autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Inside - twórcy Limbo pokazują piekło wojny?
Duńczycy z Playdead nie zasypiali przez kilka ostatnich lat gruszek w popiele i od czasu sukcesu Limbo w pocie czoła pracowali nad kolejnym tytułem. Rezultatem tych prac jest Inside – mroczna podróż małego chłopca w bezwzględny świat.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- atmosfera;
- projekt i oprawa graficzna;
- jak zwykle u Playdead dobrze przemyślane, wpisujące się w narrację zagadki logiczne;
- ginie się rzadziej niż w Limbo;
- ostatnie kilkanaście minut – bomba, przywodząca na myśl dobre straszaki lub postapo anime.
- gra mogłaby być nieco dłuższa;
- może trochę za dużo czerpie z Limbo?
Z czego znana jest Dania? Oprócz klocków LEGO, niewątpliwie z Gangu Olsena – o tym chyba wszyscy wiedzą. A jak nie, to powinni się dowiedzieć, bo to najzabawniejsza banda nieudaczników, jakich wydała na świat telewizja. Na drugim biegunie jest Agent 47 – zimny profesjonalista z Io-Interactive, który poza sportowcami (i wspomnianym LEGO) prawdopodobnie stanowi najcenniejszy towar eksportowy Duńczyków. Kilka lat temu dobrem narodowym Królestwa Danii stało się Limbo – mroczna platformówka, wręcz symulator umierania, w której sterowaliśmy chłopczykiem z za dużą głową, przeprowadzając go przez najeżone niebezpieczeństwami etapy.
Od premiery Limbo minęło sześć lat. W takim czasie bogate i duże studio jest w stanie wyprodukować dwie pozycje z segmentu AAA. Tymczasem Duńczycy z Playdead potrzebowali aż sześciu lat na dopięcie na ostatni guzik swojej drugiej gry. Już w 2011 roku Dino Patti, szef ekipy, opowiadał o dość zaawansowanych pracach nad Projectem Two – taki właśnie kodowy tytuł nosiło wcześniej Inside. Z jakiegoś jednak powodu prace się przeciągnęły i ostatecznie gotowy produkt trafia do nas dopiero teraz. Uwierzcie jednak, że warto było czekać.
Gra po uruchomieniu wita nas ascetycznym menu. Jako że nie ma w nim nic do roboty, zaczynamy nową rozgrywkę. Żadnego wprowadzenia, intra, które wyjaśniałoby sytuację. Od razu przenosimy się do nocnego lasu. W kadrze pojawia się bohater – chłopiec na oko dziesięcio-, może dwunastoletni. Na razie wolno nam iść tylko w prawo. Mam deja vu – w identyczny sposób rozpoczyna się Limbo (jak i jakieś 96% innych platformówek), czuć podobnie gęstą atmosferę, ale bez żadnych sztuczek postprocesowych typu ziarnisty filtr. Obraz w Inside jest klarowny, kamera pokazuje świat bardzo plastycznie, doskonale widać jego trójwymiarowość, głębię. Jednocześnie postać porusza się tylko w jednej płaszczyźnie. Prawo, lewo, góra, dół. Wyjątkiem jest wskakiwanie na wszelkiego rodzaju skrzynie. Wtedy wydają się one stać jakby krok za bohaterem, który pewne obiekty może przesuwać z miejsca na miejsce. Potem także przenosić, choć to dopiero pod sam koniec gry, kiedy ekranowy heros przyjmuje ciut inną formę. Projekty lokacji, postać, jakby pozbawiona rysów twarzy, niby ktoś zupełnie nieważny dla przedstawionego świata – wszystko to szalenie mi się podoba.