się żadna lampka. Prawdę mówiąc przez dłuższy czas myliłem ten tytuł z innymi grami o krasnoludach. Teraz kiedy ograłem ten tytuł, zastanawiam się czy nie poszukać w bibliotece książek autorstwa Marcusa Heitza.

8.0
Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem
Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem

Recenzja gry

Metaphor: ReFantazio to ogromne, naprawdę ogromne jRPG, w którym przepiękna oprawa audiowizualna idzie w parze z angażującym systemem walki i genialnymi projektami przeciwników - szkoda, że w warstwie fabularnej nie wszystko zagrało tak, jak powinno.

Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.